środa, 7 czerwca 2023

diamenty i rdza

Nie wstrząsnęły mną nowe plus nieco starsze, a szóstą już częścią namaszczone ballady Axel Rudiego Pella. Repertuar w sumie atrakcyjny, lecz wykonawstwo na zdecydowanie przewidywalnej niwie. Nie mówię, by ten wciąż przeze mnie lubiany gitarzysta, brał się za obce jego sercu czynniki, ale ja już znam tego faceta na wylot, tak też nie musiałem nawet posłuchać sporządzonych przez niego coverów: "Dust In The Wind" Kansas oraz "Diamonds And Rust" Joan Baez, by mi ich nowy los dobrze podpowiedziała fantazja. I tak, jak je usłyszałem w wyobraźni, tak też Maestro przelał wszystko na papier. Byłem pewien, że tak właśnie Johnny Gioeli wespnie się na swój poziom impostacji głosu i nawet na moment go nie zsinusoiduje. Okay, by nie było, ogólnie go lubię, ale czasem aż prosiłoby się, by mną szarpnął lub wprawił w rozmarzenie. Tymczasem, te dwie konkretne piosenki, wyszły niehistorycznie, jak zresztą większość coverów z dwóch przeznaczonych dla tytułu "Diamonds Unlocked" albumów. A przecież Rudek Pell wciąż potrafi. Musi tylko mieć dzień. Pamiętacie płytę "Sign Of The Times" z dwa tysiące dwudziestego, a na niej taki numer "Living In A Dream" ?. No przesz maczuga! Zaskoczył mnie w pandemii, a serce krwawiło na znak półrocznej radiowej pauzy, kiedy nie mogłem go z siebie na antenie wykrztusić. Pragnąłem, by posłuchał cały świat, a pewnie by posłuchał, skoro każdego dnia rozsiadają się przy moim blogu Czytelnicy z Anglii, Stanów, Kanady, Niemiec, Holandii, Francji, nawet Singapuru i Rosji. O tych akurat wiem, ale może są jeszcze inni? Zakładam, że przynajmniej ułamek z nich ma szanse załapywać się na niejedno Nawiedzone.

Lecz, nie o tym chciałem. Widzę światełko w tunelu, albowiem odmłodzone przez Rudiego Pella "Diamonds And Rust" popchnęło mnie do wersji Judas Priest z tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego, a tę kocham od stóp do głów. Mało tego, uważam nawet za najlepszą - sorry Joan. Kiedy jako wczesny nastolatek dorwałem w Wawrzynku winyl "Sin After Sin" (cóż za tytuł! - a okładka jeszcze lepsza, po obu stronach!), za Chiny Ludowe nie miałem pojęcia, kto to, ta Joan Baez. I dzięki Dżudasom szybko spostrzegłem, że ma cudowny głos i stała bardzistką epoki dzieci kwiatów, z którą notabene też na moment zawiązał przymierze Bob Dylan - z którym Joan Baez przez czas jakiś za rękę, a i wtulały ich do siebie nie tylko nuty. No więc, wersja "Diamonds And Rust" Dżudasów bombowa, jedynie szkoda, że nie przywalili o trzy minuty dłużej. Ale z tym dłużej, to normę wyrobiło wcześniejsze na "Sin After Sin" (mam na CD pierwsze amerykańskie bicie!), a jednocześnie inicjujące całość, blisko siedmiominutowe "Sinner": "... wraz z burzą nadjeżdża Grzesznik, obok niego mknie Diabeł, który jest jego bogiem ...". Już wtedy wiedziałem, że to coś dla mnie, pomimo iż Mama na siłę posyłała do kościółka. Do miejsca, które nigdy nie było moje, i z którego notorycznie nawiewałem. Nie czułem i do teraz jest mi z nim na coś okropnego. Ostatnio moją Mamę (w mej obecności) odwiedził ksiądz i na odchodne podał dłoń. Poczułem, że może nie wszystko stracone, lecz jeszcze nie teraz. Okazał się przyjemniejszym gościem w czerni od ćmoka dającemu pogrzeb memu Tacie, który widząc mą bierność, na końcu podszedł do Mamy, podał jej dłoń, a mnie olał, choć stałem tuż za, podtrzymując Mamę i jej chodzik.
Żałuję, że pozbyłem się winylu "Sin After Sin". Przygarnąłbym z chęcią dokładnie ten sam wysłużony egzemplarz, ponieważ jestem sentymentalny. Jasne, że zawsze mogę dokupić reedycję, ale to już nie to samo. Niedawno w podobnym tonie chciałem oszukać samego siebie i niestety szybko pojąłem, że to nie działa. Nabyłem, jak niektórzy inteligenci dodają: drogą kupna - jak mnie mnie ten konkretny zwrot wnerwia! - reedycję na czarnym placku "Ram It Down", albowiem starej, tej zakupionej we Wrocławiu w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym ósmym również, jak wiele innych, pozbyłem się jak stary osioł, kiedy uwierzyłem (słusznie zresztą) w 'najlepszość' kompaktów. Rozfoliowałem więc pierwszego dnia bieżące wydanie, posłuchałem raz, potem drugi, i odstawiłem na półkę. Nie wezbrałem do niego emocji, ponieważ te wypociłem przy dawnym egzemplarzu. Oczywiście muzyka bez zmian. Tutaj nadal pięścią w stół. O pardon, okładka objawia pięść przypieprzającą w Ziemię, i krzyczy: "ram it down". Dlatego, nigdy tak nie róbcie. Będziecie żałować. Zatęsknicie za każdą pierwszą edycją z muzyką bliską sercu, którą pewnego dnia wywalicie na rzecz pokusy wstawienia w jej miejsce jakiejś współczesnej wypasionej, w ładniejszym odzieniu i paroma błyskotkami, niby w gratisie. I choć namowa ma nosi wobec Państwa próżność kolekcjonerstwa, w nosie miejcie tych wszystkich 'castorama-owych' misiów, którzy zawsze przy grillu bekną: "po co ci tyle tych samych płyt?". -- A po co ci baranie młotek, gwoździe i wiertarka? - byś dupę truł sąsiadom i zanieczyszczał ich upragnioną do muzyki ciszę. Amen.


a.m.


"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"