BIG COUNTRY - "The Journey" - (CHERRY RED RECORDS) -
****
Po samobójczej śmierci charyzmatycznego lidera grupy, jaki był Stuart Adamson, przyszłość Big Country wydawała się jasna. I choć ową "jasność", stanowiły wieczyste ciemne chmury, to proszę bardzo, Big Country jednak się odrodzili. Mało tego, z kwartetu przeistaczając się w kwintet, pomimo iż z dawnego składu ostał się jedynie gitarzysta Bruce Watson oraz perkusista Mark Brzezicki - który powrócił po latach tułaczki.
Kim są zatem pozostali trzej dżentelmeni. Ano wcale nie jacyś tam przypadkowi. Bo oto, drugim gitarzystą został Jamie Watson - syn Bruce'a, następnie, na basie zagościł Derek Forbes (zastępując czarnoskórego Terry'ego Butlera) - muzyk z dawnego składu Simple Minds , a na fotelu wokalisty zasiadł dobrze wszystkim znany Mike Peters - z odwiecznie konkurencyjnego walijskiego The Alarm (pamiętacie Państwo cudowny LP "Eye Of The Hurricane" z 1987 r.?).
Na Wyspach, "The Journey" na pewno będzie sporym wydarzeniem, tam Big Country są wciąż wielbieni. I nawet tak długa, bo aż 14-letnia przerwa od poprzedniego longplaya, nie wpłynie zapewne negatywnie na dalsze losy zespołu.
Album przynosi 12 piosenek, ułożonych niczym jakieś operowe dzieło, z podziałem na trzy akty, choć z takim rodzajem sztuki nie ma nic wspólnego. "The Journey" , to faktycznie podróż - podróż sentymentalna - do czasów najlepszych, lecz minionych, ale i poprzez nadzieję brnących do tego, co wszystkich nas wciąż jeszcze czeka. Bardzo refleksyjny charakter płyty, efektownie komponuje się z typową muzyką dla Big Country. Rockowa siła, zabójcza melodyjność, szkocka folkowa korzenność, to wszystko daje porażającą miksturę. Jeśli ktoś zwątpił w grupę, że niby ta nie da sobie teraz rady uszczuplona o genialnego Stuarta Adamsona (który notabene za życia, pobłogosławił niegdyś samego Petersa, jako godnego jego następcę), to niech pędzi na klęczniki przed ołtarze, bo choć Mike Peters nigdy nie pobije jego legendy, to słucha się Go wybornie. Poza tym, Peters odcisnął swoje dodatkowe "ja", w oprawie słownej niemal całego dzieła.
Zanim odrzucisz tę płytę, rzucając w nią klątwami już nie tego składu, i niewłaściwego dla niej czasu, posłuchaj choćby na początek arcypięknej ballady "Hail & Farewell" ("...życie zaczyna się od nowa wszędzie tam, gdzie można wędrować - bo to miejsca, w których będę...").
Otwierający całość "In A Broken Promise Land", to taka gra słów odnosząca się do "killerowej" "In A Big Country" - z genialnego przecież debiutu. Równie to folkująco-rockowa, i nie mniej porywająca kompozycja, co tamta, z kolejnym zadumanym tekstem ("...spośród tysiąca gwiazd na nocnym niebie, zastanawiam się, która może być twoja..."). Podobną siłę wykazuje następny na płycie, a przy okazji i tytułowy "The Journey", ale i także nad wyraz porywający "Return". Zwróćcie Państwo uwagę na tych kilka kompozycji, jak i na wiele innych, o których nie wspomniałem tylko z uwagi na ciasne ramy tegoż tekstu. Nie przegapcie tej płyty, gdyż tylko na niej jest jeszcze tak niezwykła ballada jak "Hurt" (o tym, że nikt nie powinien samotnie podążać przez życie), czy pieśń podlana klawiszowo-gitarowym sosem, o kolejnym folkowym zabarwieniu, a także z tymi ich zawsze wspaniałymi chórkami, i tekstem, który brzmi niczym manifest: "...rozmarz się na głos, bo masz szansę żyć, masz prawo marzyć, a i szansę na wszystko, bo to należy się nam wszystkim - ludziom! - i żadna partia czy rząd, nie mają nic do tego...").
Piękna płyta, w całej okazałości, a i także hołd dla nieodżałowanego Stuarta Adamsona, któremu to całą jej zawartość, zadedykowali jego koledzy.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)