czwartek, 24 października 2019

smak drożdżówki

Szkoda, że poznański koncert Kayak nie dojdzie do skutku. Lider tej zasłużonej ekipy - Ton Scherpenzeel (był już w Poznaniu przed kilkoma laty wraz z grupą Camel) - właśnie przeszedł zawał, tak więc plany posłuchania Holendrów trzeba odłożyć w czasie. Kayak byli dla mnie jedynym magnesem art-rockowego wieczoru, który zaplanowano na 4 grudnia w poznańskim "u Bazyla".
Ton Scherpenzeel w środku
W miejscu tej zacnej formacji pojawi się rosyjski koedukacyjny duet Iamthemorning. I choć jego dokonania zalicza się do prog-rocka, jest to jednak inne, acz nawet całkiem ciekawe muzykowanie. Dla tych, którzy w naturalny sposób zaakceptują wokalną manierę Marjany Semkiny oraz nieco wiktoriańskią oprawę, będzie to zapewne wydarzenie satysfakcjonujące, a może i nawet ekscytujące. Coś dla entuzjastów śpiewania w duchu Loreeny McKennitt, Kate Bush czy Kate Price. Okazuje się, że do osiągnięcia celu niewiele potrzeba - głos plus fortepian.
Gwiazdą wieczoru Skandynawowie z The Flower Kings. Nigdy za nimi nie przepadałem, ale występy na żywo żądzą się swoimi prawami. Także, kto wie... Do "Unfold The Future" ambitnie krok po kroku kupowałem ich płyty, jednak pewnego dnia wszystkie za symboliczne grosze wylądowały w domach innych. Poza Transatlantic, coś nie bardzo leży mi Roine Stolt. Niedawny wspólny album Stolta z Jonem Andersonem bardzo serio próbowałem polubić, lecz zaoferowana tam twórczość wbiła się w jedno wielkie grzęzawisko nudy. Ale być może właśnie nadchodzi ten moment, kiedy pożałuję wszystkich decyzji oraz wypisanych na tym gruncie słów.
Dodam jeszcze, iż w "u Bazyla" powyższym wykonawcom towarzyszyć będzie, znany m.in. z Beardfish, Rikard Sjöblom.

Zaniosłem do Media Markt kilka winyli celem ich umycia. Efekt na plus. Płyty odżyły, choć nadal trzeszczą - jak to winyle. Tak to jest, jeśli nie jest się ich pierwszym właścicielem, tylko przed laty zbierało skąd popadnie. Zresztą, nie było innej opcji. Nie każdy miał bogatą ciocię na Zachodzie lub ojca cynka wystającego pod Pewexem. Ale cieszę się, że jeszcze niedawno nienadająca się do słuchania jedynka Skorpio "A Rohanas" teraz gra, że aż chce się ją przerzucić na grunt audycji. Wówczas tylko sentymentalnie do dziś lubiane "Kelj Fel" upolowałem na czas w księgarni (gdy album był nowością), jednak inne płyty Skorpio wyłapywałem już z drugiej ręki. W tym właśnie "A Rohanas". Poprzedni właściciel zarżnął płytę, a na dodatek zaświntuchował. Dopiero teraz widzę, ile czyszcząca maszyna wyssała z niej brudu. Płyta świeci, ale pewnych granic już nie przeskoczymy. Trzeszczy i tak pozostanie. Chciałbym "A Rohanas" na CD, by móc nareszcie bezstresowo do tej muzyki powracać, ale też dla pewnego spokoju ducha, że od teraz nic nie pyknie, nie zaskwierczy, nie pierdnie. Dlatego mierzi mnie, gdy widzę te wszystkie gloryfikacje gramofonów i z reguły więcej lub niekiedy mniej porypanych płyt. Rzadko kto ma odpowiedni gramofon i równie idealne lub najlepiej wytłoczone nośniki, by móc rozkoszować się ich idealną jakością. Pamiętacie, jak Stefan Karwowski uwierzył w preparat Flory? Ten, który miał mu przywrócić włosy we wszystkich wyłysiałych miejscach? Stefan tak odleciał, że nawet czuł, jak mu te włosy odrastają. To zupełnie, jak ci współcześni cudacy z gramofonami wartymi tysiaka oraz tanimi winylami zwożonymi na szeroko zakrojoną skalę od handlarzy z Niemiec lub Holandii, których później widzimy zatrzęsienie na cyklicznie organizowanych u nas giełdach. Dopiero "kobieta pracująca" (vide Irena Kwiatkowska) postawiła Stefcia Karwowskiego twardo na gruncie sugerując, iż preparat "Flora" rzeczywiście ma silne działanie.... psychologiczne!. 

Mojego dobrego znajomego/kolegę, z kolei jego kolega wyrzucił z Facebook'owego grona znajomych tylko dlatego, ponieważ nie mógł znieść pogłębiającej się w nim pasji, jaką zbieranie płyt. Faceta zabolało, że były już kolega za dużo ich kupuje. Wylał się jad, gdy człowiek w social mediach "poprzechwalał" się nieco luksusowymi albumowymi wydaniami, czy to w digipakach, digibookach lub w specjalnych boxach, więc pewnego razu nie wytrzymał i napisał, że już ma tego dość, i że nie może na niego patrzeć, w konsekwencji czego zmuszony jest również usunąć "delikwenta" z grona swoich znajomych. Niepojęte. Szkoda tylko, że zazdrośnik byłego już kolegi nie zapytał, jakim kosztem do wszystkiego dochodził? Niesprawiedliwie potraktowany w sprawie zwierzył się, iż jego poświęcenie celem zdobywania upragnionej muzyki sięgało zenitu. Dla niej odmawiał sobie wszystkiego. Najbardziej uderzyło mnie, iż nasz kolekcjoner przez kilka lat nie poczuł nawet smaku codziennie kuszącej drożdżówki, ponieważ zamiast uciechy dla żołądka wolał inwestować w sferę duchową. 

Zapisałem się na sponsorowany przez Unię angielski. Unia finansuje cały kurs, plus jego ewentualną na wyższym szczeblu kontynuację, do tego także książkowe pomoce naukowe. Jedyne czego nie finansuje, to naszego zapału. Dołączyłem do grupy dowodzonej przez amerykanistkę. Dzięki temu nadal będę mógł korzystać z lubianego "r". Pierwsze spotkanie trochę peszące. Same babeczki, ja jedynym faciem, ale to dobrze, koleżanek nigdy za wiele. Moja Mundi, gdzieś pomiędzy wierszami dopytała: "jakie, młode czy stare?". Hmmm, gdy jest się w moim wieku, wszystkie młode.
Złota Polska Jesieni, trwaj!


 




Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"