niedziela, 31 maja 2020

tajemniczy podróżnik

Gdy tylko otworzą kina, teatry i sale koncertowe, przejdę się na cokolwiek. Tak jestem spragniony. Do niedawna byłem gotów wybłagać nawet mecz koszykówki, byle tylko na żywo. A teraz, gdy widzę te puste stadiony, podgrzewane dopingiem z magnetofonu, przybija mnie to bardziej od porażki Kolejorza z Legią. Tak swoją drogą, ile wart ten nasz poznański Lech, jeśli co już tradycją, przegrywa każdy najważniejszy mecz sezonu. I na co mi te wszystkie sukcesiki ze Stalą Mielec (nawet jeśli stanowią za kolejny etap ku Pucharowi Polski) czy jakimiś Rakowem lub niewirusową, a z Kielc Koroną, skoro przyjeżdża Legia, wślizguje jedną przypadkową brameczkę, i po sprawie.

Tegoroczny maj najchłodniejszy od lat, a przecież mówi się o ocieplaniu klimatu. Fakt, zimy zelżały do termy przedwiośnia i dopasowały się do reszty roku. A propos, gdyby ktoś zaspał, od jutra czerwiec.

Dziękuję Maćkowi Bobykowi za wspomnienie na Facebooku czasów naszej współpracy. Miło dowiedzieć się, że moje audycje wywarły niemały wpływ na jego muzyczne lata młodzieńcze.
Szkoda, że o kontekście radiowym ostatnio mówimy w czasie przeszłym, a wielu ludzi pochowało się, jak gdyby ich nigdy nie było. Do jesieni rozgłośnia zamknięta. Ktoś ważny zasugerował, że autorzy wieczornych audycji mogą się nagrywać. Fajnie. Gdybym tylko był nowoczesny... lub, gdyby rękę wyciągnęła do mnie zwyczajna koleżeńska pomoc... Nie, żebym zmuszony był się upraszać, skomleć... Jeśli moja dotychczasowa robota była coś warta, kiedy, jak nie teraz, pragnąłbym się o tym dowiedzieć. A tak, każdy uprawia własny ogródek i pilnuje, by tylko on lśnił. Młodzież na traktory, reszta do skansenów.

Zmarł Jerzy Pilch - pisarz, felietonista. Kilka niegdyś przeczytałem, a jego "Pod Mocnym Aniołem", w swoim czasie udanie przeniósł na ekran Wojciech Smarzowski. Ktoś kiedyś Jerzego Pilcha zapytał, czy pisałby nawet dla jednego czytelnika? - Tak, pisałbym. - Prawdziwy misjonarz. Człowiek w literackim świecie z powołania.

Kupiłem jazzową płytę. Kompaktową. Tak, by nic nie szumiało, nie potrzaskiwało i nie zakłócało wrażeń. Zdobyłem się na ten krok sam z siebie, bez niczyjej ingerencji. W zasadzie, dla jednego utworu. Utworu, który działał na mnie od zawsze niepokojąco. Zapragnąłem go mieć. Grupa nazywa się Weather Report. Utytułowana formacja, złożona z samych wirtuozerskich osobowości. Gdyby uprawiany jazz podrasowali rockiem, byłbym ich fanem. Ale nawet brak sprzężeń i fuzów nigdy nie przeszkadzał mi zachłystywać się kompozycją "Mysterious Traveller". Tak, to ten groźny w nastroju numer, o którym dobrych kilka razy wspominałem w radio. W młodości zawsze miewałem, a i miewam nadal ciarki, przynajmniej przy kilku jego fragmentach. Stawiam na półce i na pewno jeszcze nie raz, nie dwa, posłucham.

Mundi ugotowała zupę ze szparagów. Żonka w weekendy gotuje restauracyjnie. W naszej kuchni zapachniało wiosną. Na stole pietruszka, świeżo krojone pomidory, małosolne ogórki, do mięsa mój ulubiony i mało skomplikowany różowy sos, z jogurtu i ketchupu, a w zanadrzu jeszcze konserwowy groszek, który w symbiozie z majonezem wytwarza ala śmietankową połać. Teraz jeszcze przydałoby się trochę apetytu. A tego coś mniej. Pewnie za dużo rozmyślam. Uspokajam, nie chudnę, trzymam się. Jak najbardziej niezdrowe nachosy z serowym dipem zręcznie uzupełniają kalorie, a przecież w zamrażalniku jeszcze kula kasatów - piszemy: cassate. Nikt do dzisiaj nie wymyślił lepszych, i niech się wypchają ci wszyscy rzemieślnicy, wszelacy spece od eko/bio/lodów.

Dzisiaj dużo słońca. Polecam spacery, jeszcze raz spacery. 



A.M.