środa, 31 października 2018

i to by było na tyle

Droga do roboty nie należała dzisiaj do najłatwiejszych. Na ostatniej prostej przeszły przeze mnie jakieś nieznane dotąd gorące dreszcze, w uszach zakneblowało, a we łbie zawirowało. Przez moment pomyślałem: oj, jeszcze nie teraz. Poskutkowało. Dlatego dobrze podziałali na mnie dawno niesłuchani, energiczni Van Halen. Zapodałem "OU 812". Niektórzy nie cierpią tej płyty, ale co mnie to. Że co, że niby klawisze nie przystoją heavy metalowi? Na pewno bardziej, niż śledzenie na ochotnika poczynań całego tego współczesnego polskiego siermiężnego rocka. Tyle wartego, co mój poranny jadłospis. A ja nie jadam śniadań. 
"Amerykański" okres ekipy szalonego Edwarda i wykrzyczanego Sammy'ego Hagara zawsze mi służył, i na dzisiaj taka muzyczna jak znalazł. Szkoda, że o takim graniu - w przypadku Van Halen - należy mówić już tylko w czasie przeszłym. Bo nawet nie ucieszył mnie całkiem niedawny powrót Davida Lee Rotha. Ostatnie z nim sygnowane dziełko "A Different Kind Of Truth", po latach wydaje się jedną wielką kichą, a mój dawny triumfalny jego osąd wynikał tylko z chwilowego zaślepienia oraz faktem powrotu niesfornego Dawida.
2 listopada dniem premiery nowej płyty Dead Can Dance, choć już dzisiaj trafi ona do wielu domów. I dobrze, przecież żadna twórczość nie będzie bardziej pasowała do jutrzejszych cmentarzysk. Dobrze, że na chwilą obrzydliwy ocień jesieni ustąpił temu słonecznemu. Liczę na jutrzejszą tego kontynuację. Lubię, gdy jest sucho, szczególnie na cmentarzach, po których coraz chętniej spaceruję. Zastygłe groby/pomniki zatrzymują czas, wyzwalają refleksyjność, czyli coś, czego ludzkości najbardziej potrzeba. Jednocześnie również tego dnia Żoncia zawsze serwuje niedzielny uroczysty obiad, po nim kawę i ciasto, a jeszcze później dogadzam sobie jakimś drinkiem i wszyscy snujemy pogawędki przy stole. Dobrze, że jest taki dzień. Dobrze również, iż żaden z nas nie jest jeszcze jego bohaterem.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"





URIAH HEEP - "Living The Dream" - (2018) -








URIAH HEEP
"Living The Dream"
(FRONTIERS)

***1/2




Uriah Heep grają muzealnego hard rocka niemal z konsekwencją menu misia koali, który przez całe życie odmawia batoników i mięsiwa, nieustannie szprycując się liśćmi eukaliptusa. W przyszłym roku ekipie dowodzonej przez gitarzystę Micka Boxa (jedynego ostałego z oryginalnego składu) stuknie pięćdziesiątka. Jest więc pretekst do świętowania. Niezła płyta oraz zabukowana pokaźna trasa koncertowa stanowią za idealny punkt wyjścia.
Muzycy wyrażają spore zadowolenie ostatecznym efektem "Living The Dream", jednocześnie wytykają niedoskonałości poprzedniego "Outsider" (2014), nad którym w odpowiednim czasie także rozpływali się w zachwytach. Na szczęście nie próbują nikomu wmówić, że ich najmłodsze dziecko bije na głowę klasyczne "Look At Yourself" czy "Demons And Wizards". Nie silą się również na skomponowanie drugiego tasiemcowego przytulańca, na miarę "July Morning" (a może już nie potrafią?), ale też nie zakładają okularów do porannej prasy w bujanym fotelu. Ponadto Mick Box nieprzerwanie wykazuje rześkość grania na sześciu strunach, jednocześnie nie siląc się na ekwilibrystyczne plątaniny w stylu ciągle nieosiodłanego Steve'a Vaia. Zauważmy także, iż Box nie przyłożył ręki tylko do otwierającego płytę "Grazed By Heaven", natomiast pozostałych dziewięć kawałków to już zdecydowanie jego sprawka - co słychać. Otrzymujemy więc najczystszej krwi Uriah Heep, rasowe i hardrockowe, bez żadnych tłukących się porcelanek. A wszystko opracowane na charakterystyczne gitarowe akordy szefa tejże Orkiestry oraz ciężkie organy Phila Lanzona, do czego w pocie czoła swoje dograła reszta ferajny, w tym ciągle nieźle śpiewający Bernie Shaw. I gdybym był młodym grajkiem marzącym o porwaniu tłumów świeżą muzyką w starym duchu, po wysłuchaniu tego longplaya warknąłbym z zazdrości.
Zaletą płyty wydają się długie, średnio pięcio-/sześciominutowe numery, którym nie brakuje niczego, no jedynie tylko poza brakiem klarownej przebojowości. Może jednak i dobrze, wszak muzyczka Jurajki od dawna nie dla dzieciarni, a dla ludu spracowanego, przedemerytalnego, któremu dowodzonego przez Boxa zespołu reklamować fałszywymi tanimi kredytami nie trzeba.
Przynajmniej połowy płyty moje starcze uszy słuchają z przejęciem, a do utworów ku temu się przyczyniających pozywam: wspomniany otwieracz "Grazed By Heaven", nieco Deep Purple'owaty "Rocks In The Road", wybrany na przebój, a i jeden z moich faworytów "Take Away My Soul" - w obu przypadkach świetne partie organowe - i nie mniej w skali ogólnej fajne: "It's All Been Said", bodaj największy w całym tym zestawie heartbreakers "Dreams Of Yesteryear" (bo w "Waters Flowin' " trochę powiewa nudą) oraz tytułowy, akordowy, riffowy, a i co nieco poszarpany "Living The Dream".
Lubię takie granie i nic w tym złego. Znam jednak takich, którzy oddaliby wiele, bym przerzucił wszystkie uczucia na polish punk/reggae, ale nic z tego. Antagoniści takiego grania nie obrzydzą mi go nawet, gdyby do niego dolano tokarskiego chłodziwa i doprawiono towotem.
Do zobaczenia w lutym w Polsce.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"





wtorek, 30 października 2018

DON BARNES - "Ride The Storm" - (2017) -








DON BARNES
"Ride The Storm" 
(MELODIC ROCK RECORDS)

*****





Niemal 30 lat czekała ta płyta na ujrzenie światła dziennego. Miała ją wydać w 1989 roku A&M Records, jednak wkrótce aktywa wytwórni zostały sprzedane, zmienił się właściciel, a nowi figuranci jakoś nie wykazywali zainteresowania tematem. Dlatego niedawne pojawienie się na kompakcie "Ride The Storm" należy potraktować w kategoriach, nie tylko zagubionego albumu, co w pewnym sensie cudu.
W 1989 roku Don Barnes nie był już członkiem wystrzałowych 38 Special. Jego obowiązki przejął Donnie Van Zant, jednak po trzech latach rozłąki Barnes powrócił do dawnych kolegów. Chwilowy czas za burtą postanowił jednak odpowiednio wykorzystać, zabrał się więc za realizację solowej płyty. I dzisiaj już wiemy: kapitalnej! No dobrze, być może nie stylowej dla southern-rockowego nurtu, gdyż z domieszką hard rocka i AOR-u, ale przecież w tamtych latach tak się właśnie grało. Wszyscy pragnęli być drugimi Foreigner, Starship czy Toto. I właśnie "Ride The Storm" spełnia wszystkie te kryteria, a jednocześnie Barnes pozyskał do współpracy uznane nazwiska, z którymi stworzył rasowy band. I tak: gitarzysta Dann Huff (wówczas Giant, w latach późniejszych m.in. współpracownik Celine Dion), klawiszowiec i uznany producent Martin Briley, plus dwaj nieżyjący już dziś muzycy Toto: basista Mike Porcaro oraz perkusista, a jego brat, Jeff Porcaro. Na tym nie koniec, bowiem dodatkowo towarzyszyli Barnesowi, drugi instrumentalista klawiszowy Alan Pasqua (m.in. Giant i Starship) oraz perkusista Heart, Denny Carmassi.
Panowie grali rocka Południa Stanów z gołębią lekkością. Czuć, że nie było w studio zgrzytów, a wielka frajda z tworzonej sztuki. Tej płyty nie trzeba usilnie recenzować, wystarczy jej tylko posłuchać. Jest w niej powiew letniego powietrza i słońca zachód na tle krajobrazu Południowej Karoliny.
Trudno mi zatem dokonać wyboru najlepszych kawałków z tak obficie udanej całości. Jeśli więc połkniecie bakcyla przy inicjującym tytułowym "Ride The Storm" oraz kolejnym na płycie, także przebojowo niosącym się temacie "Looking For You", się powiedzie, to płyta jest wasza. I nikt już jej Szanownym Państwu nie wyszarpnie. Bo pokochanie takich: "Everytime We Say Goodbye", "I'd Do It All Over Again", "After The Way" czy "Maybe You'll Believe Me Now", będzie już tylko kwestią najbliższego czasu.
"Ride The Storm" w naszych sklepach, co dotyczy 90% świetnych płyt, tradycyjnie nie występuje. Tym samym próbuję wytłumaczyć moją mocno spóźnioną reakcję na jej opis, albowiem wydania na schyłkowym CD dokonano, było nie było, już w 2017 roku.

P.S. Posłuchajcie gitarowego solo w "I Fall Back" - prawdziwy TIR.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"






KING COMPANY - "Queen Of Hearts" - (2018) - / GROUNDBREAKER - "Groundbreaker" - (2018) -






KING COMPANY
"Queen Of Hearts"
(FRONTIERS)

***



GROUNDBREAKER
"Groundbreaker"
(FRONTIERS)

***1/2






Niedawno wytwórnia Frontiers utworzyła kuźnię młodych talentów ("new breed family"). Skupia ona wschodzące ekipy grające hard'n'heavy, a w których to szefowie koncernu upatrują nadzieje i przyszłość dla tego gatunku muzyki. Grupy te mają też za zadanie udowodnienie, iż taka twórczość wcale się jeszcze nie kończy i daleko jej do złomowisk.
Wzięci w kleszcze King Company właśnie są jednym z takich bandów. Tworzą go muzycy dotąd, bądź aktualnie wciąż związani z takimi formacjami, jak: Thunderstone, Children Of Bodom czy Kotipelto. Tą ostatnią, nieaktywną już - o czym przekonuje sama nazwa -  dowodził wokalista fińskich Stratovarius.
Przed dwoma laty King Company zadebiutowali obiecującą płytą "One For The Road", jednak w czasie promującego ją tournee wokalista Pasi Rantanen nadwyrężył struny głosowe, w konsekwencji czego zmuszony został zaniechać dalszego śpiewania. Jego koledzy postanowili nie spieszyć się z poszukiwaniem następcy, jednak Pasi zasugerował, by na niego nie czekać. Wkrótce pomocnym okazał się kanał You Tube, na którym Skandynawowie wyłapali włoskiego Argentyńczyka Leonarda F. Guillana. Sprawnego wokalistę, o ciekawej barwie głosu, choć jednocześnie żadnego wirtuoza.
Ich albumowi "Queen Of Hearts" gale i laury nie grożą, i jak na razie również rola koncertowej gwiazdy festiwali rockowych. Ale znajdziemy na ich najnowszej płycie kilka bezbłędnych piosenek. Takich, których refreny będziemy nucić przynajmniej w najbliższych tygodniach. W czubie stawki, tytułowe "Queen Of Hearts", poparta smyczkami ballada "Never Say Goodbye", jak też absolutnie kapitalne "Stars". Potęgę tego kawałka powinno się wykładać na lekcjach muzyki, zamiast dziesięciolatków zmuszać do podziwiania niezrozumiałych jeszcze dla nich dzieł mistrzów muzyki klasycznej.
W podobnym tonie godną polecenia propozycją wydaje się debiutancka płyta brytyjsko-szwedzkiej formacji Groundbreaker. Na jej czele stoją: znany z grupy FM wokalista Steve Overland oraz gitarzysta Robert Säll, którego talent do tej pory mogliśmy podziwiać w nadal aktywnych W.E.T. oraz Work Of Art. Najkrócej mówiąc, zderzają się tutaj szwedzka melodyjność oraz wyspiarskie hard rockowe korzenie. Oczywiście mamy do czynienia z mięciutkim melodyjnym hard rockiem, dokładnie takim, jaki od ponad trzech dekad prezentują wciąż płodni FM. Przy czym uczciwie trzeba zaznaczyć, iż spory w tym udział idealnie wyczuwającego atmosferę Alessandro Del Vecchio - albumowego producenta, jak też przy każdej takiej okazji również instrumentalisty klawiszowego, a i kompozytora. W tej ostatniej materii Del Vecchio sprawiedliwie podzielił się tutaj rolą z Robertem Sällem.
Całość otwiera pretendentka do wieczystego przeboju, piosenka "Over My Shoulder". Niestety później album nieco zamiera, by ocknąć się dopiero gdzieś w połowie, a konkretnie przy kolejnej zgrabnej klawiszowo-gitarowej kompozycji "Standing Up For Love". Brawo za efektowne, choć zdecydowanie zbyt krótkie syntezatorowe solo dla Del Vecchio. Chwilę później na horyzont wskakuje milutka ballada "Something Worth Fighting Heart". Typowo ejtisowa rzecz, która idealnie sprawdziłaby się w tamtej epoce na filmowych ścieżkach dźwiękowych, typu "Top Gun" lub "Over The Top". Jednak umiejscowione po niej, energetyczne "The Sound Of A Broken Heart" oraz na pół balladowe / pół hard/melodyczne "The First Time" sądzę, że jakoś szczególniej uradują AOR-ową brać.
Płyta może poszczycić się jeszcze znakomitym finałem. Jest nim "The Way It Goes". Kompozycja nienachalnie chwytająca okruchy przeszłości, a swobodnie lepiąca z nich czystą alchemię.
Połowa płyty niemal boska, choć na szczęście zdecydowanie stworzona przez ludzi. Albowiem, jak rzekł niegdyś Antoine De Saint-Exupery: Bóg, którego możesz dotknąć, nie jest już bogiem.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"





poniedziałek, 29 października 2018

nadchodzą kolejne fajne koncerty

Zadrżało mi serce, gdy pomyślałem: z audycji nici. Na szczęście po kilku-/kilkunastu minutach powrócił spodziewany odsłuch w słuchawkach. I żadna w tym wina Szymona, gdyby ktoś czasem tak pomyślał, a typowa złośliwość przedmiotów martwych. W końcu one także niekiedy pragną mieć coś do powiedzenia. Byłem jednak przekonany, że zaraz po przywitaniu pożegnam się do kolejnego tygodnia. A tu nieoczekiwanie machina szarpnęła i bum do przodu. Jaka ulga!, przecież żal byłoby wrócić do domu nie wykonawszy misji. No i cały długi tydzień oczekiwania na nasze kolejne spotkanie. Nieciekawa perspektywa.
Widziałem Szymona ulgę po powrocie audycji do żywych. Z serca spadł mu prawdziwy głaz. Rozumiem, niczego przecież nie schrzanił, a wziąłby winę na siebie.
Musiałem napisać tych kilka słów, potrzebnych względem wyjaśnienia wczorajszego zamieszania.
Jak różnie postrzegamy rzeczywistość pokazała dzisiejsza popołudniowa pogawędka w temacie piątkowego koncertu. Gdy ja dostrzegłem wśród publiczności ławicę manekinów, znajomy właśnie wyraził szacunek dla dobrze bawiącego się tłumu. Inna sprawa, że był on właśnie w przedscenicznym kotle, czyli w epicentrum fanów, którzy faktycznie wykazywali pozytywną aktywność. Ale nie wracajmy do tego, w razie czego zapraszam do mnie na nietajne komplety, pod hasłem: jak należy poszaleć na rock/metalowym koncercie.
Inny jegomość zapewnił, że koncert Tarji i Stratovarius bombowy. Choć w obu przypadkach ponoć bez bisów i w niewyprzedanej sali. Wydaje się niewiarygodne, lecz nadmiar koncertów pomału może doprowadzać do takich zjawisk. Zresztą, ich organizacja wcale nie jest łatwym kawałkiem chleba. Wiem coś o tym, widzę po ciężkiej pracy mojej latorośli, proszę zaufać.
Słyszeliście Kochani, kto odwiedzi nasz kraj? Bo właśnie dotarły dwa newsy. 18 czerwca pr. Kiss w Krakowie, a 2 i 3 marca, odpowiednio w Warszawie i Krakowie, Peter Hammill. Jeszcze nie ochłonąłem po wieściach o Chrisie De Burghu, Stevie Hackett'cie czy Marku Knopflerze, a tu kolejne dwie petardy. A powiadają, że od nadmiaru głowa nie boli.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"







"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 28 października 2018 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań






"NAWIEDZONE STUDIO"
niedziela 28 października 2018 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Szymon Dopierała
prowadzenie: Andrzej Masłowski







WITHIN TEMPTATION - "The Unforgiving" - (2011) - wciąż mając w pamięci piątkowy wieczór w Sali Ziemi. Tak na marginesie, każda z poniższych piosenek w niej zagościła.
- In The Middle Of The Night
- Faster
- Stairway To The Skies

BATTLE BEAST - "Bringer Of Pain" - (2017) - coś czuję, że 7 kwietnia w klubie "u Bazyla" będzie dym. Noora Louhimo, jak na moje oko nieurodziwa, ale śpiewa kapitalnie. W ogóle cała ta helsińska ekipa rewelacyjna.
- King For A Day
- Dancing With The Beast

BEYOND THE BLACK - "Heart Of The Hurricane" - (2018) - supporterzy z piątku. Naprawdę bombowy team.
- Hysteria
- Million Lightyears

SABATON - "Attero Dominatus" - (2006) - nie lubię Sabatonu, lecz cover Warlocków wyszedł im pełną gębą.
- Für Immer - {Warlock cover}

SIRENIA - "Nine Destinies And A Downfall" - (2007) - to jeszcze Sirenia z prehistorycznych czasów, zanim do grupy dobiła Ailyn, jednak wczoraj zabiło me serce względem płockiego koncertu z 2010, gdzie poniższą piosenkę zaśpiewała właśnie Ona.
- My Mind's Eye

SIRENIA - "Arcane Astral Aeons" - (2018) - na najnowszym tworze Mortena Velanda i spółki, tylko jedna perełka oraz morze przeciętności.
- Into The Night

STRATOVARIUS - "Enigma: Intermission II" - (2018) - nie dotarłem na ich ub.tygodniowy koncert, więc przynajmniej na otarcie łez jest nowa płyta.
- Fantasy - {brand new orchestral version - recorded 2018}

FINALLY GEORGE - "Life Is A Killer" - (2018) - Żaden z niego szkop, a markowy Artysta. U nas jeszcze nieznany, ale wierzę, że się to wkrótce zmieni. Piotrek "nie tylko maszyny są naszą pasją" ma nosa do takich wynalazków. Dziękuję za wspaniały podarek!
- Walk With Me
- She
- Ghost

FISH - "A Parley With Angels" - (2018) - solowy Fish arcydzieł nie tworzy, i już po trzech premierowych kawałkach z jego nowej EPki wiem, że będzie tylko dobrze, poprawnie, przyjemnie, jednak bez oczekiwanych blizn.
- Little Man What Now

THE RYSZARD KRAMARSKI PROJECT - "Sounds From The Past" - (2018) - współczesne podejście do dwudziestoletnich kompozycji z albumu "Etermedia", nieistniejących Framauro.
- The Fairly Tales Of A Stranger
- Please Stop The Time
- We Know Nothing

NOSOUND - "Allow Yourself" - (2018) - nie jest źle, ale każdy kto zna płytę "Lightdark", zrozumie moje nielekkie rozczarowanie.
- Shelter
- This Night
- At Peace

KATE PRICE - "The Isle Of Dreaming" - (2000) - cudna wyciszona płyta amerykańskiej folk/classic/jazz cymbalistko-harfistki. Dla mnie to poziom Loreeny McKennitt, dlatego dziwię się, że Kanadyjkę u nas znają wszyscy, a Kaśkę już niekoniecznie.
- The Isle Of Dreaming

MARK KNOPFLER - "The Ragpicker's Dream" - (2002) - najładniejsza piosenka tego albumu, stanowiąca za odpowiedni pomost dla nadchodzącego nowego dzieła, a i do letnich koncertów w roku przyszłym.
- A Place Where We Used To Live

CHRIS NORMAN - "Into The Night" - (1997) - "okrągłe" 68-urodziny mego młodzieńczego Idola zmotywowały mnie do poświęcenia mu niemal całej czwartej audycyjnej godziny.
- Into The Night
- Baby I Miss You
- For You
- Love Is A Bridge Between Two Hearts

CHRIS NORMAN - "Some Hearts Are Diamonds" - (1986) - wiem wiem, szmira, bowiem spłodzona w sześciu/dziesiątych do spółki z Dieterem Bohlenem, lecz ja tę płytę cholernie lubię, i co mi zrobicie? Inna sprawa, iż wczoraj trzy kawałki z zaprezentowanych czterech, machnęła spółka Chris Norman/Pete Spencer, więc proszę nie pchać się na mnie z pięściami.
- Hunters Of The Night
- It's A Tragedy
- Love For Sale
- Stop At Nothing

CHRIS NORMAN - "Million Miles" - (2005) - także super album, jednak zabrakło czasu na jego rozwinięcie.
- Turn Right, Turn Wrong

CREYE - "Creye" - (2018) - muzyczka na pierwszą godzinę najlepszej audycji w moim ukochanym Poznaniu, może więc dlatego przekornie wcisnąłem jednego rodzynka na dobranoc.
- All We Need Is Faith






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"





niedziela, 28 października 2018

wszelkie sugestie

Zagram dzisiaj Państwu Szanownym sporo nowej muzyki, nie gubiąc przy tym starszej lub tej naprawdę starej. Będzie to jednak audycja na całe cztery godziny. Bo i nie potrafię być pod dyktando śpiochów, którzy znikają pod pretekstem porannej pobudki już na grubo przed północą. Panie Andrzeju, niech pan te nowości zagra w pierwszej godzinie, góra w drugiej - słyszę niejednokrotnie. Przepraszam, ale tworzenie audycji traktuję w kategoriach artystycznych. Zatem, teraz musi być to, tamto odpowiednio później, by jeszcze coś innego o stosownej do okoliczności porze. Tak mniej więcej sprawy się mają i nie da rady niczego przestawić. Dlatego, że tak to ujmę: polecam się w całości.
O koncercie Within Temptation szepnę tylko słówko. Co miałem do powiedzenia, nocą napisałem. Choć trzasnąłem jedną kuchę, którą osobiście wyłapałem i zaraz z rana sprostowałem. Nie agencja Knock Out Productions zorganizowała koncert, a Go Ahead - za co przepraszam. Pomyłka jednak w pewnym sensie uzasadniona. Wzięła się z ogłoszonej, bodaj w czwartek czy piątek, informacji o polskich koncertach Battle Beast. Tak się uradowałem, że wszystkich zacząłem informować, często powołując się na sprawczych Knock Out Productions. I tak właśnie nazwą tejże Agencji przesiąknąłem, że również przypisałem jej nieprawdziwe zasługi piątkowemu koncertowi. I kruca bomba, nikt się nie zorientował, nikt nie poprawił. choć tekst napisany w nocy, do porannego momentu korekty przeczytało ponad tysiąc trzysta osób. Poprawiajcie Kochani Nawiedzonego, bardzo proszę. W ferworze walki popełniam takie kwiatki, jestem tylko zwyczajnym śmiertelnikiem. Czasem pomyślę "x", a napiszę "z". Nie wynika to więc z niewiedzy, a roztargnienia. W miesięczniku Audio Video, do którego pisuję od lat, poprawią każdą mą wpadkę, więc nie muszę się martwić, jednak na blogu bywam wszystkim, czyli: redaktorem naczelnym, autorem recenzji, felietonistą, paszkwilistą, zecerem, fotoedytorem, i kim tam jeszcze. Tak więc, w kwestiach merytorycznych przyjmę każdą krytykę, zaś w kwestii posiadanego gustu, nie. W tej materii niegdyś bardzo przypadła mi do gustu pewna, a zawieszona nad barem poznańskiego klubu "u Bazyla" tabliczka, obwieszczająca: "wszelkie wasze sugestie muzyczne mamy głęboko w dupie". I mnie akurat takie dosadności nie obrażają. Wiem jednak, że w tym współczesnym alergicznym społeczeństwie, które trampki do porannego biegania zakłada w rękawiczkach z gumy do prezerwatyw, znajdą się osobnicy tym zbulwersowani.
spod tej okładki dziś dużo świetnego grania
Obok płyt własnych, jest też przewidziana na dzisiaj świetna płyta-nowość, która właśnie dotarła w ramach prezentu na me niedawne urodziny. Cedek osiadł w jednej z wagonowni, więc... Sympatycy grania, spod objęć gustów RPWL, Blackfield czy The Oceanic Feeling, trzymajcie się mocno. Już niebawem u mnie na Afera FM wspaniały popowy prog rock. Wyrafinowane piosenki, o pełnym brzmieniu, na których prestiż popracowały bogate partie instrumentów klawiszowych - z pianinem i Hammondami włącznie - plus łagodne, a niekiedy wręcz mocne gitary, także smyczki czy flet. Gdyby autora tej płyty solidnie wypromować, na koncerty waliłyby tłumy. Melanż barw wbity w produkt jakości "Q", takim sloganem powinno się tego długograja reklamować. 
Do usłyszenia, jak zawsze o 22-giej, na 98,6 FM Poznań ...





Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"






sobota, 27 października 2018

WITHIN TEMPTATION - piątek, 26 października 2018 - "Sala Ziemi", Poznań + support BEYOND THE BLACK

Udało mi się pojawić na wyprzedanym koncercie Within Temptation, w czym główny udział miało moje Pachole oraz organizator imprezy, Agencja Go Ahead.
Ujrzenie na scenie zjawiskowej Sharon Den Adel nareszcie wypełzło z wora mych najskrytszych marzeń. Kobieta anioł, wbita w słuszną czerń, skrywa w sobie jeden z najcudowniejszych głosów na naszym ziemskim łez padole. Jednocześnie tkwię w głębokim przekonaniu, iż nigdzie wczoraj piękniej nie było, bo i być nie mogło. Świat nie posiada aż tylu cudów, natomiast słuchając śpiewu Sharon człowiek odnosi wrażenie, iż wszystkie opowieści Arkadego Fiedlera czy Tony'ego Halika, to jedna bujda w stosunku do jej nieziemskości.
Absolutnie energetyczny - a podbarwiony mrokiem - symfoniczno-metalowy występ Holendrów wlał we mnie sporo dobrej energii. Grupa zagrała circa piętnaście/dwadzieścia piosenek, wśród których niemało moich faworytów, jak choćby: "In The Middle Of The Night", "Shot In The Dark", "The Heart Of Everything", "Faster", "All I Need", czy nastrojowe "Forgiven". Miałem nosa w minioną niedzielę, czułem, że bez tej pieśni się nie obędzie. Grupa zaprezentowała także wycinki z nadchodzącego albumu "Resist".
Szkoda, że znacznej części publiczności trzeba ze sceny sugerować, kiedy klasnąć, kiedy ku niebu wznieść dłonie, a i kiedy coś wspólnie zaśpiewać czy wyskandować. Spora część tłumu w roli manekinów. Również nie dla wszystkich istotne dwa bisy: "What Have You Done" oraz "Stairway To The Skies". Tak, jakby percepcja niektórych ludzi całkowicie wygasała po półtorej godzinie. Cóż, pamiętam czasy, w których wszyscy zagraniczni artyści czynili z polskiej publiczności wzór do naśladownictwa. Stary jestem, skoro odwołuję się do aż tak odległych chwil. Któż dzisiaj o nich pamięta? Polecam poczytać stare Non Stopy oraz Magazyny Muzyczne. Można doszukać się tam wielu miłych uwag dawnych tuzów pod naszym adresem. Oczywiście Polacy nadal lubią muzykę, jednak ogólne jej znaczenie stoi dzisiaj dla większości z nas na marginesie życia. Inne wartości biorą górę. Muzyka najczęściej wbija się w kaftan towaru do szybkiej konsumpcji, odgrywając nadrzędną rolę jedynie jeszcze u ostałych anachronicznych jednostek.
Koncert przecudowny. Olśniewająco zaśpiewany, wspaniale przez piątkę kompanów Sharon zagrany, zacnie oświetlony, jak też ciekawie zilustrowany ogromem wizualizacji. Brawo za nagłośnienie. Przynajmniej za ten dźwięk, który docierał konkretnie do mojej lewej flanki.
Jako support zaprezentowała się nieznana mi dotąd grupa Beyond The Black. Świetna. Identycznie niczym Within Temptation męska ekipa, plus śpiewające, wschodzące w tym showbusinessie dziewczę. Jeszcze nie tak perfekcyjne, jak królowa wieczoru Sharon, ale także zaangażowana i przekonująca. Ich muzyka wydaje się wypadkową dokonań Within Temptation, Sirenia, Nightwish, itp. bandów, i kto wie, być może niebawem Beyond The Black także będą rozdawać karty w roli gwiazdy wieczoru. W przerwie koncertu podbiegłem do ich stoiska po najnowszą płytę. Ostał się akurat przedostatni egzemplarz. Płyta w cenie sześćdziesięciu złotych, zerkam więc do kieszeni, a tam jedynie złotych pięćdziesiąt osiem. Na szczęście chwilę wcześniej ktoś zgubił złotówkę, drugą dorzucił Korfanty, i oto jest. Sprzedawca na moich oczach sprzedał ostatni egzemplarz, po czym kolejni chętni już tylko odbijali się od przysłowiowych drzwi. Bo w życiu Szanowni Państwo, oprócz pieniędzy, dobrze jeszcze mieć choć odrobinę szczęścia.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"


====================================
====================================

BEYOND THE BLACK:





====================================
====================================







wtorek, 23 października 2018

SAGA - "So Good So Far - Live At Rock Of Ages" - (2018) -








SAGA
"So Good So Far - Live At Rock Of Ages"
(EAR MUSIC)

***1/2





Niedawno kanadyjskiej Sadze stuknęła czterdziestka. Tym samym zrodziła się odpowiednia okazja do szumnych tego obchodów. A gdzie świętować, jak nie w Niemczech, przecież tam od zawsze grupa miała i ma do teraz największą publikę. Na odpowiednie miejsce wybrano więc podmiejską dzielnicę Rottenburga, Seebronn, gdzie Saga w sercu lata (29 lipca 2017 r.) pod gołym niebem zagrała w ramach festiwalu "Rock Of Ages" dla kilkutysięcznej widowni. W tym trzydniowym festiwalu udział wzięli też m.in. Pretty Maids, Marillion, Thunder, Dare, a nawet nierockowa Kim Wilde, natomiast w bieżącym roku wystąpili Fish, Midge Ure, Nazareth, a nawet nieco zapomniani The Hooters.
Saga w swej obfitej karierze dorobiła się przynajmniej kilku klasowych kompozycji, na które nieprzerwanie powołuje się przy każdej koncertowej okazji. W ostatnich latach nawet jakby nieco dobitniej, albowiem ostatnie ich dzieła: "20/20", a szczególnie "Sagacity" - mówiąc najdelikatniej - nie należą do udanych. W takiej sytuacji należy sięgać po sprawdzone "On The Loose", "Careful Where You Step", "Wind Him Up", "The Flyer", "Don't Be Late", "What's It Gonna Be?" jak też kilka innych pewniaków. Na szczęście Michael Sadler, pomimo zarysowanej łysiny, nadal dysponuje niezłym głosem, którego rozpoznawalność na szeroko rozumianej art-rockowej scenie stanowi za
szczególny atut. Swą powinność równie dzielnie i profesjonalnie wykonują odwieczni: basista Jim Crichton, gitarzysta Ian Crichton oraz keyboardzista Jim Gilmour. Jedynie niedawny nabytek, perkusista Mike Thorne, znacząco odmładza zespołowe szeregi.
"So Good So Far" nie dostarczy sympatykom Sagi niczego, czego by już nie znali. Na obu płytach CD dominują zespołowe szlagiery okresu 70/80's, a sami muzycy jak zawsze perfekcyjni i rzemieślniczo nieskazitelni. Żałuję jednak, iż poza utartymi szlakami, w przypadku konkretnie koncertowej powinności Sagi, nigdy nie da się liczyć na odrobinę nieszablonowego szaleństwa. Pomimo tego, grupy zawsze słucha się przyjemnie, a i równie miło ogląda z załączonego w tym konkretnym przypadku DVD.
Najlepiej byłoby przeżyć taki koncert na własnej skórze, bowiem identycznych wydawnictw audio-wizualnych Sagi już nieco posiadam i zapewne wszyscy inni ich miłośnicy także.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"





mentorsko

Frajdę sprawiło mi przeglądnięcie kilku numerów Non Stopu z rocznika 1985. Jakże nasz język od tamtego czasu się zmienił. Polak w roku 1985, a w 2018, to odległe bieguny. Uśmiałem się nie raz, nie dwa, lecz niekiedy ze wstydem przyjmowałem na klatę tamtejszą kulturę słowa. Nawet, jeśli autorzy niejednego z tekstów już wówczas odstawali od salonowości. Wiele relacji koncertowych oraz płytowych recenzji niemal wyciągało ku mnie dłonie, by ich wdzięk ocalić od zapomnienia. Teraz rozumiem, dlaczego tak ciężko czytuje mi się współczesnych recenzentów. Zrozumiałem ponadto, dlaczego tamtejszym pismakom ufałem, a tym dzisiejszym jakoś nie lub niekoniecznie.
Dziękuję za zainteresowanie poprzednim wpisem. Recenzja płyty Planta w wydaniu Wojciecha Manna konkretna i na temat. I tylko szkoda, że dzisiejsi znawcy tak niepotrzebnie lawirują, zamiast o większości nowych płyt stosować podobną retorykę. Szkoda słów na niemal całego współczesnego polskiego rocka, tak jak nawet wyrazów współczucia względem dosłownie każdej topowej Empikowej dziesiątki lub Billboardowej dwusetki. Choć akurat w Ameryce druga setka potrafi skrywać niespodzianki, natomiast pierwsza rzeczywiście wymaga kropli żołądkowych.
U mnie dzisiaj muzyka tak zmienna, jak tegoroczna jesień. Po słońcu deszcz, po tenisówkach trapery, po galotach kalesony, ale jakoś do przodu. Z rańca zapodałem kilka kawałków Marvina Gaye'a, a teraz kręci się na winylowej odtwarzarce Karel Gott. Niezorientowanych uświadomię, że nazwisko tego Pana wcale nie obliguje Artysty do stania się drugim Andrew Eldtritchem. "Amore, amore mio..." - śpiewa z włoska w refrenie, by pozostałość pozostawić urokom języka Hanki, Rumcajsa i Cypiska. Rzewne i mocno pod dawny telewizyjny koncert życzeń, lecz nikomu krzywdy nie czyniąc słucham sobie w rozgrzanych kaloryferem czterech ścianach. I ciekawi mnie, kto słyszał Pana Karela interpretacje piosenek: "Your Song" - Eltona Johna, "Could It Be Magic" - Barry'ego Manilowa, czy "All By Myself" - Erica Carmena"?. Gdzież tam, przecie my naród uczuciowo stabilny, więc do utraty tchu tylko Sabbaciory i Cepeliny.
Obserwuję w tym celu z ukrycia kilku fejsowych znajomków, którzy co łikend zasuwają na płytowe giełdy i tam poszukują skarbów po zecie, góra po piątaku, a później po niedzielnym obiadku skarby z wora. I zawsze wyłowią kolejnych purpli, cepów czy sabatów jakiś. Do utraty tchu wciąż ta sama muzyczka, bo i po cóż zaryzykować zanurzyć paputki w nieznanej rzece. I to jest taka wieczysta życiowa wartość łączenia okazyjnej taniochy z towarem gwarantującym brak rozczarowania. Bo do tego mogłoby doprowadzić eksperymentowanie, jednak inwestowanie w ryzyko wymaga wysiłku oraz nie zawsze racjonalnie wydanych pieniędzy. Wielu z tych ludzi zaoszczędziłoby nieco grosza, gdyby tylko zechcieli posłuchać Nawiedzonego Studia. Ale po co?, przecież od dawna wszystko już wiedzą. I tu mnie nachodzi nieodżałowany mentor Bogusław Kaczyński, który na krótko przed śmiercią rzucił takie oto mniej więcej stwierdzenie: "Mam głębokie przekonanie, iż nie jesteśmy narodem głuchym, lecz wrażliwym i wyczulonym na piękno muzyki. Tak, jak gromadzimy książki, powinniśmy też zbierać płyty z muzyką wartościową i piękną. Niemniej ktoś powinien być przewodnikiem po tym świecie, umieć wskazać, co warto mieć, żeby posłuchać".
Życzę wszystkim dużo słońca!







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"





poniedziałek, 22 października 2018

Kultowa recenzja płyty Roberta Planta, autorstwa Wojciecha Manna

W jakimś z niedawnych tekstów dotyczących Roberta Planta po raz kolejny już wspomniałem o jednej z najsłynniejszych recenzji płytowych w dziejach polskiego dziennikarstwa. Postanowiłem ją odszukać, by po trzydziestu trzech latach dać możliwość młodszemu pokoleniu posmakować jej treść, a starszemu bractwu po prostu przypomnieć.
Sprawa dotyczy goryczy nad albumem Roberta Planta "Shaken'n'Stirred" - pióra Wojciecha Manna. W tamtym czasie ten niezwykle uznany dziennikarz był redaktorem naczelnym muzycznego miesięcznika "Non Stop", które to pismo choć stanowiło za dodatek do "Tygodnika Demokratycznego", w zasadzie ukazywało się niezależnie, i do pewnego momentu nie zagrażała mu żadna konkurencja. W skład zespołu redakcyjnego wchodziły m.in. takie osobowości, co Roman Rogowiecki, Jan Chojnacki, bądź Roman Waschko.
Zatrzymajmy się więc przy interesującym nas numerze sierpniowym roku 1985, w którym Roman Rogowiecki rozpisał się o Radio Warszawa z Jugosławii, Rafał Szczęsny Wagnerowski o rocku w Jarocinie, a Grzegorz Brzozowicz o modern folku. W dziale płytowych recenzji, m.in. Wojciech Mann o świeżym dziele Talking Heads "Little Creatures", Roman Rogowiecki o metalowych nowościach: Accept "Metal Heart", Bon Jovi "7800 Degrees Fahrenheit" oraz "Keel "The Right To Rock", natomiast zazwyczaj surowy Antoni Piekut zmierzył się z Dire Straits "Brothers In Arms". Autor o powszechnie dziś wielbionej płycie już na samym wstępie sprowokował: "Legalnie informuję, że znam kilku ludzi, którzy zachwyceni są tą płytą, a ja uważam, że nie jest dobrze...". I proszę mi uwierzyć, iż lepiej będzie, gdy zaoszczędzę Szanownym Państwu dalszego cytowania tegoż Pana.
O ile opinia popularnego wówczas Piekuta może do dzisiaj przyspieszać tętno, o tyle tekst głównego bohatera mego wpisu - Wojciecha Manna, aż uprasza się o wielokrotne klapnięcie dłońmi.
Poniższe foto zawiera całościowy oryginalny zapis i wydruk. Miłej lektury

Okładka historycznego numeru
co wówczas rządziło na liście Non Stopu?




Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"






powyborczy krajobraz

Poznań, Łódź czy Warszawa wybrały europejskość. To znaczący krok ku przyszłorocznemu zwycięstwu w wyborach parlamentarnych, przy tym nie zapominając o tych do Parlamentu Europejskiego.
Gratuluję Panu Jackowi Jaśkowiakowi, na którego pragnąłem zagłosować w ewentualnej drugiej turze, śląc pierwszy ukłon przedstawicielowi Lewicy, Panu Tomaszowi Lewandowskiemu. Pozostałe dwa głosy do rady i sejmiku podzieliłem pomiędzy Lewicę a Koalicję Obywatelską. Inni kandydaci gwarantowali jedynie tyle ZYSKu co w pysku.
Frekwencja w moim osiedlowym punkcie wyborczym ogromna - z kolejkami po arkusze. Stajemy się odpowiedzialni i rozsądni. Zwiększmy zatem przy następnych wyborach frekwencję z pięćdziesięciu procent do sześćdziesięciu pięciu, a wyrzucimy PiS za burtę. Oni za namową toruńskiej sekty zawsze dotrą do urn, my zaś musimy nasze lenistwo jeszcze bardziej przełamywać.
Dziękuję za wczorajszą aktywność na facebookowej grupie Słuchaczy Nawiedzonego Studia, natomiast za słuchanie audycji z całego serca ukłony ślę absolutnie wszystkim.
Po niedzielnym wpisie szybko dowiodło, że Karela Gotta lubię - choć raczej: lubiłem niegdyś - nie tylko ja. Nadeszło kilka fotek z domowymi kolekcjami albumów aktualnie czeskiego, co niegdyś czechosłowackiego giganta piosenki.
Na kilka dni Poznań odwiedził Andrzej z Zielonej Wyspy. Jednocześnie udało się pogadać w jak zawsze miłym tonie. Otrzymałem od Pana Andrzeja kompaktowego trzypłytowca Can. Grupy, którą znam od zawsze, a do której chyba nigdy uczciwie się nie przyłożyłem. Być może skrywający w sobie garść rarytasów digipak mocno ów fakt odmieni. Właśnie rozpoczynam słuchanie zagubionych taśm za lata 1968-1975. Jest odjazdowo, podoba mi się. Dziękuję.
Pojutrze powinien dotrzeć nowy smartfon. Jednocześnie liczę, iż jego obecność przełoży się na lepszą jakość zdjęć. Głównie tych koncertowych. Przeważnie nie garnę się pod scenę, więc kiepski zoom nie pozwala uwieczniać wyrazistych kadrów. Wybór modelu zajął minutkę, lecz oby tylko za tego faktem nie było żadnej wtopy. Pan w salonie niestety nie posiadał na stanie nawet sztuki, trzeba więc było zadeklarować i zamówić, a teraz już tylko poczekać do środy.
Jedynie szkoda, że z każdym dniem tylko zimniej i ciemniej.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"