poniedziałek, 30 września 2019

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 29 na 30 września 2019 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań





"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, 29/30 września 2019 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Szymon Dopierała
prowadzenie: Andrzej Masłowski







MEAT LOAF - "Blind Before I Stop" - (1986) - zapytajcie Kochani moich dawnych kompanów, czego Masłowski notorycznie słuchał w 1986 roku? Zapewne większość z nich z obrzydzeniem westchnie: tego tłuściocha Meat Loafa. I nic innego, tylko wiecznie jednej płyty. Jestem przekonany, że gdy mieli wlatywać do mnie na przymusowych kilka herbatek, już na myśl o kolejnej emisji "Blind Before I Stop" przychodziło im najpierw ceremonialnie się przeżegnać.
- Burning Down - {Billy Rankin cover}
- Standing On The Outside

MICHAEL SCHENKER FEST - "Revelation" - (2019) - płyta nie zabija, nie kaleczy, pozwala też spokojnie spać, a jednak słucha się przemiło. Schenker to jednak klasa, z każdego pomysłu zawsze wyciągnie coś.
- Silent Again
- We Are The Voice

THE DEFIANTS - "Zokusho" - (2019) - Danger Danger z Paulem Lainem na wokalu, pod przykrywką jako The Defiants. Oj, zdaje się lepsze od wydanego przed trzema laty debiutu.
- Love Is The Killer
- Standing On The Edge
- U X'D My Heart

DANGER DANGER - "Revolve" - (2009) - właśnie albumowi stuknęła r'n'rollowa dycha. Dobrze było przy tej okazji odkurzyć głos Teda Poleya, a i pomacać towarzyszącą mu sekcję rytmiczną, jaką przecie aktualni The Defiants. Świat jest mały. Jedynie łodzią do Australii lub na Antarktydę trochę długawo.
- Ghost Of Love

BLACK STAR RIDERS - "Another State Of Grace" - (2019) - super płyta. Takie Thin Lizzy XXI wieku. Ciekawe, co na to Phil Lynott?
- Why Do You Love Your Guns?

STATUS QUO - "Backbone" - (2019) - o płycie rozpisałem się przed kilkoma dniami, nie ma więc sensu przepisywać samego siebie. Tym bardziej, że nic we mnie nie pękło, ni nie narosło.
- Face The Music

BILLY RANKIN - "Growin' Up Too Fast" - (1984) - szkocki gitarzysta, a i niekiedy wokalista. Jednak przede wszystkim ex-muzyk Nazareth, który nawet kilka swoich solo kawałków przemycił na grunt tamtego zespołu. Jak choćby "Rip It Up" czy wczoraj zaprezentowane "Where Are You Now". Ładną balladę, która dopiero w ustach Dana McCafferty'ego nabrała mocy. Wczoraj względem konfrontacji mogliśmy posłuchać pierwowzoru. Rankin sporo dobrego skomponował dla Nazareth, jednak nie wszystko zostało dostrzeżone. Na jego "kompozycyjności" poznał się też Meat Loaf, co uwidocznił własną interpretacją piosenki "Burning Down". Wersją lepszą, co wypada zaznaczyć, a jednocześnie podać za przykład, że niekiedy przeróbki bywają lepsze od oryginałów. Sorry Billy.
- Burning Down
- Where Are You Now

BETH HART - "War In My Mind" - (2019) - grzmot kobieta. Przyglądam się jej od lat, a ta wzmacnia we mnie swą pozycję z płyty na płytę. Uwielbiam u Beth nie tylko jej głos oraz ogólnie rozwiniętą muzykalność, ale i pewną prowokacyjność, niekiedy nawet kulturalnie podaną wulgarność. Ale, by stać się taką postacią, faktycznie trzeba wyjść z patologicznego domu, a w międzyczasie samemu zadziałać na niwie podobnego środowiska. 
- Bad Woman Blues
- Rub Me For Luck
- Sugar Shack
- War In My Mind

FRANK ZAPPA - "Apostrophe (')" - (1974) - odjechany Franek. Ten dopiero miewał pomysły. Niekiedy dosłownie popierd***, ale i jednocześnie godne podziwu. Apostrof poszedł wczoraj w 6-minutowym albumowym fragmencie, co było wynikiem niedawno obejrzanego kapitalnego koncertu z Kalifornii, z 1973 roku. I co za muzycy! Że też nic im się nigdy nie pochrzaniło w tej pełnej zawirowań twórczości. Wszyscy grali niewiarygodnie szalenie, choć wibrafonistka i ksylofonistka Ruth Underwood, ta dopiero machnęła diabłu talentem przed nosem. Dziewczyna wówczas liczyła dwadzieścia parę lat, a grała jakby w jednym paluszku skomasowała wszystkie konserwatoria.
- Apostrophe'

THE RED HOUSE - "The Red House" - (1990) - mało znana formacja, której wczoraj zaprezentowany album wyprodukował uznany Mark Opitz. Facet od m.in. "jedynki" Steelheart, ale i od niektórych płyt INXS. Naczelną postacią formacji był przyjemnie wykrzyczany wokalista Bruce Tunkel, który legitymizował się także talentem gry na gitarze oraz pianinie.
- Rain
- When I Find Out

LANE CAUDELL - "Midnight Hunter" - (1979) - tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty dziewiąty rok przyniósł wiele bliskiej mi muzyki. Lubię do niej na moim FM powracać, co wczoraj po raz kolejny zaowocowało kilkoma ekstra nagraniami. Jednym ze smaczków tamtego rocznika niejaki Lane Caudell. Założę się, że przed wygoogle'owaniem nikt faceta nie znał. Bo to mało popularny aktor, a piosenkarz jeszcze mniej. A, że śpiewał z klasą, to już inna sprawa.
- Surrender Your Love

DR. HOOK - "Sometimes You Win" - (1979) - jedna z najbardziej obciachowych płyt tamtych lat. Mało który rockman potrafił wyjawić swą słabość do tej muzyczki. Muzyczki, która w tamtych latach okupowała niejedną prywatkę, a która została sporządzona z modnych wówczas składników, jak funk, soul czy disco, pomimo iż serwowała ją grupa teoretycznie country-rockowa. Fani Led Zeppelin czy Pink Floyd miewali polewkę z Dr. Hook, pomimo iż ci sami ludzie na domówkach chętnie przytulali co atrakcyjniejsze pannice przy nutach "Sexy Eyes" bądż "When You're In Love With A Beautiful Woman".
- Better Love Next Time
- In Over My Head
- Sexy Eyes
- When You're In Love With A Beautiful Woman
- What Do You Want?

EXILE - "Mixed Emotions" - (1978) - a to już jedna z moich piosenek życia. Serio. I podobnie niczym Dr. Hook, też całość przyrządzona na funk/soul/disco, choć ponownie wywodząca się z objęć country-rockowej ekipy. Nasz Tonpress wydał to na singlu, a ja słuchałem po kres. Jak ja kochałem "te nafte" - że zacytuję nieodżałowanego Jana Kobuszewskiego. Ta mała płytka funkcjonuje pod numerem katalogowym Tonpressu S-215, i posiadam jej dwa egzemplarze. Jeden oryginalnie nabyty w 1978 roku (tak tak, byliśmy na czasie), a drugi przytaśtałem do chałupy nie wiem skąd, ale już dobrych dwadzieścia lat temu, by sobie drzemał na ławce rezerwowych, w razie gdyby coś.
- Never Gonna Stop

CLIMAX BLUES BAND - "Gold Plated" - (1976) - niesamowicie popularny hit w wydaniu brytyjskiej formacji, która swoim rock-bluesem mocno biła pod Amerykę, zmieniając nazwę zespołową równie często, co nasze żony kiecki. "Couldn't Get It Right" kompletnie nie jest reprezentatywny dla Klajmaksów, ale jednocześnie jest przekapitalny. Ubóstwiam tę trzyminutową funk/rockową i mega wówczas modną piosenkę, przy której też dało się w tańcu poprzytulać.
- Couldn't Get It Right

EXILE - "Mixed Emotions" - (1978) - ponownie amerykańscy Exile. Tym razem z drugiej strony wspomnianej przed chwilą tonpress'owskiej płytki. Lubię ten kawałek jeszcze bardziej od "Never Gonna Stop", i wcale nie z powodu w nim macania palców przez Mike'a Chapmana oraz Nicky'ego Chinna. Zresztą, w tamtych latach do nazwisk w ogóle nie przykładałem większej wagi, więc nie sznurowałem zasług tych panów ze Smokami czy innymi ich podopiecznymi. Dobrze, że w 1979 nikt mnie nie nagrywał w Borsku (w Borach Tucholskich), kiedy z rówieśnikami pewnego wieczoru towarzyszyliśmy naszym staruszkom podczas ich dancingowej potańcówki w tamtejszym ośrodku wczasowym. Byłem przekonany, że zaimponowałem całemu towarzystwu imitując głos wokalisty Exile. Czułem się jak gwiazda, mocno wierząc, że to właśnie ja śpiewam wielbione "Kiss You All Over". Zaś dzieciarnia na huśtawkach to była moja pierwsza poważna publiczność. Cóż, jako 14-latek bywałem próżny. I coś tam do dzisiaj chyba pozostało.
- Kiss You All Over

TOTO - "Hydra" - (1979) - jeden z trzech singli drugiego albumu Toto. Także 1979 rok, by podtrzymać chwilę wcześniej wytworzony nastrój.
- St. George And The Dragon

AMBROSIA - "Life Beyond LA" - (1978) - o wysokiej klasy umiejętnościach amerykańska formacja, której muzycy skrywali jazzowe podłoże, choć grali inteligentnego pop rocka. A raczej rock pop - w takich zależnościach. U nas zdecydowanie nieznani. Oczywiście moja ocena rzeczywistości niech nie dotknie serc najwnikliwszych sympatyków takiego grania. Oni znają Ambrosię od zawsze, wiem. Jeśli dotąd uchował się jednak ktoś wśród Bractwa Nawiedzonych, kto nie zna jeszcze tego bandu, a lubi Toto, Pablo Cruise, mniej zakręconych Chicago, Boza Scaggsa, itp. nastroje, niech koniecznie posłucha. 
- If Heaven Could Find Me
- How Much I Feel

TOMMY SHAW - "What If" - (1985) - drugi solo album wokalisty i gitarzysty Styx. Płyta ukazała się niedługo po pierwszym rozwiązaniu zespołu. Kilkuletnia absencja Styx zaowocowała kilkoma super solowymi albumami jej chwilowych byłych członków. Tommy Shaw w ciągu pierwszych czterech lat nagrał aż trzy, i wszystkie świetne. "What If" jedną z nich. Dla mnie rozkosz, ale czy podobało się Słuchaczom N.S.? Było już wpół do drugiej w nocy.
- Jealousy
- Remo's Theme (What If)
- Reach For The Bottle

THE LAW - "The Law" - (1991) - jedyny album klawego brytyjskiego duetu, któremu wokalnie przewodził ex-śpiewak Free oraz Bad Company, Paul Rodgers. Drugim trybem w tej zdecydowanie studyjnej machinie był perkusista Kenney Jones - ten od Small Faces, Faces i trochę The Who. Według mnie fantastyczna płyta, choć pamiętam, jak ówcześni krytycy kręcili nosem. Wiem, było zbyt ładnie jak na rockowy rodowód twórców.
- Stone - {Chris Rea cover) - {na gitarach CHRIS REA oraz DAVID GILMOUR}
- For A Little Ride - {Benny Mardones cover}
- Miss You In A Heartbeat - {Def Leppard cover}

BENNY MARDONES - "Benny Mardones" - (1989) - to, co chwilę wcześniej scoverowali The Law, na dobranoc poszło w oryginale. Rzecz zdecydowanie nie do poduchy, ale właśnie o to chodzi, by po najlepszej w tym mieście audycji ludzie długo jeszcze nie mogli zasnąć. Do usłyszenia...
- For A Little Ride







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"










niedziela, 29 września 2019

nie żyje JAN KOBUSZEWSKI (19 IV 1934 - 28 IX 2019)

W latach mego dzieciństwa mawiano o Janie Kobuszewskim, że to taki polski Fernandel. Fizjonomicznie i wedle wykonywanej profesji jak najbardziej, choć ochrzczony Panem Jankiem w Kabarecie Olgi Lipińskiej Pan Jan, był od tamtej gwiazdy francuskiego kina jeszcze zabawniejszy. Niedawno o Nim pomyślałem. Byłem ciekaw kondycji, zdrowia. Wczoraj wszystko się wyjaśniło. Ubolewam, bowiem Pan Janek ze wszech miar był ekstra i powinien jeszcze długo długo żyć. Choćby, jako wzór dla kolejnych pokoleń, ponieważ takich już dzisiaj nie sieją. Gdzie ja teraz takiego majstra dostanę?
Będąc szczylem przepadałem za coniedzielnymi "Bajkami dla dorosłych". Nadawanymi bodaj jakoś tak po Dzienniku wieczornym. Jan Kobuszewski był ich narratorem. Zawsze zasiadał w eleganckim, ala tron fotelu, i z jak najpoważniejszą miną rysował jakąś kolejną z dworu królewskiego satyrę, by na końcu zapodać zawsze rozbrajającą puentę. Występowali tam wybitni aktorzy, jak np. Lech Ordon, Mieczysław Pawlikowski czy Halina Kowalska. Przeróżni i przemiennie, zaś Jan Kobuszewski, jako serce tego serialu, pojawiał się zawsze. Polubiłem aktora od pierwszego wejrzenia. Dorastając tylko żałowałem, że tak zabawnego jegomościa nie widuję częściej w obsadach filmowych bądź serialowych komedii, do których wręcz natura go powołała. Zawsze było go zbyt mało, albo jeszcze gorzej, w ogóle. Tak, wiem, Pan Jan był raczej aktorem teatralnym, więc jego talent należało podziwiać w odpowiednich okolicznościach, jednak jako konsument masowy, gdzie mnie tam było szukać go po Warszawie czy Łodzi. Pozostawały więc produkcje na małym ekranie. I choć nie było tego bez liku, to jednak coś było. Przede wszystkim, genialny Kabaret Dudek, czyli Pan Jan jako majster przyuczający do fachu Jasia - w tej roli Wiesław Gołas. I jak to dobrze, że mieliśmy Stanisława Bareję. Dzięki temu wybitnemu komediowemu reżyserowi epoki socjalizmu, Jan Kobuszewski zyskał kilka równie wybitnych epizodów. W przeciwnym razie naprawdę mógłby stanąć na piedestale zmarnowanych talentów. Zresztą, talentem można być jedynie na początku aktorskiej drogi, a Pan Jan był mistrzem, i to przez duże "M".
Stanisław Bareja z początku nieśmiało wbijał Jana Kobuszewskiego w marginalne rólki, jak np. w listonosza we wstępnym stadium "Nie ma róży bez ognia" lub w kierowcę Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania w "Brunecie wieczorową porą". Ale tak na moment abstrahując od Barei, przecież tv-teatralny "Ożenek" Gogola, z Pokorą, Brusikiewiczem i rzecz jasna Kobuszewskim, to przecież były Himalaje ubawu. Wracając na Barei łono, zahaczmy jeszcze, a może przede wszystkim, o serialowych "Zmienników" i wcześniejsze "Alternatywy 4". W Zmiennikach Kobuszewski był uwięzionym w zamurowanym mieszkaniu Winnickiego złodziejaszkiem, którego podkarmiał dzieciak z niższego piętra, śląc mu na lince żarcie w zamian za zagrabione przez Ksywę stare kielichy, świeczniki i inne skarby w tamtym miejscu przywłaszczone. Zaś w Alternatywach Pan Jan był przezabawnym cwaniaczkiem, który chytrze próbował pozyskać mieszkanie docenta Furmana, ponieważ ponownie jego nazwisko nie wylądowało na liście szczęśliwców do zakwaterowania w nowym bloku przy Nowoprojektowanej.
Na koniec jeszcze prawdziwy smaczek z "Czterdziestolatka" Jerzego Gruzy. W jednym z odcinków Mistrz zagrał bufetowego w kiosku na stadionie klubu, do którego właśnie zapisał się inżynier Karwowski. Bufetowy Jasio przepięknie wyżala się Karwowskiemu nad swym niespełnionym żywotem zmarnowanego sportowca, któremu wyczynowe życie mocno ograniczyła słabość do nałogów. Pamiętacie: "chleje pan?, bo ja chleję", albo: "jak ja lubie te nafte". Tak tak, w we wszystkich trzech przypadkach bez poprawnego "ę". Znalazłbym jeszcze kilka przykładów, ale po co? Czy nie lepiej na własną rękę obejrzeć wszystko raz jeszcze? Koniecznie, polecam!
Dzięki Panie Janie za wszystko. Byłeś Pan majster pierwsza klasa.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




czwartek, 26 września 2019

BLACK STAR RIDERS - "Another State Of Grace" - (2019) -








BLACK STAR RIDERS
"Another State Of Grace" 
(NUCLEAR BLAST)

*****





Ależ płyta! Za nic nie spodziewałbym się czegoś podobnego. Tym bardziej, że wcześniejsze trzy były raczej takie sobie.
Przez kilka ostatnich lat trochę było smutnawo, gdy kontynuacja muzycznej przygody spod zasłużonego oręża Phila Lynotta szła Scottowi Gorhamowi jak po grudzie. Owszem, na każdej z tamtych płyt były po dwa/trzy udane numery, jednak żadna nie olśniewała całością. Może właśnie dlatego najnowsze "Another State Of Grace" kupowałem raczej z sympatii za narosłe dawne osiągi muzyków tworzących obecne Black Star Riders, niż z nadzieją na jakiś przełom. A ten wreszcie nastąpił. Phil Lynott właśnie może zionąć dumą z Gorhama i jego podopiecznych.
Płytę otwiera wbity pod klasyczne Thin Lizzy "Tonight The Moonlight Let Me Down" (czyżby owo "moonlight" akcentowało ukłon ku "Dancing In The Moonlight"?), w którym nawet śpiew Ricky'ego Warwicka przywołuje na myśl Phila Lynotta. I kiedy człowiek myśli, że to tylko taki dobry początek, po czym kolejnym sekwencjom zabraknie mocy, to z naszych obaw wyłaniają się kolejne dwa rwące parkiet kawałki - tytułowe "Another State Of Grace" oraz "Ain't The End Of The World". Co za ogień!- że posłużę się jedną z używanych w r'n'rollowym światku metafor wobec rzeczy najszczególniejszych. 
Kapitalne super melodyjne wymiatanie. Gitara Gorhama oraz cała pozostała sekcja miażdży wszystko, co staje im na drodze. Tak zapewne brzmieliby Thin Lizzy, gdyby Najwyższy pozwolił Lynottowi jeszcze trochę pożyć. Przepiękna muzyka. Posłuchajcie, przypomną Wam się płyty, typu "Jailbreak" czy "Johnny The Fox", bo to właśnie takie granie. Nie zważajcie na ewentualne mierne opinie w temacie tej płyty, które zapewne zaserwują zblazowani wyspiarscy krytycy. Dla nich wszystko spoza debiutów jest wtórne i niegodne uwagi. A ta płyta kręci jak mało co, aż po finałowe "Poisoned Heart", które uważam za jeden z największych skarbów tego roku! To trzy i pół minuty z tak pięknym, czadowym i melodyjnym refrenem, że aż słońce przegania chmury. Warwick tnie głosem pod Lynotta, choć zamiast przynależnego Lynottowi basu, Warwick serwuje drzazgi spod sześciu strun, zaś Christian Martucci (ten ze Stone Sour) dzielnie asystuje Warwickowi w
refrenowych partiach wokalnych. Na tym nie koniec, po drodze odwiedzimy okazałą balladę, z uwypuklonymi nieco retro klawiszami "Why Do You Love Your Guns?", podrasowany funkującymi organami solidny hard rock w "Soldier In The Ghetto" (tytuł też jakby puszcza oczko ku "Soldier Of Fortune") czy ciekawostka, zaśpiewany w duecie z córką Meat Loafa (a prywatnie żoną Scotta Iana z Anthrax) Pearl Aday "What Will It Take?". Najbardziej wbity w amerykański kaftan kawał żelaza na tej, było nie było, irish folk/heavy rockowej płycie.
Jako, że Raidersi nagrywają płyty regularnie co dwa lata, następna powinna uśmiechnąć się do nas w 2021 roku. Jeśli miałaby okazać się jeszcze lepsza od "Another State Of Grace", już boję się o me niemłode serce.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




STATUS QUO - "Backbone" - (2019) -








STATUS QUO
"Backbone"
(EAR MUSIC)

***1/2





Trzydziesty trzeci studyjniak Status Quo wykonano podług identycznego szablonu, co płyty o numerach dziewiętnaście lub dwadzieścia osiem. I głowę dam, że jeśli Francis Rossi dobije do albumowej pięćdziesiątki, tamtejsze nagrania również zostaną przyodziane znajomymi żywiołowymi rytmami, niekiedy doprawionymi bluesem, ale przede wszystkim opartymi na wystrzałowym boogie/rock'n'rollu. Tak było, jest i będzie. Muzyka Status Quo w swym zamyśle jest równie stabilna, co jakość Mercedesa czy smak Coca Coli. Wymieniają się pokolenia, a w przypadku tej zacnej grupy jedynie okładki płyt. Choć jedna zmiana jest, nawet poważna, otóż "Backbone" jest pierwszym dziełem Status Quo bez udziału Ricka Parfitta, który odszedł bezpowrotnie pod koniec 2016 roku. Pomimo tej nieoszacowanej straty, Statusi nadal zapodają optymistycznie niosącego się rocka nawet, jeśli ich najnowszy album zaczyna się troszkę bez spodziewanego wigoru. Na pierwszy rzut otrzymujemy monotonnego boogie/bluesa "Waiting For A Woman". Taki utwór, w którym przez cztery i pół minuty nie dzieje się nic - oprócz kilku miłych dla ucha blues-gitarowych akcentów.
Całość sączy się, nigdy nie eksplodując. Ale już kolejne dwa kawałki ("Cut Me Some Slack" oraz "Liberty Lane") to przyjaźni naszym oczekiwaniom typowi rozpędzeni Status Quo. Uczestnicy niedawnego koncertu Francissa Rossiego i jego teamu w Dolinie Charlotty mają teraz podwójną uciechę, wszak obie te kompozycje poznali już pod tamtejszą letnią chmurką. Nieźle wówczas zawirowały, a teraz jeszcze należycie rozruszały omawianą właśnie płytę. Jak dobrze, że podobnych akcentów nie zabraknie również w dalszym toku "Backbone". Podobnie rozkołyszą "I Wanna Run Away With You", tytułowe "Backbone", "Running Out Of Time" czy szczególnie dobre "Get Out Of My Head". Rossi z Bownem i Malone'em wciągają słuchacza pełnymi polotu szarżującymi gitarowymi dialogami, grając z drivem, ekspresyjnie, choć jak przystało na fason grupy, niezbyt drapieżnie.
Pojawia się także smaczek, jakim cover Johna Davida "Better Take Care". Toćka w toćkę względem pierwowzoru, co w tym przypadku wystawiam na atut. Młodszemu audytorium naświetlę, iż John David m.in. jest sprawcą rock-killerów: "Rollin' Home" czy "Red Sky", które Status Quo fantastycznie zinterpretowali w 1986 roku na bestsellerowym longplayu "In The Army Now". Ponadto David przed półwieczem działał w markowej formacji Love Sculpture, wraz z kojarzonym głównie z grupą Rockpile Dave'em Edmundsem. Ale to tylko tak na marginesie.
Wracając do "Backbone", warto posiąść edycję limitowaną, zawierającą dwa dodatkowe nagrania. Bo, o ile nie zawsze bonusy warte bywają zachodu, o tyle w tym konkretnym przypadku ich brak znacznie zubożyłby całość. Pierwszym - sympatyczne, niczym z kowbojskiej potańcówki - r'n'rollowe country "Crazy Crazy". Rzecz niecodzienna, a i jeszcze rzadziej spotykana na płytach tego zasłużonego bandu. Choć przy tej okazji, będąca jakby puszczeniem oka do niedawnej, a utrzymanej w podobnym nastroju wspólnej płyty Francisa Rossiego i Hanny Rickard "We Talk Too Much". Natomiast finalizujący całość drugi dodatek, jakim "Face The Music", kompletnie nie pojmuję, dlaczego ograbia zawartość podstawowej edycji. Przecież byłby ozdobą każdego wariantu "Backbone". A tak, jego dostojeństwo przypadnie jedynie w udziale nabywcom zasobniejszej edycji albumu. Nie pochwalam tego typu incydentów. Uważam, że każdy sympatyk jakiegokolwiek wykonawcy, który za upragnioną płytę swego ulubieńca wykłada ciężko zapracowaną forsę na blat, z automatu powinien otrzymać komplet przeznaczonych do publikacji nagrań. Bez podziałów na fanów lepszych i gorszych, z bardziej lub mniej zasobnym portfelem. No, ale nikt nie obiecywał, że będzie lekko.
Reasumując, na "Backbone" nic nie zaskoczy, nie poderwie, ani w ziemię nie wgniecie. Cieszy jednak, że Francis Rossi świetnie dogaduje się z nową gitarą Richiego Malone'a, lecz Rossi, o czym wiemy nie od dziś, to facet, który posiada zdolności spajania kolektywu. Dlatego nikt i nic nie powstrzyma Status Quo.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





środa, 25 września 2019

ECHO & THE BUNNYMEN - "The John Peel Sessions 1979-1983" - (2019) -









ECHO & THE BUNNYMEN
"The John Peel Sessions 1979-1983"
(WEA / KOROVA / BBC)

****





Legenda głosi, że gdyby nie John Peel, Echo & The Bunnymen przepadliby z kretesem. Ta niezwykle zasłużona dla wyspiarskiej muzyki postać, w zasadzie zarysowała grupie tor, jakim przez resztę samodzielnego życia przyszło jej podążać. Dlatego trochę wstyd, że dopiero teraz narodziła się tak istotna płyta. Oczywista geneza formacji, a i punkt wyjścia dla jej dalszych losów. To właśnie w tym okresie ukonstytuował się rozpoznawalny styl, który stał się kolejnym łakomym kąskiem dla pożeraczy spokrewnionych dokonań, jakimi legitymizowały się ekipy: Gene Loves Jezebel, The Church, The Cure czy nawet The Comsat Angels.
"The John Peel Sessions 1979-1983" - co już wyjaśnia sam tytuł - obejmuje najwcześniejsze lata post-punkowo-nowofalowych liverpoolczyków. Dla wielu hołdowników talentu McCullocha i Sergeanta są to w zasadzie lata najważniejsze. Jeszcze zanim grupa lekko wypolerowała brzmienie i zdobyła szersze uznanie. Panuje tu więc szlachetna dla tej muzyki surowizna, a nasi bohaterowie jak zawsze oferują sporą jakość. A co istotne, większość materiału realizowano z tzw. marszu, bez żadnych nakładek czy innych polerek, co tylko dodaje pożądanej pikanterii.
Otrzymujemy 21 kawałków wydobytych z archiwum BBC, rejestrujących pełne mozołu chwile, o czym niech także zaświadczy pewien fragment listu, pióra jednego z najokazalszych posępnych rock-śpiewaków, a jednocześnie utalentowanego kompozytora oraz słowotwórcy Iana McCullocha, który w imieniu wszystkich Bunnymen skierował się do Johna Peela: "... dziwna to była sesja, a jeszcze przeziębiłem się podczas śpiewania...". I choć wszystko powstawało w okresie pierwszych trzech albumów, pojawia się tu również ponad połowa nagrań zasilających wydany dopiero w 1984 roku "Ocean Rain" ("Nocturnal Me", "Seven Seas", "Silver", "Ocean Rain", "My Kingdom", "The Killing Moon"). Jednak największą ciekawostką stoją kompozycje spoza zasobności dyskograficznych albumów, jak: "Watch Out Below", "No Hands", "An Equation", "Taking Advantage" czy "That Golden Smile".
Menu poniższej płyty wydaje się na tyle atrakcyjne, iż dotychczasowych sympatyków grupy raczej namawiać do niczego nie muszę. Przy nadarzonej okazji chętnie powalczyłbym o ewentualnych nieprzekonanych. Być może ujmie ich naturalność tej muzyki, jej prostota i bezpośredniość. Nawet, jeśli w tym muzycznym worze znajdą oni tyle uśmiechu, co na twarzy Bustera Keatona.





Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





poniedziałek, 23 września 2019

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 22- na 23 września 2019 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań





"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli 22- na poniedziałek 23 września 2019 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Szymon Dopierała
prowadzenie: Andrzej Masłowski








BLIND FAITH - "Blind Faith" - (1969) - wcale nie z racji 50-tki albumu, bo tę należało obchodzić w lipcu - względem edycji USA, oraz sierpniu - gwoli wydania brytyjskiego. Tym razem poszło o coś jeszcze ważniejszego, otóż 20 września stuknęło pół wieku od wspięcia się tej wspaniałej płyty na szczyt list przebojów po obu stronach Wielkiej Wody.
- Presence Of The Lord
- Can't Find My Way Home - {electric version - previously unreleased mix}

ROLLING STONES - "Let It Bleed" - (1969) - tu też pięćdziesiątka, lecz świętowana w komercyjnej otoczce, bowiem 1 listopada trafi do sprzedaży specjalna edycja "Let It Bleed". W boxie będą winyl, kompakt, singiel, książka, różne gadżety, zaś co do samego albumu, nowe miksy mono i stereo. Pudełko do pooglądania i na półkę, płytę przecież każdy zna.
- Gimme Shelter

EDDIE MONEY - "Shakin' With The Money Man" - (1997) - zmarły niedawno Eddie Money tym razem w koncertowej otoczce. Wartość każdego artysty weryfikuje scena. Jeśli na niej dajesz radę, nagranie płyty to już tylko pestka. Mam wrażenie, że Eddie na koncertach śpiewał jak w studio.
- I Wanna Go Back

==========================
==========================

TONY MILLS
(7 VII 1962 - 18 IX 2019)

kącik poświęcony Artyście




CHINA BLUE - "Twilight Of Destiny" - (2008) - kolejna nieoszacowana strata w naszej muzycznej rodzinie. Jakim Tony Mills był wszechstronnym rock-śpiewakiem można było przekonać się we wczorajszym hołd-kąciku. China Blue mają na koncie tylko jedną, za to klasową płytą. Gitarę w grupie obsługiwał Josh Ramos. Facet, który słychać, że lubi Journey, Toto czy Foreigner, zaś na instrumentach klawiszowych błyszczy inne utytułowane nazwisko, Eric Ragno. Można by rzec, w krainie mniej znanego rocka, prawdziwa z nich supergrupa.
- Take Me As I Am

SHY - "Sunset And Vine" - (2005) - jedna z późniejszych płyt Brytyjczyków, i wcale nie najlepsza, ale że mam do niej słabość, jak też do 7-minutowego "Where Is The Love", tak więc... Należy w tej mikro suitce pochwalić również malowniczą gitarę Steve'a Harrisa. Ale to nie ten Harris z Iron Maiden. Tamten jest basistą.
- Where Is The Love

TNT - "Live In Concert With Trondheim Symphony Orchestra - 30th Anniversary 1982-2012" - (2014) - koncert nie tylko do posłuchania, ale i obejrzenia. Mamy tu w pakiecie także DVD z całym jego zapisem. Polecam rzucić okiem na Tony'ego, w jakiej był soczystej formie. Jaki radosny facet, choć to już czas dokonany. Smutne, że los wykręcił mu w kwiecie wieku taki numer.
- Seven Seas - {śpiew TONY MILLS, TONY HARNELL oraz DAG INGEBRIGTSEN}

CINDERELLA - "Night Songs" - (1986) - Tony tu tylko podśpiewywał chórki Tomowi Keiferowi - głównemu wydzierusowi Kopciuszka. Ekstra płyta, co by nie mówić. W dwóch kawałkach wzdychał tu nawet do mikrofonu sam Jon Bon Jovi. No, ale były to czasy, kiedy Cinderella na trasie "Slippery When Wet Tour" rozgrzewała Bon Jovi. Grupę będącą wówczas w szczytowej formie. "Night Songs" to świetny hair metal, ale przecież już za dwa lata narodziło się jeszcze lepsze, a wręcz genialne "Long Cold Winter" - prawdziwe hair/blues/metalowe cacko. Album nadający tętno r'n'rollowemu szaleństwu.
- Nobody's Fool

DANTÉ FOX - "Under Suspicion" - (1996) - mało znana brytyjska ekipa z poprawnie śpiewającą Sue Willets. Nigdy nie nagrali płyty, przy której miałbym ciary, ale ten debiut naprawdę całkiem całkiem. No i w jego szkielet wpisał się również Tony Mills.
- Lost And Lonely Heart

==========================
==========================

JAIME KYLE - "Back From Hollywood" - (1996) - super melodic-rockowa dziewczyna z gitarą i odpowiednio potarganym głosem. Taka trochę Robin Beck, Ann Wilson czy Joan Jett. Oddana wielbicielka wspomnianej Ann Wilson. Na tej płycie mamy nawet scoverowanych Heart - do piosenki "Stranded". Może jeszcze wspomnę, iż Jaime w swoim czasie współpracowała nawet z niedawno przez nas słuchanym Vanem Stephensonem. Jestem absolutnie przekonany o klasie babeczki, którą z czystym sumieniem polecam wszelakim wielbicielom szeroko pojętego AOR-u.
- Everything But Love

MICHAEL SCHENKER FEST - "Revelation" - (2019) - kontynuacja przygody z dotychczasowymi wokalistami obozu Schenkera. Ponownie Gary Barden, Robin McAuley, Dougie White oraz niestety coraz łagodniej wydzierający Graham Bonnet. Aaaa, jeszcze na dokładkę otrzymujemy Ronniego Romero - podopiecznego Ryśka Blackmore'a z Rainbow - w odpowiednio wykrzyczanym i skrojonym pod jego płuca "We Are The Voice". Niebawem posłuchamy.
- The Beast In The Shadows
- Behind The Smile

TWILIGHT FORCE - "Dawn On The Dragonstar" - (2019) - nic odkrywczego, ale fajne. Wiadomo, w tej materii Rhapsody Of Fire niedoścignieni. A propos, bo właśnie z ich obozu (a konkretnie, Luca Turilliego) mamy tu wokalistę o operowym możliwościach, Alessandro Contiego. To trzeci album Szwedów i trzeci spodziewanie power-metalowy, a także równie niezaskakująco osadzony w świecie magii, fantazji, baśni.
- Winds Of Wisdom

SONATA ARCTICA - "Talviyö" - (2019) - żadna tam Arktyka, a pełen ciepła symfoniczny metal. Fakt, z Finlandii, co z automatu wyklucza moje pragnienie dotarcia w tamte brrrr-rejony, ale liczę, że to właśnie oni przyjadą do mnie i niegdyś będę mógł uczestniczyć w jednym z ich koncertów.
- Message From The Sun

FREEDOM CALL - "M.E.T.A.L." - (2019) - ależ melodia! Nasłuchać się nie mogę. Co za pełen optymizmu heavy metal. A myślałem, że poprzednie "Master Of Light" było szczytem ich melodycznych możliwości.
- Sail Away

BLACK STAR RIDERS - "Another State Of Grace" - (2019) - genialny finałowy utwór z najnowszych Rajdersów. Granie pod Thin Lizzy, ale takie, że Phil Lynott zionie dumą ze Scotta Gorhama i jego kompanów. Właśnie wydali czwartą płytę, i absolutnie najlepszą! Kupowałem ten kompakt raczej z obowiązku. Myślałem, że po kilku dniach trafi na półkę zapomnienia, a tu proszę... co za muzyka!
- Poisoned Heart

ECHO & THE BUNNYMEN - "The John Peel Sessions 1979-1983" - (2019) - ciekawostka dla najzagorzalszych wielbicieli Iana McCullocha, do których śmiem się zaliczać. Wszystko znajome, choć tym razem bez studyjnej polerki. Materiały dla BBC nagrywane z marszu. Od razu słychać, że z EchoS to żadni ściemniacze. Nawet w tak surowych warunkach brzmieli perfekt. Ograniczenia czasowe zmusiły do zapodania ledwie jednego kawałka, ale trzymajcie mnie Kochani za słowo, niebawem dłuższy set.
- Stars Are Stars

KEANE - "Cause And Effect" - (2019) - piękna, na dodatek atmosferycznie jesienna płyta. Pełna melancholijnych nastrojów, do których muzycy zostali powołani już półtorej dekady temu. Chłopięcej urody Tom Chaplin nie jest już pyzatym młodzieńcem, na którego widok dziewuszki siuśki w majty, a facetem, który śpiewa tak, że nawet takim grzybkom jak ja, mury pękają. Piosenka "Put The Radio On" rozkręca się niewinnie i nie zwiastuje tego, co z niej wypłynie po circa dwóch minutach. Dzięki takiej twórczości jesień może być piękna.
- You're Not Home
- Love Too Much
- Put The Radio On

=============================
=============================

RIC OCASEK
(23 III 1944 - 15 IX 2019

kącik poświęcony Artyście




THE CARS - "Candy-O" - (1979) - o Ocasku rozpisałem się w niedawnym memoriałowym tekście. Wczoraj dużo The Cars i wcale nie mam zamiaru się z tego tłumaczyć. Wciąż ściska mnie po śmierci Rica, więc nawet, gdybym poświęcił mu cztery godziny audycji, byłoby to kroplą w morzu. Wyciągnięty poniższy tryptyk z "Candy-O" uwielbiam, ale nigdy nie myślałem ponownie go serwować przy takiej okoliczności.
- Double Life -{śpiew RIC OCASEK}
- Shoo Be Doo - {śpiew RIC OCASEK}
- Candy-O - {śpiew BENJAMIN ORR}

THE CARS - "Panorama" - (1980) - mało przebojowa płyta Carsów. Ale kto powiedział, że tylko hity były mocną stroną Jankesów? Tytułowa "Panorama" dobitnym tego przykładem.
- Panorama - {śpiew RIC OCASEK}

THE CARS - "Shake It Up" - (1981) - czwarty longplay The Cars. Pierwsze z brzegu trzy piosenki to przeboje najczystszej krwi. Wśród nich, najpiękniejsza ballada, jaką "I'm Not The One". Istny klejnot w koronie. Klawisze Hawkesa brzmią niczym ceremonialna trąbka, całość wokalnie przecudnie ciągnie Ocasek, choć wspomaga go subtelnym wtrętem "you know why" Benjamin Orr. Bez końca mogę nucić: "...going 'round and 'round...".
- Since You're Gone - {śpiew RIC OCASEK}
- Shake It Up - {śpiew RIC OCASEK}
- I'm Not The One - {śpiew RIC OCASEK}

THE CARS - "Heartbeat City" - (1984) -tytułowa, jednocześnie finałowa piosenka z najbardziej ich komercyjnego albumu. Produkcją zajął się gigant Robert John "Mutt" Lange (ten od m.in. Def Leppard, Shanii Twain czy Bryana Adamsa) i wprowadził grupę na salony. Kapitalna płyta, bez słabszych punktów, zaś samo "Heartbeat City" dodatkowo hipnotyzuje rytmem, zgrabną elektroniką i prześliczną melodią. I dobrze, że ostatecznie piosenka nie otrzymała tytułu "Jacki", co było pierwotnym zamysłem. Nie wiem, czy pokochałbym cokolwiek pod tytułem "Dżakij".
- Heartbeat City- {śpiew RIC OCASEK}

=============================
=============================

NEW MODEL ARMY - "From Here" - (2019) - jak dobrze będzie ponownie zobaczyć NMA w Poznaniu. Tym bardziej, że przyjadą promować tak dobrą płytę. 13 października br. datą kilku wydarzeń. Tego dnia Polska zagra kolejny mecz eliminacyjny do ME, z kolei NMA zagrają w Tamie (jeszcze tam nie byłem), a ja przypieczętuję 54-rodziny. No i na dobitkę pójdziemy do urn. Tylko błagam, byle nie lista nr 2 - tfu tfu tfu!
- From Here

RED BOX - "Chase The Setting Sun" - (2019) - przemiło słucha się najnowszej propozycji Simona Toulsona-Clarke'a. Na pierwszy rzut ucha nie dopatrzymy się następców "For America" czy "Chenko", ale tylko na pierwszy rzut. Po uważnym posłuchaniu naszym uszom wyrosną przeboje jak talala. Sądzę, że wczorajszy wyciąg z czerwonego pudła, tylko potwierdzi moje zeznania.
- Gods & Kings
- Why So Few
- Starwalker

PAT BENATAR - "Premium Gold Collection" - (1998) - przepadam za tą piosenką. Wiem, że jest oklepana, ale mnie w niczym to nie krępuje. Zresztą, od zawsze tkwię w uprzywilejowanej pozycji, ponieważ nigdy nie nudzą mi się nawet najbardziej oklepane kawałki. Jako "niesłuchacz" żadnego radia, nastawiam je sobie, kiedy to ja tego pragnę, a nie żaden bezduszny automat jakieś teraźniejszej radio-rozgłośni.
- Love Is A Battlefield - {singiel 1983}

JENNIFER RUSH - "Heart Over Mind" - (1987) - chyba mało używany hit. Nigdzie go nie słyszę. A wydawać by się mogło, iż po filmie "Rocketman" piosenka odżyje. 
- Flames Of Paradise - {duet with ELTON JOHN}

IQ - "The Road Of Bones" - (2014) - w październiku wydadzą nową płytę. Oby dobrą. Najlepiej jakąś powyżej standardów przyzwoitości. Nie chcę kolejnej "okey płyty" Brytyjczyków. Zbyt wiele ich było. Czas na coś z wyższego szczebla. Czegoś miary "Ever" - ach, co to była za płyta! 
- The Road Of Bones






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



sobota, 21 września 2019

jesień tuż za progiem

23 września oficjalnym świtem jesieni. Przed nami ostatnie niedzielne letnie spotkanie, pomimo iż od pewnego czasu tkwimy już w kąśliwym chłodzie oraz odczuwalnej reglamentacji słońca. Nadszedł sezon na orzechy, grzyby i dywany z wielobarwnych liści. Pora w kajdany zakuć t-shirty, na co najmniej do maja dać odpocząć trampkom oraz podreperować spiżarnię mocniejszych trunków. Whisky, śliwowica, grzaniec, dużo suszonej kiełbasy plus grzybów na wytrawny bigos. Jeszcze więcej lirycznej muzyki, ciepłych butów, jakiś zamaszysty szal, do tego miły w dotyku golf, i oczywiście miód, herbata, plus krąg bliskich ludzi.
Jutro nie pogram jesiennie, ponieważ wcale nie pragnę tej naszej polskiej posępnej aury. Bo taka jesień z obrazka dotyczy ledwie kilku dni, resztę stanowią wichury, ziąb, deszcze, kałuże oraz złe nastroje w
social mediach. Poproszę o jakąś jaskinię, przytnę komara niczym miś, obudźcie mnie w połowie kwietnia, gdy już będzie ciepło. Gdy obudzą się pąki, niewinnie z nich wyklują pierwsze liście, i gdy ciężkie trapery ponownie zastąpią trampki. Kupię wówczas nowe podarte dżinsy, wbiję się w lubiane koszulki, polecę też po tych kilkanaście zaległych płyt, by zacząć muzyczną przygodę od początku. Szkoda, że tak tylko w wyobraźni. Niesprawiedliwe, że niektórych ludzi na te niechciane pół roku natura nie usypia.
Dobry znajomy wypalił dla mnie na si-di najnowszego Dana McCafferty'ego "Last Testament". Niedobrze, powinienem się nim cieszyć dopiero od 18 października. Nie lubię słuchać z kopii i wcale nie muszę być przed wszystkimi. Z nikim nie rywalizuję. Muzyka to nie wyścigi, choć większość współczesnych redaktorów jest zgoła odmiennego zdania. Nigdzie mi się nie spieszy, ale skoro już dostałem do posłuchania, to słucham i słucham... Już po raz któryś, i jestem pod niewyobrażalnym wrażeniem. Ależ cudowna płyta! Kto wie, może nawet jedynka tego roku? Nieważne, jakie znaczenie ma klasyfikacja wobec sztuki. Nie jestem sortownią przebojów. Nie muszę przyjmować głosów z ustawek fanów konkretnego wykonawcy, którzy skrzykują się na daną piosenkę mailowo czy sms'owo, po czym szturmem dźwigają ją ku wierzchołkom list przebojów. To sztuczne. Bardzo tego nie lubię.
Dawno nie słyszałem tylu niesamowitych piosenek z głosem byłego frontmana Nazareth. Poruszający klimat, piękne melodie - niekiedy tak piękne, że aż w gardle ściska - cudownie zniszczony i posmutniały głos, pełne brzmienie, mnóstwo ballad, choć także ze trzy fantastyczne rockery. Płytę promują, ballada "Tell Me" oraz zabarwiony szkockim folklorem, hard rockowy "Home Is Where The Heart Is". Oba kapitalne, lecz najpiękniejszą w zbiorze wydaje się 6-minutowa ballada "Why" ("... lonely lonely lonely, last again..." - niemal lamentuje nasz bohater). Coś przecudownego !!! Nie wiem, ile razy już tego posłuchałem. Niemożliwe, nie będzie w tym roku już bardziej poruszającej pieśni. Tę płytę po prostu trzeba kupić. Z szacunku dla tej muzyki i uwielbienia McCafferty'ego. Nie wyobrażam sobie inaczej. Chyba, że wcześniej pochłonie mnie upragnione piekło. A jeszcze znajdziemy tu inne wolnizny, jak: "Look At The Song In My Eyes", "Looking Back", naznaczone akordeonem i żeńskim wokalem "Nobody's Home" czy ceremonialne "Refugee". Zobaczycie, padniecie na kolana. Co za muzyka !!!







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"