czwartek, 19 czerwca 2025

polski Hendrix

Obecnie na nikim nie robią wrażenia opowieści o dawnych licencyjnych podbojach Tonpressu, Wifonu czy Polskich Nagrań 'Muza', ale niech młodsi uwierzą, kiedyś robiły. Bo, wyobraźcie sobie rzeczywistość z pięcioma, góra dziesięcioma atrakcyjnymi tytułami na rok. O tak tak, i naprawdę nie było niegdyś biedronek, żabek czy innych lidli, zaś ich społemowskie odpowiedniki gwarantowały w nieograniczonych ilościach jedynie ocet, smalec oraz suchary, a przy lepszych wiatrach krakersy brydżowe. W kolejkach tkwiło się po cokolwiek, nawet po instrumenty muzyczne. Sam wystawałem gitarę klasyczną/koncertową (nazwa modelu) w ogonku wychodzącym z Kantaka do dzisiejszych bram kantorów wymiany walut przy 27 Grudnia. Nie wiedziałem, po co mi ta gitara, czy w ogóle okaże się przydatna, ale czemu by nie, tak na wszelki wypadek. Piękne pudło, w użytkowaniu jednak trudne do opanowania. Ręczę, że także sprawni amatorzy sześciu strun mieli z nim pod górkę. Szerokie progi, twarde, metalowe struny, odpowiednio większe pudło, w ogóle wszystko większe. Nauczyć się chwytów na zwykłym, tradycyjnym modelu, a potem przerzucić efekty na gitarę koncertową, obnażało niedostatki niejednego herosa. Ale nie o gitarach, a o polskim z Wifonu Hendrixie chciałem. Fakt, wydanym w Polsce już tyciu po socjalizmie (bo u nas komuny nigdy nie było, jedynie z nazwy), w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym, bo właśnie wtedy wydaliśmy live Hendrixa z występu w londyńskim Royal Albert Hall (zapisane we wkładce, jako Albert Hall) - dokładnie z 18 lutego 1969 roku. Na okładce zapisano 1989 Wifon. I to jest na serio niezła rzecz, o przyzwoitej jakości. Żadne byle co, pomimo iż bootleg. Wifon dał jedynie swoją okładkę, natomiast materiał zlicencjonował od brytyjskiego labelu Ember, wytwórni działającej od mniej więcej połowy lat sześćdziesiątych do końca siedemdziesiątych. Nie była to wytwórnia kreatywna, bazowała głównie na zdobywaniu nagrań z podrzędnych, maciupkich firm amerykańskich. Często tyczyło to rzeczy, którymi większe koncerny nie były zainteresowane, ponieważ mieli lepsze. Ale dzięki takim wydawnictwom, z atrakcyjnymi wykonawcami, typu Hendrix, Ember dawało długo przetrwać.
Jako, że w dziewięćdziesiątym roku wciąż byliśmy krajem na dorobku, staliśmy już szansą wydania płyty Hendrixa, jednak jeszcze nie kalibru "Electric Ladyland", natomiast ochrzczonego na nasze potrzeby "Experience" (niewyszukany tytuł odnoszący się do nazwy zespołu Hendrixa), już tak.
No więc, jest to lekko graficznie zmieniona, w repertuarze jednak ani trochę tknięta kopia "More Experience", który to album w siedemdziesiątym drugim wydano w Anglii, Hiszpanii, na pewno też w Australii oraz paru innych miejscach.
W repertuarze całkiem atrakcyjne wykonania "Voodoo Chile", "Fire" czy "Purple Haze". Wszystko jak trzeba, z fuzami, przesterami, gitarowym czadem i solówkowaniem, całym murzyńskim inwentarzem Henia, kogoś, kto pokazał białasom jak grać heavy. I nie wstydźmy się tej płyty, albowiem tacy Czesi, ruskie czy Rumuni, mogli tylko wówczas pomarzyć. 

andy


"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań (Radio Afera) lub
afera.com.pl 

"USPOKOJENIE WIECZORNE"
w każdy poniedziałek od 22.07 do 23.00
na 100,9 FM Poznań (Polskie Radio Poznań) lub radiopoznan.fm