czwartek, 13 kwietnia 2017

DEEP PURPLE - "InFinite" - (2017) -








DEEP PURPLE
"InFinite"

(EAR MUSIC)
***1/3




Całość zaczyna znany z pierwszego singla "Time For Bedlam". Nie jest to co prawda żaden "Perfect Strangers" czy "Smoke On The Water", niemniej całkiem udany wstępniak. Następny "Hip Boots" idzie za ciosem. Organy Aireya zdecydowanie tu nawiązują do dawnego brzmienia Jona Lorda, gdzieś z czasów "Fireball" czy "Machine Head". Zresztą w ogóle niniejsza kompozycja najlepiej czuje się w objęciach akordów Aireya. Słuchacz odnosi wrażenie, że ta jego czarno-biała klawiatura zaraz rozsadzi głośniki. Miód na uszy bractwa purpurowych. Później jest jeszcze lepiej, bo oto do głosu dochodzi jedna z dwóch albumowych pereł - "All I Got Is You". Utwór również dobrze znany z przedalbumowego singla. Don Airey ponownie wpada w trans, a Steve Morse maluje gitarą, jak by był muzykiem Camel lub Marillion. Przypominają się czasy "Sometimes I Feel Like Screaming", pomimo iż konstrukcja kompozycji zupełnie inna. Emocje jednak podobne.
Królewski początek - chciałoby się rzec. Jaki tam początek, przecież to już niemal jedna trzecia albumu. Na całości rozsianych tylko dziesięć kompozycji, które kto wie, czy nie będą musiały nam wystarczyć na zawsze. O ile zespół dochowa obietnicy sfinalizowania działalności za sprawą już nie tak odległej koncertowej trasy pod hasłem "The Long Goodbye Tour". Ponoć ta płyta także ma czynić za ostatnie słowo. Na promyk nadziei w ostatnich wywiadach muzycy wcale już nie są tacy pewni, by definitywnie zatrzasnąć za sobą drzwi.
Albumowa okładka bardzo wymowna, ale i pełna dwuznaczności. Lodołamacz rysujący symbol nieskończoności, z którego tworzą się zarazem inicjały "DP", a przy tym tytuł "InFinite" - z podkreślonym dużym "F", co niekoniecznie musi oznaczać "nieskończoność", a zwyczajnie działalności kres. Trzymam kciuki, by finalną studyjną płytą okazało się dzieło większej mocy. "InFinite" po pierwszych trzech nagraniach ze swą atrakcyjnością zdecydowanie siada. Za wyjątkiem osadzonego jeszcze na początku drugiej albumowej odsłony fantastycznego 6-minutowego "The Surprising". Mojego ex-equo numer jeden - wraz z "All I Got Is You". "The Surprising" jest nie tylko jednym z najdłuższych albumowych fragmentów, ale też wyróżnia się na tle innych bogatszą aranżacją. Bob Ezrin (odpowiedzialny także za poprzedni album "Now What?!") przypomniał sobie o prog-rockowych latach spędzonych u boku Pink Floyd. Kompozycja została co prawda przyozdobiona cudownym melancholijnym tonem, lecz na szczęście nie uszła z niej hard rockowa moc.
Do tego świetna melodia, co już na samym starcie daje jej status klasyka w dniu poczęcia. Biję brawa za "The Surprising" oraz "All I Got Is You", jednak nie wiem co począć z takimi słabeuszami w rodzaju: ociężałego "Johnny's Band", funkującego "On Top Of The World", pozbawionego poza sprawną grą sekcji jakiegokolwiek uroku "Get Me Outta Here" oraz wyjątkową dłużyznę, jaką jest "Birds Of Prey". Z kolei Doors'owska przeróbka "Roadhouse Blues", która ponoć powstawała bardzo spontanicznie, zaciekawia odmiennym od pierwowzoru rytmem, fajną Gillan'owską harmonijką, a'la knajpianymi pianistycznymi wtrętami Aireya oraz wyluzowanym śpiewem niezmordowanego Iana. Rzecz całkiem udana, choć ponad chmury niewznosząca.
Czuję pewien niedosyt, wszak oczekiwałem podgrzewanymi wielomiesięcznymi huraoptymistycznymi zapowiedziami zdecydowanie wykwintniejszego specjału. A tu, poza dwoma faktycznie genialnymi nagraniami, reszta bardzo przeciętna. I pomyśleć tylko, iż tak wielu kręciło nosem na poprzedni "Now What?!". Chyba tylko ja stałem na jego straży. Gdy teraz słucham "InFinite", jeszcze bardziej doceniam tamtego niezwykłość.






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"