THE STROKES - "Comedown Machine" - (RCA Records) - **1/2
Pamiętam ile szumu wytworzył "Is This It". Niektórzy, co śmielsi, widzieli wówczas w The Strokes kolejnych rewolucjonistów rocka. No, może nie na miarę Beatlesów, ale z podobną siłą rażenia co Pistolsi z Nirvaną razem wzięci. Szybko się okazało, że jak mocno balon nadmuchano, tak jeszcze łatwiej było mu szpilkę wetknąć. Już pomijam, że następny długograj "Room On Fire", od szumnego debiutu, był o niebo lepszy, lecz mało kto z owych łowców talentów, mógł się o tym przekonać. Gdyż ci, Strokesami po prostu już dawno przestali się interesować.
A nowojorczycy, nie dając za wygraną, wciąż dzielnie swą robotę wykonywali, osiągając mniejsze lub większe sukcesy. Choć, raczej z naciskiem na te mniejsze. Przez co, trudno mieć dzisiaj komukolwiek za złe, że jeden z drugim mogli przegapić ostatnie dzieła grupy - nawet całkiem niezłe.
A więc, jacy są The Strokes, Anno Domini 2013 ? Dużo mniej surowi, a także zupełnie i całkiem zarazem zależni od wymagającego rynku błahych piosenek, których to piosenek rolą wiodącą jest szybkie bicie wierzchołkowych przebojowych list, a i jeszcze szybsze oraz mocniejsze w konsekwencji, z nich spadanie.
Z definicji jak wiemy, takie granie nazywa się alternatywnym, a ja się pytam alternatywnym w stosunku do czego? Bycie alternatywnym, to bycie niezależnym, twórczym i unikającym establishmentu, a The Strokes swoimi melodyjkami czynią co mogą , by grać dla siusiumajtek, które przechodzą właśnie etap porzucania pierwszych westchnień do Justina Biebera, szukając w nowym już licealnym środowisku chłopców wciąż ładnych, lecz o jeden stopień grzeszności wyższym. I pewnie na "Comedown Machine" w pełni się odnajdą. Bo choć Strokesi nigdy poziomu The Stranglers już nie osiągną, to na pewno swą twórczością ambitniej mierzą od rozweselonych Vampire Weekend.
Mimo powyższego, da się jednak posłuchać tych jedenastu tu zebranych piosenek. Nawet całkiem miło, co muszę przyznać. Nie oszukując jednak nikogo, mnie ta muzyka nakręca jedynie na nieco bardziej energetyczne sobotnie porządki domowe, niż namaszczone angażowanie się w każde gitarowe zapętlenie czy doładowanie, bo solówek takie zespoły jak Arctic Monkeys, Franz Ferdinand czy właśnie The Strokes, grać albo nie chcą, albo po prostu nie potrafią.
Każdy kto w życiu jak ja, zetknął się z niepokolorowanym światem Joy Division, złością i buntem New Model Army, bądź poznał smutek i melancholię z wczesnego katalogu wytwórni 4 AD, nie padnie na kolana przed lekko zabrudzonymi gitarkami i piątką równie lekko podstarzałych , lecz wciąż bujnowłosych młodzieńców, w dobrze skrojonych t-shirtach i uśmiechach na twarzy.
Do posłuchania, zanucenia, a może i zapamiętania na dłużej, posłużą zapewne, albo być może: "Tap Out", "One Way Trigger", "Slow Animals" i "Happy Ending". Reszta przeleci równie miło, ale nie pozostawi po sobie żadnych kutych ran. Bo ta muzyka nie kąsa, nie szarpie, a i nie ryje blizn na umyśle, za to na pewno sprawdzi się w klubach i na potańcówkach.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)