środa, 25 kwietnia 2018

Fryderyki 2018

Ostatnie rozdanie Fryderyków, z należną uwagą obejrzałem w czasach, w których Kortez jeszcze szczał w majty, a mój niepodzielony kraj stawiał odważne kroki w nowej unijnej rzeczywistości. I pewnie ten stan rzeczy długo nie uległby zmianie, gdyby nie chęć po sobotnim spotkaniu, ujrzenia Pana Andrzeja Dąbrowskiego. Skoro jednak nagrody za całokształt artystycznej działalności rozdaje się pod koniec tego typu gal, zostałem zmuszony do prześledzenia całości. Przy okazji pomyślałem, a może jednocześnie odkryję jakieś nowe zjawisko? Tym samym, mój olew wobec polskich artystów okaże się bezzasadny. Ponadto, liczyłem na jakąś nową piosenkę Pana Andrzeja oraz na występ naszej Basi ukochanej - vide Basi Trzetrzelewskiej. Tak swoją drogą, zawsze mnie zastanawiało, jak Amerykanie, dla których Basia, to "Basza", radzą sobie na co dzień z nazwiskiem Artystki? Cze cze cze cze... le le leska... A gdzie by tu jeszcze po drodze zagubione "w"?
Kondycja polskiej rozrywki zainteresowała mnie wczorajszego wieczoru, nie tylko od strony najbliższego memu sercu rocka - którego i tak na galach tyle, co marmolady w pączku - lecz z pełnią obiektywizmu zapragnąłem przyjrzeć się szeroko pojętej, a tak niezwykle wychwalanej scenie alternatywnej. Nawet przeżywającym renesans hip hopowcom. Zaskoczył mnie jedynie w całej tej zabawie fakt braku kategorii "discopolowy debiut roku". Jednak tylko kwestią czasu, by o Frycka toczyli boje wszelakie Sławomiry, Zenki... Uzbroimy się tylko w cierpliwość.
Nieznana mi dotąd bliżej Daria Zawiałow, zdobyła tytuł za album roku, pt. "A kysz", by przy okazji zgarnąć jeszcze jedną statuetkę w kategorii: debiut roku. Jeśli artystycznie pani ma tyle do powiedzenia, na ile wynosił jej wczorajszy oratorski błysk, to domniemywam, że jej wspomniane dzieło jawi się muzyką instrumentalną.
Ktoś tam na górze mocno wierzy w Korteza, którego jeszcze nie tak dawno temu ochrzczono objawieniem. Nieustannie więc utwierdza się w owym przekonaniu publikę, jak również samego Artystę - co tylko wpływa krzywdząco na tego ostatniego.
Taco Hemingway, śladem Kazików i tym podobnych wieszczy, po statuetkę (ponoć tradycyjnie) nie dotarł. Jasna sprawa, my wielcy niezależni mamy w zadzie WarszaFkę. W imieniu niesfornego Filipka, a na drugie Tadzia, nagrodę odebrał wydawca albumu (nazwiska nie zanotowałem), który pozwolił sobie dowalić jury akademii, która przeoczyła pewną ważną płytę, i jak zapewniono: sprzedaną w największym nakładzie. Tego nie było na porządku obrad, więc zmieszanie prowadzących bezcenne.
Kasia Cerekwicka wręczyła Hey'om statuetkę w kategorii "rock". Trzeba przyznać, że ktoś tam w sztabie producentów programu miał wizję.
Odnotować wypadałoby jeszcze siostrzyczki: Natalię i Paulinę Przybysz, Kapelę Ze Wsi Warszawa i pewnie jeszcze kilka innych przysmaków, a tak ignorancko przeze mnie pominiętych.
Jednakowoż powinienem przy tej okazji machnąć jeszcze nieco słów podziwu wobec kolaboracyjnych występów kilku rodzimych nadziei i sław. Fali na widowni nie zauważyłem, za to wszyscy na scenie w siódmym niebie.
Och, było sporo radości. Szczególnie w obozie wszystkich laureatów, plus u porozsiadanych na widowni ich sprzymierzeńców, jak też szczególnie u współprowadzącej, obok Piotra Metza, radiowo-telewizyjnej dziennikarki Agnieszki Szydłowskiej. Pani Szydłowska jeszcze wyraźniej się ożywiła podczas faworyzowanej przez nią kategorii: "hip hop" - o czym dotkliwie i stanowczo zapewniła wszystkich na widowni, a także telewidzów. Nie do pośpiewania, a do pogadania kobietka.
Szkoda, że za całokształt działalności, troszkę za późno uhonorowano Zbigniewa Wodeckiego. Średnio zabrzmiały słowa pocieszenia Piotra Metza, iż Artysta właśnie spogląda na nas z góry. Fakt, w tym wypadku najprawdopodobniej dosłownie.
Andrzej Dąbrowski odebrał dżezowego Frycka za całokształt, choć jak to jeden z wręczających statuetkę, Zbigniew Namysłowski dostrzegł, że owe wyróżnienie przypada mu za śpiewanie przez całe życie jednej piosenki. Przeliczyłem się przy tym, że dadzą Panu Andrzejowi pośpiewać, a tym samym wyjść z opresji skojarzeń wobec doklejonej mu tylko jednej jedynej melodii. W tle zabrzmiała właśnie ona, zarówno na wejściu, jak i przy opuszczaniu przez niego sceny.
Na deser wszystkiego, wspomniana na wstępie Basia Cze Cze Cze... Trzetrzelewska. Dawno jej nie słyszałem, jeszcze dłużej nie widziałem... a troszkę się pozmieniało. Jednak głos wciąż jakby ten sam.
Fryderyki 2018 przechodzą do historii. Kolejne pewnie obejrzę, gdy na góralską nutę Tulijki przełożą twórczość Cannibal Corpse.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"