Końcowym akcentem wczorajszego Uspokojenia Wieczornego The Prayer Boat. Nie zdążyłem o grupie nawet słówka, zawsze tego czasu za mało. Z każdej godziny idzie siedem/osiem minut na informacje/pogodę/sport, tak więc przy moim gadulstwie, w ogóle wyrobić się aż na siedem/osiem piosenek, i do każdej z nich jeszcze słowo na poniedziałek, uwierzcie, nie lada wyzwanie.
Co prawda, na łamach Uspokojenia nie reklamuję bloga, więc zakładam, iż Słuchacze Radia Poznań nie mają o nim bladego pojęcia, ale gdyby czasem jednak ktoś, to ośmielę się może suplementem do wczorajszego mego wystąpienia. Sprawy idą następująco, The Prayer Boat to indie/folkrockowi Irlandczycy, o komercyjnym potencjale wobec rywali z wyspiarskich The Alarm, The Waterboys czy Hothouse Flowers, lecz tylko z dwoma albumami na koncie, z czego ostatni ma już ponad dwadzieścia lat. I tu wytłuszczę: grupa zdobyła w epoce na szerokie spektrum uznanie prasy i radia, a mimo wszystko nie przełożyło się na oczekiwaną sprzedaż.
Gdyby dzisiaj się wykluli, mówiono by o nich, iż dzielnie konkurują z Travis, Starsailor, Keane czy Embrace. Ale wszystko wydarzyło się sporo wcześniej, w czasach, kiedy konkurencja dla tego typu rytmów była przeogromna, i bywało, że z gry odpadali nawet najlepsi.
Jakiś magazyn napisał o "Polichinelle" wtedy, iż jest on albumem absolutnie pięknym, wręcz zasługującym na wystawienie w oknie sklepowym. Zgadzam się - pięknym, unikatowym, jedynym i do złotego obramowania. Dostarczył powolnego, zamyślonego, pełnego osobistych uczuć rocka, z paroma odniesieniami do samotności.
Płyta, którą odkryłem w czasach bycia subiektem sklepu z kompaktami, kiedy wszyscy mniej goniliśmy i nie dawaliśmy się babom zaharowywać pod ich zachcianki, więc taka muzyka miała niejedną szansę. To była prawdziwa rozkosz stać za ladą i niemal codziennie rozpakowywać kartony/kartoniki z płytami, a potem przesłuchiwać, odkrywać, dokształcać się. Absolutnie podnietliwe. O tak, nie podniecające, a właśnie podnietliwe. Wyobraźcie sobie minę andy'ego, co ten czuł, gdy pewnego południa zapuścił z cd-playera pierwsze takty "Dead Flowers" (... znowu rozmawiasz sam ze sobą. Wszystko jest takie samo. Świat, który zmieniasz zatrzymuje się, kiedy zasypiasz ...) oraz "In My Arms Again". Pozamiatane. Świat obok nie istniał. Najlepsze życie, nikt nie miał lepiej. Dopiero potem dowiedziałem się, że moje odkrycie z dwa tysiące pierwszego, to już któraś albumu reedycja, na dodatek, z równie którąś tam już okładką. Najpierw płytę wydano niszowo w dziewięćdziesiątym ósmym, bodaj tylko w rodzimej Irlandii, potem poszło na resztę UK, jeszcze potem na Stany i jeszcze gdzieś, w tym do nas. Do tych różnych dat przystawały także różne projekty okładek. Ale nie zamieniłbym. Do swojej jestem przywiązany i najbardziej mi się podoba.
No, to tyle chciałem Państwu Szanownym napisać. Ach, może jeszcze pół zdania o nazwie; The Prayer Boat wzięło się od hinduskiego festiwalu religijnego, który każdego roku odbywa się na brzegach Gangesu. Setki, wręcz tysiące ludzi palą kadzidła oraz świece, a wszystko na trzcinowych łódkach. Takich lekkich łódkach, nie za dużych, aby te mogły z lekkością ponieść się nurtowi rzeki z życzeniami/modlitwami tych ludzi.
Kupcie tę płytę, gdybyście już wcześniej tego nie zrobili.
andy
"USPOKOJENIE WIECZORNE"
w każdy poniedziałek od 22.07 do 23.00
na 100,9 FM Poznań (Radio Poznań) lub radiopoznan.fm
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań (Radio Afera) lub afera.com.pl