piątek, 26 lipca 2019

THE BLACK KEYS - "Let's Rock" - (2019) -








THE BLACK KEYS
"Let's Rock"
(NONESUCH)

****





Zaproszenie do tytułowego "dajmy czadu" oraz okładkowe krzesło elektryczne pobrzmiewają czarnym humorem, wszak to ostatni kadr z życia straconego w takich okolicznościach Edmunda Zagorskiego. Było nie było, amerykańskiego mordercy o polskich korzeniach. Ostatnie słowa Zagorskiego, to właśnie "let's rock".
The Black Keys nagrali płytę po pięcioletniej przerwie, lecz muzycznie wszystko tu na dawnym posterunku. Po znakomitej passie (a weźmy na ruszt tylko dwa ostatnie bezbłędne dzieła: "Turn Blue" oraz "El Camino") przyszedł czas na nowe wyzwanie, tym razem bez producenckiego udziału Danger Mouse'a.
To cały czas oparty na brudnych, garażowych gitarach oraz stosownych surowych partiach bębnów rock, rock-blues, jakże odległy względem otaczającego nas zewsząd miałkiego i rażąco skomputeryzowanego popu.
Dan Auerbach i Patrick Carney, w których życiu ostatnio nastało wiele istotnych zmian twierdzą, że właśnie nadchodzi kolejna fala odrodzenia rocka - trzymam ich za słowo. Niech więc zamiast automatów ponownie wszyscy chwycą za prawdziwe instrumenty - jak tutaj.
Na "Let's Rock" niemal każda nuta pochodzi z gitar i perkusji, a w szeregach powierzonych nam najnowszych piosenek panuje siła, spójność i chwytliwa melodyka. Jak najbardziej spodziewanie otrzymujemy więc blues-garażowe szaleństwo, podane w stosownie rozchełstanej formie. Dzięki temu płyta bardziej przypomina szkic niż gotowiznę, i w tym jej siła. Nie ma tu przekombinowanych aranżacji, rządzi prostota, natura i perfekcyjna komunikacja na linii Auerbach-Carney. Ot, i to jest cała sól tej muzyki. Powinny jej posłuchać wszystkie te nasze alter/rock-nieudaczniki, którym o swej nieomylności tylko się wiele wydaje, lecz przy takich The Black Keys większość z nich jawi się emerytalnie.
Promotorzy - jak dotąd - wybrali na single trzy kawałki ("Lo/Hi", "Eagle Birds" oraz "Go"), i wszystkie trafione w dychę. 2-5-minutowe "Go" zapewnia skoczną rytmikę i powiew entuzjazmu, jaki panował na "El Caminio", z kolei "Eagle Birds" oraz "Lo/Hi", to tylko nieco dłuższe od "Go" piosenki, których przewodnie gitarowe akordy zostały wbite w tnące, brudne i bliźniacze riffy pod klasycznych ZZ Top - prawdziwa eksplozja! Inna sprawa, że nie trzeba dobrego nosa, by wytropić tu kolejnego singlowego przedstawiciela. Nie brak na tym albumie chwytliwych melodii. Równie dobrze rolę hitów mogłyby na siebie przejąć wyluzowane "Tell Me Lies", "Get Yourself Together" czy "Sit Around And Miss You", bądź dla przeciwwagi, chwilami kąśliwe "Fire Walk With Me" lub przyozdobiona fajnym a'la Hendrixowsko-JeffBeck'owskim gitarowym solo "Every Little Thing". Ta ostatnia, to w ogóle prawdziwa ozdoba albumu, a jednocześnie esencja stylu The Black Keys.
Ci pochodzący z Ohio niezwykle świeżo brzmiący Amerykanie opublikowali właśnie dziewiąty album, a przecież jawią się entuzjazmem jakiś przestawiających mosty debiutantów. Jednocześnie od dawna stanowiąc za mocny punkt na mapie współczesnego rocka, choć dopiero od wydanego w 2011 roku "El Camino" zrobiło się o nich głośniej. Przyznam, że i ja dopiero od tamtego czasu wbiłem do rodziny popleczników ich talentu. I niech już tak pozostanie.
The Black Keys równym tempem idą po swoje, zostawiając z tyłu chmarę konkurencji. I to bez względu na uprawiane przez tamtych pole muzyki. Szczególnie też przyćmiewając mocno przereklamowanych Greta Van Fleet, którzy po obiecującym początku, niedawnym albumem "Anthem Of The Peaceful Army" dowiedli, iż są zaledwie nieźli, a już na pewno zdecydowanie przereklamowani.
The Black Keys, let's rock !







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"