niedziela, 6 października 2019

BETH HART - "War In My Mind" - (2019) -









BETH HART
"War In My Mind"
(PROVOGUE)

*****





Właśnie na talerz zarzuciłem najnowszą płytę Beth Hart. Kto wie, być może jednocześnie płytę właścicielki najlepszego rockowego głosu na naszym globie. Przyglądam się Beth od lat, a ta z każdym postawionym słowem tylko wzmacnia, i tak już mocną pozycję. Doceniam w niej nie tylko głos czy ogólnie rozwiniętą muzykalność, ale też smakuję pewną prowokacyjność. Lecz, by jednak stać się równie co ona postacią wiarygodną, faktycznie najpierw trzeba wyjść z patologicznego domu, a w międzyczasie zadziałać na niwie podobnego środowiska. Jednak nie mielibyśmy z tego żadnej pociechy, gdyby nie wbity w DNA jej talent oraz naturalnie podniszczony głos. Kiedy trzeba, histeryczny i zadziorny. Jednymi słowy: grzmot kobieta. I to, że obecnie robi taką furorę - nie tylko zresztą u nas - wydaje się uczciwą zapłatą.
Na albumowy początek dynamit "Bad Woman Blues" ("... jestem wiedźmą, ponieważ dobre kobietki zawsze przegrywają ..."). Numer podobnie wystrzałowy, co niegdyś kapitalne "Bang Bang Boom Boom". Odsłania obraz złej kobiety, która lubi nad facetami mieć władzę, a której jednocześnie nie zależy na dobrej reputacji. Jest w tych 3,5-minuty uczepione pewne groźne piękno, którego słuchacz wcale nie pragnie wymazać. Po tak zamaszystym początku, uroki swe śle tytułowe "War In My Mind". Ballada z takim jakby nieco psychopatycznym pianinem oraz gorzkim śpiewem Beth. Rzecz o walce z nałogami, o odzyskaniu tożsamości oraz czystości umysłu. To nie skarga czy żal, a katharsis. Już po pierwszych dwóch, jakże różnych piosenkach wiemy, w jaki sposób w dalszej części Bluesmanka pożongluje nastrojami.
W pierwszej części płyty natrafimy jeszcze m.in. na song znacznie od "War In My Mind" wolniejszy, a jest nim "Without Words In The Way" ("... jestem głupcem, a przecież głupcy nie płaczą... jestem piosenką, ale taką, która nie śpiewa... pragnęłabym dowiedzieć się, jak się modlić bez słów... "). W drugiej odsłonie podobny nastrój osiągnie "Woman Down" ("... wszystko, co noszę w sobie, jest popsute..."), zaś takie "Rub Me For Luck", aż pragnie wyrwać się z korzeniami. W "Let It Grow" pojawi się nawet szczypta gospel. To także ballada, i też z pianinem w podstawowej sekcji, choć sporo dynamiczniejsza od dwóch tego longplaya poprzedniczek ("... w każdym sercu rośnie ziarno nadziei..."). Lubię Beth w takich klimatach, jednak najbardziej mnie cieszy, gdy ta wyostrza pazurki. Jak w zrytmizowanym "Sugar Shack". Prawdziwa z tego speluna gangsta blues. Na pół sfiksowanym głosem tnie tutaj Kalifornijka, pozostawiając wszelakim ulizanym fryzurkom swąd opon.
Bez ograniczeń słucham kogoś, kto w tak naturalny sposób nie wstydzi się intymności. Bo tylko Beth stać na coś takiego, jak "Sister Dear" - apel do jednej ze swych sióstr, by tamta wybaczyła jej złość, którą nasza bohaterka skrywała do niej latami. Jest jeszcze ballada "Thankful" - wyraz wdzięczności losowi za całe dobro napotkane w życiu. Jeden z pozytywnych akcentów na tej przebogatej w nastrojach płycie. Teraz jeszcze tylko tego wszystkiego posłuchać na żywo.
Wartość tej muzyki upokorzy niejednego mniej utalentowanego artystę, ale w tej bitwie liczą się tylko najlepsi.
Beth dźwiga płuca o większej pojemności emocji niż wrzawa jakiegokolwiek z koncertów w Carnegie Hall.
"War In My Mind" płytą bez zmarszczek, choć brnącą po wyboistych drogach. Płytą, dzięki której na mej twarzy zarysowała się prawdziwa złota polska jesień.

P.S. Producentem Rob Cavallo - ten od pop-punkowców z Green Day, ale i też wyrobnik "Hang Cool Teddy Bear" - słabszego lica Meat Loafa.

P.S. 2. Limitowana edycja zawiera koncertowe i jednocześnie markowe wersje piosenek "Love Gangster" oraz "Fire On The Floor". Nie mają one jednak większego wpływu na ocenę premierowego repertuaru.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"