poniedziałek, 17 kwietnia 2017

nie żyje ALLAN HOLDSWORTH (6.VIII.1946 - 15.IV.2017)

W sobotę 15 kwietnia br. świat muzyki pożegnał gitarzystę Allana Holdswortha. Informacja o jego śmierci dotarła do mnie dopiero we wczorajszych późnych godzinach wieczornych, nie było zatem czasu na zastanowienie się, czego bym pragnął wraz z Szanownym Państwem posłuchać w "Nawiedzonym Studio". Postanowiłem zaczekać z tym do kolejnej niedzieli, a wczoraj jedynie szepnąć słówko na szybko.
Allana Holdswortha cenię za jego nieprzeciętność, za to: z kim i jak potrafił grać, choć muszę już na wstępie zaznaczyć, iż ten przez wielu zaangażowanych entuzjastów rocka muzyk, uważany za gitarzystę wybitnego, niestety nie figuruje na żadnej płycie, którą kochałbym pełnią serca. Może dlatego, że jakoś nigdy nie przepadałam za twórczością grup Soft Machine czy Gong, tak samo jak przenigdy nie zasłuchiwałem się solowymi dokonaniami Billa Bruforda, bądź Jean-Luc Ponty'ego. A to wszystko przecież wykonawcy z kręgu muzycznych bezpośrednich zainteresowań Holdswortha. Muzyka jazzowa, jazz-rockowa (za wyjątkiem Colosseum !!!), czy jakkolwiek inaczej na rockowym gruncie pokręcona, to nie mój krąg fascynacji. Dlatego trudno w pełni podziwiać mi i rozkoszować się zapewne bajeczną techniką gry Holdswortha. Nawet jeśli do przetargu dorzucę "jedynkę" supergrupy U.K. "U.K." - wydaną w 1978 roku, a zawierającą kilka autentycznie
porywających momentów, jak: "In The Dead Of Night", "Thirty Years" (tutaj Holdsworth w siódmym niebie), "Time To Kill" czy "Mental Medication". Nie była to jednak twórczość należąca do samego Holdswortha, albowiem rządził tam cały kwartet, w którym jeśli już, to jako osobowość wyróżniłbym prędzej Billa Bruforda. Choć i ten zagrał w typowo jazzowym stylu, który nie do końca wzbudza we mnie należyte emocje. Dlatego nieporównywalnie bardziej przepadam za następną płytą U.K. "Danger Money", którą wręcz kocham. Podczas, gdy wspomnianą "jedynkę", co najwyżej doceniam. 
Podobne odczucie odkąd pamiętam wywołuje we mnie debiut dwualbumowej formacji Tempest, gdzie obok Holdswortha zagrali jeszcze dwaj muzycy Colosseum (perkusista Jon Hiseman oraz basista Mark Clarke). Niestety, pomimo prog-rockowego rodowodu, nie było to granie choćby przez moment tak dobre, jak wyróżnionych Colosseum. Owszem, można i tutaj docenić klasę muzyków, jednak same kompozycje w żaden sposób nie zapadały w pamięć i nie prosiły się o wieloemisyjność.
Dla jasności: lubię sobie po dłuższych pauzach powracać do tych płyt, jednak nie odczuwam pokusy, by poświęcić którejkolwiek z nich więcej uwagi w radiowym eterze. Wiem, że być może ostro bluźnię, wszak znam niemałą liczbę fanów prog rocka, którzy kochają się w "jedynce" U.K., ale piszę o osobistych odczuciach. Proszę dać wiarę, przez połowę życia czyniłem starania, by dobić sympatią do powyższych niedocenianych przeze mnie albumów, ale niestety....
Kilkanaście lat temu nabyłem na CD reedycję albumu "'Igginbottom's Wrench" - angielskiej jazz-prog-rockowej grupy Igginbottom (pierwsze profesjonalne kroki Holdswortha), którą trzymałem na półce dobrych kilka lat. I dołożyłem wszelkich starań, z niezliczoną ilością podejść, by dać się tej muzyce ponieść. Niestety, gdy tylko trafił się kilka lat później kupiec, pozbyłem się cedeka bez najmniejszego żalu, nie czyniąc sobie nawet zapasowej kopii na wypalance. Po prostu wiedziałem, że już nigdy do tej muzyki nie wrócę.
Obok U.K. "U.K." oraz Tempest "Tempest", mam jeszcze w zbiorach dwie płyty, na których można usłyszeć gitarę Alana Holdwortha, a mianowicie: Level 42 "Guaranteed" oraz Krokus "Change Of Address". I z góry przeproszę, bo zamiast triumfalizmów, też poczuwam się do szczerego rozgoryczenia. Otóż "Guaranteed" okazała się jedynie sprawną techniczną płytą poprawnie grających, choć niemodnych już w tamtym okresie Brytyjczyków z Level 42. Choć trzeba uczciwie przyznać, iż dziełko akurat odniosło na rodzimych Wyspach umiarkowany sukces. Holdsworth w nim błysnął swym talentem w pięciu kompozycjach, jednak one same nie stanowiły za żadną szczególną atrakcję. Nie inaczej sprawa się przedstawiała względem szwajcarskich Krokus, którzy płytą "Change Of Address" bardzo zapragnęli zawojować Amerykę, a suma sumarum skończyło się na ogólnej komercyjnej klapie. Maestro Holdsworth błysnął tu jako gość gitarowym solo w finalizującej albumowej kompozycji "Long Way From Home". Nawet niezłej, ale jeśli ktoś miał w pamięci płyty "Hardware" czy "Headhunter", to nie przyszło mu do głowy przed nią skinąć.
Tak więc, jak sami Państwo widzicie, nie mam żadnych osobistych emocjonalnych uniesień względem gitarowego geniuszu Holdswortha. Jeśli jednak tylko skoncentruję uwagę na jego technice, zagrywkach, solówkach czy brzmieniu, to oczywiście słyszę artystyczny przesmyk wielkości. Szkoda jedynie, że na tego poparcie nie kocham choćby jednego nagrania z Jego udziałem. Nie wszystko i wszystkich da się wielbić jedną miarą, co na pewno nie przeszkadza docenić Alana Holdswortha. Właśnie urządziłem sobie wieczór z jego gitarą. Słucham, podziwiam, przyodziewam szacunkiem...
Bill Bruford napisał, że Allan nie był łatwą i tuzinkową postacią. Dodając po chwili, że czym by był jego geniusz, gdyby ten się wtapiał w tłumy. Wg Bruforda, Holdsworth był muzykiem kreatywnym, niespokojnym i nieustępliwym w dążeniu do doskonałości. Jawił się jako perfekcjonista w poszukiwaniu idealnego brzmienia, o którym myślał nieprzerwanie. 
W imieniu "Nawiedzonego Studia" pragnę Ci Allan pięknie podziękować za Twe muzyczne życie, oraz za wszystko, co pozostawiasz dla kolejnych pokoleń. A teraz brnij do świata lepszego...






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"