sobota, 13 stycznia 2018

przemijanie

Namiętne francuskie piosenki są jak lekarstwo. Działały na mnie w młodości, działają też dzisiaj. Nastawiłem więc płytę z Mylene Farmer i wspominam stare, choć przecież wcale nie tak odległe czasy. Siedzę i myślę, jak to wszystko szybko zamienia się w pył. Żal mi moich Rodziców, stracili już chyba wszystkich znajomych/przyjaciół, pozostając na wodnym bezkresie, jak ten samotny żagiel. Już przed dwoma/trzema laty brakowało na imieninach Mamy lub Taty tego czy tamtego, ale trzymało się dzielnie bractwo. Nie poddawali się, pomimo białych skroni, przygarbionych sylwetek i coraz natrętniejszemu odmawianiu mocniejszych trunków. Jednak, gdy staruszkowie rozsyłali zaproszenia zawsze miał kto wlecieć. Już teraz nie wleci nikt. 
Mój faworyzowany Wujek Olek umarł niedawno - o czym w stosownym czasie napisałem - a nieco wcześniej, niczym siła kuli armatniej, odszedł inny, potem kolejny, do tego ta ciotka, i tamta..., a jeszcze dzisiaj kolejna wieść... dobry znajomy, na którego w dzieciństwie także pozwalałem sobie: "wujku". Hmmm, wówczas wszyscy byli wujkami, ciotkami, i często sporo fajniejszymi od tych genealogicznych.
Właśnie wspominam wczasy w Skorzęcinie. Połowa lat 70-tych. Felki z dzieciakami, no i my Masłowscy też w komplecie: Rodzice, Siostrzyczka i ja. Ciepłe, kolorowe wakacje, w dodatku z kinem pod gołym niebem. Pamiętam ubaw na jednym z filmów z Louisem DeFunesem, no i jeszcze resorowce w deptakowym kiosku Ruchu. Miałem taki jeden upatrzony model i nie dawałem za wygraną. Kilka dni męczyłem, marudziłem, ale dopiąłem swego.
Staruszkowie lubili w Skorzęcinie wieczorne nasiadówy z Felkami (mam to po nich), a my gówniażerka z kolei wywijaliśmy za białego dnia, zarówno na podwórku, bądź w ośrodkowej świetlicy, no i w przepięknym - z długą płycizną - jeziorze... Wszystko to, to jednak kadry sprzed ponad czterdziestu lat. Ostatnio nie było już tak barwnie. Dopytywałem Rodziców, dlaczego Felki nie docierają na ich imieniny? Tym bardziej, że mam ich przed oczyma, jak właśnie siedzą przy stole, barwnie dyskutują, nie żałują smakowitości podstawionemu pod nosem talerzowi.... Trzeba tylko wskazówki zegara cofnąć o rok, góra dwa...  Ten krótki czas wiele pozmieniał, Ona z guzem mózgu, w zasadzie unieruchomiona, choć wciąż w swym ukochanym mieszkanku na jednym z ratajskich osiedli, gdzieś na zapomnianym wyższym piętrze blokowiska, On niepogodzony faktycznym stanem rzeczy zacichł kompletnie, zerwał z otoczeniem, legł na salonowej kanapie - z oczyma po sufit. I tak jeden dzień, drugi, kolejny... Wiedzieliśmy, że czeka go najgorsze, bowiem Jej stan pogarszał się coraz dotkliwiej. Nie chciał Felek zostać wdowcem, bardzo się przed tym bronił. I właśnie dopiął swego.
Nasze życie, czym jest? Po co? W jakim celu? Jaki jego sens, skoro wszystko przemija bezpowrotnie? Kiedyś przeczytałem, że życie człowieka z reguły nie przekracza ośmiuset tysięcy godzin, a przecież każdego dnia pozostawiamy za sobą dwadzieścia cztery, co w siedmiodniowym cyklu tygodnia daje już ich aż sto sześćdziesiąt osiem. Kansas zaśpiewali przed czterema dekady "Dust In The Wind", i mieli rację.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"