poniedziałek, 25 września 2017

moonlight and vodka

Katar leczony trwa tydzień, nieleczony siedem dni. Stara prawda, która akurat mnie nie dotyczy. Od dziecka wszelkie infekcje przechodzę dotkliwiej i dłużej. Po nieżycie, zaraz przyklei się kaszel, także zaczerwienione gardło, itp... Jednak mimo przeciwnościom losu jakoś wczoraj poszło.
Zabrakło czasu na Foreigner. Źle go wyliczyłem, zatem jedynka Cudzoziemców wskakuje do audycyjnej poczekalni.
Jesień obradza płytowymi nowościami. Jest ich strasznie dużo. Tak dużo, że nie do ogarnięcia. Najgorsze, że mnie akurat chce się słuchać starszych płyt, a później już nie nadrobię zaległości. Co ja poradzę, że wczoraj musieli zagrać Fleet Foxes, Mumford & Sons czy Simon & Garfunkel. Musieli, ponieważ taki miałem muzyczny apetyt. I gdybym wczoraj w ich miejsce zapodał kilka nowizn, to i tak nie miałbym z nich najmniejszej przyjemności, a takiego Simona z Garfunkelem nie przyniósłbym do radia przez najbliższych kilka lat.
Czy dostrzegliście Szanowni Państwo w programowej setliście dwa albumy pod wspólnym tytułem "Greatest Hits Live" ? Przypadek, wcale tego nie zaplanowałem. O Foreigner chciałem pogadać z racji ich artystycznej czterdziestki, i padło na fajną wersję "Urgent" (właśnie z tego albumu) - zaśpiewaną przez Kellyego Hansena, natomiast najnowszy dwupłytowiec Steve'a Winwooda, też zwie się niewyszukanie "Greatest Hits Live" - co akurat jak najbardziej znajduje odzwierciedlenie w doborze repertuaru.
Troszkę żałuję, że dosłownie kilku minut zabrakło na opowiedzenie historii związanej z płytą Chrisa De Burgha "Man On The Line". Tak bardzo lubianą w naszym kraju, a zarazem też moją ukochaną z bogatego dorobku tego urodzonego w Argentynie Irlandczyka.
W połowie lat osiemdziesiątych moi rodzice pojechali pociągiem na kilkudniową wycieczkę do Pragi. I jak to przed każdą taką eskapadą zapytali: syneczku, a co byś chciał, żeby ci przywieźć? Pytanie retoryczne, wiadomo - płytę. Przecież skarpet, majtek i chusteczek w szufladach po brzegi. To zapisz na kartce, będziemy z Tatą szukać - zarzuciła Mama. Już wiedziałem, że musi być lista główna + rezerwy. Szczególnie po pamiętnym chwilę wcześniejszym wypadzie rodziców do Budapesztu, z którego przywieźli Kajagoogoo "White Feathers". To dopiero historia. Proszę sobie wyobrazić, że przygotowałem listę z trzydziestoma tytułami. Były tam petardy, w rodzaju Budgie, Black Sabbath, Led Zeppelin, itp., a na ostatniej trzydziestej pozycji zapisałem nowiuśką wówczas Kajagoogoo. I tę Kajagoogoo rodzice przywieźli. Skakałem po sufit, choć było to dopiero trzydzieste marzenie. Wspomnianego Chrisa De Burgha nie pomnę pozycji z kolejnej listy pragnień, ale chyba nie była ona już tak pokaźna. Rodzice naszukali się tej płyty, bo choć w Czechosłowacji mieli dużo lepsze zaopatrzenie, to jednak też bez szału. Ale zdobyli, i z samego tego faktu ucieszyli się nie mniej ode mnie. Pamiętam jak z siostrzyczką Elą czekaliśmy na ich powrót. Ela też coś sobie zamówiła, ale jak to baba, na pewno jakąś pierdołę, a ja czekałem na muzykę. Jeszcze nie wiedziałem na jaką, ale wiedziałem, że mi przywiozą, i że będę wniebowzięty.
Rodzice mieli wrócić wieczorem - tak nam się z Elą wydawało, jednak godzina dwudziesta..., po czym dwudziesta pierwsza..., a tu nic... Zaprosiliśmy sobie osiedlowe towarzystwo, by w fajnej atmosferze jakoś do ich powrotu przeleciało. Wywiązała się nawet z tego niezła impreza, a Państwa Masłowskich jak nie ma, tak nie ma. Goście po północy rozeszli się do swych domostw, nastała cisza, posprzątaliśmy ładnie mieszkanko z Sisterką, by staruszków nie wkurzyć. Chałupa przewietrzona, wyspray'owana, choć i tak po papierosach nie było szans, by Mama nie poczuła. Nigdy paskudztwa nie tolerowała, przez co u mnie w mieszkaniu nie palono. Nawet goście mojej starszyzny, musieli na ćmiczka na balkonik, a i mamuśka jeszcze lubiła dopiec, że śmierdziuchy z nich, i tyle.
Tak byłem zmęczony tym oczekiwaniem na powrót rodzicielków z tej czeskiej dziś, a wówczas czechosłowackiej ziemi, że koniec końców zasnąłem. Ela jednak nie dała za wygraną, wytrwale ich wypatrując. I w pewnym momencie czuję trącane ramię, do tego entuzjastyczny głos: "brachol, wrócili, wstawaj!". Zmęczeni, uśmiechnięci, zawaleni siatkami z zakupami, wreszcie dotarli. Mama tylko oznajmiła, że jutro wszystko opowiedzą, a tymczasem: Andrzejuś, masz tu płytę, z Tatą ci kupiliśmy. Ta, zapakowana w firmowy papier Supraphonu, ciekawe tylko jaka? !!! Zdzieram co niepotrzebne i wyłania się "Man On The Line". O Jezu !!! Szał. Dzisiaj szał nie do opisania. I jak tu normalnie po czymś takim ponownie zasnąć?, ale jednak zasnąłem. Być może z powodu całej tej dramaturgii. Od poranka już tylko słuchanie raz po razie, i gdzieś po krótkim czasie odkrycie, że na dostrzeżonej na którejś giełdzie zachodniej edycji widnieje w miejsce mojej "Don't Pay The Ferryman" piosenka "Moonlight And Vodka". Wówczas pomyślałem, że tak ma być, wszak nie znając jeszcze albumu "The Getaway" uznałem poprawność czechosłowackiej edycji. Szybko jednak zreflektowałem się o działaniu cenzury, która u naszych południowych sąsiadów była równie czujna, co u nas. Teraz wiecie Drodzy Państwo, dlaczego w polskim radio pomijano fragment z Pink Floyd'owskiego albumu "The Final Cut", w którym padały słowa "...Breżniew zajął Afganistan...", jak również wycinano albumowi Budgie "Deliver Us From Evil" pierwszy numer "Bored With Russia".
W "Moonlight in Vodka" pan Krzysio śpiewa: "...wódka i blask księżyca zabierają stąd mnie, gdy w Moskwie północ, a w Los Angeles ludzie jedzą lunch...", i dalej coś, co w państwach Układu Warszawskiego przejść nie mogło: "...szpiegostwo to poważna sprawa, ale ja mam tego dość, oooo, ta dziewczyna puszcza do mnie oczko, na sto procent pracuje dla KGB...". Piękny numer, i tylko szkoda, że wyrwany z czechosłowackiej edycji. Oczywiście dzisiaj już nic sobie z tego nie robimy. Każdy przecież na półce posiada zachodni oryginał, a tamtą "český deskę" tylko sentymentalista, jak ja.
O samej płycie mógłbym napisać równie długi wywód, tylko po co?. Nie znam sympatyka Chrisa De Burgha, który by jej nie znał na pamięć. 







Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


("... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze")