poniedziałek, 26 października 2020

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 25 na 26 października 2020 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań










"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 25 na 26 października 2020 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja i prowadzenie: Andrzej Masłowski

 

 

ROYAL HUNT "Devil's Dozen" (2015) - obyś nigdy nie podążał w odosobnieniu i zapomnieniu - zauważa D.C. Cooper - mój ulubiony głos Royal Hunt. Ulubiony, bowiem właśnie od niego w 1997 roku rozpocząłem przygodę z tym duńskim niegdyś, a w latach ostatnich raczej już międzynarodowym zespołem. Płyta "Paradox" oraz finałowe z niej "It's Over", to jedno z ważniejszych zjawisk na mojej mapie tamtego okresu. Ale cieszy też, że zespół nadal w formie. Ich ostatnie płyty - mówiąc powściągliwie - kapitalne. Dlatego z dumą rozpocząłem fragmentem jednej z nich nasze wczorajsze spotkanie. Historyczne - co pragnę zaznaczyć - albowiem po raz pierwszy w historii N.S. przyszło mi całkowicie poprowadzić program w pojedynkę. Jednak, z tego co wiem, w razie gdyby, Majka czuwała przy odbiorniku i pod telefonem do samego końca. Jest niesamowita.
- May You Never (Walk Alone)

STEVE LUKATHER "Ever Changing Times" (2008) - 21 października 63-urodziny obchodził Steve Lukather - gitarzysta Toto. A, że to jeden z bardziej przeze mnie cenionych muzyków, tak też poszło w eter tytułowe nagranie z jednej z jego pozazespołowych płyt. I tutaj ważny cytat, który w świetle ostatnich wydarzeń, szczególnie przyda się pewnemu maluśkiemu draniowi, który poróżnił moich rodaków, doprowadzając do potężnego zła: "... jedyną nadzieją na przetrwanie, to zetrzeć kłamstwa...".
- Ever Changing Times

TOTO "Kingdom Of Desire" (1992) - lubię ten album, pomimo iż nie jest równie udany, co choćby dwa wcześniejsze - "The Seventh One", a szczególnie "Fahrenheit". Na "Kingdom Of Desire" zabrakło preferowanego przeze mnie Josepha Williamsa (na szczęście od pewnego czasu ponownie w ekipie), przez co wszystkie wokalne obowiązki przejął na siebie Steve. Jego zadziorny, chrapliwy i zarazem zdarty głos, doskonale nadaje się do numerów, typu wczorajsze "Don't Chain My Heart", ale i do pełnych mocy ballad, w rodzaju "2 Hearts". Na tę drugą kompozycję zabrakło wczoraj czasu, bo brakowało go od samego początku.
- Don't Chain My Heart


EAGLES "Live From The Forum - MMXVIII" (2020)
- najnowsi koncertowi Eagles. Zapamiętam to wydawnictwo, albowiem mowa o czymś z dodatkowymi, pozamuzycznymi przeżyciami. Włosy stanęły mi dęba, gdy przy pierwszym odsłuchu, początek drugiego dysku kompletnie sfiksował. Płyta odmówiła posłuszeństwa przy pierwszej, drugiej, jak i każdej kolejnej próbie, a zarzucona pod światło wydawała się nieskazitelna. Przygotowałem więc paragon, a nawet dokręciłem kilkudziesięciosekundowy film, by personel salonu Świata Książki nie pomyślał, że ich wkręcam. Jednak następnego dnia przypomniałem sobie mojego znajomego, który kiedyś zapewnił, że on zawsze myje każdą nową winylową płytę tuż po rozfoliowaniu - ponoć od poczęcia wszystkie one bywają piekielnie brudne i już po pierwszym cyklu z myjki spływa żybura. Poszedłem jego tropem i postanowiłem delikatnie przetrzeć ów feralny dysk szmatką do okularów. Podziałało. W płytę wstąpiło nowe życie, a my mogliśmy jej wczoraj posłuchać.
- Hotel California
- I Can't Tell You Why
- New Kid In Town

STEVE HOWE "Love Is" (2020)
- napisałem recenzję, za chwilą ją opublikuję, więc rozpisywać się teraz nie widzę sensu. Ale tak na krótko, posłuchajcie tej płyty koniecznie. Kto wczoraj nie dał rady, niech mi zaufa, że po kontakcie z "Love Is A River", na pewno nie odpuścicie. .
- Love Is A River

STEVE HOWE "The Grand Scheme Of Things" (1993) - jeszcze na dokładkę moje numero uno ze sporo starszego "The Grand Scheme Of Things". Fantastyczny instrumental "Passing Phase" niegdyś sukcesywnie prezentowałem. Rzecz pomiędzy flamenco a Yes epoki 70's. Takie numery tylko u mnie, ponieważ większość dzisiejszych radiowców bywa zapatrzonych głównie na nowości, przez co nie mają czasu na tak zapierające dech wspominki. Najgorsze, że wszyscy oni tkwią w sidłach pędu/pośpiechu, nie wykazując zainteresowania sztuką, a jedynie nowościami, do których światowych premier jeszcze trochę czasu. Nie popieram takiego radiowania, ponieważ kłóci się ono z prawdziwą misją oraz miłością do muzyki, jak też nieodłącznego w całej tej zabawie kolekcjonowania płyt. Inna sprawa, pospieszny świat wywiera na nas niesamowitą presję, więc tylko silne osobowości przetrwają.
- Passing Phase

BLUE ÖYSTER CULT "The Symbol Remains" (2020) - Bi Ou Si dają czadu. Zaskakująco świeża nowa ich płyta. I co ważne, niekrótka. Sztuką po 19 latach spłodzić 14 wysokooktanowych numerów, unikając wtop. Niebawem w temacie albumu osobny tekst.
- The Machine
- Florida Man

MANFRED MANN'S EARTH BAND "Angel Station" (1979) - tak po prawdzie, 80-tkę Manfreda Manna powinienem uczcić przynajmniej jednym czterogodzinnym występem, lecz na to potrzebowałbym dodatkowej, jednorazowej, i co istotne, niepłatnej audycji. Nie da się podpiąć bogatej historii tego znakomitego instrumentalisty pod jedno Nawiedzone Studio. Tym bardziej, że ono i tak goni ogrom zaległości ostatniego półrocza. Ale faktem, albumy "Angel Station", "Chance", "The Roaring Silence" czy "Watch", są tak wyśmienite, że powinny z krótkim komentarzem zostać zaprezentowane w całości. Niczego rzecz jasna nie ujmując "Solar Fire" (z genialnym coverem Boba Dylana "Father Of Day, Father Of Night") czy "Nightingales And Bombers" (z coverem Bruce'a Springsteena, a jednocześnie niemałym niegdyś przebojem "Spirits In The Night"). Powracając na moment do "Father Of Day, Father Of Night", absolutnie genialna rzecz, którą Manfred Mann z krótkiej ballady rozbudował do rozmiarów mini suity, a całość o ładunku i rozmachu najwyższych lotów rocka progresywnego. Jeśli zna się takie kompozycje, nie dziwcie się później, że śmieszy mnie większość tych dzisiejszych cieniutkich, niczym mocz pawiana, neoprogowych kapelek.
- Angels At My Gate - /śpiew CHRIS THOMPSON/

MANFRED MANN'S EARTH BAND "Chance" (1980) - z tym albumem wiążą się moje licealne wspomnienia, więc jego wartość nie podlega żadnym ocenom. Ten powszechnie uważany za najgorszy album Ziemskiej Orkiestry, dla mnie jest jedną z ważniejszych i najpiękniejszych płyt życia. Dlatego w nosie mam zgnuśniałych i przygłuchych żurnalistów, którzy w jej temacie bzdury przepisują jeden po drugim - i tak przy każdej okazji od 40 lat. Płytę kupiłem w 1980 roku (gdy była jeszcze nowizną!) u osławionego w Poznaniu Żydka w jego płytowym secondhandzie, mieszczącym się u splotu ulic Długiej a Strzałowej. Kapitalny sklep. Wówczas jedyny taki. Moje pokolenie musi potwierdzić moje zeznania, podobnie jak z łezką w oku wspomnieć zainstalowanego tam Daniela (to taki efektowny na sensorach gramofon), z którego nieżyjący już Pan Adler prezentował uroki oferowanych przez siebie płyt. A za słynną kotarką to dopiero musiały być skarby. Tam Pan Adler odkładał smaczki dla swoich preferowanych klientów. I nie było mowy, by na zakulisowe stosy załapało się zdefektowane Nazareth "Hair Of The Dog", z przeskakującym "Beggars Day". Ale nie marudź Masłowski, bo zamiast 600 złotych, z tego powodu żydowskim targiem stanęło na 450.
- On The Run - /śpiew CHRIS THOMPSON/
-
No Guarantee - /śpiew DYAN BIRCH/

THE BEATLES "Yesterday And Today" (1966) - obiecałem niedawno Bitlaji mojej anglistce Ewie, więc tym przyjemniej było jej, jak i moim koleżankom z roku, zadedykować poniższe dwa kawałki. Długo zachodziłem w głowę nad czymś specjalnym, a łatwo nie było, ponieważ Beatlesi niczego już nie wymyślają, zaś do najnowszego Paula McCartneya "McCartney III" jeszcze chwilka. Wybrałem więc osławioną rzeźnicką okładkę, której historia długa i ciekawa, a o której słówko też wczoraj było. Czy wiecie, że połowa dziewczyn z roku mnie nadsłuchiwała? Serio. Pozdrowień nie było końca. Dla takich chwil warto.
- We Can Work It Out
- Day Tripper

TRAVIS "10 Songs" (2020) - powtórka sprzed tygodnia, ale nie umiałem się powstrzymać. Bo i oprzeć się "Kissing In The Wind" nie sposób. Cóż za piosenka! Już teraz kandydatka do przeboju roku. Jednocześnie wątpię, by poza moim notowaniem gdziekolwiek na nią postawiono. Gdy słyszę muzyczne preferencje dobiegające z podgłośnionych na ulicach smartfonów, rysuje się we mnie prawdziwa załamka. Co też tym młodziakom dzisiaj wchodzi. Ok, stary zgred jestem, ale gdy byłem smarkaczem, moi rówieśnicy naprawdę słuchali wszystkiego co dobre, natomiast dzisiaj tylko rap, rap i jeszcze raz rap. W wielu jego odmianach, którego można podzielić na ten inteligentniejszy oraz rynsztokowy. Skoro jednak dzieciaków to rusza, niech im będzie. Sztuki nie wolno cenzurować. Nawet takiej. W mojej rozgłośni nie zakazałbym takiej muzyki. Każdy ma prawo do swojej. Okey, ja jej nie cierpię, ale nakazy i zakazy niczemu nie służą.
- Kissing In The Wind

OST "Rocky III" (1982) - początek trzeciej godziny uderzył pozytywnym motywem z trójki Rocky'ego. Tak lubię ten konkretny kawał muzyki, że mógłbym z niego nawet upichcić kolejną radiową zajawkę.
- Gonna Fly Now - /śpiew DeETTA LITTLE oraz NELSON PIGFORD/


BRUCE SPRINGSTEEN "Letter To You" (2020)
- Boss klasa, jak zawsze. Wczoraj zaserwowałem trzy piosenki z jego gorącego "Letter To You". I zakładam, nie obyło się bez wzruszeń. Bo, gdy po raz pierwszy posłuchałem "House Of A Thousand Guitars", aż walnąłem głową w sufit. Ależ genialna piosenka - "... obudź się i otrząśnij z kłopotów przyjacielu. Pójdziemy tam, gdzie muzyka nigdy się nie kończy - od stadionów po małe miejskie bary rozświetlimy dom tysiąca gitar...". Co za facet. Do tego wciąż tak śpiewa, że ciary po plecach.
- Last Man Standing
- House Of A Thousand Guitars
- I'll See You In My Dreams

THE OUTFIELD "Play Deep" (1985) - krótki hołd wobec zmarłego przed tygodniem Tony'ego Lewisa - wokalisty i basisty bardzo fajnych The Outfield. Obecnie już niemal kompletnie zapomnianych. A przecież ten właśnie płytowy debiut sprzedano tylko w samych Stanach w trzech milionach egzemplarzy. Tak tak, miało to miejsce jeszcze w tych czasach, kiedy wartość muzyki wyrażano nakładami płyt.
- Your Love

 

CLANNAD "In A Lifetime" (2020) - kompilacja. Wspaniała, co trzeba dodać. Przed tygodniem poszło z niej premierowe "A Celtic Dream", zaś wczoraj druga nowość. Równie okazała, a jednocześnie będąca hołdem dla Sandy Denny - młodo zmarłej folk-rockowej artystki, którą zakładam, cenimy nie tylko za Fairport Convention. Urodzinowy podarek od Andrzeja z Zielonej Wyspy ma się u mnie bardzo dobrze, podobnie jak Alaniska od radiowego Szymona, do której zajrzymy za tydzień.
- Who Knows (Where The Time Goes) - nowy utwór


EPITAPH "Five Decades Of Classic Rock" (2020) - trzypłytowa kompilacja niemieckich hard/prog/rockowców, a w latach późniejszych nawet softmetalowców, no i znowu po czasie hard/rockowców. Świetna grupa. Bardzo ją lubię, ale zdaje się przy recenzji tego wydawnictwa rozpisałem się już wyczerpująco. Odnajdźcie proszę na blogu. 
- Edge Of The Knife

BLUE TEARS "Blue Tears" (1990)
- z cyklu: "lakier we włosach potargał wiatr". Rewelacyjny hair metal. Niestety powstały w bardzo złym dla tej muzyki okresie. Właśnie świat przeżywał jobla na punkcie grunge'u i na długo przyguchł na tego typu granie. Gdyby Blue Tears nagrali tę płytę ze trzy/cztery lata wcześniej, głowę daję, wbijaliby w czuby list bestsellerów, podobnie jak konkurencyjni stylistycznie Loverboy, King Kobra, Aldo Nova, Danger Danger bądź nawet nieosiągalni sławą Bon Jovi.
- Rockin' With The Radio
- True Romance
- Thunder In The Night

KANSAS "The Absence Of Presence" (2020)
- najnowsi, pięknie wydani Kansas, trochę mnie rozczarowali, aczkolwiek to wciąż zespół z górnej półki. Rozbudowana ballada "Memories Down The Line" ma w sobie dawną moc, nawet jeśli odstawia nogę od "Dust In The Wind" czy "Hold On".
- Memories Down The Line

THE NIGHT FLIGHT ORCHESTRA "Aeromantic" (2020) - tych to bardzo lubię. Kolejna znakomita płyta dowodzonych przez Björna Strida Szwedów. Dobrze, że mają własny styl. Dzięki niemu dostarczają wielu kłopotów wszelakim gryzipiórom, których łupież po łbie dręczy, do której to szufladki by ich tu dopasować? Dobrze dobrze, niech ich dręczy, niech z tego powodu nie śpią, a w tym czasie niech wielka muzyka triumfuje.

- Sister Mercurial

TAME IMPALA "The Slow Rush" (2020) - co za lekkość, co za swoboda i elegancja. Australijska ekipa Tame Impala, za którą w zasadzie stoi jeden facet - Kevin Parker, od pewnego czasu, zamiast rock psychodelii, woli elektronikę, stosując subtelne bity i przestrzenną synthpopowość. Klimatyczne piosenki, które wyłamują się spod każdego festiwalowego szablonu. Do Sopotu ich nie zaproszą.
- One More Year
- Instant Destiny


ENNIO MORRICONE "60 Years Of Music" (2016)
- nie miałem wcześniej okazji oddać hołdu wielkiemu Ennio. Myślę, że na dobre ku temu posłużyła niedawna płyta nagrana z Czeskimi Symfonikami, której fragmenty zrealizowano w kilku miastach Europy, w tym w Polsce. Wczoraj w eter poszły nowe edycje kompozycji do "Cinema Paradiso" oraz do polskiej "Magdaleny" Jerzego Kawalerowicza, a jednocześnie późniejszego tematu "Zawodowca" - z Jeanem-Paulem Belmondo w roli głównej.
- Love Theme
- Chi Mai

SPENCER DAVIS GROUP "The Best Of Spencer Davis Group feat. Stevie Winwood" (1967) - kolejne pożegnanie. Tym razem kres przypadł na Spencera Davisa - walijskiego wieloinstrumentalistę, pomimo iż światu znanego jako gitarzystę oraz wokalistę własnych Spencer Davis Group. W rozruchowym okresie grupa miała mocny skład, z Petem Yorkiem oraz oboma braćmi Winwood, Muffem plus słynniejszym Steve'em. Tego drugiego imię z początku zapisywano: Stevie - widać to także na tej okładce. Spencer utorował Steve'owi drogę do późniejszej potężnej kariery, więc choćby tylko z tego powodu warto poznać kręgosłup jego poczynań, na którego płatach numery "Keep On Running", "I'm A Man" czy "Gimme Some Lovin' ", to tylko kilka odnóży bogatszej kariery.
- This Hammer - /oryginalnie LP "The Second Album", 1966/
- Together Till The End Of Time - /1967/
- Keep On Running - /singiel 1965 oraz na LP "The Second Album", 1966/


ROYAL HUNT "Far Away" (1995)
- japońska EP-ka. Na dobry wieczór poszybowało Królewskie Polowanie, to i na dobranoc także. I kiedy na dobre byłem rozochocony dalszym poprowadzeniem audycji, ot przyszło ją zakończyć. A zatem, do usłyszenia, do kolejnej niedzieli ...
- Epilogue

 

 

Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"

W Pestce mają na analogu najnowszego Johna Andersona. To jedna z płyt tego roku. Niech mi ktoś sprzed nosa wykupi, bo mogę nie zapanować.

Dumnie prezentuje się ta okładka w dziale "A", jako pierwsza z brzegu.  

Kolejny winyl posypany okruchami złota, bo chyba na te 120 złotych, oprócz sztuki, nie składa się tylko sam papier i te trochę wyrzeźbionego rowkami winylu.