piątek, 15 maja 2020

kolejny przegląd wydarzeń

Znajomy powiadomił o dzisiejszych 67-urodzinach Mike'a Oldfielda. Kiedyś wydawało mi się, że twórca Dzwonów Rurowych (uwaga! - niebawem kolejna ich odsłona) jest sporo ode mnie starszy, a to tylko dwanaście lat. Z biegiem czasu różnice się zacierają. Wielki to Artysta. Przynajmniej dla mnie. Wszechstronny, multiutalentowany instrumentalnie, choć do śpiewaków wybitnych nie należy. Można się o tym przekonać, choćby na albumie "Heaven's Open". Miłej płytce, w swoim czasie jednak zmiażdżonej przez krytykę. Faktem, że ten zamykający aż do czasu kapitalnego albumu "Man On The Rocks" wokalny rozdział Oldfielda, nie był tak porywający, jak albumy "Discovery", "Crises" czy "Earth Moving", a mimo to okazał się bardzo potrzebny. Dzięki niemu poznaliśmy kolejne lico Pana Michała, i od tego momentu pewnym było, że najlepiej dla niego oraz nas wszystkich będzie zachwycanie się jego kompozycjami, niezwykłym władaniem instrumentami, ale niekoniecznie poparte jego śpiewem.
Od Nawiedzonego Studia wszystkiego najlepszego Panie Michale!
Przy najbliższych sprzyjających okolicznościach przypomnę jakiś skrawek muzyki z jego bogatego dorobku. I mam nadzieję, że dojdzie do tego jeszcze na długo przed "Tubular Bells IV".

Jakoś niedawno Słuchacz o tajemniczym nicku "noniu" zapytał, czy planuję zrecenzować najnowszego Kupczyka? A konkretnie, jego Ceti album "Oczy Wymarłych Miast". Tak, planuję, choć z początku nie planowałem. Mało tego, ja już nawet tę recenzję napisałem, teraz tylko czekam na odpowiedni dla niej moment.

Fajnie pomiędzy moimi metal-hałasami komponują się syneczkowe płyty. Ostatnio pisałem o czarno-białej unii dwóch Jankesów, pod nazwą "Black Pumas", ale Tomek podrzucił mi jeszcze takich mniej dotąd rozpoznawalnych indie-rockowców Big Thief - z całkiem ok. śpiewającą gitarzystką Adrianne Lenker. Płyta zwie się "Masterpiece" i stanowi za przyzwoite, nieciężkie rock-bujanko, pomimo iż nie są to klimaty szczególnie mnie ujmujące. Ale młodzież kręci taka muzyka, i dobrze, każde pokolenie ma swoich wieszczy.
Poza tym, moje pachole niedawno wyznało, że jego tak naprawdę cały ten rock jara od Nirvany wzwyż (wyjątkiem punkowe zgredy), natomiast te wszystkie Doorsy, Zeppeliny, itp. to tylko fajne plumplanie, które oczywiście on szanuje, ale nic poza tym (wyjątkiem Black Sabbath - tych to wielbi), zaś Beatlesi to absolutna prehistoria, i on nie pojmuje, co my stare pryczki w nich widzimy. Teraz przynajmniej wiem, dlaczego film "Yesterday" wydał mu się nudny, zaś wszystkie według mnie zawarte w nim "luzackie" gagi, Tomkowi wydały się niemiłosiernie sztywniackie. Dokładnie i ja podobnie myślę o jego dziewięćdziesięciu procentach idoli. No dobra, o osiemdziesięciu. Ot konflikt pokoleń. No, ale nie wolno młodziaków lekceważyć, bo gdyby nie ich głos, ja sam zapewne nie trafiłbym na Black Pumas. A tego moje pokolenie ma prawo nie znać, jedynie za wyjątkiem redaktora RoRo, który zna wszystko, o ile nie więcej. 
Mamy więc Black Pumas, mamy Big Thief, a co trzecie? Jest nią formacja Algiers. I tak samo, jak dwie poprzednie, amerykańska. Tacy trochę wygładzeni post-punkowcy, którzy album "There Is No Year" zaczynają w duchu dokonań The Black Keys, jednak późniejsze jego losy rozwijają się nieco inaczej. Rock miesza się tu z soulem, i widać, że podobnie, jak w przypadku Black Pumas, kręcą ich lata 70-te. Co prawda, Algiers nie są w tym tak wyraziści jak Black Pumas, ale posłuchałem tego z zainteresowaniem. Najważniejsze, że wiedzą czego chcą i konsekwentnie to na całej płycie realizują. Z tym, że awangardowe wywijanie saksofonem w numerze "Chaka", może jednak zaprzeczać wykreowanemu przeze mnie o Algiers miłemu obliczu. Niekiedy muzycy lubią pohałasować, i oto przecież w rocku chodzi.
Poszukajcie sobie tych płyt, bo w Nawiedzonym raczej ich nie przewiduję. Chociaż chociaż, Black Pumas chętnie kupię, a wówczas ...

Najbardziej brakuje mi koncertów. Strasznie za nimi tęsknię. Jak to dobrze, że nie spękałem i jeszcze przed histerią zaliczyłem w marcu Pendragon. Przynajmniej jest na świeżo co powspominać. A jednak, jeśli ma się w pamięci tak owocny rok, jak 2019, to trudno zachować jakąkolwiek dla obecnego stanu rzeczy wyrozumiałość. Wypady z Korfantym do Charlotty, z Ziółkiem oraz Piotrkiem "nie tylko maszyny są naszą pasją" do Berlina, jak też w innym gronie do jeszcze kilku innych koncertowych miejsc, to przeżycia "złotozgłoskowe". Pod tym względem rok 2020 zapowiada się jedną wielką porażką. Większość wydarzeń już została poprzekładana na 2021, a co więksi optymiści żywią nadzieję na tegoroczną jesień. Oczywiście trzymam kciuki za odblokowaniem kultury, jak też w ogóle za normalnością.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"