niedziela, 3 czerwca 2012

KEANE - "Strangeland" - (2012) -

KEANE - "Strangeland" - (UNIVERSAL ISLAND RECORDS) -  ****1/2



Keane, są jakby z innej epoki. To co grają w tych zupełnie wypranych z emocji czasach, wydaje się tak odrealnione jak marzenie frustrata o sielankowym życiu.
Wystarczy zobaczyć muzyków na koncertowej scenie, by przekonać się jak bardzo "niewspółcześnie" i pięknie zarazem, potrafią przeżywać to co grają.  No, oczywiście prym w tym wiedzie pianista Tim Rice Oxley, któremu  spod palców wręcz lecą iskry. Zresztą całe jego ciało wpada zawsze w jakiś niekontrolowany szaleńczy taniec. Z kolei Tom Chaplin, śpiewa jakby mu miało płuca wyrwać. Tak jakby mieli to usłyszeć wszyscy tu, i gdzieś tam jeszcze.
 Tom Chaplin nie śpiewa o Starożytrnej Grecji , czy o podboju Kosmosu.  Nie wdziera się do polityki, bo tamte brudne łapska zadeptałyby istotę tak kruchą jak On. Artysta nie patrzy na życie przez krzywe zwierciadło, co bywa typowym podejściem dla odurzonych r'n'rollowców wszelakimi używkowymi oparami.  Chaplin dociera do ludzi młodych, bo śpiewa o ich sprawach, ich językiem, ich sercem...  I choć 90 procent artystów śpiewa o relacjach damsko-męskich, to mało kto wkłada w nie tyle przejęcia i autentyczności, co lider Keane. Nawet jeśli często zdarza mu się popadać w banał.  Żaden to wstyd, szczególnie gdy popiera się to "takim śpiewaniem" i "takim graniem".
Nie jest jeszcze z muzyką tak źle, skoro ktoś tak gra, a i spragnionych uszu nie brakuje.
Pomimo wrzucania grupy do worka z napisem "rock", niewiele ma to wspólnego z prawdziwym rockiem. Keane grają piosenki. Sentymentalne, z dużą eksplozją uczuć, i o nad wyraz pięknych melodiach. Żeby o niektórych z nich nie powiedzieć nawet: cudowne!
Wcale się nie zdziwię, gdy w tym momencie niejeden z Was zawaha się nad włączeniem kolekcji najnowszych kompozycji grupy do swojego płytowego zbioru. Sam byłem pełen obaw. Co tam obaw, przestałem już w nich wierzyć. Szczególnie po ostatniej i koszmarnej zarazem EP-ce "Night Train", którą ratował tylko finałowy "My Shadow". Dający przy okazji nadzieję, że skoro jednak jeszcze ktoś coś takiego komponuje, to czyli, że nie wszystko stracone. Jednak słuchając wcześniejszych siedmiu kompozycji, byłem wręcz załamany. Wcale nie lepiej czułem się także po wcześniejszym (pełnym) albumie "Perfect Symmetry", na którym grupa niebezpiecznie zaczęła eksperymentować z obcymi dla swej natury brzmieniami i rytmami. Momentami było naprawdę źle. Oddalały się wraz z każdą nową nutą marzenia o powrocie do lat z cudownego debiutu "Hopes And Fears" (2004), czy także na wpół genialnego "Under The Iron Sea" (2006).  Na szczęście nowa płyta rozwiewa wszelkie obawy i wątpliwości, przynosząc ze sobą kolekcję pięknych piosenek. Momentami nawet tak pięknych, że trzeba być hermetycznie zamkniętym na ich czar, by przejść obok nich, wzruszając jedynie zobojętniałymi ramionami.
Na pewno nie wszystkie nowe kompozycje wpadną do ucha przy pierwszym czy drugim posłuchaniu. Bądź co bądź, jest tutaj ich aż szesnaście. I niech ręka boska broni kogokolwiek przed zakupem wersji podstawowej, z zaledwie piosenkami dwunastoma, albowiem tylko wersja deluxe (czyli ta dłuższa), zawiera m.in. przecudowny utwór tytułowy, bez którego dzieło to wygląda jak Sherlock Holmes bez fajki.  Nawet jeśli pozostałe trzy bonusowe piosenki, nie są już tak mistrzowskie, to i tak stanowią cenną ramkę dla całego tegoż dzieła.
A płyta rozpoczyna się dość zwyczajnie. Piosenka "You Are Young", pokazuje nam, że będzie normalnie, bez eksperymentów, lecz nie daje nam od siebie niczego więcej.  Za to później...!!!  Posłuchajcie singlowego "Silenced By The Night". Niby taki prosty motyw wygrywa tutaj na pianinie Tim Rice Oxley, ale jakże ładnie wszystko jest wokół niego zbudowane. Te aranżacje smyczkowe, melodia, jej dramaturgia, no i ten śpiew Chaplina - ciarki po plecach!  Szkoda tylko, że tę melodię zarżną później te wszystkie straszne radiostacje - smędzące tylko (wciąż te same) oklepane przeboje.
Następna piosenka "Disconnected", także posiada wszelkie cechy przebojowości, i Keane'owskiej romantyczności, choć nie powala już jak jej poprzedniczka. Za to czaruje i przytula do siebie następna w kolejności na albumie, ballada "Watch How You Go", która najlepiej smakuje, gdy krople deszczu mocno stukają o parapet. Dużo by tu pisać o każdej z piosenek. Dzisiaj, gdy już znam ten album niemal na pamięć, nie pozbyłbym się żadnej z nich. Skoro jednak podjąłem się ciężkiego zadania, jakim jest wskazanie najbardziej porywających fragmentów na "Strangeland", to dorzucę do wspomnianych powyżej pereł, jeszcze taką nośną melodię w "Day Will Come", ale i także poruszający refren w "In Your Own Time". Mimo, że stary już dziad ze mnie, to jakoś wciąż urzekają mą duszę tego typu rzeczy. Podobnie jak zaśpiewany tylko przy akompaniamencie wolno się snującego pianina, utwór "Sea Fog", który tak przy okazji, kończy (drastycznie okrojoną !!!) podstawową wersję płyty.
Chętnie dorzuciłbym jeszcze rozpędzoną "On The Road", czy kolejny przejaw niemodnego romantyzmu w "The Starting Line" (ach, co za melodia, orkiestracje, smyczki,...!!!),... Jednak w ten sposób, za chwilę uczynię tak z każdą kompozycją tutaj zawartą. Mało tego, jeszcze trochę, a wmówię Wam, że to najpiękniejsza płyta Keane.




Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!)

nawiedzonestudio.boo.pl