niedziela, 13 września 2020

po zmaganiach z Piastem




Słoneczna i bardzo ciepła sobota zaowocowała kolejną wizytą w Grodzisku. Przyznam, Tomek Ziółkowski ma dar przekonywania - jeśli mecz, to tylko na stadionie. Z młodości pamiętam nawet podobnie brzmiący slogan: jak film, to tylko w kinie. Coś w tym jest. I choć ze mnie raczej telewizorowy kibic, dopóki obędzie się bez szalika, niech wygrywa stadion. Zupełnie inne emocje, inny przegląd boiska, a jeszcze bezcenne obcowanie z atmosferą trybun. W telewizji wszystko wyciszą, każde "k", każde "ch", a przecież bez pewnych smaczków mecz jest jak hot dog wyzbyty ostrego keczupu. Poza tym, widok trawki bez pośrednictwa kineskopu też zdecydowanie człowiekowi lepiej służy.
Warta - jak na najbiedniejszy klub Ekstraklasy - zagrała całkiem ok, choć bez błysku geniuszu i w dużej mierze koncentrując się na wzmacnianiu szczelin swej twierdzy. Dobra obrona, walce w środku boiska też niczego odmówić nie sposób, najgorzej z napadem. Tego brak. A to przecież w piłce najważniejsze, ponieważ w niej sprawa rozbija się o to, by strzelić o jedną bramkę więcej od przeciwnika. No i szkoda, że jedyny wysokościowiec w ekipie Zielonych - Łukasz Trałka - bierze się za serwowanie kornerów, zamiast przy tym elemencie gry samemu poszukać okazji w szesnastce przeciwnika.
Moim oczkiem w głowie ekipy Zielonych Michał Jakóbowski. Lubię jego waleczność, zryw, nawet wrośnięty w jego anatomiczną budowę przygarb. To typ walczaka, trochę w duchu dawnego Gennaro Gatuso. Choć oczywiście obaj panowie legimityzują/owali się trochę innymi boiskowymi zadaniami. 
Ambicja ważna sprawa, lecz do zajęcia minimum przedostatniego miejsca w tabeli ona sama nie wystarczy. W tym sezonie taka lokata daje pewność utrzymania, więc wystarczy tylko nie być najsłabszym. Drżę jednak już na myśl o najbliższej potyczce z Kolejorzem przy Bułgarskiej. Drużyną, którą nad moją Warcinką dzieli przepaść. Widać ją było nawet w zremisowanym wczoraj meczu ze Śląskiem. Lech momentami gra fantastycznie. Lecz tak, jak niekiedy potrafi błysnąć, tak dla przeciwwagi w niepojęty sposób znienacka zaciąć - czego konsekwencją kiepska jesienna inauguracja sezonu.
Kolejorz potrafi pokazać piękny europejski futbol, nieporównanie dla oka atrakcyjniejszy od tej nudnej Legii, która jednak grając swoje wyziewy prześlizguje się w ligowej tabeli - najczęściej po wystękanych jeden do zera. Ale tak właśnie grają mistrzowie. Konsekwentnie. Nieważny styl, liczy się cel.
Wracając do Warty. Oby tylko przy Bułgarskiej nie było pogromu. Lecz, by do niego nie doszło potrzeba nie tylko cudu, ale też dając z siebie pełnię mobilizacji. Na tym ciosów nie koniec. Dosłownie za chwilę Legia - w Grodzisku. Ależ ten terminarz wobec Warty surowy. Kto go tak niefrasobliwie zestawił? Jednak najgorsze uzmysłowić sobie, że nawet w tej naszej, w sumie przeciętnej lidze, nie ma słabeuszy. W ogóle, w Ekstraklasie trudno o dostarczycieli punktów. Najsłabsi, jak Korona czy ŁKS spadli, na Puszczę Niepołomice i Znicz Pruszków jeszcze na najwyższym poziomie rozgrywek nie czas, nie ma z kim punktować. Ciężko, bo i Raków, i Podbeskidzie, i Górnik czy Stal, to naprawdę dobre ekipy.
Warta wciąż bez gola, za to z pierwszym punktem. Jest więc pierwszy sukces. Na razie mini, ale niech to będzie dobry omen. I nie ma się co mazgaić, tylko brać do roboty. Tylko Warta !!!


jeszcze tylko chwila
zaraz się zacznie
piłka na środku... i...
...grają
nad nami kamera
po meczu

A.M.