Stadion PGE Arena, Gdańsk , 19 czerwca 2013
IRA - godz. 18.30
BON JOVI - godz. punkt 20.00
Jak to powiedzieć, aby wszyscy mnie dobrze zrozumieli? Szczególnie w tym moim kraju. Zastanawiam się, jakimi słowami powinienem podkreślić rangę wydarzenia z minionej środy? Zdając sobie sprawę, że tu, między Odrą a Nysą, marzenia większości "rockmanów", spełniają tylko Floydzi, Zeppelini, Sabbaci, Ajroni czy Metallica. Jak zatem głupio będzie wyglądać tekst nawiedzonego, który napisze Państwu o koncercie Bon Jovi, że to niby tenże nawiedzony, był na koncercie swych marzeń, a co za tym idzie, na jednej z największych "życiówek".
Bo co ja na to poradzę Drodzy Państwo, że całe życie lubiłem r'n'rolla, czyli takiego rocka co to żywiołowego, melodyjnego i uśmiechniętego. No i, że Bon Jovi w tej dziedzinie sztuki, zawsze mi byli bardzo po drodze , w stosunku do tej całej alternatywnej zgrai smutasów i deprechów mołdów. Wreszcie, co ja na to poradzę, że Bon Jovi zabili mnie w 1986 roku płytą "Slippery When Wet", której to oryginalny egzemplarz winylowy mam po dziś dzień. Nie jakiś tam dokupiony na Allegro za dwie dychy przedwczoraj, a prawdziwy 27-letni. Bo ja mogę sobie odpuścić zakup najnowszego smutnego Depeche Mode, czy innej podobnej "deprechy mołdy", lecz nowe dzieło Bongioviego, kupię w ciemno, nawet gdyby mi wszyscy dookoła postarali się go obrzydzić jak to tylko możliwe.
Ktoś zaraz przygryzie, że niedawno przecież ja sam, na tymże, a nie innym blogu, zjechałem najnowsze dzieło Jona i kolegów "What About Now". Proszę Państwa, każdy ma prawo do chwilowego zgłupienia i napisania sobie jakiś tam nieprzemyślanych bzdur. Ja także. Ale ja się tego nie wstydzę, i nie wymarzę także z pamięci czynów popełnionych. Niech ma te 1,5 gwiazdki - na zawsze. Tak wówczas myślałem, tak to czułem, a niech zatem już tak pozostanie dla kolejnych pokoleń.
Po środowym koncercie na PGE Arenie w Gdańsku, powiem Państwu, zupełnie inaczej postrzegam najnowsze kompozycje, bo każdy kto był tam w środku tego bursztynowego spodka wie, jak chłopaki zagrali, no i jakie "ciary" biegały po ciele.
Dwie i pół godziny !!! 26 piosenek !!! Dacie Państwo wiarę? Dokładnie tyle zagrali. Kilka wieczystych ballad, całą masę soczystych petard, wspaniałych melodii, a wszystko to złożone z mniejszych lub większych przebojów. Setlistę podaję pod tekstem. Oczywiście, sam tego na bieżąco nie zapisywałem, ani też zapamiętać nie byłem w stanie, ponieważ koncert był tak fenomenalny, że każdy normalny człowiek nie miałby czasu na notowanie tego wszystkiego. Coś takiego mógłby ewentualnie uczynić jedynie jakiś wynudzony i zblazowany dziennikarz, któremu ślizgnęła się przymusowa akredytacja. Słowem: robota, nie przyjemność. To tak, jakby mnie wysłano na ... Ach, ugryzę się. Masłowski przestań być wreszcie wrednym.
Słyszałem przez ostatnich kilka dni takowe głosy: "łe, nie będzie Sambory, to co to za koncert..." . Jeśli ktoś tak pomyślał, to serdecznie współczuję lub "gratuluję" - do wyboru! Na niemal w stu procentach wyprzedanym koncercie, chyba nikt nie skomlał z żalu o brak Richiego, albowiem zastępujący go na całej europejskiej trasie Phil X, grał po prostu fantastycznie. Każdy mógł sobie niezastąpionego Samborę, przykryć oczyma wyobraźni, bo całe Bon Jovi jako zespół, ścięło z nóg. Forma Jona? - obłędna. Świetnie zaśpiewał. Tak samo David , Tico i koledzy, zagrali czysto, czadowo, po prostu pięknie.
Był zatem śliczny stadion, o wiele efektowniejszy od tego co zobaczyć można na zdjęciach, bądź w samej telewizji - serio!. Była znakomita i czująca klimat publiczność. Było wesoło, entuzjastycznie, ale i bardzo bardzo ciepło, a także i nie zabrakło dla uatrakcyjnienia polskiego bałaganiku organizacyjnego, z piekielnie długim wystawaniem w kolejce po upragniony zimny napój. Piwo Tyskie w kubeczku od coli za 10 zł. Złodziejstwo ! Na murawie było także kilku moich znajomych, a wśród nich 2 podróżniczych kompanów, którzy delikatnie poprosili, bym o nich nie wspominał w tymże miejscu. Wreszcie, była obłędna scena, imitująca przód jakiegoś wozu cadillaco-podobnego, który zwał się "Bon Jovi". Po bokach całej tej blachówy widniały po dwa migające reflektory na każdej ze stron, poniżej tablica rejestracyjna z wypisanym (a jakże!) "New Jersey", natomiast za kratką, w silniku, grał zespół. Ten zespół, na który przyszło kilkadziesiąt tysięcy ludzi, by posłuchać na żywo kilku piosenek z nowego longa "What About Now" oraz dodatkowo jeszcze ponad dwudziestu szlagierów, z "You Give Love A Bad Name", "Born To Be My Baby", "Raise Your Hands" czy "Livin' On A Prayer" na czele. I tutaj mnie strach (przy tym ostatnim utworze) obleciał, gdyż Bon Jovi zaczęli go akustycznie, i już się bałem, że przynudzą jakąś ogniskową wersją, ale "wah wah" w ustach Phila X, potwierdziło po chwili, że będzie jednak pełna i mocna wersja. Tłum oszalał!
Ale ludzie oszaleli także przy "It's My Life", nie mniej świetnie przyjęli "Because We Can", ale i cały stadion gwizdał, krzyczał i bił brawo przy "Never Say Goodbye", gdy Bon Jovi zasugerował kamerzyście, by ten najechał obiektywem na pewną parkę ze strefy "Diamond Circle" (bilety po 1490 zł !!!), a tam proszę sobie wyobrazić , chłopak właśnie wręczał pierścionek zaręczynowy sercowej wybrance. Chwile wzruszenia. I to nie tylko dla nich samych. Kiedyś widywałem podobne sceny w amerykańskich hitach kinowych, i jak każdy śmiałem się wiedząc, że w realnym życiu coś takiego się po prostu nie zdarza. A jednak!
Mnie jeszcze wzruszenie szczególne ogarnęło, gdy na bis, Jon Bon Jovi wyszedł w koszulce naszej piłkarskiej reprezentacji, z plecowym numerem "jeden", a w nazwisku zawodnika rzecz jasna stało napisane "Bon Jovi". Podobno był to prezent od polskiego fanklubu, tak więc identycznej reżyserki nie ma na pozostałych koncertach trasy.
Co ja mam jeszcze Państwu napisać, kiedy wszystko mam w sercu, a w głowie z wrażenia drzemie pustka. Zapewne, wiele przypomni mi się, gdy już zakończę pisać ten tekst. Myślę jednak, że o tym koncercie, napisze jeszcze każdy internetowy portal, niejeden blog, a i codzienniki prasowe, czy inne tam ..., także. Nie miałem zamiaru pisać nudnej recenzji, z gatunku krok po kroku (vide, step by step), ponieważ sam nie lubię tego typu literatury, stąd skromny tekst po absolutnie "WIELKIM KONCERCIE", ale takowy miał być z założenia.
Kolega "kierowca", ten co tak skrywa swe personalia, poprosił mnie także, bym nie wkopał go z samochodem, który niebezpiecznie nam w Gdańsku zaszwankował. Przez co powrót do domu, stanął w pewnej chwili pod dużym znakiem zapytania. Na szczęście po koncercie, wypoczęta francuska "paskuda" ruszyła bez łaski w wiadomym kierunku. Przez przygodę z autem, nie udało nam się dotrzeć na starówkę, by uściskać Neptuna, za to przechadzka bosymi nogami morskim brzegiem ... - zaliczona. A że cudowna była aura, to ...
Niestety, Gdańsk bardzo zaniedbany. Trawa rośnie wszędzie jak natura chce. Dosłownie kłosy żyta zamiast przyciętej trawki. Budynki szare, brudne i sypiące się. Chodniki ze starych i krzyw płyt, zero pozbruku. Myślę, że odwiedzający peryferyjne rejony centrum miasta Niemcy, mruczą sobie pod nosem: "cóż ci Polacy z tym naszym Gdańskiem zrobili". Nie waszym, nie waszym, a naszym! Ale co prawda, to prawda. Smutno patrzeć było chwilami. Poniższe zdjęcia pokażą Państwu prawdziwe obrazki brukowych ulic, sypiących się domów, czasem wręcz baraków, które niemal stykają się z morską plażą. Tak tak, to sąsiedztwo promenady, tej łączącej całe Trójmiasto. Być może nie miałem szczęścia zobaczyć wczoraj tego pięknego Gdańska, bo wierzę, że takowy także na pewno jest, ale zobaczyłem i tak sporo z różnych dzielnic - i zrobiło mi się nawet przykro, ponieważ w 1986 roku Gdańsk, spodobał mi się ogromnie. I tak go pamiętałem do przedwczoraj. Następnym razem wierzę, że to tak ważne dla Polski miasto, się zrehabilituje.
Acha, zapomniałbym, supportem dla Bon Jovi była nasza Ira, która zagrała momentami z bardzo złym, wręcz charczącym nagłośnieniem , także bez podłączonych telebimów, no i przy bardzo słonecznym fragmencie dnia (o godzinie 18.30). To był mój drugi kontakt z koncertową Irą. Pierwszy miał miejsce blisko 20 lat temu w Warszawie, przed koncertem Aerosmith, kiedy to Artur Gadowski nosił jeszcze bardzo długie włosy. Ira to taki zespół, który gra metalowo, r'n'rollowo i bardzo po amerykańsku. Teoretycznie w stylu, któremu hołduję, a jednak jakoś nigdy nie kochałem ich muzyki. Było mi nawet bardzo głupio, gdy moi towarzysze dobrze się bawili, śpiewając sobie pod nosem niemal ich wszystkie utwory, a ja nie znałem żadnego tekstu. Cóż, i tak bywa ... Był jednak moment, w którym zrobiło mi się solidarnie (to słowo nawet pasowało do tamtego miejsca), a i nabrałem sporego szacunku do grupy, mianowicie, gdy Artur Gadowski niemal pod sam koniec występu , dziękując już publiczności dodał z goryczą w głosie, iż nie pozwolono Irze zagrać próby przed samym koncertem. Tłum zaczął bić muzykom brawo, a odpowiedzialnym za taki incydent organizatorom, dostało się wygwizdane chłosty.
- That's What the Water Made Me
-
(John Fogerty cover)
- Encore:
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)