wtorek, 30 kwietnia 2013

ERIC BURDON - " 'Til Your River Runs Dry" - (2013) -

ERIC BURDON - " 'Til Your River Runs Dry" - (ABKCO Music & Records) -  ***1/3



Ta płyta rozpoczyna się absolutnie kapitalnym numerem "Water". W zwrotce najzwyczajniej zaśpiewanym, a w refrenie już wykrzyczanym. Burdon niczym młody buntownik, skanduje: "wody, wody, dajcie się napić, by stłumić ogień, i niech prawda zawstydzi kłamstwo". Artysta w bardzo przekonujący sposób rzucił co mu na sercu leżało. Pod płaszczykiem piekielnie melodyjnego i chwytliwego utworu, wyznał zgorzkniale, że obecny świat już nie jest dla niego, a ziemię ogarnęła beznadzieja, tak więc on stworzy świat lepszy, wystarczy tylko poczekać , by się o tym przekonać. I wiecie Państwo co? - ja mu wierzę.
Proszę płyty posłuchać dalej, lecz zarazem nie liczyć już w dalszej jej części, na równie chwytliwą przebojowość. I tu pragnę uspokoić, bo choć cała jej zawartość nie została sporządzona do bicia przebojowych rekordów, to z ciekawych melodii nikt jej nie okroił. Jednak, gdyby komukolwiek z Państwa nazwisko Erica Burdona wiecznie kojarzyło się tylko z "Domem Wschodzącego Słońca", pragnę przywołać do porządku, iż od tamtej chwili upłynęło blisko 50 lat. A to szmat czasu, bo przecież ja już chodzę po tym świecie od zawsze, a jeszcze tylu wiosen nie mam.
Warto przy tej okazji nadrobić ewentualne zaległości i posłuchać przynajmniej kilku płyt Artysty, tych wydanych pomiędzy tymi odległymi datami. Nie myślę nawet nachalnie narzucać konkretnych tytułów, ale gdyby ktoś jeszcze nigdy nie miał okazji, to polecam od serca takie długograje jak: "Sun Secrets", "Stop", czy owocną współpracę z murzyńskimi War na "Declares". A czynię to równie serdecznie co niemal każdy kapłan na pomszalnych ogłoszeniach, gdy z drukarni zjedzie najnowszy numer "Gościa Niedzielnego". Zamykając wątek "polecajek", pragnę zmusić wręcz każdego do obowiązkowej tortury za sprawą genialnej wręcz płyty, jaką jest "My Secret Life"- wydanej już w czasach obecnych, konkretnie w 2004 roku.
Najnowsza " 'Til Your River Runs Dry", posiada w sobie wszystkie cechy typowe dla Erica Burdona, jakie dobrze znamy od lat. Nie wypominając wieku (choć wstydzić się tego, nie widzę powodu) , ale ten siedmiodekadowy dżentelmen, niezwykle śpiewa o życiu, miłości, polityce, nawet o medycynie, ale przede wszystkim o tym co przeżył, zobaczył, i o czym jako doświadczony człowiek więcej wie od niejednego, któremu się tylko dużo wydaje. Wszystkie te swoje myśli odpowiednio przyodziewając o bluesa, country-rocka, balladę, a nawet i jazz, czyli o wszystko czego można się było po nim spodziewać.
Wypada również zauważyć spore bogactwo aranżacyjne, na którego kształt zrzuca się nie tylko dobrze nastrojony głos maestra, czy podstawowej sekcji rockowej, ale i wszędobylskiemu pianinu, organom Hammonda, jak i okazjonalnym dęciakom, czy także innym "przeszkadzajkom".
Dobra to płyta, nie pozbawiona momentów nawet znakomitych, ale skłamałbym stojąc na straży uwielbienia pośród pełnego repertuaru tegoż tu zestawu.
Jak już wcześniej zaznaczyłem , "Water" , który wybija się tutaj na plan pierwszy, przyćmiewa wiele innych już nie tak oczywistych melodii, jak choćby taką nieco leniwą "Memorial Day". Ten powoli snujący się do przodu blues, trochę kołysze i usypia, niczym udział w pochodzie pierwszomajowym, ale też podobnie jak tamten ceremoniał, wszystkich nas namawia do zaprzestania cyklu nienawiści i kłamstw, tak by rządziła tylko prawda. Niby każdy o tym od dawna wie, ale Burdon jawi się tutaj nie tylko jako sprawny muzyk, lecz również doskonały orator.
Jednak za najlepsze kompozycje należy chyba uznać: akustyczną balladę "Wait", ponadto hard rockowe blusisko "Old Habits Die Hard", czy refleksyjną pieśń "27 Forever" (o tym , że sprzedać by się chciało diabłu duszę, by mieć znów 27 lat). Ale i kolejną w zestawie balladę , jaką jest "Medicine Man". Tym razem już jako elektryczną, w dodatku z dostojnie podpiętymi Hammondami. Rzecz to o pewnym znachorze, który zna się na swej robocie lepiej od niejednego mieszczańskiego medyka.
Płyta od tego momentu będzie się jeszcze kręcić przez około dziewięć minut, bowiem pozostały na niej jeszcze tylko dwie kompozycje. Także bluesowe. I obie nieszybkie. Choć pierwsza z nich "Invitation To The White House", kręci nieco retro gangsterskim klimatem, niczym z dobrego gatunkowego kina. W końcu, rzecz to o Białym Domu, a więc o miejscu , w którym gangsterka jest jak najbardziej zalegalizowana.
Finału płyty dopełnia Bo Diddley'owski klasyk "Before You Acccuse Me", którego dwadzieścia lat temu uszlachetnił w MTV Eric Clapton, a teraz na ruszt w bardziej drapieżnej formie, wziął sam maestro Burdon. Nieźle przy tym zdzierając gardło. Jak na mistrza gatunku przystało.
Niezła płyta, którą koniec końców, bardzo dobrze zaśpiewał, genialny wszak historycznie muzyk.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 

(4 godziny na żywo!!!)