Niedzielne z Szanownym Państwem posłuchanie na moim FM trzech numerów z "Every Turn Of The World" (akurat ta okładka bez flaminga!), od ręki nawraca mnie do początków Pana Krzyśka. Człeka o przyjaznej, ciepłej barwie głosu, pomimo iż z niego żadne chucherko. Trochę podobnie, jak u nawet bardziej w barkach zamaszystego Aarona Neville'a. No, może nie do końca, fakt, Aaron śpiewa jak aniołek, lecz wygląda niczym szef kartelu narkotykowego na Bronxie. Z kolei, nasz na dzisiaj przywołany bohater, na pierwszy rzut oka w niczym nie różni się od prowincjonalnego wykładowcy matematyki.
A zatem, Christopher Cross i jego debiut LP, nazwa własna, czyli po prostu "Christopher Cross". Bez żadnych podchodów czy innych umizgów, od razu wkraczamy w okres słynności. To tutaj mamy "Ride Like The Wind", które parę lat później genialnie zinterpretowali Saxon. Szkoda, że ekipa Biffa nie gra tego na koncertach. Idealny pod skrzydła rocka kawałek, jak żaden inny z tej 'Cross'owej płyty. Przy czym, wszystkie pozostałe, też nie od macochy. Wspaniale słucha się tych lekko rockowych, a jednocześnie subtelnych piosenek, opatulonych, i może tu nawet niezręczne porównanie, serdecznym głosem. Do tego stricte ejtisowe aranże, z od razu rozpoznawalnym pianinem, imitującymi niekiedy smyczki syntezatorami, plus miękkim, eleganckim, nieco jazzującym basem oraz murzyńską konwencją - wszak Christopher Cross jest właścicielem na pół białego, pół czarnego głosu. Fascynującego, jedynego, niepowtarzalnego i bez szans, by z kimkolwiek go pokićkać.
Dziewięć piosenek - na CD jedna więcej - i od razu bita połowa to przeboje: wyróżnione już wcześniej "Ride Like The Wind", plus "Never Be The Same" (szczyt na Billboardzie), "Sailing" (to również w US widok z góry najwyższej) oraz nie wiedzieć czemu, nieusinglowione "Say You'll Be Mine". Fani Crossa szalenie lubią tę piosenkę, ale niestety decydenci Warner Bros. nie poznali się na niej. I tu muszę w całość wmieszać, iż "Christopher Cross" jest bardzo równe, więc praktycznie przebój, czy nie przebój, bez znaczenia. To tylko kwestia wyboru i promocji.
W dwa lata po tym albumie Mistrzunio nagrał obłędnie dobre - w zasadzie jego numero uno szlagier "Arthur's Theme (Best That You Can Do)" - numer skomponowany pod film "Artur", i tylko szkoda, że ten nie załapał się na żaden z jego pierwszych dwóch albumów. Oczywiście mamy go na stosownym soundtracku, co także określonym dla jego epoki singlu, a w latach późniejszych na przeróżnych kompilacjach, jednak najfajniej byłoby go wmieszać w album z ustanowionej dla jego daty epoki dziejów. Nie mogło tak jednak być, ponieważ debiut album pojawił się dwa lata wcześniej, zaś album numer dwa, dopiero w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym trzecim. Co prawda, dorzucono go do kompaktowej wersji "Another Page", lecz tam robi za bonus track, zaś na winylu go brak.
a.m.