środa, 26 października 2022

theatre of pain

Mötley Crüe to najlepsza glam/r'n'rollowa ekipa wszech czasów, koniec, kropka, i nie chcę tu żadnych polemik. Przewidziany ich wlot do Krakowa w maju przyszłego roku, na samą myśl ekscytujący, a ja po cichu wzbieram przekonanie, że muzycy rozniosą Tauron Arenę. Na scenie czują się pewnie, niczym niedźwiedź w tajdze, więc powinno nieźle pierdyknąć. Ach, no i apel do wszystkich niegrzecznych małopolskich ciź, nie pozabijajcie się o przystojniaczka Vince'a, starczy dla wszystkich. Acz po prawdzie, wszyscy Mötleye posiedli u dziewczyn umiejętność rozwierania ich nóg, więc na pewno będzie gorąco, oczekujcie niespokojnie.
W minioną niedzielę moje FM udostępniło szczyptę "Theatre Of Pain", a dzisiaj na okładkowo wyłoży ją blog nawiedzonego. Mój absolutny albumowy Crüe'faworyt, choć niemal z identyczną intensywnością płonę przy "Shout At The Devil", a jedynie w wierności nieznacznie ustępuję urokom "Girls, Girls, Girls" czy "Dr. Feelgood". Ale i te traktuję równie biblijnie. Państwo wiecie, że w anglo-amerykańskim odpowiedniku skrótu "dr", po końcowym "r", stosujemy kropkę, tak więc w zapisie tytułu "Dr. Feelgood" o błędzie nie ma mowy. Tylko u nas skrót kończący się literą względem pełnego do niej wyrażenia nie wymaga kropki. A nawet, nie wolno!
Czasu starczyło na wyemitowanie coveru "Smokin' In The Boys Room", w pierwowzorze numeru amerykańskich blues/hardrockersów Brownsville Station (ach, ta harmonijka!), ponadto dwu- i półminutowego, przy tym 'piekielnie' energetycznego, melodyjnego i r'n'rollowego szaleństwa w najczystszej formie "Louder Than Hell" ("... lubimy to głośniej, głośniej niż piekło...") oraz otwieracza strony B "Tonight (We Need A Lover)" ("... dzisiejszej nocy potrzebujemy kochanki..." - w domyśle: jednej na całą czwórkę). Cóż za power'melodia, a jeszcze to obłędne w końcówce zwolnienie, po czym ponowny rozruch machiny. Sugestywnie, jak to u Crüe. Kawałek pasowałby na okładkę Playboya, jednak nie naszego, ponieważ my już nie mamy. Ten inteligentny w treściach magazyn, z niepogardliwie objawianymi pięknościami ludzkiego ciała, zniknął z naszego rynku, ponieważ gardą stawała mu ekonomia, a w rankingach przebijały go jakieś papierowe bzdury, w klimacie "Twojego Imperium" lub " Życia Na Gorąco". Polak ma w sobie tyle smaku plus życia uciech, na ile ksiundz pozwoli.
Przy innej okazji doszlusuję do radia cudo balladę "Home Sweet Home". Rzecz o tęsknocie do najwspanialszego w życiu chyba każdego człowieka miejsca - ciepłego domowego gniazdka - szczególnie, gdy jesteś bracie w trasie i marzysz o objęciach najbliższych osób oraz domowym rosole z makaronem.
Ułamka decyzyjności zabrakło mi w niedzielę do wyemitowania "Fight For Your Rights" (tematu w swej trosce niwelującego podziały rasowe oraz całego związanego z tym bólu), wezmę go więc na inną okoliczność i może dokleję, choćby takie "City Boy Blues", "Keep Your Eye On The Money", a jeśli czasu wystarczy, jeszcze "Raise Your Hands To Rock". No dobra, dość, bo jeszcze chwila, a wypiszę wszystkie tytuły. Inna sprawa, iż mowa o albumie będącym jednym wielkim tańcem na rurze.
Poniżej aktywa popularności "Theatre Of Pain". Płyty, która stopi Wasz gramofon. To, co po lewej, to UK, po prawej US. To jeszcze nie tak potężna popularność, do jakiej intensywniej już predysponowało "Girls, Girls, Girls", a lawę wybiło przy "Dr. Feelgood". 

a.m.