niedziela, 6 kwietnia 2025

river of dreams

Przy niedzieli kieruję myśli ku czasom stania za ladą. Na dzisiaj zaowocują posłuchaniem "River Of Dreams". Ostatniej piosenkowej, pop/rockowej produkcji Billy'ego Joela. Minęło już ponad trzydzieści lat. Okay, była potem jeszcze jedna płyta, ale miała charakter muzyki klasycznej, więc się nie liczy. To znaczy, liczy się, jednak w innej kategorii.
Te ponad trzy dekady fonograficznego nic nierobienia dziwią o tyle, iż Billy wydaje się obecnie w dobrej formie, w sensie tej koncertowej. Często słyszę, jak to z powodzeniem właśnie gdzieś wystąpił. Dzielenie scenicznych desek ze Stingiem bądź Stevie Nicks, godne zaostrzenia apetytu.
Jako, że nowych pop piosenek Billy'ego chyba już nie doczekam, często sięgam po te dawne i dawniejsze jeszcze. Ostatnio naszło mnie na "River Of Dreams". Rzecz początków stania za ladą, co wiązało się ze szczególnym entuzjazmem. Jako jeszcze młody człowiek, pragnąłem cały świat obdarzyć najlepszą muzyką, więc robotę w sklepie z kompaktami traktowałem misyjnie, a forsa jakby na drugim planie. Pomimo, iż w tamtym czasie właśnie tej forsy szczególnie potrzebowałem. Właśnie urodził się Tomuś, czułem się odpowiedzialnym tatą, wypływała ze mnie troska i miłość, więc rozumiecie. Jednak z muzyką nie zerwałem choćby na moment. I dosłownie kilka tygodni po przyjściu Tomeczka wylęgł się ten album, od razu dając o sobie znać numerem tytułowym. Najbardziej chwytliwym po pierwszym z kompaktem kontakcie, jednak, jak to u Billy'ego Joela, dojrzewanie jego piosenek to swoisty proces, więc wartość repertuaru zawsze wychodzi po czasie. No więc, i ja go potrzebowałem. Dzisiaj myślę sobie, iż "River Of Dreams" nie tylko jest kompetentną płytą, co nawet sporo lepszą. Nie dziwi więc rozczarowanie Artysty, który w epoce mocno wierzył w ten materiał, słyszał jego potencjał, lecz ku przewrotności, wytwórnia się wypięła. Owszem, wydała mu ten album, jednak kompletnie nie inwestując w jego promocję. Decydenci zrobili totalne minimum, a gdy świeca dogasła, nikt w Columbii ognia nie wskrzeszał. Billy skarżył się później, często użalał, że po co właściwie on się stara, haruje tygodniami, koryguje, usprawnia, skoro dookoła sami głusi. I kiedy słucham dzisiaj tej płyty, świetnie go rozumiem. Zróżnicowany, atrakcyjny repertuar, trochę jak ta tylko z pozoru tandetna okładka. A spowiła ją Christie Brinkley, wtedy ktoś naszemu bohaterowi bardzo bliski.
Polecam posłuchać, jeśli komuś dawno się nie przydarzyło. Do książeczki też warto dać nura. Popatrzmy tylko, kogo w gościnę tu zagnało. Dobrego odbioru!

andy

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań (Radio Afera) lub
afera.com.pl 

"USPOKOJENIE WIECZORNE"
w każdy poniedziałek od 22.07 do 23.00
na 100,9 FM Poznań (Radio Poznań) lub radiopoznan.fm