czwartek, 26 października 2017

Lech Ordon, Fats Domino & George Young

Lech Ordon
Z racji kilkudniowej absencji nie poruszyłem paru istotnych spraw, a sporo się wydarzyło. Pragnąłbym jednak w tym wpisie poświęcić uwagę ostatnio zmarłym artystom.
Przede wszystkim Lech Ordon. Kapitalny aktor, choć najczęściej obsadzany w rolach drugoplanowych. Pan Lech był jednak taką postacią, która nawet w epizodach jawiła się pierwszoplanowo. Myślę, że nie tylko ja pokochałem jego role księżulków w "Janosiku" lub w "Nie lubię poniedziałku", jak też udziału w kultowym "C.K. Dezerterzy", bądź rolę angielskiego sierżanta w środkowym odcinku "Jak rozpętałem drugą wojnę światową". Była też "Wielka majówka", na której w stosownym czasie zagościłem w kinie, a w której przed filmowymi kamerami po raz pierwszy stanął Zbyszek Zamachowski. Wcielając się w rolę Rysia, który zadaje się z pewnym cwaniaczkiem, granym przez Jana Piechocińskiego, którego prawdziwa sława dopadła dopiero za sprawą znacznie późniejszego "Och, Karol". Tak na marginesie, Jana Piechocińskiego miałem okazję spotkać przed dwoma/trzema laty w pewnej niechorskiej, i wcale nieluksusowej restauracyjce. Ale ale, wracając do Pana Lecha Ordona... dla mnie na zawsze jego niezwykle przyjemna aparycja, w pamięci zakodowała się za sprawą wielbionych w dzieciństwie "Bajek dla dorosłych". Tytuł w zasadzie wszystko mówiący, a pomimo tego chyba każdy rodzic własnemu szurkowi nie odmawiał wówczas tamtej porcji dorosłego humoru. Mnie ów bodaj niedzielny teatro-serialik bawił do łez. Jego narratorem był Jan Kobuszewski, a pośród obsady wyróżniała się Halina Kowalska (powszechnie bardziej rozpoznawana z roli Wandy w "Nie ma róży bez ognia" lub śpiewaczki z "Alternatywy 4") oraz Lech Ordon. Idealnie zapamiętałem też pewien zabawny, a dotyczący konkretnie wspomnianych "Bajek dla dorosłych" dokument, który przy jednej z okazji poświęcono Lechowi Ordonowi. Otóż, postanowiono (połowa lat 70-tych) w sondzie ulicznej sprawdzić rozpoznawalność tego wybitnego aktora. Czarno-biały film pokazywał kamerzystę i reportera, którzy wyłapywali przypadkowych przechodniów, pytając: "czy zna pan/pani Lecha Ordona?". W odpowiedziach najczęściej padało: "nie znam". W studio posadzono samego Lecha Ordona, by temu humorystycznie dopiec, że choć niby jest znany, to i tak nikt go nie kojarzy. Aż gdzieś pod koniec zapalono lampkę nadziei, więc nakazano aktorowi trzymać się mocno, tym samym sugerując, że nareszcie udało się spotkać osobę go rozpoznającą. I ten sam tandem reporterski zaczepia kolejnego przechodnia, po raz kolejny dopytując: "czy zna pan Lecha Ordona?", na co gość: "Ordon? Ordon?, ach Ordon Ordon !!!, nie nie, nie znam" :-) Ubaw po pachy. Z moją siostrzyczką Elą cytowaliśmy to sobie latami. Dlatego Lech Ordon na zawsze pozostanie w mej pamięci z uwagi na kompletnie zapomniane Bajki dla dorosłych.
Fats Domino
Z kolei świat muzyki ostatnio opuścili George Young oraz Fats Domino.
Fats Domino był uznanym rock'n'rollowco-rhythm'n'bluesmanem, którego zawsze sobie chętnie posłucham, lecz oddanym fanem jakoś nie jestem. Jednocześnie tkwię w przekonaniu, iż nie znajdziemy nawet we współczesnym świecie, choćby jednej osoby, która by nie słyszała dotąd jego wykonania "Blueberry Hill".
Gdy jednak w miniony poniedziałek dowiedziałem się o śmierci George'a Younga (starszego brata Angusa i Malcolma - muzyków AC/DC) poczułem jakby ze mnie uszła cała pozytywna energia. Nazwisko tego Artysty było obecne w całym mym muzycznym życiu, i przy każdej okazji słuchania starych AC/DC lub Flash And The Pan, lubiłem jego znaczenie podkreślać. Oczywiście należy też napomknąć o grupie Easybeats, i ich osławionym "Friday On My Mind", które dwie dekady później wziął na ruszt Gary Moore, czyniąc z piosenki najszlachetniejszy kruszec. Ponadto John Paul Young, któremu George Young do spółki z Harrym Vandą wyprodukowali w 1978 r. całościowo udaną płytę "Lost In Your Love". Bo to przecież na niej znalazł się największy jego przebój "Love Is In The Air". Znacząca piosenka mojej młodości. Do dzisiaj posiadam ją na zakupionej w wieku trzynastu lat tonpressowskiej pocztówce dźwiękowej.
George Young po naszej prawej
No właśnie, a teraz najważniejsze: producencki duet Vanda & Young. Gdy tylko ten symbol pojawiał się na rewersach płytowych okładek wiadomo było, że będzie świetnie. Harry Vanda oraz George Young, to oni producencko spłodzili kilka najwcześniejszych płyt AC/DC, ale też fantastyczną późniejszą (już z wokalem Briana Johnsona) "Blow Up Your Video" - tą ze słynnym singlowym "Heatseeker", ale jeszcze lepszym "That's The Way I Wanna Rock And Roll". W tym miejscu należy dodać, iż George Young był też klasowym muzykiem, nie tylko dla prowadzonego z Vandą Flash And The Pan, lecz również wspomagającym w roli sesyjnego basisty - w niektórych utworach - wczesnych AC/DC. Coś Szanownym Państwu o tym szepnę w najbliższą niedzielę, jak też całość poprę muzycznym przykładem. W ogóle nie mogę się doczekać naszego niedzielnego spotkania.

P.S. 27.X.2017 małe sprostowanie. Oczywiście pisząc o Halinie Kowalskiej miałem na myśli Wandę w "Nie ma róży bez ognia", a nie jak wcześniej napisałem: Lusię. Wszystko przez ten jej słynny posag :-)




Andrzej Masłowski

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"