Trudno mi wyczuć, skąd wziął się tu lepszy sukces komercyjny od wcześniejszego albumu "Flash". Czyżby magia samego nazwiska, a może wyróżniona przeze mnie okładka?. Nie bardzo chce mi się wierzyć, że ta przekombinowana, niekiedy dziwaczna muzyka, tak rozbujała tłumy. Być może podziałało kolejne Grammy. Tym razem zagarnięte, nie za jakiś pojedynczy detal, a całokształt dzieła.
Całość instrumentalna, niekiedy tylko z melodeklamowanym tłem, a może rapowanym?, jak w ostatecznie okropnym "Day In The House". Wytwór oparty na roztańczonych syntezatorach, w które Beck wbija a'la heavymetalowe riffy. Taki keyboardowy rock. Kompletnie nie na moje uszy.
Stylistycznie, czego tu nie ma, jakiś reggae rock, heavy jazz i różne tym podobne cuda niewidy. Jednymi słowy, mamy tu w nowoczesnej konwencji rozwinięcie grania zapoczątkowanego na powszechnie uznanych albumach "Blow By Blow" oraz Wired". Niestety, o wiele mniej interesujące.
Trzymam tę płytę trochę dla okładki oraz drugie trochę wobec lubianej gitary szefa tego przedsięwzięcia. Reszta to typowy leżak na półkę. Do posłuchania, co najwyżej nastrojowe "Two Rivers", ewentualnie maksymalnie spowolnione i wyciszone "Where Were You".
Jedno pewne, nawet na tak przeoranej repertuarowo płycie, od razu czuć, że jej lider to Wielki Ktoś.
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"