wtorek, 23 października 2018

mentorsko

Frajdę sprawiło mi przeglądnięcie kilku numerów Non Stopu z rocznika 1985. Jakże nasz język od tamtego czasu się zmienił. Polak w roku 1985, a w 2018, to odległe bieguny. Uśmiałem się nie raz, nie dwa, lecz niekiedy ze wstydem przyjmowałem na klatę tamtejszą kulturę słowa. Nawet, jeśli autorzy niejednego z tekstów już wówczas odstawali od salonowości. Wiele relacji koncertowych oraz płytowych recenzji niemal wyciągało ku mnie dłonie, by ich wdzięk ocalić od zapomnienia. Teraz rozumiem, dlaczego tak ciężko czytuje mi się współczesnych recenzentów. Zrozumiałem ponadto, dlaczego tamtejszym pismakom ufałem, a tym dzisiejszym jakoś nie lub niekoniecznie.
Dziękuję za zainteresowanie poprzednim wpisem. Recenzja płyty Planta w wydaniu Wojciecha Manna konkretna i na temat. I tylko szkoda, że dzisiejsi znawcy tak niepotrzebnie lawirują, zamiast o większości nowych płyt stosować podobną retorykę. Szkoda słów na niemal całego współczesnego polskiego rocka, tak jak nawet wyrazów współczucia względem dosłownie każdej topowej Empikowej dziesiątki lub Billboardowej dwusetki. Choć akurat w Ameryce druga setka potrafi skrywać niespodzianki, natomiast pierwsza rzeczywiście wymaga kropli żołądkowych.
U mnie dzisiaj muzyka tak zmienna, jak tegoroczna jesień. Po słońcu deszcz, po tenisówkach trapery, po galotach kalesony, ale jakoś do przodu. Z rańca zapodałem kilka kawałków Marvina Gaye'a, a teraz kręci się na winylowej odtwarzarce Karel Gott. Niezorientowanych uświadomię, że nazwisko tego Pana wcale nie obliguje Artysty do stania się drugim Andrew Eldtritchem. "Amore, amore mio..." - śpiewa z włoska w refrenie, by pozostałość pozostawić urokom języka Hanki, Rumcajsa i Cypiska. Rzewne i mocno pod dawny telewizyjny koncert życzeń, lecz nikomu krzywdy nie czyniąc słucham sobie w rozgrzanych kaloryferem czterech ścianach. I ciekawi mnie, kto słyszał Pana Karela interpretacje piosenek: "Your Song" - Eltona Johna, "Could It Be Magic" - Barry'ego Manilowa, czy "All By Myself" - Erica Carmena"?. Gdzież tam, przecie my naród uczuciowo stabilny, więc do utraty tchu tylko Sabbaciory i Cepeliny.
Obserwuję w tym celu z ukrycia kilku fejsowych znajomków, którzy co łikend zasuwają na płytowe giełdy i tam poszukują skarbów po zecie, góra po piątaku, a później po niedzielnym obiadku skarby z wora. I zawsze wyłowią kolejnych purpli, cepów czy sabatów jakiś. Do utraty tchu wciąż ta sama muzyczka, bo i po cóż zaryzykować zanurzyć paputki w nieznanej rzece. I to jest taka wieczysta życiowa wartość łączenia okazyjnej taniochy z towarem gwarantującym brak rozczarowania. Bo do tego mogłoby doprowadzić eksperymentowanie, jednak inwestowanie w ryzyko wymaga wysiłku oraz nie zawsze racjonalnie wydanych pieniędzy. Wielu z tych ludzi zaoszczędziłoby nieco grosza, gdyby tylko zechcieli posłuchać Nawiedzonego Studia. Ale po co?, przecież od dawna wszystko już wiedzą. I tu mnie nachodzi nieodżałowany mentor Bogusław Kaczyński, który na krótko przed śmiercią rzucił takie oto mniej więcej stwierdzenie: "Mam głębokie przekonanie, iż nie jesteśmy narodem głuchym, lecz wrażliwym i wyczulonym na piękno muzyki. Tak, jak gromadzimy książki, powinniśmy też zbierać płyty z muzyką wartościową i piękną. Niemniej ktoś powinien być przewodnikiem po tym świecie, umieć wskazać, co warto mieć, żeby posłuchać".
Życzę wszystkim dużo słońca!







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"