Każdy kiedyś zaczynał, więc nie każdy czytający poniższy tekst musi znać płytę, o której to właśnie przypomnienie (nie recenzja bynajmniej!), ale każdy powinien ją przynajmniej poznać. Choć zamiast słowa "powinien", aż ciśnie się na usta zamiennik "musi". I to z trzema wykrzyknikami. Tak proszę Państwa.
Album "Machine Head" obchodzi właśnie 40-te urodziny. A w zasadzie to obchodził, gdyż de facto owa czterdziestka świętowana winna być już w marcu, albowiem to wspaniałe dzieło Purpurowych ukazało się wraz z przedwiośniem 1972 roku. Już niebawem, bo za kilkadziesiąt godzin, trafi do sprzedaży specjalna rocznicowa edycja "Machine Head". Będzie ona dostępna w kilku różnych formatach, od dwupłytowej, aż po pięciopłytową. Każdy z nas wybierze dla siebie tę najbardziej przystosowaną do zamożności portfela. A być może po prostu poprzestaniemy jednak na dawno zakupionych egzemplarzach, które dobrze nam służą od lat. Gdyby każda rocznica miała nas nakłaniać do świętowania zakupu nowych edycji ulubionych dzieł, to już nawet nie chodzi o zrujnowanie domowego budżetu, ale przede wszystkim gdzie byśmy mieli to wszystko układać?. Dopiero co trzydziestka stuknęła świetnemu albumowi "Screaming For Vengeance" - szarpidrutom z Judas Priest, ćwierćwiecze (plus jeden rok!) Peterowi Gabrielowi z genialnym "So", także dwudziestka piątka kapitalnego dzieła INXS "Kick", czy z filmowego ogródka rzecz biorąc - pięćdziesiątka Jamesowi Bondowi. Oczywiście to tylko kilka przykładów, ale przecież każdy z nich poparty zostaje od razu rocznicowym i pięknym zarazem wydawnictwem płytowym lub książkowym. Tak więc...
Mimo wszystko są to wspaniałe rocznice. Pokazują i przypominają zarazem ileż to dobra kulturowego powstało niegdyś, i jakże po dziś dzień, są to rzeczy ważne i śliczne zarazem. Jakże się cieszę, że przyszło mi żyć w czasach kiedy to wszystko albo powstawało, albo nawet jeśli już miało garb czasu na sobie, to lud przeżywał je z potem na czole, i purpurą na policzkach. Rzeczy ,które dzisiaj świętują n-te rocznice, tworzyli niegdyś przecież młodzi, z myślą o młodych i starych. I miały one znaczenie nie tylko kulturalne, ale przede wszystkim emocjonalne. Dlatego przykro dzisiaj patrzeć jak w sklepach, które czasem odwiedzam, przy działach muzycznych czy filmowych, świeci pustkami. Nie ma przy nich młodzieży, która penetruje półki robiąc wielkie oczy na piękne okładki i trudno osiągalne skarby, wydając przy okazji odgłosy typu: "łał, ale czad" lub "zobacz to wydanie - biorę!". Nie ma dzisiaj tych ludzi. Starzy powymierali, a młode bezpłciowce żyją bo żyją. Nie rozwijam już dalej tego tematu, bo raz że mi się nie chce, a dwa, żałosne pisać o dzisiejszym fonograficznym pokoleniu , które praktycznie nie istnieje. Jedno co mogę powiedzieć pokoleniu "wykształciuchów" (a tak o nim naprawdę myślę - choć z pięknymi wyjątkami na szczęście nie o wszystkich!!!): wkuwajcie dalej, chapcie ile możecie, zaliczajcie te obowiązkowe egzaminy i wyjeżdżajcie do roboty ze swoimi zblazowanymi partnerami(kami), i wegetujcie na tych zblazowanych fejsach, twiitach,... Chlubcie ten świat, którym ja rzygam!. Świat, który jest mi obcy, niechciany, bo jest i nudny i mdły. Ciekawe co wy będziecie świętować? "Must be the music"?, a może "Taniec z gwiazdami"? lub klasyka "Big Brother"? Śpiewał niegdyś lider Framauro w piosence "Nakarmieni Massmediami" o takich bezwartościach, które stworzyły nam te beznamiętne i bezideowe czasy. I za które moje pokolenie tatusiów i mamuś winno czuć się winnymi, bo pozwoliliśmy wychować jednojajeczną inteligencję, przepuszczoną przez maszynkę, niczym bohaterowie filmu A.Parkera "The Wall".
Album "Machine Head" przybywa z czasów, w których muzyka, a także sami muzycy, i jej odbiorcy, wiele dla siebie wzajemnie znaczyli. Pomijając już sam fakt, że to dzieło Purpurowych jest zajebiste samo w sobie, i nie oczekuje pięknych słów do wyrażania opinii o nim samym.
Nie jest to recenzja, tak więc i nie wdam się w analizę jego samego, bo przede mną uczyniło już tak niemałe grono ludzi, którzy w napisanych przez siebie słowach wyssali wszystkie soki z każdego utworu, by podkreślić ich rangę. Zatem, nudnym byłoby powtarzanie za nimi historii powstania dla przykładu "Smoke On The Water". Każdy fan grupy przeczyta o nim wszystko w niejednej książce, a leniwy dociekacz istoty rzeczy, kliknie sobie wikipedię, i tam dowie się mniej więcej co było grane. Jednak by posłuchać jednego z najsłynniejszych riffów świata, jakie wymalował tutaj Ritchie Blackmore, to już trzeba mieć przyzwoitą płytę i nienaganny sprzęcik, gdyż TAKA MUZYKA musi zabrzmieć i musi mieć swego kopa. I podobnie mogę się odnieść do innego czadziku, jak choćby do otwierającego całość utworu "Highway Star", którego motoryka, dramaturgia i kapitalna melodia, stanowią także o znaku rozpoznawczym grupy, i o jej sile. Jak cudownymi jest pozostałych pięć kompozycji, niech przekona się już każdy odbiorca. Zachęcam szczególnie dzisiejszych nowo wstępujących fanów rocka. Pozostałych nie muszę, gdyż jestem pewien ,że znają ten album od zawsze na pamięć.
Ktoś zapyta, no dobrze, a dlaczego tyle achów i ochów nad "Machine Head", a nie nad "In Rock", czy ich kumplami z Black Sabbath i ich "Paranoid" ,albo "Master Of Reality", bądź Led Zeppelin z płytami numer "I", "II", "III" lub "IV"? Odpowiem krótko, bo dzisiaj mówimy o rocznicy wybitnej "Machine Head", a nie o wyższości nad tamtymi. Gdy będzie mowa o 45-leciu "Sierżanta Pieprza" Bitli, to wówczas ni słowem nie piśniemy o "Machine Head". I tak dalej, i tak dalej...
Dziś wielu fanów Purpli już nie żyje, a i nie żyje także sam Jon Lord, który tak pięknie czarował tutaj na Hammondach. Pomimo tego, muzyka z tej płyty wciąż ma się dobrze, i dociera do nowych pokoleń, a być może będzie jeszcze interesować kolejne i jeszcze kolejne? Kto wie, być może powróci moda na kupowanie i zbieranie płyt? Oby rankingi sprzedaży znów powariowały.
Jonowi Lordowi nie przyszło zatem hucznie świętować tejże rocznicy, tak samo jak nikomu nie udało pogodzić się Gillana z Blackomore'em. Ludzi, którzy sącząc się na siebie od zawsze, potrafili wówczas odgarnąć złość na bok, za to połączyć się w jedność za pomocą nut, i tańczyć walca na hard rockowej pięciolinii. Pozostali Glover i Paice, dzielnie przy tym smarowali tryby maszyny, by ta nie zacięła się broń Panie Boże w kwiecistym okresie, w którym kompozytorska wena biegła rozpędzona wraz z młodzieńczym temperamentem.
Aż dziw bierze , ze w tamtym czasie Polska Fonografia była głucha na takie granie i w nosie miała miliony spragnionych uszu sympatyków takowego łojenia. Fonografia , która podporządkowana była jedynie słusznie myślącej idei, jedynej zresztą partii robotniczej, nie miała zamiaru edukować socjalistycznych umysłów, wykolejeńcami z długimi włosami, dlatego wszyscy włodarze szerokim łukiem omijali dzieła Zeppów, Sabbathów czy właśnie Purpli. Nadrabiając to dopiero pod koniec PRL-u, bądź tuż po jego upadku. Kiedy już wyciekła musztarda ze słoika zdążyła zaschnąć na ceracie na dobre. Wcześniej jednak dbano o to, byśmy jako lud nie przegapili żadnej tortury z sopockiego amfiteatru, lub importowanej "Bratysławskiej Liry" (vide lury) czy bułgarskiego odpowiednika o zacnej nazwie "Złoty Orfeusz". Zresztą tego typu festiwale wszędzie straszyły jarmarcznym poziomem. Liczyły się tylko ich finały, czyli występy gwiazd. W Sopocie potrafili nas uszczęśliwić Demis Roussos, Boney M, OMD czy Ultravox, co było już niezłym czadem, podczas gdy do sielankowego festiwalu we włoskim San Remo, na gwiazdę potrafiono wyznaczyć na przykład taki Saxon, przy którym niemetalowa publiczność nieźle zarzucała poperso-grzywami.
Trzymając się jednak świętowania Purplowskiego "Machine Head", dodam tylko na koniec jeszcze taką ciekawostkę, że w tamtych czasach o czym mało kto może wiedzieć, nasi fonograficy wydali jednak cztery numery Deep Purple na winylu. A konkretnie uczyniło tak PSJ, czyli Polskie Stowarzyszenie Jazzowe jako firma POLJAZZ, które w 1973 roku wypuściło w ograniczonym nakładzie, i głównie dla członków swego klubu płytę, na której to pierwszej stronie eksperymentował nasz krajowy Osjan, a na stronie B, czyli teoretycznie tej mniej ważnej, pojawiły się cztery numery Purpli, i to właśnie z albumu ":Machine Head". A konkretnie kompozycje: "Maybe I'm A Leo", "Pictures Of Home", "Never Before" oraz "Space Truckin' ", które to na labelu zapisano jako "Space Trucking". A zatem zabrakło najbardziej znanych, czyli "Dymu na Wodzie" oraz "Gwiazdy Autostrady", ale i tak szczęśliwcami okazali się zdobywcy tej płyty, mając w szponach, bądź co bądź" cztery kapitalne numery z tej obłędnej płyty. Co w rok po premierze światowej, w tamtych naszych chudych czasach, było i tak niczym wygrany los na loterii.
Zachęcam do wyciągnięcia z półek płytowych "Machine Head", i zagranie jej sobie właśnie teraz, gdy jej święto trwa. Młodych fanów rocka zachęcam do odstawienia słabiaków z aktualnych list przebojów na bok, i zakupienie tego właśnie tytułu, a później włączenie go na maksimum voluminum decibelum !!! Niech rządzi muzyczna ekstraklasa!
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!)
nawiedzonestudio.boo.pl