poniedziałek, 30 kwietnia 2018

PÕHJA KONN - "Põhja Konn" - (2016) -









PÕHJA KONN
"Põhja Konn"
(self released - album wydany samodzielnie) 

****




Poniższa płyta dotarła z Estonii. Kraju bałtyckiego, przynależnego Skandynawii, jednego z najprężniej rozwijających się we współczesnej Europie, a jednocześnie jeszcze do niedawna uciemiężonego w kilkudziesięcioletniej sowieckiej niewoli.
Przeciętny zjadacz chleba, na co dzień przesiąknięty kulturą anglo-amerykańską, niespecjalnie orientuje się w muzycznych zasobach państwa, o populacji nieprzewyższającej Warszawy. Owszem, w swoim czasie namieszały nieco dziewczyny z Vanilla Ninja, ale i one przecież wbiły się w komercyjne portki, za nic nie nasuwając skojarzeń do estońskiej przynależności. Aby więc dokopać się do tamtejszych skarbów, najlepiej na własną rękę spenetrować teren. Tak postąpił jeden z moich kolegów, w konsekwencji czego przywiózł pełen plecak muzycznych wynalazków, a pośród nich grupę Põhja Konn. I kto wie, być może tych kilka słów, które dzisiaj poświęcę wciąż niewinnym debiutantom, za czas jakiś będziemy rozpatrywać względem zespołu o międzynarodowej sławie. Oczywiście to tylko pobożne życzenie, albowiem mamy do czynienia z młodą formacją, która uprawia niemodne pole rocka progresywnego, zgrabnie doprawione estońskim folkiem, historią oraz mitologią.
Nazwa Põhja Konn, dosłownie oznacza Północną Żabę, a konkretnie pewne mitologiczne stworzenie odnoszące się do biblijnej semantyki, będące smokiem bestią, a wywodzącym się prosto od Diabła.
Põhja Konn zainicjowali się blisko dekadę temu, jednak dopiero przed trzema laty wzięli się poważnie w garść. Było to następstwem impulsu, w jaki wprowadziła ich współpraca z Towarzystwem Pisarzy Estońskich, które zaś jasno poparło szerzenie przez Põhja Konn estońskiej poezji, a to z kolei za sprawą przekładania jej na język rocka. Muzycy szybko przystąpili do prac, czego efektem już po roku zrealizowany materiał na debiutancki longplay. I choć ten dociera do mnie z pewnym poślizgiem, to czy ma to jakiekolwiek znaczenie? Przecież, gdyby nie wyszarpnięcie tej płyty z objęć samych muzyków, na próżno by jej szukać na półkach sklepowych - nie tylko zresztą krajowych.
Twórcy tego dzieła poruszają się po terytorium sztuki, która nigdy nie ulegnie przedawnieniu, smakując bez względu na wyrywane kartki z kalendarza. Możemy się o tym jednocześnie przekonać słuchając wiekowych nagrań klasycznych formacji, w rodzaju Genesis, Fruupp lub Gentle Giant, a do których śmiało można odnieść poza estońsko-kulturowe nawiązania Põhja Konn. Szczególnie nazwa Gentle Giant trzyma tu kluczowe znaczenie. Proszę uważniej przyjrzeć się choćby takiemu "Pigilind". Podobne budowanie wokalnych harmonii, niekiedy stopniowanych, choć niekoniecznie wielogłosowych, jak to bywało u braci Shulman, a wszystkiemu towarzyszy bogata gra całej sekcji (gitary, mandolina, organy...). Wsiądźmy więc do wehikułu czasu i dajmy się porwać zamierzonej kolizji współczesnych twórców oraz ducha dawnego grania.
Muzyka ze słuchanej właśnie płyty wydaje się solidnie skondensowana, jednak zamiast zaduchu, panuje tu pełnia swobody. A przecież mówimy o kompozycjach ledwie 4-6-minutowych, którym daleko do rozmiarów suit, czyli do granic swobodnych wypowiedzi, w których specjalizowali się przed blisko półwieczem Emerson, Lake & Palmer, bądź Yes. Czyli po części jedni z mentorów naszych estońskich bohaterów.
Sporym atutem Põhja Konn stoi śpiewanie w języku ojczystym. Daje to niepodważalny urok. Bo, gdyby tę nieco bajkowo-skandynawską opowieść przyprawić o angielszczyznę, w efekcie otrzymalibyśmy kolejną anglojęzyczną ekipę, której odrębność wmieszałaby się w tłum.
Album "Põhja Konn" nadaje się do słuchania w całości, a wręcz nawet tego od swego odbiorcy wymaga. Każda płynąca z niego kompozycja wydaje się być konsekwencją poprzedniej, a zarazem pomostem dla kolejnej. Jednak ów fakt nie przeszkodzi nam w doszukaniu się co bardziej faworyzowanych fragmentów. Mnie najszczególniej urzekły: "Võitlus", "Pigilind", "Ümarruut", "Selle Ilma Igav Kainus" oraz "Kas Ma Eestit Unes Nägin?".
Nie wolno tej grupy przeoczyć, wszak obecnie matka natura coraz skromniej podrzuca tego typu oryginalne kruszce.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"