niedziela, 5 listopada 2017

WHITESNAKE - "Whitesnake" / "1987" - 30th Anniversary Edition (1987 / reedycja 2017) -








WHITESNAKE 
"Whitesnake", lub jako "1987" - 30th Anniversary Edition
(PARLOPHONE)

*****





Ileż na globie nacji, tyleż wersji albumu "1987". Nigdy nie zapomnę młodzieńczego rozczarowania, gdy po usłyszeniu nowej wersji piosenki "Here I Go Again '87", po której dosłownie z wrażenia przyklęknąłem, niebawem spotkał mnie przykry zawód. Lecz zanim, to najpierw błyskawicznie wszcząłem poszukiwania całego albumu. W Polsce Ludowej, w której takich płyt w sklepach po prostu nie było. Wreszcie się na jakiejś giełdzie udało, za sumę ogromną - oszczędzaną tygodniami. Tak tak, bo kiedyś dla muzyki trzeba się było "troszkę" poświęcić. Nadszedł wreszcie dzień, gdy dopadłem celu. Cena nieważna, trzeba mieć, i tyle. Ręce na widok okładki rozdygotały z wrażenia, a później z wymarzoną płytą czym prędzej do chałupy, w objęcia gramofonu. I dopiero podczas pierwszego odsłuchu zorientowałem się na brak "Here I Go Again". Trudno mi teraz - po upływie trzech dekad - przelać na papier ówczesne rozgoryczenie. Całą płytę diabli wzięli, skoro zabrakło na niej TAKIEGO hitu. A ja tylko najzwyczajniej miałem pecha, natrafiając akurat na brytyjską wersję longplaya, który w zamian za "Here I Go Again '87", proponował "Looking For Love". Genialną tasiemcową balladę, której urok z racji poczutej goryczy, doceniłem jednak sporo później.
Gdy tylko w 1989 roku zakupiłem w Pewexie pierwszy odtwarzacz CD, od razu wszcząłem poszukiwania "1987" na najwłaściwszym dla tego tytułu nośniku. Na którym widniał komplet jedenastu kompozycji, bez całej tej durnej komercyjnej przepychanki, że w wersji UK dostaniecie "Looking For Love", a Amerykanie dostąpią spotęgowanego na własnym terytorium sukcesem nowego wcielenia "Here I Go Again '87". W tym miejscu muszę dodać, iż lekko spóźniona komunistyczna Bułgaria jako chyba jedyna pogodziła wszystkie edycje, wypuszczając dzięki własnemu Balkantonowi winyl z kompletem nagrań. Nie dziewięcioma, nie dziesięcioma, a z pełną królewską jedenastką. Jedynym problemem bałkańskiej edycji koszmarna okładka, podana na papierze makulaturowym, że wspomnę jeszcze o piekielnie smażących samych do niej nośnikach - kojarzących się z odgłosem rozpalanego drewnem opału.
Z czasem dorobiłem się kilku edycji wielbionego dzieła, choć i tak przeważnie wracam do pierwszej - i najlepszej - edycji kompaktowej. Pomimo tego nabyłem też okazjonalną i zarazem najświeższą, na której tradycyjnie wszystko pomieszano. Ktoś w gabinetach Parlophone uwielbia fanom Whitesnake płatać figle, więc przy każdej nadarzającej okazji, się z nimi droczy. Do czasu, gdy owego delikwenta ktoś wreszcie dopadnie.
Atrakcją kolejnej rocznicowej edycji widnieje dodatkowy drugi kompaktowy dysk - zawierający koncertowy zapis z epoki, czyli ze światowej trasy 1987/88. Whitesnake wystąpili wówczas w zdecydowanie innym składzie od tego, który realizował się w studio. Otrzymujemy ponad 70-minutowy materiał, będący faktyczną próbką możliwości, ogromnie wówczas popularnego zespołu. Dominują kompozycje z aktualnego "1987", choć panowie sięgnęli też po ledwie trzy lata starsze, i jeszcze hard-rockowe "Guilty Of Love", "Love Ain't No Stranger", "Slide It In" - tutaj rzecz jasna podmetalizowane, ale też po obowiązkowe, i do dzisiaj grywane "Ain't No Love In The Heart Of The City". Coverdale w świetnej formie, jego towarzysze również, jednak realizacja dźwięku z tego kompaktu niestety średnia. I gdyby nie współczesne masteringowanie, z przesadną eskalacją tonów wysokich, plus towarzyszącym im okropnie dudniących basów, byłby z tego typowy bootleg. A tak, wyrósł nam official bootleg. Dlatego dysk numer 2, ochrzczony tytułem "Snakeskin Boots", należy potraktować jako ciekawostkę, w kolekcjonerskim duchu dołączając ją do kolekcji dotychczasowych Whitesnake'owych płytowych zapisów. Dodatkowa płyta zatem tylko ciekawostką, natomiast kto do tej pory się uchował, nie dorobiwszy jeszcze podstawowej wersji "1987", a ceni sobie oryginalność sortowania kompozycji względem winylowych pierwowzorów, niech mimo wszystko sięgnie po najstarszą edycję kompaktową - na szczęście wciąż dostępną. Gra ona naprawdę nieźle, a jedynym minusem wydaje się mało efektowna szata graficzna.
"1987" to album w moich oczach ze wszech miar genialny, w ogóle jeden z najlepszych z objęć hard'n'heavy-rockowej epoki 80's, i nikt przenigdy mu nie zagrozi.
Coverdale & Co. wyszli tutaj z hard-rockowo-bluesowych butów (wraz z moim albumowym faworytem "Come An' Get It"), wchodząc od tej pory na modną drogę dużo słodszego amerykańskiego heavy metalu. Jednak z zauważalnymi odniesieniami do dawniejszych Deep Purple - w których w połowie lat 70's śpiewał przecież Coverdale - oraz ku od zawsze wielbionym przez boskiego Davida Led Zeppelin. Stąd a'la Zeppelin'owskie "Still Of The Night" lub odświeżona bardzo fajna wersja "Crying In The Rain" - pierwotna na LP "Saints & Sinners". Podobną łatkę nosiły na sobie ballady: "Looking For Love" oraz bijąca rekordy popularności "Is This Love" - którą w pierwotnym zamyśle miała zaśpiewać Tina Turner. Z kolei ostrzejsze zespołowe lico, dało znać o sobie za sprawą porywających: "Bad Boys", "Give Me All Your Love" lub "Children Of The Night".
Album "1987" - ochrzczony w Europie jako "Whitesnake" ("1987" to tytuł dla USA, choć i tak niemal wszyscy używają go wszędzie) - dla wielu muzycznych pokoleń jest dziełem niedoścignionym i stanowi obecnie za wyznacznik/majstersztyk rasowego melodyjno-metalowego grania - stylu najbardziej popularnego właśnie w tamtych latach. Płytę należy postawić na półce wraz z Def Leppard "Hysteria", Cinderella "Long Cold Winter", Bon Jovi "Slippery When Wet", Ratt "Invasion Of Your Privacy", Alice Cooper "Trash", Great White "Once Bitten" i wieloma podobnymi killerami. Niech się wszystkie własnymi złożami dumnie prezentują kolejnym pokoleniom. Tamtych chwil nie da się już powtórzyć.
Oczywiście nie byłoby całej tej gigantomanii, gdyby nie producencka zuchwałość Mike'a Stone'a do spółki z Keithem Olsenem. Obaj ci faceci mieli w tamtym okresie swoje pięć minut. Niejeden band pragnął ich pozyskać do współpracy, albowiem te nazwiska gwarantowały kilka dodatkowych zer na bankowych kontach. Każda z tych postaci skrupulatnie oddzielała ziarno od plew, choćby takim formacjom, jak: Asia, Journey, Foreigner,...- to Mike Stone, lub: Scorpions, Europe, Magnum, ... - w przypadku Keitha Olsena. Dochodzą jeszcze liczby rankingowe, co w przypadku omawianego albumu może tylko przyprawić zazdrośników o ból głowy, jednocześnie odbierając im chęć do dalszego muzykowania. Wielomilionowy nakład "1987", plus wszechobecność na albumowych i singlowych listach przebojów, tylko podkreślają ogrom całego zjawiska, o którym mógłbym się jeszcze dodatkowo rozpisać.
Album z gatunku nadobowiązkowych.






Andrzej Masłowski


"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"