ERIC CLAPTON - "Old Sock" - (POLYDOR) - *1/4
Proszę tylko spojrzeć na okładkę. Już sama ona wiele zdradza. To zbliżenie ku obiektywowi z lekka drwiącego Claptona, w dali za jego plecami rozkołysane palmy, no i jeszcze te tytułowe literki, ubite niczym z desek, zupełnie jak z czołówki do "Między nami jaskiniowcami".
Niestety, ten wesoły klimacik, poza nielicznymi wyjątkami, rządzi na całej tej płycie.
Muzyczka rozbujana rytmami reggae, calypso, knajpianym bluesowaniem (takim po kilku głębszych), czy nawet jakimś tam country po hawajsku, słowem istny pasztet.
Kompletnie nie wiem, jak bronić tego "czarująco-słonecznego" dzieła, tym bardziej, że na co dzień tego typu muzykowanie, wprowadza mnie zazwyczaj w stan głębokiej depresji.
W sumie, Clapton nie przewraca nas do góry nogami, zdarzały mu się bowiem podobne rzeczy w przeszłości, jednak czym innym jest przecierpieć jedną taką kompozycję na całej płycie, a co innego przebić się przez ponad pięćdziesiąt minut czegoś równie okropnego.
Mistrzunio może sobie jednak pozwolić na chwilę luzu, w końcu tej serio twórczości, nagrał w życiu pełne magazynowe składy, tak więc relaks i jemu dobrze zrobi. Szkoda tylko, że wprowadzają go w dobry nastrój tak "podchmielone" nuty.
Tak naprawdę, z całej tej "jamajkowo-hawajskiej" płyty, da się jedynie wyróżnić przeróbkę przepięknej kompozycji Gary'ego Moore'a - "Still Got The Blues". Oczywiście, absolutnie nie ma tutaj mowy o równaniu jej z obłędnym wręcz oryginałem. Mimo to, wersja z "Old Sock", wydaje się być uduchowiona, a do tego zagrana w ciekawym retro stylu, z przyprawami na jazz-bluesowo. Żeńskie chórki mocno biją w niej pod te od Joe Cockera, a cała reszta bliska jest stylowi Raya Charlesa. Należy dodać, iż zgrabnie na organach wciął się tutaj dobry kumpel Erica, Steve Winwood, by pod koniec jeszcze, ślicznie na gitarze poprzebierał po strunach już sam E.C . Aż chce się tego posłuchać ponownie.
Zapomniałem jeszcze dodać, że "Old Sock", składa się tylko z samych przeróbek, które to właśnie zostały najczęściej przerobione na wersje tak niestrawne jak połączenie banana z serem pleśniowym.
O ile, można jakoś przetrwać J.J.Cale'owski "Angel", czy jazzowy standard lat 30-tych "All Of Me" (z na pół słyszalnym udziałem Paula McCartneya), o tyle kompozycja Taj Mahala (notabene zresztą i z jego gościnnym udziałem) "Further On Down The Road", powinna być bardziej zakazana do użytku, niż heroina, której chyba potrzeba było, by coś takiego spłodzić. Bo kto wie, czym faszerował się maestro Clapton, nagrywając powyższe straszydło, jak i jeszcze przecież kilka innych.
Odpuszczę sobie i innym zarazem, pastwienie się nad takim "Till Your Well Runs Dry" - autorstwa jednego z guru reggae - Petera Tosha, gdyż za samo sympatyzowanie z takimi bujankami, karałbym przymusowymi pracami społecznymi.
O ile, niektóre rzeczy da się tutaj jeszcze jakoś wytłumaczyć, to już na coś takiego jak "Born To Lose", po prostu brak mi słów. Przepraszam za nieco wulgarny ton, ale w tym hawajskim wyziewie, na pewno nie brał udziału nikt w stu procentach trzeźwy i rześki. To jest jeszcze gorsze od tych wszystkich kaset z wesołą muzyczką, sprzedawaną jeszcze do niedawna na niemal wszystkich bazarach.
Macie Państwo jeszcze ochotę na podobne "smakołyki"? Proszę bardzo, oto kolejny, w postaci "Your One And Only Man". Ten klasyk Otisa Reddinga, wykonaliby zapewne dużo lepiej panowie z zapomnianego już UB 40, choć proszę darować, ale i o tym nie pragnę się jakoś nigdy przekonać.
Równie "ciekawie" wypada przyprawiony na country-bluesowo, klasyk amerykańskiego folku "Goodnight Irene". Jakieś pół wieku temu zaśpiewał go Johnny Cash, którego duch powinien teraz Claptona niepokoić w nocnych koszmarach, za to, co ten dla nas uczynił.
Szkoda czasu na dalsze omawianie tego niemal całkowitego gniota. Nie spodziewałem się usłyszeć kiedykolwiek czegoś podobnego od kogoś tak zasłużonego i lubianego zarazem. Mało tego, nigdy nie sądziłem, że przyjdzie mi napisać: oto proszę Państwa najgorsza płyta jaką stworzył nam właśnie jeden z mistrzów bluesa. A jednak, stało się.
Można tylko żywić nadzieję, że na czerwcowym łódzkim koncercie, zabraknie w jego repertuarze miejsca dla choćby jednej nuty z "Old Sock". Może jedynie z wyjątkiem "Still Got The Blues". Poza tym, na próżno tutaj szukać piosenek, do których będzie się kiedykolwiek w przyszłości powracać, a i upominać na koncertowe bisy.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)