wtorek, 10 kwietnia 2018

RICK PARFITT - "Over And Out" - (2018) -







RICK PARFITT
"Over And Out"
(EAR MUSIC)

*****





Wigilia 2016 roku nie przyniosła muzycznemu światu dobrych wieści. Tamtego dnia pożegnaliśmy Ricka Parfitta - w jednej osobie gitarzystę, kompozytora oraz obok Francisa Rossiego, także wokalistę Status Quo. Muzyk, który w przeszłości przeszedł atak serca, a także pokonał nowotwór, ostatecznie uległ sepsie, która była następstwem zaniedbanej i z pozoru błahej rany.
Parfitt w Status Quo działał niemal od samego początku, a konkretnie od 1967 roku, a jednak dopiero pod koniec życia zabrał się za nagranie pierwszego solowego albumu. Zmotywowała go do tego przymusowa przerwa w działalności zespołu, a która to przerwa nastała w 2016 roku - czyli niedługo po doznanym przez Parfitta zawale.
Muzyk stworzył wiele piosenek, jednak nie wszystkie zdążył ukończyć. Tak, jak również zabrakło mu czasu na ich wyprodukowanie. Dlatego jednym z dwojga albumowych producentów syn Artysty, Rick Parfitt Jnr. Na tym jednak nie koniec, otóż po śmierci naszego bohatera niektóre piosenki pozostały w mocno surowym stanie, co nawet w tym całym nieszczęściu później wyszło im na dobre. W ich ukończeniu dopomogło kilku klasowych muzyków. I tak, w inicjującym album "Twinkletoes", jedną z trzech gitar obsługuje Queen'owski Brian May. W "Lonesome Road" pojawia się obecny basista Status Quo, Johnny "Rhino" Edwards, natomiast inny muzyk tego zespołu, były już basista Alan Lancaster udzielił się wokalnie w "Everybody Knows How To Fly". Ach, jeszcze jedno nazwisko: Chris Wolstenholme - na co dzień basista Muse - daje się on dostrzec w "Long Distance Love". Warto wszystkich tych gości odnotować, jednakże uczciwie zauważmy, iż oni sami nie czynią żadnego specjalnego zamieszania na tej nad wyraz udanej płycie.
Myślę, że Francis Rossi słuchając "Over And Out" może poczuć lekki dyskomfort, wszak na poza zespołowym polu ponosi właśnie z Parfittem dotkliwą porażkę. Bo o ile w Status Quo Parfitt z Rossim stanowili za nierozerwalny monolit - biorąc wszystkie sukcesy na wspólne barki, o tyle solowy Parfitt wypada na tle dwóch dokonanych solówek Rossiego nieporównywalnie korzystniej.
"Over And Out" to tylko nieco ponad 35 minut muzyki, na które składa się dziesięć kompozycji. Kompozycji nad wyraz udanych, nawet przekładając je na możliwości legendarnej grupy, z którą Parfitt i Rossi czuli nierozerwalny związek. Prawdziwa niespodzianka. Tym bardziej, iż Status Quo od dawna nie nagrali tak równego materiału. A tu proszę, na solowym poletku, gdzieś na uboczu wielkich scen, tak po prostu dla czystej przyjemności, a i też pewnej satysfakcji splótł się album, którego nie chce się odstawić na półkę nawet na moment. Nie dziwi mnie, że na jego punkcie oszalała połowa Europy. Czekam, być może oszaleją także moi rodacy.
Dawno z obozu Status Quo nie miałem okazji posłuchać tylu jednocześnie porywających kawałków. Już na samym początku uderzy w nas prawdziwa bomba kalorycznie zestawionych nut, której sprawcą "Twinkletoes". Po czym wyłoni się jeszcze lepszy "Lonesome Road" - prywatnie mój kandydat do przeboju roku. W dalszej części nie gorzej wypadną tradycyjnie podrasowane boogie/rock'n'rollem "Fight For Every Heartbeat", "Long Distance Love", "Everybody Knows How To Fly", plus wysokogatunkowy rock'n'roll "Lock Myself Away".
Równie korzystnie przedstawia się łagodniejsze oblicze albumu, które reprezentuje jakby zatrzymane na przełomie dekad 50/60's tytułowe "Over And Out" oraz chwilami budzące czytelne skojarzenia z dokonaniami Traveling Wilburys nagranie "When I Was Fallin' In Love". Ku nim swą dłoń wyciąga również delikatna, i może nawet nieco słodkawa, za to pierwszorzędnej urody ballada "Without Love".
Finalizujące "Halloween" trwa aż pięć minut, co przy wszystkich wcześniejszych trzyminutowcach jawi się niczym jakaś suita. Kompozycja podrasowana brzmiącymi a'la dęciaki instrumentami klawiszowymi, do złudzenia nasuwa skojarzenia z dokonaniami Status Quo z zamierzchłych lat siedemdziesiątych.
Kapitalna płyta, a mówię to bez zająknięcia. Jaka szkoda, że zarazem pierwsza i ostatnia. Rozpędził się nam na samym finiszu Rick Parfitt.
"Over And Out" to bezkolizyjny album, który wyszedł spod kompulsywnego artystycznego pragnienia Parfitta, i tylko szkoda, że artyście ktoś tam na górze zbyt wcześnie przeciął nić.
Tak dobre, że zwykłymi słowami zachwytu nie wyrażę.

P.S. Wersja limitowana zwiera dodatkowy CD. Niby ten sam materiał, jednak podany w wersji roboczej, czytaj: surowszej. Płytę ochrzczono tytułem "The Band's Mix". Jednocześnie do efektownie sporządzonego boksiku dodano jeszcze firmowy t-shirt. Niestety tradycyjnie za mały.







Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"