piątek, 13 stycznia 2023

blow by blow + wired

Właśnie dowiaduję się o śmierci Robbiego Bachmana, brata lidera BTO Randy'ego. Robbie był perkusistą w pazurem rockowych Bachman-Turner Overdrive. Niedawno na moim FM było nieco ich muzyki, a także o paru albumach na blogu. Polecam!
Coś wadliwe te ostatnie stycznie, jakby się żniwiarze zmówili. Nawiedzonemu smutno tak rozpoczynać rok.

A ja wciąż słucham Jeffa Becka. Po "Flash" oraz "Jeff Beck's Guitar Shop", tym razem dwa jego jazz/fusion/rockowe, co jednocześnie instrumentalne albumy z serca lat siedemdziesiątych: "Blow By Blow" oraz "Wired". Oba multi docenione przez 'znawców-krytyków' i zdawkowo jedynie lubiane, a raczej tolerowane, przez 'nieznawców-fanów'. Na pewno, po jeszcze niedawnym The Jeff Beck Group, był to szok. Zadziorny hard rock/blues, z Rodem Stewartem na wokalu, ustąpił miejsca znacznie bardziej 'eleganckim' po gryfie szlifom, na które w tym modnym w tamtych latach nurcie Maestro miał ochotę. Oba dzieła wyprodukował Beatles'owski George Martin. Chociaż, akurat "Wired" już nie w pojedynkę, a z Chrisem Bondem oraz bardziej rozpoznawalnym Janem Hammerem. To było czarne granie przełożone na biały grunt, gdzie wygenerowane taneczne rytmy, redukowała od razu rozpoznawalna, doprawiona na jazz/rock gitara Becka. Trochę irytowały okazjonalne syntezatory, lecz ku rekompensacie sprawę ratowały tradycyjne instrumenty klawiszowe, a niekiedy jeszcze fajniejsze elektryczne pianino.
Na co dzień nie klękam przed takim graniem, jednak te dwie płyty uważam za całkiem okay. Lubię ich sobie przynajmniej raz do roku posłuchać. Nie upiększają mojego świata, nie wzmacniają w chwilach głębokiej potrzeby, ale dobrze się przy nich drinkuje i dyskutuje z zaprzyjaźnionym bractwem o muzyce.
Jeff na tacy wykłada potężny wachlarz pomysłów. Dzisiaj się to zwie: kreatywność. Trudno opisać wszystkie jego techniki oraz ujawnione tajniki. Każdy utwór to odrębna historia w objęciach jednego gitarzysty.
Z ciekawostek, m.in. dwa podarowane przez Steviego Wondera na "Blow By Blow" kawałki: "Cause We've Ended as Lovers" (z dedykacją dla jednego najulubieńszych bluesmanów Gary'ego Moore'a, Roya Buchanana) oraz "Thelonius". Na tej samej płycie jeszcze kompletnie odrealniony cover Beatlesów "She's A Woman", z jakimś vocoderowym śpiewaniem. Coś dla odważnych, a może oznaczających się największą tolerancyjnością?
O rok późniejsze, nominowane do Grammy "Wired", oznaczało się podobnym graniem i o pół centymetra bogatszym brzmieniem. Ponownie trochę materiału obcego, ale już bez niepokojenia Beatlesów, za to bliższym ustalonych w tym czasie norm, kawałkom Narady Michaela Waldena (ostatnio nawet muzyka Journey!) czy Charlesa Mingusa. Znowu jazz/rock, a momentami zdecydowanie jazz/fusion. Można sobie zasmakować różnych kolorów gitary Jeffa, z niekiedy cudownego grania w ramach koszmarnych kompozycji. Zresztą, ten pierwszy czynnik, staje obroną wobec obu tych płyt.
Ponownie niesamowity Jeff!

a.m.

 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"