wtorek, 22 sierpnia 2017

ACCEPT - The Rise Of Chaos" - (2017) -









ACCEPT 
"The Rise Of Chaos"
(NUCLEAR BLAST) 
***



Gdy niezainteresowanego powrotem do macierzy boskiego przyjemniaczka Udo Dirkschneidera, przy comebackowej płycie Acceptów "Blood Of The Nations", zastąpił fajny wydzierus Mark Tornillo, chyba niewielu żałowało przymusowej podmianki. Raz, że płyta kapitalna, a dwa: nowy wokalista doskonale wkomponował się w zespołowe ramy. Następne dwie płyty ("Stalingrad" oraz "Blind Rage") tylko to potwierdziły. Z kolei, wydany na początku tego roku podwójny album koncertowy "Restless And Live", dobitnie
udowodnił, iż Tornillo bez najmniejszego trudu radzi sobie również z antycznym zespołowym repertuarem. I w tym miejscu muszę zahaczyć o niedawny polski koncert Accept. Bo choć na niego nie dotarłem, zabolało mnie, że tak kultowy i wspaniały band, musi dzisiaj ustępować pola zupełnie dla mnie niepojęcie słabszemu Sabatonowi, który pełnił rolę gwiazdy wieczoru. Powołam się w takim układzie na jeden z najsłynniejszych w Polsce utworów Sabaton - o bitwie nad Wizną - iż dla mnie Accept vs Sabaton, to jak czterdzieści do jednego. Niestety najnowsza płyta "The Rise Of Chaos" jednak tego nie potwierdza. Tym razem jest tylko rzetelnie. Panowie spletli dzieło rzeczowe, konkretne i poprawne, lecz na tym się kończą moje wylewności. Nie znajdziemy tu pośród dziesięciu kompozycji przynajmniej jednej szczególnie wyróżniającej. I wcale nie mam na myśli kolejnej ewentualnej transkrypcji jakiegokolwiek monstera muzyki klasycznej, bądź czegoś w podobnym tonie. Na poziom grania i brzmienia zupełnie nie wpłynęły także dwa przetasowania kadrowe, tj. w miejsce Stefana Schwarzmanna wszedł bębniarz Christopher Williams, a za Hermana Franka nowy gitarzysta Uwe Lulis. Obaj grają perfekcyjnie, z odpowiednim szlifem i ciężkością, więc raczej pragnę rzetelnie dostrzec, iż "The Rise Of Chaos" zawiera dziesięć jak najprzytomniej skrzypliwych kawałków, o walących się stropach i wszech panoszącym ogniu, lecz wcale nie takim chaosie, jak obiecuje albumowy tytuł.
Zaczyna się obiecująco - przebojowym "Die By The Sword", który w fazie wstępnej nawet wzbudza lekkie skojarzenia z klasycznym "Metal Heart", jednak już kolejne dwa: "Hole In My Head" oraz "The Rise Of Chaos", poprowadzą odbiorcę jedynie po poprawnym gruncie zespołowego stylu. Na zasadzie: zadziorna szorstka zwrotna i wyskandowany refren, lecz bez przebojowości rodem z dawnych "Midnight Mover", "Fast As A Shark" czy "Restless And Wild". Ale kolejny w zestawie "Koolaid", naprawdę znakomity. Dla mnie nawet z pełnią przekonania numer jeden. A co później? No cóż, w zasadzie nadal przyjemnie, z rasowymi refrenami w "Analog Man", "Worlds Colliding" czy "Carry The Weight", nawet jeśli zdamy sobie sprawę, iż za kilka lat wszyscy o nich zapomnimy.
Nie da się wiecznie nagrywać arcydzieł, czasem trzeba przysiąść na mieliźnie, by wzbić się ponownie z radością i poczuć smak latania. Wierzę, że Acceptom uda się to już niebawem.







Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


("... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze")