środa, 16 sierpnia 2017

i remember Elvis Presley

W nocnym paśmie stacji National Geographic wyemitowano całkiem świeży dokument o Czesławie Niemenie, pt. "Sen o Warszawie". Szkoda tylko, że ten circa 2-godzinny film stale przerywano reklamami. Wiadomo: ekonomia, ale o tak później porze można było tego nam wszystkim oszczędzić.
Cała masa ciekawych archiwalnych materiałów, popartych opowieściami ludzi z branży, ale także członków rodziny Niemena. Można się było dowiedzieć, jak to dawny film Marka Piwowskiego "Sukces" manipulował sylwetką Artysty na jego niekorzyść, ponadto o teoretycznie powszechnie znanej historii niespełnionej miłości do włoskiej gwiazdy estrady Faridy (która także zdobyła uznanie u nas), no i oczywiście o paśmie artystycznych sukcesów w kraju i za jego granicami.
Kto nie widział, niech przyczai się na ewentualną powtórkę. Na szczęście te wszystkie dokumentalne stacje nie mają w swych szpargałach menisku wypukłego, więc po wielokroć emitują co ciekawsze materiały.
Zajrzałem do kalendarium. Przed 30 laty sierpień był obfity. Po niedawno świętowanej "Hysteria" Def Leppard, światło dzienne ujrzały wówczas, choćby: Aerosmith "Permanent Vacation", The Jesus And Mary Chain "Darklands", Michael Jackson "Bad" czy Midnight Oil "Diesel And Dust". Same dobre i bardzo dobre płyty. W sierpniu 1997 roku nie było już tak różowo, choć zależy, co kto lubi. Niemniej koncertówka Fleetwood Mac "The Dance", to było coś. A skoro weszliśmy na terytorium albumów koncertowych, to z kolei w sierpniu 1977 ukazał się najlepszy album "Live" - troszkę już popularnością przyćmionej grupy Foghat. No i proszę, tylko na podstawie takich wspomnień można by kroić najlepsze audycje.
Dzisiaj 40 lat od śmierci Elvisa Presleya. Pamiętam ten dzień. Chyba nawet doskonale, choć miałem niespełna 12 lat. Byłem u mojego najlepszego kolegi w bloku, i to u niego w telewizji o tym powiedziano. Od razu pomyślałem, że musiał to być ktoś ważny, skoro ochrzczono go mianem "Króla". Wkrótce już miałem jedną, drugą i trzecią pocztówkę dźwiękową, a później jedną i drugą dużą płytę. Szybko poznałem największe przeboje Elvisa. W tamtych czasach ludzi nie było stać na kolekcjonowanie pełnego dorobku Artysty, więc zazwyczaj kupowali składanki. A ja robiłem od najmłodszego interesy, zamieniając się z niektórymi kompanami na ich płyty z kolekcji rodziców. Wymieniałem się za ciężko zdobyczne żołnierzyki, bądź pocztowe znaczki. Moich kumpli najczęściej interesowały tego typu pierdoły, z których ja szybko wyrastałam. Nie było mi żal resorowców, żołnierzyków czy nafaszerowanych klaserów, a im jakoś uchodziło na sucho podkradanie starym cennych zachodnich płyt Toma Jonesa, Engelberta Humperdincka czy wspomnianego Elvisa Presleya. Przygarniałem je zatem, niczym niegdyś Violetta Villas zwierzaki.
O Elvisie, a raczej o moich przygodach z jego twórczością, mógłbym napisać wiele, ale teraz mi się nie chce, ponieważ jestem na wznoszącej fali zasłuchiwania się Philem Collinsem. Przyjdzie taki czas, że się rozpiszę. Być może na pięćdziesiątkę jego śmierci, albo setkę narodzin - o ile sam tego czasu dożyję. Ale mogę Państwu napisać, że ogromnie lubiłem taką piosenkę "I Remember Elvis Presley", którą śpiewał tajemniczy D.Mirror. Bo tak jego nazwisko zapisano na tonpressowskiej pocztówce dźwiękowej. Przez lata nie wiedziałem, co to za facet. Dopiero niedawno ktoś mnie oświecił, że owe "D." to "Danny". No to już wiem. Internet mi podpowiedział, że gość w ogóle nagrywał w klimacie Króla. A głosem dysponował naprawdę fajnie Elvisowym. Mało tego, on nawet nagrał w swoim czasie płytę z własnymi interpretacjami przebojów Presleya.
Gdy piszę te słowa wskakuje mi pewien kadr pamięci, w którym widzę siebie, jak raz za razem słucham "I Remember Elvis Presley". Mój stary monofoniczny gramofon, z ramieniem kolosem, wiele przeżył. Kochałem ten numer. Mam go w chałupie do dzisiaj. Na tej samej oryginalnej i mocno wysłużonej pocztówce. Niestety w Aferze nie do zaprezentowania. Nie miałbym sumienia na radiowym gramofonie zapodać rypiącej igłę, monofoniczną papierową płytę. Mam na szczęście już od pewnego czasu dużą, wydaną przez EMI, właśnie w owym 1977 roku. Chyba ją sobie zaraz zapuszczę (wiem, nieradiowe określenie), ale najpierw musi dobić do końca ub.roczny remaster "Face Value".






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


("... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze")