LUCA TURILLI'S RHAPSODY
The Creators Of Cinematic Metal
trasa koncertowa "Prometheus Cinematic Tour 2016"
Nie mogłem się doczekać. Dla mnie to było wielkie nadchodzące wydarzenie. W końcu mowa o muzyce, którą kocham od samego początku, czyli od czasu debiutanckiego "Legendary Tales", gdy grupa nazywała się jeszcze jako Rhapsody. Bo później w ramach korekty prawnej (sprawa z inną grupą) muzycy przemianowali szyld na Rhapsody Of Fire, by w ostatecznym rozrachunku kilka lat temu podzielić się na dwa obozy. Absolutny lider i mózg całego przedsięwzięcia odszedł od swoich dawnych kolegów, zakładając Luca Turilli's Rhapsody, natomiast obóz z wokalistą Fabio Lione pozostał przy dotychczasowej nazwie i wyrobionym logo. Notabene, Luca Turilli używa identycznego. To tak w największym skrócie, dla ewentualnych niezorientowanych w temacie.
Wczoraj (dzisiaj drugi koncert zagrają w Warszawie) odwiedziła nas ekipa Luca Turilliego, w której wokalistą jest nieprzeciętny Alessandro Conti - śpiewak po modeńskiej szkole, do której uczęszczał sam maestro Luciano Pavarotti. Drugą gitarę obsługiwał Dominique Leurquin, bas Patrice Guers, bębny Alex Landenburg, instrumenty klawiszowe Mikko Harkin, a do tego co pewien czas pojawiał się na scenie mieszany operowy duet wokalny. Ci ostatni, często poparci odpowiednim klawiszowym tłem, brzmieli niczym pełen Chór Aleksandrowa (obłęd!).
Z moim kompanem Przemkiem, z którym się wybraliśmy w tę przemiłą przejażdżkę (z bardzo budującą życiową pogawędką - dzięki Przemko!), doszliśmy do wniosku, że TEN zespół nie zasługuje na występowanie w tego typu klubach. Nie pojmuję, gdzie są ci prawdziwi metalowcy! Jak można się masowo zachwycać Iron Maidenami, Metalliką, itp... , i nie zauważać na większą skalę takiego genialnego bandu. Przecież Rhapsody Luca Turilliego, to rycersko-mityczny metal na najwyższym poziomie. Z genialnym wokalistą, równie genialnym gitarowym wirtuozem - w osobie Turilliego. Paganini elektrycznej gitary. Jak ten facet gra i jak przeżywa to, co robi, to trzeba posłuchać i zobaczyć samemu. Byle nie na tym wykoślawionym jutjubie. Bo na nim wszyscy fałszują, a perkusja brzmi jak pukanie po pustym czole.
To był prawdziwy pełen rozmachu koncert, któremu przydałaby się porządna operowa sala, a nie jakaś przyciasnawa scenka. Biedny Luca, aby sobie poszaleć i pobiegać po niej, musiał dosłownie uważać, by własnym kolegom gryfem nie wykuć oczu.
Blisko dwie godziny metalowej poezji smaku. Boże, jak ja już dawno nie byłem na tak cudownym koncercie. Wirtuozerska maestria, cudowne melodie, motywy, pojedyncze smaczki i akcenty - coś niesamowitego. Nikogo w klubie Alibi nie interesował wczorajszy mecz naszych (przegranych zresztą) szczypiornistów. Być może dlatego nieudany, gdyż ponoć na trybunach pojawiła się na co dzień ostro przynudnawa pani Premier . To się dopiero nazywa "dobra zmiana". Ale co tam smutna pani, powróćmy do czarującego wieczoru. Repertuar mieszał się wybornie, Luca nie zapomniał o niczym, sięgając po najnowsze kompozycje (m.in. "Of Michael The Archangel And Lucifer's Fall", "Il Cigno Nero" czy tytułowy "Prometheus"), nie zapominając o poprzednim albumie ("Ascending To Infinity", bądź pięknie wykonany z młodą operowo-rockową divą "Tormento E Passione"), a także o wielu klasykach Rhapsody ("Unholy Warcry", "Land Of Immortals", "Knightrider Of Doom", "Dawn Of Victory", czy absolutnie genialna wersja "The Pride Of The Tyrant" !!!).
Rewelacyjny koncert, w uroczym i całkiem efektownie skonstruowanym klubie, choć marzyłbym sobie zobaczyć kiedyś "tę muzykę" w hali kilkutysięcznej, na co ci wyborni artyści zasługują bez najmniejszej łaski.
Na koniec jeszcze tylko..... Otóż z Przemciem nie spieszyliśmy się specjalnie do Wrocka. Późno wyjechaliśmy. Przemko jest profesjonalistą, zawodowym kierowcą, a zarazem jednym z polskich przedstawicieli Volkswagena. Facet jeździ rewelacyjnie, nawet przez moment nie miałem galara podczas podróży - w momentami nieciekawych sypiąco-śnieżnych warunkach. Podczas, gdy osiemdziesiąt procent uważnych kierowców (i dobrze - brawa dla rozsądnych) pchało swe maszyny w tempie 40/50 km/h, my pozwalaliśmy sobie na 90/100 km/h. No, ale gdy się jedzie nowym modelem ludowego volks auta z napędem na cztery koła, to.....
Gdy dotarliśmy na scenie urzędowała naprawdę fajna grupa Iron Mask, która grała solidny melodyjny power metal, a jej wokalista o ciekawej barwie głosu, oscylował gdzieś pomiędzy Brucem Dickinsonem a Geoffem Tatem. Niestety nie załapaliśmy się na pierwszy support. Dowiedziałem się jedynie od barmana, u którego zamawiałem szklaneczkę złocistej, że tamci muzycy także wypadli całkiem całkiem.
Są ludzie, którym do spełnienia marzeń wystarczają jedynie największe nazwiska, najbardziej utytułowane gwiazdy, a ja już mam to za sobą. Widziałem w życiu Black Sabbath, połowę Led Zeppelin, Rogera Watersa, Andy'ego Latimera i jego Camel, Aerosmith, Jethro Tull, Joe Cockera, Scorpions, Bon Jovi, Pet Shop Boys, Budgie, UFO, Marillion, plus dziesiątki tym podobnych gigantów muzyki. Teraz radość sprawiają mi wielcy tych mniejszych scen, którzy paradoksalnie bywają trudniejsi do uchwycenia, a więc nie warto ich przegapiać.
Cieszę się ogromnie z wczorajszego cudownego koncertu, i jestem przekonany, że każdy kto dotarł do klubu Alibi odczuwa podobnie.
P.S. Szacunek za bardzo dobre nagłośnienie!
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"