Przez cały dzień sztacham się Neilem Youngiem. Jak ja uwielbiam te jego stare płyty, w rodzaju "Harvest" czy "After The Gold Rush". Cóż za uczuciowe śpiewanie plus hipsowskie granie. Neil posiadał jeszcze taki młodziutki głos. Nie tak pewny siebie, zdecydowanie na artystycznym dorobku, choć przecież wówczas był już gwiazdą. Jedną z najlepiej sprzedających się koncertowo, oczywiście w albumach też było tego odzwierciedlenie. Ależ mnie ruszył ten YT'bowy kwadrans z 1972 roku. Jakże chciałbym wskoczyć w jeden z jego kadrów i pobuszować w tym sklepie oraz jego okolicach. Najlepiej o podobnej wieczorowej porze, no i żeby też o ciemku wszedł do sklepu ten facet w przeciwsłonecznych okularach. Atmosfera tego miejsca roznosi się w mojej wyobraźni i wzbiera tęsknota za tamtymi czasami, jeszcze sprzed komórek i rapu, kiedy najnowsze zdobycze techniki oferowały co bardziej majętnym płyty i gramofony, a w modzie królowały poszerzane w nogawkach dżinsy.
Chciałbym, by Neil Young zobaczył ten film i by po latach spotkał się z tym zakłopotanym sprzedawcą, który nie słuchał muzyki z płyt, bo kupno takiego sprzętu najprawdopodobniej omijało zasobność jego portfela. Powinni zawrzeć przymierze i z uśmiechem powspominać. To byłaby dopiero pointa. Ciekaw jestem, czy Neil Young zachował skonfiskowany bootleg, a jeszcze lepiej, gdyby sprzedawca znalazł kwitek, na którym Neil podpisywał należność za zbitą świecę. Ale by była heca. No i nic, tylko znaleziska wystawić pod aukcje.
Przypomniało mi się właśnie, zawracam więc, by podkreślić smaczek, kiedy Neil Young wychodzi ze sklepu, celowo nie zamykając drzwi. Ach, ci artyści. A jeszcze przypatrzmy mu się uważniej, cóż za czadowy, skórzany płaszcz, do tego chyba ze trzymetrowy szal, plus włosy! Wygląd potęga. Już wtedy Neil Young to był ktoś. Aczkolwiek popatrzcie, tych parę przewijających się w sklepie osób kompletnie go nie rozpoznaje, i co niezwykłe, sprzedawca również pogubiony, kto to do choinki ten Neil Young, którego muzykę mam przecież u siebie w sklepie. Niesamowita historia. Ten film to cudowny wehikuł czasu, jakiego z polskiego podwórka chyba w tym bogodajnym necie nie znajdziemy. No bo, kto u nas miał wtedy kamerę, a i szczęście, by mając ją przy sobie spotkać jeszcze jakiegoś giganta, najlepiej w podobnej kłopotliwej sytuacji.
Szkoda, że nie istnieją wehikuły czasy. Że nie ma niczego w przyszłości, która ewentualnie zechciałaby się spotkać z naszą teraźniejszością, a w konsekwencji dać się namówić na przejażdżkę do utęsknionych wspomnień sprzed np. pięćdziesięciu lat. Wiele oddałbym, by móc z ukrycia (niczym bohaterowie trylogii "Powrotu do przyszłości") popatrzyć na wybrane z życia sekwencje. Można by zweryfikować często niedoskonałą pamięć, co przede wszystkim zobaczyć paru ważnych na odległych etapach życia ludzi, a i z nutką zawstydzenia również siebie.
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"