czwartek, 10 listopada 2011

ARENA, 9 listopada 2011, klub "Blue Note", Poznań. Już po koncercie! Jak było?...



Bałem się, że nie dam rady emocjonalnie przeżyć dwóch różnych koncertów (bądź co bądź) w przeciągu dwóch dni. I choć wczorajszy występ Heather Nova'y wprowadzam do mojej Alei Zasłużonych, to dzisiejszy show grupy Arena był mi potrzebny jak mało co. A choćby i po to, by przykryć wielką płachtą me złości po wczorajszej żenującej frekwencji w warszawskiej Stodole. Zapragnąłem dzisiaj muzyki mocnej, hałaśliwej, pełnej pasji, lecz podanej z symfonicznym rozmachem. I na taki koncert się udałem. I tak samo jak wczoraj, także ze swoją paczką przyjaciół. Tyle, że Tomek i Sebastian odsypiali wczorajsze szaleństwo, a na ich miejscu pojawili się Peter und Przemko, no i pewna dama, której personaliów z pewnych powodów ujawnić nie mogę.
W "Blue Note" dzisiaj tłumów także nie było. Być może i nawet liczba ludzi była porównywalna z tą wczorajszą, tyle że w malutkim Blue Nocie sala wyglądała na "w miarę" zapełnioną. Oczywiście były gdzieniegdzie luki, a i ludzie stali w stosownych odległościach od siebie, ale wstydu nie było. Przykro mi tylko było, gdy zasmucony organizator koncertu, bardzo miły człowiek Włodek, szepnął mi w trakcie przedstawienia do ucha, że trochę będzie musiał dopłacić do tego dzisiejszego interesu. Dlaczego tak musi być? Bilety nie były przecież jakoś potwornie drogie, ot 70 zł, a jednak to i tak zbyt dużo na mocno nadwyrężony budżet większości ludzi, którym żyje się coraz gorzej w obecnym czasie światowego kryzysu. Uwierzcie mi, mnie także. Gdyby nie dzisiejsza darmowa wejściówka, także bym nie poszedł, bowiem wolałbym mimo wszystko za te pieniądze, kupić sobie nowy album Areny. Co też zresztą właśnie dzisiaj uczyniłem. Także, już w tym miejscu pragnę pięknie podziękować Włodkowi za możliwość obejrzenia tego wspaniałego koncertu.
Nie będę pisać szczegółowo co muzycy zagrali, bowiem setlistę nietrudno będzie znaleźć w sieci, a poza tym nie chodzę z notesem, nie zapisuję, nie chce mi się. Wolę, po prostu, przeżywać sam spektakl. Najkrócej rzecz ujmując,  sporo dziś było kompozycji z tych najstarszych płyt, ale i zespół nie poskąpił kilku utworów z tej najnowszej i chyba nikomu jeszcze nieznanej "The Seventh Degree Of Separation". Jeden numer był wręcz kapitalny! Za chwilę włączę płytę i go poszukam. Choć może być trudno, gdyż było na koncercie dosyć głośno i mam świerszcze w uszach. A stałem zupełnie na końcu, przy samych schodach. Dziwne, wczoraj w Stodole cicho nie było, ja stałem niemal pod sceną, ze trzy metry od Heather Nova'y , a w uszach było czyściutko. Ale co tam, za dwa dni świerszcze wylecą. Zawsze tak jest.
To może zamiast z aptekarską precyzją wymieniać tytuł po tytule, napiszę kilka słów o muzykach. Wokalista PAUL MANZI, młody przystojniaczek, czarodziej i uwodziciel kobiecych serc. Ta sexy fryzurka z tym milionem supełko-warkoczyków, a'la Whoopi Goldberg, ale głos za to jak dzwon. Już na samym początku, jak ryknął Manzi kilka razy, to od razu zaskarbił sobie serca wszystkich zgromadzonych na sali. A i przy okazji pokazał, że nie ma żartów, umiem śpiewać i basta. Facet (a może jeszcze młodzieniec?, bo taka chłopięca uroda) dawał z siebie co tchu, wyciągając wszystkie rejestry bardzo dobrze. W pewnym momencie pokazał, że do opery także mu nie jest zbyt daleko. Słowem, bardzo fajny wokalista, który nie jest co prawda nowicjuszem, ale nie oszukujmy się, śpiewanie u boku mało znanego syna wielkiego Ricka Wakemana (Olivera), sławy przynieść dotąd mu nie mogło.
JOHN MITCHELL, spokojny, opanowany, grający z wielkim wyczuciem, choć nie posiadający w sobie cech gitarzysty wirtuoza, a więc takiego typowego popisywacza, który na każdą płaczliwą solówkę rozgląda się po sali w sugestii wymuszenia aplauzu. Nie, Mitchell pozwolił sobie na kilka pięknych odlotów gitarowych, dzięki którym wypity drink przyjemnie poruszał się po moich żyłach. Jednak w większości muzyk trzymał tempo, rytm, no i dobry fason.
JOHN JOWITT, przesympatyczny basista, a przy okazji prawie wybitny muzyk tegoż instrumentu. Energia nim włada, a gdy się zapomni, wpada w trans i gra fenomenalnie, choć jak dobrze wiemy, rzadko doceniamy basistów. Zazwyczaj mają trzymać rytm, puls i tyle. Jednak bywają tacy jak Jowitt, dla których ten instrument idealnie nadaje się do śpiewania swymi czterema strunami. Cieszę się, bo zawsze tego niesamowitego muzyka, znanego głównie z kapitalnego zespołu IQ, chciałem zobaczyć na żywo. no i udało się.
CLIVE NOLAN, uwielbiam tego gościa, choć większość fanów Pendragon, Areny i wielu innych zespołów, w których on gra, uważa go za napuszonego, nadętego i niesympatycznego. A mnie Nolan jakoś taki fajny się wydaje. Przepadam za tym jego dyktatorstwem i powagą sceniczną. Gdy wydaje wzrokowe wytyczne, gdy pokazuje, że to on jest tutaj szefem. No i to jego królestwo klawiszowe, którym mistrz jest otoczony, niczym dawniej Czesław Niemen. A jeszcze do tego ta jego zawsze groźna mina, wyglądająca spod ławicy długich i popielatych włosów. Muzyk ten uwielbia delektować się tym co gra i wzrokiem pożerać uwielbienie jego fanów wpatrzonych na to jego sceniczne klawiszowe królestwo. Tak również było i dzisiaj A jakże by inaczej!
MICK POINTER, sam szef pozostał nam na koniec. No, prawie szef, gdyż w teorii snuje się, że Pointer do spółki działa z Nolanem. Ale i tak wiadomo, że Arenę zainicjował Pointer, a Nolan "kilka chwil" później utworzył z nim tę całą spółkę. Pointer nie jest wybitnym perkusistą, a w światku muzycznym uważa się go nawet za kiepskiego. Co po części jest prawdą, bowiem jego gra choć konkretna i rzeczowa, daleka jest od polotu i finezji. Jednak liczy się wyrobione nazwisko i bogate CV, a to Pointer ma złotymi głoskami zapisane dzięki genialnej !!! pierwszej płycie Marillion "Script For A Jester's Tear" (1983), na której to muzyk grał, jako rzecz jasna w podstawowym składzie. I pomimo wyrzucenia z Marillion i wyśmiewania jego braku umiejętności, choćby nawet i przez takiego Fisha (dawnego kolegę zespołowego znaczy), nazwisko Pointera jednak coś znaczy w światku rocka artystycznego. Dzisiaj w Blue Nocie, Pointer zagrał mocno, siłowo i starannie. Jednak prawdą jest, iż geniuszem człowiek się rodzi, a wyuczyć się nie da. 30 lat muzykowania Pointera pokazuje go od strony solidnego rzemieślnika, który w swoim fachu już nigdy ponad chmury się nie wzniesie. Mimo to, maestro bardzo się wczuwał, dużo z siebie dał i wyszło fajnie.
Zresztą w ogóle wszystko wyszło fajnie. Bo to był bardzo dobry koncert dobrego zespołu, na którym bardzo przyjemnie mi było się znaleźć.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

środa, 9 listopada 2011

HEATHER NOVA, 8 listopada 2011, "Stodoła" Warszawa. Moje refleksje pokoncertowe



Dawno nie byłem w Warszawie. Ostatni raz pofatygowałem się tam w czerwcu 2002 r., na koncert Rogera Watersa, który odbył się na Stadionie Gwardii Warszawa. Był to niezwykły wieczór, opiewający w kompozycje z repertuaru Pink Floyd, jak i te z solowych dzieł mistrza. Widowisku temu przyglądało się wówczas morze ludzi. Tak ze trzydzieści tysięcy. Wczoraj już tak nie było. A bo i być nie mogło. Może ujmę to inaczej, otóż to cud , że wczorajszy koncert Heather Nova'y w ogóle się odbył. Tak przynajmniej można było wywnioskować po krótkiej pogawędce z barmanem z klubu "Stodoła". Ale po kolei...
Nie będę pisać o emocjach i nadziei, które towarzyszyły mi od długiego czasu, w związku z oczekiwaniem na ten koncert. Bo ile się o tym nagadałem, a także ile w radio nagrałem muzyki Heather Nova'y, to wiedzą tylko Słuchacze "Nawiedzonego Studia". Myślę, że podobne uczucia gnieździli w sobie Tomek Ziółkowski i Sebastian Kończak, towarzysze mej wczorajszej podróży. Tomek stał się fanem Heather nie mniejszym ode mnie, a i DJ Seba równie szybko podchwycił bakcyla. Zatem, paczka z nas była wytrawna w wielogodzinnej podróży w te i nazad.
Kiedy już dotarliśmy do WarszaFki , była szósta wieczór, a za pół godziny mieli otwierać bramy od "Stodoły" i wpuszczać pierwszych fanów do środka. Nie było czasu na powłóczenie się po mieście, ani na choćby odwiedzenie Krakowskiego Przedmieścia. Podjechaliśmy od razu bezbłędnie (dzięki Sebci GPS-owi) pod miejsce koncertu i od razu doznałem uczucia zakłopotania, gdyż kompletnie inaczej zachowałem w pamięci to miejsce, w którym ostatni (i jedyny zarazem) raz byłem w 1994 roku na koncercie Pendragon. Ale to przecież nie jest takie ważne. Stało trochę samochodów na parkingu, wyglądało to nawet nieźle, lecz po chwili uzmysłowiłem sobie, że większość tych aut należy do mieszkańców blokowisk , które otaczały ów klub. Najważniejsze miejsce tego wieczoru. Przynajmniej dla mnie. Na mniej więcej dwie godziny przed występem Heather, przed głównym wejściem do klubu wystawała niecierpliwie grupka fanów. Tak na oko, z dziesięć osób. Góra! Pośród tego tłumu odnalazłem bez problemu naszego Nawiedzonego Słuchacza Marka, wraz z jego małżonką, którzy jako fani artystki, po prostu nie mogli nie dojechać na ten koncert. Ze smutkiem obserwowaliśmy wszyscy spokój panujący w holu budynku, pustkowia przy obu barach, itd... A także moment, gdy do kasy podszedł pewien człowiek i zapytał czy może oddać bilet!
Podczas zamawiania napojów i zapiekanek ucieliśmy sobie pogawędkę z Panem Barmanem, który okazał się niezwykle wyluzowanym człowiekiem. Tenże Pan, zapytany przez nas: "dlaczego tak mało ludzi?", ze stoickim spokojem rzekł: "odkąd tu pracuję nie pamiętam takich pustek. A tak w ogóle, to co to za artystka?" Na pół godziny przed występem Heather, w sali koncertowej znajdowała się garstka ludzi, a i bardzo podobnych rozmiarów garstka ludu nr 2 , siedziała w pomieszczeniu barowo-knajpiano-poczekalnianym. Że tak to ujmę. Bo cholera wie, jak nazwać miejsce, przypominające poczekalnię na dworcu, jednak serwujące swoim gościom piwo lub drinki. Ujmę to krótko, byliśmy wszyscy załamani. Gorycz porażki podbijał jeszcze fakt tablic informacyjnych, wywieszonych przed budynkiem Stodoły, które to oznajmiały o dwóch koncertach Kultu (miał być jeden, ale ten geniusz Kazik przyciąga jak magnes degustatorów kurwa mać "dobrej muzyki"), Fuckin'Drinkers, T.Love, Zakopower i cholera wie ilu tam jeszcze cudownych odkryć czy wielkich osiągnięć naszej "rockowej" sceny.  W tym miejscu zastanawiam się jaki jest sens opisywania wydarzenia Heather Nova'y, artystki którą uważam za cudowną i wybitną, skoro z całej 40-milionowej Polski przyszło około dwustu osób, na prawie półtora tysiąca pojemności klubu. Dodam tylko, że najbliższe dwa koncerty Heather Nova daje w Niemczech, a bilety na te przedstawienia zostały już dawno wyprzedane! Polska, ach ty mój kochany kraju. Cóż ja ci mam powiedzieć? Cóż ja mam od Ciebie wymagać, skoro ludzie tu mieszkający chodzą tylko na Depeche Mode, U2, Radiohead, Pearl Jam, Stinga i Red Hot Shity Fuckers. I jeszcze co niedzielę obowiazkowo do kościółka, w WarszaFce dodatkowo na Krakowskie Przedmieście i pod Sejm. A w telewizji za rozrywkę robi u nas tylko politic-show u Tomasza Lisa, albo Szkło Kontaktowe. Cóż kurwa mać mam wymagać od mojego kochanego narodu? Wczorajszych dwustu ludzi bawiących się genialnie zapamiętałem po twarzach wszystkich , niczym swoich najlepszych przyjaciół. A pośród nich nawet ze czterech czy pięciu braci Rosjan. I jakoś nie widziałem w Stodole żadnego elokwenta ze znaną gębą, czy to ze świata artystycznego, lub jakiegokolwiek dziennikarza z TV czy radia. Nie było tego koktajlowego mainstreamu. Nie było tej całej yntylygentey i kulturalnej WarszaFki. Nie było wejściówek? Czy co?!!! Jaki zatem jest sens pisania o półgodzinnym występie dziewczyny o imieniu i nazwisku Sara Johnston? , która chwilę później zasiadła za klawiszami u boku Heather, wraz z basistą, perkusistą i niemal hendrixowską gitarzystką, i razem dali taki koncert, że pozamiatali całą konkurencję. Jaką konkurencję? Nie ma żadnej konkurencji. Kazik mógłby tymi swoimi dredami co najwyżej wypastować kozaki Heather. Artystka i jej kompania nie dali po sobie poznać, że trafili do zaścianka kulturowego Europy i zagrali pełen koncert wraz z dwu-utworowym bisem. Nawiązując przy tym wręcz rodzinną atmosferę z podnieconą publicznością, której to za przybycie osobiście w tym miejscu składam wielkie dzięki!!!.
A za puentę niech posłuży cytat z sms/a, którego przysłał mi wczoraj Andrzej z Zielonej Wyspy, po tym jak mu napisałem, że grobowo i smutnie wygląda pusta "Stodoła" na chwilę przed koncertem Heather Nova'y. Oto ta odpowiedź: "Wstyd, że w Stolicy tak mało ludzi wrażliwych na poezję, muzykę, piękno... Życzę żeby śpiewała tylko dla Pana i proszę ją pozdrowić od Słuchaczy". I tylko żal, że nie mogłem Wyspiarskiemu Andrzejowi kupić płyty na tymże koncercie, o którą mnie poprosił, gdyż po prostu jej nie było. Zresztą to co było , to i tak się nie sprzedawało. Jedynie po koncercie pewien młody człowiek wyciągnął przy mnie 80 zł na śliczny t-shirt z okładką ostatniego albumu "300 Days At Sea", z którego to albumu, około połowę zawartości zagrała ta szczuplutka niewiasta na żywo. W towarzystwie zresztą całej masy starszych hitów. Oczywiście pisząc hitów, nie mam na myśli notowań z naszego ślicznego i miodem płynącego kraju.
Kilkugodzinny powrót do domu w nieustępującej mgle pozwolił na refleksje pokoncertowe, życiowe i inne, na tematy, na które tak pięknie tej nocy rozmawiało mi się w Peugeot'ciku Sebastiana, w towarzystwie jego samego, a także i Tomka. Za co Chłopakom składam wielkie dzięki! A także za to, że to oni zorganizowali tę wyprawę, zamówili bilety i wsadzili moje dupsko do tego autka, które także miało swój udział w tym dniu.
P.S. Zrobiłem telefonem pięć zdjęć, które wkrótce wkleję i rzecz jasna opiszę.

Dziękuję za uwagę.

P.S.2 - dopisano 10 listopada. Powyższe 3 zdjęcia zostały zrobione podczas opisanego koncertu w "Stodole", a nadesłał je Marek Przewoźny, o którym kilka słów znalazło się w powyższym tekście.
Bardzo dziękuję. Zdjęcia wspaniałe ! Czekam Marek na twoją relację z koncertu w rubryce z komentarzami.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

poniedziałek, 7 listopada 2011

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 6 listopada 2011 - Radio "Afera" Poznań 98,6 FM

"NAWIEDZONE STUDIO"
program z 6 listopada 2011
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl


HEATHER NOVA - "Oyster" - (1995) -
- Island



HEATHER NOVA - "Siren" - (1998) -
- Heart And Shoulder



HEATHER NOVA - "300 Days At Sea" - (2011) -
- Everything Changes



BLUE OCTOBER - "Any Man In America" - (2011) -
- The Follow Through



KIMBALL / JAMISON - "Kimball / Jamison" - (2011) -
- Find Another Way



FERGIE FREDERIKSEN - "Happiness Is The Road" - (2011) -
- Elaine
- First To Cry
- Follow Your Heart



LITA FORD - "Dangerous Curves" - (1991) -
- Little Too Early
- Shot Of Poison
- Bad Love



MEAT LOAF - "Dead Ringer" - (1981) -
- I'm Gonna Love Her For Both Of Us
- Read 'Em And Weep



STYX - "Regeneration Volume I & II" - (2011) -
- Crystal Ball
- Boat On The River
- High Enough



COLDPLAY - "Mylo Xyloto" - (2011) -
- Don't Let It Break Your Heart



SKALDOWIE - "Stworzenia Świata Część Druga" - (1977) -
- Stworzenia Świata Część Druga



ELOY - "Floating" - (1974) -
- Floating
- The Light From Deep Darkness



FAR OUT - "Far Out" - (1973) -
- Too Many People



TRACE - "Trace" - (1974) -
- Gaillarde
- Gare Le Corbeau
- Gaillarde



BIRTH CONTROL - "Operation" - (1971) -
- Stop Little Lady
- Just Before The Sun Will Rise




MEMORIES OF MACHINES - "Warm Winter" - (2011) -
- At The Centre Of It All






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

sobota, 5 listopada 2011

Bez komentarzy

Niektóre ostatnie komentarze były złośliwe i nie na temat. Usunąłem je zresztą, niczym chwasty. Zamiast jednak takowe prymitywizmy usuwać, wolę ich oszczędzić sobie i innym. W związku z tym blog nawiedzonego przyodział szaty ochronne od chamstwa, złośliwości i głupoty.  A zatem, daruję sobie wiele osobistych tematów, którymi lubiłem się dzielić, jednak te stały się przyczynkiem do wielu uszczypliwości skierowanych pod moim adresem. Postanowiłem wpisywać się z rzadka i jedynie na tematy muzyczne, skoro nie można pozwolić sobie w tym kraju na odrobinę szczerości. Liczę przy okazji, że ewentualni "sympatyczni" przestaną odwiedzać to miejsce i pozostaną tylko ci, na których naprawdę mi zależy.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

czwartek, 3 listopada 2011

GARY MOORE - "Live At Montreux 2010" - (2011) -

 GARY MOORE - "Live At Montreux 2010" - (EAGLE RECORDS) -



Montreux, to niewielkie miasteczko w Szwajcarii, w którym od ponad czterdziestu lat odbywają się kolejne edycje festiwalu jazzowego. Jazzowego raczej tylko z nazwy, gdyż każdego roku (festiwal ten trwa przez kilka/kilkanaście dni) gromadzi on publiczność, jak i muzyków, ze świata jazzu, bluesa, pop, soul, reggae, rocka i wielu innych gatunków muzyki. Pozostając jednak przy rocku, nadmienić wypada, że to dzięki choćby temu miejscu na mapie, powstał słynny "Dym na Wodzie" Deep Purple, a także stoi tam pomnik Freddiego Mercury'ego. Zresztą stosownie, gdyż Montreux było z wielu powodów bliskie nieżyjącemu już od 20 lat wokaliście grupy Queen.
Gary Moore występował w Montreux kilkukrotnie, lecz to jednak ten koncert pozostanie w pamięci fanów jako ten wyjątkowy. Odbył się dokładnie 6 lipca 2010 roku, a więc w czasie kiedy to artysta przygotowywał się do wielkiego powrotu na hard-rockową scenę, biorąc sobie przerwę ze stricte bluesowej działalności. Radosnym faktem był powrót do obozu Moore'a nadwornego niegdyś klawiszowca jego zespołu, Neila Cartera, który jak nikt inny, wczuwał się genialnie w jego metalizującą twórczość. A przy okazji Carter dysponując dobrym głosem, często wspomagał Moore'a wokalnie. Czasem nawet pierwszoplanowo. Jako, że w najbliższym czasie była planowana nowa płyta studyjna , taka właśnie w klimacie pomiędzy "After The War" czy "Wild Frontier", to muzycy (4-osobowy skład, obok Moore'a i Cartera, jeszcze Jon Noyce - bas i Darrin Mooney - perkusja) mieli kapitalną możliwość sprawdzenia chemii na scenie, a także zaprezentowanie fanom trzech premierowych kompozycji, przy całej zresztą batalii dawno już niesłyszanych na żywo klasyków. Dziś już wiemy, że śmierć Gary'ego Moore'a, która nastąpiła nieco ponad pół roku później, wszystkie plany wzięła w łeb. I to diabeł walca tańczy.  To był najbardziej przeze mnie wyczekiwany comeback, po którym na otarcie łez pozostaje już tylko ten zapis koncertowy. Zarówno w formie Blue Ray, DVD, a także tejże płytki CD. Serce się kraja, bo te trzy nowe utwory są po prostu przepiękne, i już wiemy, że ewentualna nowa płyta byłaby klejnotem samym w sobie. Premierowymi utworami są tutaj: "Days Of Heroes" ,cudo absolutne, taki szaleńczy Moore niczym z okresu lat 80-tych. Świetna melodia i niekończące się partie gitarowe - palce lizać!!! Drugim nowym utworem jest ballada "Where Are You Now?". Może nie tak piękna jak "Empty Rooms", ale takie utwory pisze się tylko raz. Za to ładnie zaśpiewana w refrenie przez spółkę Moore/Carter. Trzecia nowość, to kompozycja "Oh Wild One", taki mocny metalizujący podkład przemieszany z irlandzkimi folkowymi motywami. Brzmi niczym wyciąg z sesji do genialnej płyty "Wild Frontier". Można sobie tylko wyobrazić co by było z tymi utworami po ostatecznym studyjnym miksie, wraz z kilkoma innymi nowymi i podobnymi kompozycjami. Być może mówilibyśmy o nowej płycie G.Moore'a w kategoriach albumu roku!? Nie zaznaczyłem jeszcze, że tenże koncert z Montreux pokazał Gary'ego i jego kompanię w niebywałej formie. Gdzie radość z grania emanuje na każdym kroku. Czapki z głów za formę wokalną i wręcz nieprawdopodobną grę wszystkich muzyków. To jest, trzymanie się melodii, brzmienia, niezatracenia rytmiki, zero fałszów, itd... Słowem: bomba !!! A wśród utworów m.in: "Military Man", "Blood Of Emeralds", "Empty Rooms", "Johnny Boy" czy "Out In The Fields". Wyobrazić sobie nietrudno co tam się działo, ale chyba najlepiej kupić tę płytę. Tak po prostu. I złożyć hołd Wielkiemu Mistrzowi.

Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

środa, 2 listopada 2011

Wszyscy Święci balują w Niebie

Wszystkie telewizje dostały dzisiaj pozytywnego kopa. Z teoretycznie spokojnego dnia, a medialnie wręcz dnia nudnego, zrodziła się raptem historia przewracająca cały porządek pierwszego listopada, w potok sensacyjnych zdjęć, filmów i doniesień z awaryjnego lądowania Boeninga na warszawskim Okęciu. Fakt najwyższej klasy pilotażowej techniki, Kapitana Tadeusza Wrony, który uratował grubo ponad dwieście osób (czyli, wszystkich na pokładzie) , otwiera przed nim każde drzwi , a i czyni Bohaterem Narodowym. Amerykanie o takich ludziach kręcą filmy, a i w szkołach patriotyczne podręczniki podkreślają takie wyczyny grubymi czcionkami. Bo oto, przed chwilą jeszcze zwyczajny i nikomu nieznany człowiek, staje się w ciągu chwili pupilkiem całego kraju. I zapewne nie tylko naszego. Tego nie zapewni żaden taniec, żadna piosenka wygęgana na lodzie ,bądź w powietrzu, ani nawet pokonanie pierwszego składu Barcelony w nogę przez trzecioligowca, z dowolnego kraju na naszym globie . Wyczyn to nie lada, ale to właśnie on zburzył porządek tego corocznego refleksyjnego dnia, kiedy to z zadumą myślimy o naszych bliskich, których z nami już nie ma. Dzisiejsza przepiękna pogoda (prawdziwa Złota Polska Jesień) , aż wypychała człowieka z domu. A to na spacer, a to na cmentarze.... No właśnie - cmentarze. Wczoraj uzgodniliśmy z żoncią, iż w tym roku pojedziemy na groby bliskich, gdy tylko się ściemni. Z wyjątkiem grobu pewnej niesamowitej ciotki, do której każdego roku zawsze jeździliśmy wieczorem. W tym roku postanowiliśmy odwiedzić ją właśnie na grubo przed zmierzchem. Aby było na odwrót z innymi bliskimi, do których zawsze zajeżdżaliśmy za białego dnia. Napisałem niesamowitej Ciotki, gdyż ze wszystkich ciotek, tę jedną naprawdę uwielbiałem. Cioteczka ta, miała zawsze niesamowity wygląd, który największe wrażenie robił na mnie we wczesnym dzieciństwie. Pamiętam jak pewnego dnia, powiedziałem do tejże super kochanej Cioteczki: "Ciociu, a Ciocia to mi przypomina czarownicę". Wszyscy byli oburzeni, a i mnie zrobiło się po chwili głupio i nieco smutno, za to Ciotka parsknęła śmiechem i mocno przytuliła. Żyła długo, bo aż 86 lat. Do końca życia była energetyczna. Zawsze mawiałem, że ciotka ma motorek w tyłku, bo zasuwała tak, jakby miała zainstalowane baterie Energizer. Dużo mówiła, ale zawsze na temat i nigdy nikomu nie przerywała. Bo to stara dobra szkoła wychowania. Pewnego dnia przyjechał po nią wuja z Kołobrzegu (znaczy jej syn), z zawodu lekarz, no i zabrał swoją matkę na kilkudniowy wypoczynek nad morze. Świeże powietrze, dużo jodu, cóż więcej chcieć. Aż tu nagle, organizm Ciotki odmówił posłuszeństwa. I tak Cioteczka powędrowała spotkać się ze swoim ukochanym mężem, który świat opuścił ćwierć wieku wcześniej. A warto podkreślić, że nie był to zwykły mąż. Cioteczka wyrwała go z zakonu, dosłownie na chwilę przed ślubami. Na otarcie łez, super fajny Wuja został później kierownikiem Księgarni Św. Wojciecha. Tak, tak, mój Wujek przez lata świetlne w PRL-u był kierownikiem tejże księgarni.
Ale uciekłem od tematu cmentarza i grobów, tak więc do tejże Ciotki pojechaliśmy w tym roku za dnia. Ona bidulka leży na Górczynie, ale nie sama, a właśnie ze swoim mężem. Na głównej alei , tuż za kaplicą, przy której dzisiaj stał pewien człowiek , grający na skrzypcach w rytm stosownej atmosfery. Choć przekonałem się, że cmentarze za białego dnia, to jednak nie jest to. Te masowo kupowane kwiaty, znicze,..., pielgrzymki ludzi ocierających się o siebie, pędzących co tchu, bardziej zaliczają swój pobyt w takim miejscu, niż faktycznie podkreślają ważność i piękno tego dnia. A ja to lubię popatrzyć na różne groby.  Lubię poczytać imiona i nazwiska ludzi mi przecież obcych, a także daty ich narodzin, śmierci, i zastanowić się dlaczego ten aniołek żył tylko trzy dni, a tam nieco obok inne dziecko tylko dwa lata, a tu z kolei jakiś chłopiec też tylko (czy aż w stosunku do tamtych) szesnaście. Lubię się tego dnia zastanowić nad wieloma rzeczami, nad którymi tego nie robię trzy dni wcześniej czy tydzień później. Dlatego, w tym roku chciałem do obu babci, dziadka i jeszcze innego wujka, na Cmentarz przy Lutyckiej, zajrzeć o zmierzchu. Kiedy to ławica światełek pięknie okala wszystkie groby.  I chyba już tego nigdy nie zmienię, bowiem dzisiaj doceniłem prawdziwy urok tego dnia i tego miejsca. A i tak sobie pomyślałem, że życie ma tylko sens wówczas, kiedy ktoś inny nad twoim grobem uroni łzę.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

poniedziałek, 31 października 2011

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 30 października 2011 - Radio "Afera" Poznań 98,6 FM

"NAWIEDZONE STUDIO"
program z 30 października 2011
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl




DAVID MINASIAN - "Random Acts Of Beauty" - (2010) -
- Masquerade - (gościnnie na gitarze Andy Latimer z Camel)



SYMPHONIC Music Of PROCOL HARUM - "The Long Goodbye" - (1995) -
- Repent Walpurgis



TURQUOISE - "Po Drugiej Stronie" - (2003) -
- Pieśń Aayrne



QUIDAM - "Sny Aniołów" - (1998) -
- Jest Taki Samotny Dzień



SIOUXSIE AND THE BANSHEES - "Peepshow" - (1988) -
- Rhapsody



DEINE LAKAIEN - "Indicator" - (2010) -
- Blue Heart
- Along Our Road



GARY GO - "Gary Go" - (2009) -
- Open Arms



COLDPLAY - "Mylo Xyloto" - (2011) -
- Paradise
- Princess Of China - (feat. Rihanna)



HEATHER NOVA - "300 Days At Sea" - (2011) -
- Beautiful Ride



LOREENA McKENNITT - "The Wind That Shakes The Barley" - (2010) -
- As I Roved Out


BEACH HOUSE - "Teen Dream" - (2010) -
- 10 Mile Stereo
- Take Care


THE DOLPHIN BROTHERS - "Catch The Fall" - (1987) -
- Host To The Holy
- My Winter
- Pushing The River


GENE LOVES JEZEBEL - "Heavenly Bodies" - (1993) -
- Voice In The Dark
- Heavenly Body


U2 - "Achtung Baby" - (1991 / reedycja 2011) -
- Even Better Than The Real Thing
- One
- Acrobat
- Love Is Blindness


U2 - "October" - (1981) -
- Tomorrow
- October


STEVE WINWOOD - "Talking Back To The Night" - (1982) -
- Valerie


SATELLITE - "A Street  Between Sunrise And Sunset" - (2003) -
- The Evening Wind
- Fight


SATELLITE - "Evening Games" - (2004) -
- You Know And I Know


SATELLITE - "Into The Night" - (2007) -
- Don't Walk Away In Silence


SATELLITE - "Nostalgia" - (2009) -
- Is It Over


GARY MOORE - "Live At Montreux 2010" - (2011) -
- So Far Away / Empty Rooms




Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl