wtorek, 15 października 2019

NEW MODEL ARMY - niedziela 13 X 2019, Poznań, "Tama", godz. 21.15

Miniona niedziela okazała się dość zwariowana i na swój sposób atrakcyjna. Wybory parlamentarne, w kontekście eliminacji do Euro 2020 ważny mecz Polski z Macedonią Północną, moje urodziny, a na deser koncert New Model Army. Kolejny wyśmienity na jakim przyszło mi być. To był już czwarty raz z ekipą Justina Sullivana. I za każdym razem inaczej i gdzie indziej. Po raz pierwszy w "Eskulapie", wiele lat później w niewielkim i dość specyficznym "Zeppelin Hall", całkiem niedawno w "u Bazyla", a teraz w jednym z nowszych punktów na koncertowej mapie Poznania, w coraz popularniejszej "Tamie", która zaczyna dominować w rodzimych klubowych imprezach.
Duża sala zapełniła się szczelnie, co w zasadzie dało chyba najlepszą frekwencję spośród wszystkich dotychczasowych występów Nowoarmistów w naszym Poznaniu. No i jakże inna publiczność od tej metalowej, która dzień wcześniej stawiła się w "u Bazyla" na trzydziestce Ceti. Tym razem już nie długie włosy oraz bluzy z logo Ceti, Kreator lub Metallica, a istny dominat t-shirtów związanych z New Model Army bądź wszelakimi przynależnymi do nowej fali lub alter-post punk bandami. A to już inna kolorystyka, inne fasony odzienia oraz fryzury. Od razu poczułem krew młodych niezależnych, ale i powiew dawnych punkowców, którzy dzisiaj zamiast włosów postawionych na mydle, w następstwie przypływu lat noszą już elegancko przystrzyżone piórka, choć bunt w ich sercach gdzieś tam wciąż się tli. Jakże miło przyszło wbić się w ten tłum, poczuć inną gęstość powietrza od dobrze mi znanej heavy metalowej woni, ale też wyskoczyć na moment z nudziarskiego towarzystwa prog-rockowych wszystko znawców, którzy po kres swych dni nic, tylko bezustannie przeżywają kolejne solówki Gilmoura bądź bez opamiętania obchodzą każdą rocznicę "Ciemnej Strony Księżyca" oraz wychwalają super leniwego Petera Gabriela ponad błyskotliwy, lecz niepojęty w ich progowych umysłach mjuzik talent Phila Collinsa. I właśnie na takich koncertach bywam najczęściej, tak więc widok wyłysiałych gostków ze splecionymi z resztek upierzenia kitkami oraz zakładającymi koszulki z logo Marillion, Pink Floyd oraz Deep Purple, to już dla mnie klasyczny paw.
Nie pamiętam, od czego NMA rozpoczęli? Ale pamiętam, że w pierwszej turze solidnie sypnęło nowymi kawałkami, co: "The Weather", "Watch & Learn" i szczególnie przeze mnie lubiane "Never Arriving". W przekroju całego występu grupa zagrała dobrą połowę najnowszego albumu "From Here" - włącznie z nagraniem tytułowym, ale i nie zapominając o najposępniejszym "Maps". Bronią się te wszystkie kompozycje na scenicznych deskach, choć jak wiemy, New Model Army zawsze na koncertach brzmią o wiele surowiej niż na perfekcyjnie w studio dopieszczanych albumach. Dlatego na żywo w takim "Purity" na próżno oczekiwać skrzypiec, a w "Maps" wiolonczeli. Ale to dobrze, studio to studio, a koncerty to natura i żywioł. Trzy gitary, bas, perkusja, plus TEN głos, i jest pięknie. Justin Sullivan od losu otrzymał nietuzinkowy, czytelny i silny głos, a i tak na domiar wszystkiego próbuje go jeszcze naginać, i ten los go słucha.
Oprócz wspomnianego, a podanego na bis "Purity", dobrych kilka razy sypnęło przebojami także w całym podstawowym głównym secie. W pierwszej jego części salą potrząsnęło "51st State" oraz "Believe It", zaś w późniejszej fazie rozkołysało "Fate" oraz ryknęło ku wzburzonym niebiosom "Here Comes The War". Uwielbiam Sullivana, gdy skanduje właśnie z takim zaangażowaniem. Dlatego na drugi bis równie uradowało czadowe "I Love The World", poprzedzone zresztą kolejnym klejnotem z tej samej, a tak się akurat złożyło, że najlepszej płyty "Thunder And Consolation", czyli nagraniem "125 MPH". A przecież pomiędzy wierszami, gdzieś tam mignęło "Winter", także "Angry Planet", a i coś jeszcze. I oczywiście zawsze można ponarzekać na brak "Vagabonds", "Get Me Out", "Wonderful Way To Go" czy "Stupid Questions". Jednak kupując bilet na koncert jakiegokolwiek pupila, umawiamy się z nim na circa półtorej/dwie godziny zabawy, a nie na pół doby. Zarąbisty koncert, co w przypadku NMA wydaje się być normą.
Ani trochę nie żałuję nieobejrzanego meczu, pomimo iż wreszcie trafił Milik. Ale co z tego, skoro Polacy jako naród po raz kolejny przestrzelili.
Cieszy powrót Lewicy, na którą sam zresztą zagłosowałem. Martwi topniejąca w sile Platforma, której już nawet nie pomaga przykrywka z Nowoczesną, jako KO. Winszuję PSL-owi, które tak na dobrą sprawę uratowało tyłek chyba dzięki "elastycznemu" Kukizowi, na którego głosu na pewno nigdy nie oddam. Jest jeszcze otwarty lufcik dla Konfederacji Korwina-Mikkego, Winnickiego i reszty tej całej zbieraniny, o równie wielkim fobicznym przyrostku, co intelekt całej dobrej zmiany. Smuci, że aż osiem milionów rodaków po raz kolejny dało dupy naczelnemu hejtmistrzowi kraju, Jarosławowi Kaczyńskiemu. Ale tam, gdzie sprawa rozchodzi się o szmal, kończą się ideały, zasady i przyzwoitość.
Brawo Poznań. 45 procent elektoratu KO oraz 16 procent Lewicy, z dumą wyciągnęło środkowy palec wobec 25 procent konserw, których ani trochę nie żałuję. Wierzę w zapewnienia zwycięstwa w najbliższych wyborach prezydenckich, a za 4 lata miejcie się pisiorki na baczności - idziemy po was. Polska będzie normalnym, przyjaznym i uśmiechniętym krajem. Zasługującym na lokalizację w sercu Europy.






Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"