środa, 17 lipca 2019

o osiemdziesiątce "gotyckiego" Karela, plus XXXXXL ...

Chio wymyślili super chrupki. Zwą się Hashtagos. Śmierdzą na serowo, w dodatku sprzedają je tylko w dużych paczkach. Tak się dzięki mojej Mundi do nich przyłożyłem, że poszły w trymiga - bez popitki. Rozochocony więc poleciałem następnego dnia do osiedlowego Lewiatana, z nadzieję dotarcia i tam do nowej serii zgrabnie utkanych siateczkowych Chio. Jednak już po przekroczeniu progu zdałem SE sprawę, że tym razem SE nie dogodzę. Już na powitanie stanął na mej drodze niczym miasteczkowy szeryf znudzony dziadzio ochroniarz, który każdego dnia pilnuje wyzbytego nowinek dobytku. W Lewiatanie boją się wprowadzać nowy asortyment, więc jedyną pokusą tylko najlepsze w zbiorze - bo z markowej Jagódki - podbite makaronikiem rożki. 42 zeta za kilo - nie przelewki. Podszedłem jednak do działu łakoci, no bo co mi szkodzi. Pomarzyć o Hashtagos przez chwilkę zawsze można. Oj nie, na półkach tylko jakieś lewiatanowskie podróby, albo stare smaki w nieprzyzwoicie małych paczkach, za to w cenach XXL. Najdzie człeka i teraz co, po jedną saszetkę chrupek do dyskontu? Pewnie, zawsze można wykupić całą paletę, tyle, że mnie niekiedy po dwóch paczkach smak się znudzi i nic nie poradzę. W każdej chwili mogę przerzucić się z sera na chili, albo jaki inny fromage, jednak chwilowo rządzą cheese.
A propos XL. Kuzynka Hanka ostatnio przyleciała z Chicago, i od razu widać, że z moją Sisterką nie o wszystkim plotkują. Moja Ela od lat przesyła bracholkowi ciuchy pięć IKSelki, ewentualnie X Large razy 4. A ledwie "czwórki" tylko, jeśli po rozwinięciu wyglądają na spadochrony. Hanka każdemu z naszej familii podrzuciła po jednym przemiłym t'shirt'ciku, lecz niestety same dziecięce rozmiary. Jakieś eLki, choć mnie akurat przytrafił się prawdziwy okaz, z gatunku KING SIZE - rozmiar XXL. Uśmiałem się na tę wiatrówkę, bowiem w podwójnych iks-eLkach to ja urzędowałem w siódmej podstawowej. Ale miała dziewczyna dobre serce i to się liczy.
O serce kuzyneczki jestem więc spokojny, o płuca także. Co prawda kobitka jara jakieś cienkopisy z filtrem, dziesięć dziennie, w dodatku po osiem dolców za paczkę, lecz jak twierdzi, ona tylko sobie pyka, nie zaciągając się. Zdziwiłem się, czy w takiej sytuacji nie szkoda jej szmalu na takie fifki, ale nie, ona po prostu lubi dym. Ja też lubię, ale raczej taki na koncertach. Jak choćby na tych ostatnich, w wydaniu Marka Knopflera, Johna Fogerty'ego czy nieodległych wciąż w czasie Okta Logue. Napomknę jeszcze o Chrisie Normanie, Chrisie DeBurghu czy Dare, by nie było, że zapomniałem. A tak swoją drogą, co za rok!
Było słówko o paleniu, to i w tej konkurencji mam powód do dumy. Właśnie w lipcu 2009 roku rzuciłem paskudztwo. Mija dziesięć lat, czas więc na uroczystość - jak zapewne rzekłby Gustaw Kramer, bankier od Machulskiego. Choć w tej materii spodobał mi się wczorajszy tekścior z powtórkowych "Miodowych Lat". - Zenek do Alinki: "co to ciasto takie kruche?" - na co żona Karola: "bo to kruche".
W muzyce, jak zawsze sporo. Zasłuchuję się zapominajkami. Odkurzyłem dawne winyle Tyla Gang "Yachtless" (to ten, którego okładkę można dostrzec w ostatnim dokumencie o Beksińskich), nieodkrytych w Polsce, a w Niemczech lubianych Dance With A Stranger, chrześcijańskiego rockowego gwiazdora Mylona Lefevre, alternatywnego Juliana Cope'a, tanecznych The Brothers Jones, nastrojowego Johna Stewarta, Woodstock'owego Country Joe McDonalda czy nowofalowo-przebojowych The J. Geils Band. Mnóstwo fajnej muzyki, której chyba nigdy dotąd nie pograłem w audycjach. Dobrze, oznacza to, że nadal daleko nam do wrót z napisem: "przejścia brak". Ale najchętniej od kilku dni słucham Marka Knopflera. Przypomniałem sobie wszystkie albumy Dire Straits oraz jego solowe. Ułożyłem nawet setlistę marzeń. To dopiero byłby koncert nad koncerty, choć tego z Gdańska/Sopotu nigdy z pamięci nie wymażę. Pani Ola też była rad, że w związku z oddelegowaniem mnie do Ergo Areny sprawiła nawiedzonemu TAKĄ frajdę. Super dziewczyna z tej Pani Oli, mówię Wam.
Jeszcze organizacyjnie. Nie będzie mnie na radiowym posterunku 4 sierpnia, natomiast w najbliższą niedzielę zagoszczę w studio przy Św. Rocha już o 21.00. Krzysztofa Ranusa urlopu ciąg dalszy, a ja dopiero wybędę za dwa tygodnie.
W niedzielę 14 czerwca Karel Gott dobił 80-tki. Wszystkiego najlepszego !!! Jako dzieciak uwielbiałem tego wówczas jeszcze czechosłowackiego, a od trzech dekad słusznie czeskiego piosenkarza. Jego "Lady Carneval" to dopiero było coś, choć przede wszystkim zasłuchiwałem się anglojęzycznym winylem Supraphonu "From My Czech Song-Book". Szczególnie lubiłem balladę "If I Were Mr. Paganini". Ciekawe, czy "gotycki" Karel jeszcze ją pamięta? Autentycznie zdarłem ten numer do białych rowków, przez co zmuszony byłem po latach dokupić drugi egzemplarz. Niedawno będąc w Pradze upolowałem w firmowym sklepie Supraphonu najnowszą płytę Pana Karela. Fajną, z samymi coverami.
Kończąc, wszystkim życzę dużo uśmiechu, pomimo iż tegoroczne lato na razie kiepskie. Ku pokrzepieniu nacieszmy zmysły podwójnym unijnym kopniakiem w zad Beaty Szydło, który raduje jak nic. A politykom opozycji tylko podpowiem, by w ramach kampanii powiedzieli coś mądrego. Jest ponad milion dziewiczych wyborców, o których warto powalczyć. Chyba, że znowu poddacie się Panie i Panowie bez walki.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"