Zawsze mnie jednak dziwiło, czy licencję na "Live It Up" zakupiliśmy w ciemno, czy może jednak wcześniej ktoś ważny wysłuchał albumowych próbek podrzuconych przez Atlantic, zanim wyłożył konkretny szmal. Ale Andy nie narzekaj, przecież super fajnie, gdy na płytowej nalepce, przy jej uproszczonej kolorystycznie kopii, widnieje numer katalogowy: SX 2939, a na rewersie okładki, w górnym prawym rogu dopisek: "Polskie Nagrania", a więc w głośnym domyśle: made in Poland. Poza tym, mamy tu piękną balladę "Arrows" - tak się akurat składa, zaśpiewaną przez Crosby'ego. Duchowa uczta, szczególnie, gdy z bólem jąder przebrniemy przez zrytmizowane na calypso "(Got To Keep) Open". Taki koszmarek, zaraz na wstępie strony B. Że też dał się w nim na taki gościniec namówić sam Bruce Hornsby - pianino i akordeon.
Obok przywołanego właśnie Hornsby'ego, mamy na tej płycie jeszcze paru innych tuzów, czyli selektywne wyczyny ex-Byrds'owego Rogera McGuinna, Lelanda Sklara, Branforda Marsalisa, J.D. Southera, czy i tak niedającego zaradzić skocznemu średniakowi "Straight Line", Petera Framptona.
Jako, że mam przebojową duszę, od zawsze podobał mi się tytułowy "Live It Up", choć kompletnie miał się nijak do stylu tria. To coś, jak refren u Eagles do "Heartache Tonight". Ręce w górę i szalejcie stadiony, jednak najczęściej skupieni na powolnym, emocjonalnym śpiewaniu swoich bohaterów fani CSN, musieli zazgrzytać zębami. Takie rozczarowanie rekompensowały im, umiejscowione jeszcze na tej samej stronie, po trochu wbite w "If Anybody Had A Heart" i główny wokal Nasha, harmonie pozostałej dwójki, co przede wszystkim końcowe na 'A', a dopieszczone głosem Crosby'ego i takim ala 'Stingowym' saksofonem Branforda Marsalisa, ogólnie szykowne "Yours And Mine".
Po zreasumowaniu "Live It Up" to całkowity zanik ideowego hipisostwa i w dwóch/trzecich wygwizdowo. No i jeszcze ta okładka. Teraz wiem, dlaczego nie wypatrywałem nigdy przyjaźniejszego wobec radia odpowiednika kompaktowego.
a.m.