piątek, 30 października 2015

autocenzura

Kupiłem odruchowo kolejny numer Teraz Rocka. Już listopadowy. Jak oni to robią? W dziale "teraz listy" jeden z Czytelników zaatakował redaktora Wiesława Weissa. Biednemu naczelnemu nie po raz pierwszy przychodzi się bronić. Postanowiłem stanąć w jego obronie, choć żaden to mój kumpel, a nawet znajomy. Chociaż znajomy po części tak - on mój, ja jego niestety nie. Panu żalącemu się nie przypadło do gustu podejmowanie tematów politycznych w piśmie muzycznym, a tym bardziej sugerowanie własnych poglądów. W odpowiedzi czytamy linię obrony, która jasno wykazuje, że o jakiejkolwiek agitacji mowy być nie mogło, gdyż po prostu jej nie było. Natomiast sama próba nałożenia autocenzury, Panu Weissowi nie bardzo przypadła do gustu. Tym bardziej, że to już ponoć nie pierwszy taki przypadek..
Powiem Państwu, że doskonale rozumiem redaktora szacownego pisma, wszak każdy z nas ma prawo wyrażać własne światopoglądy. Przynajmniej raz na jakiś czas, by nie zabić ich smaku. I nie podoba mi się kneblowanie ust. W takim układzie należałoby to także zrobić w przypadku wielu artystów, którzy czynili to wielokroć. Weźmy choćby nasze podwórko; grupa Closterkeller, Kazik Staszewski, czy nawet Paweł Kukiz, który w kampanii prezydenckiej jak i parlamentarnej, nawet przez moment nie odniósł się z kolei do tak bliskiej mu muzyki. A szkoda, może dzięki temu przekonałby do siebie nieco więcej artystycznych dusz. Rozumiem oddzielanie muzyki od polityki, lecz w drugą stronę już nie widzę przeszkód. Ale co tam, chyba najbardziej polityków nie cierpi scena punk rockowa - i dobrze! , wszak z ich ust rzadko płynie potok uczciwości. Bez względu na stronę sporu, po której się znajdują. Pomijam już wielki wkład wielu twórców dekady 80's, którzy w uciemiężonej Polsce w zakamuflowany sposób walczyli z wrogim systemem.
Blog Nawiedzonego został powołany przeze mnie już nieco ponad pięć lat temu po to, by głównie zaszczepiać miłość do muzyki, która poza kochanymi istotami (ludzie + moja psinka) jest dla mnie nadrzędnością - w tym często mało przyjaznym świecie. Muszę jednak czasem wyjść poza jej ramy i wykrzyczeć co mi leży na wątrobie. I bardzo nie lubię jeśli mi ktoś tego zabrania. Co innego się ze mną nie zgadzać - to przyjmuję, ale zabraniać - co to, to nie. To, że czasem pewne tematy przemilczę nie oznacza, że się zmieniłem, że pozwoliłem sobie zakneblować usta, bądź uległem zastraszeniu. Nic podobnego, jestem człowiekiem walecznym, niestrachliwym, o nastawieniu rewolucyjnym. Jeśli poczuję misję, lubię ją wypełniać. I właśnie w tym miejscu mam ochotę Państwu napisać, że nie jestem zadowolony z wyboru moich rodaków. Nie mam oczywiście o to żadnych pretensji. W kraju demokratycznym o losach wszystkich decyduje większość. Inną sprawą wydaje się historyczny błąd jaki popełniliśmy w ostatnich kilku miesiącach. Oddając całkowitą władzę (prezydent + parlament) w ręce jednej opcji. Opcji, która często nie przestrzega praw wszystkich obywateli, choć dla nich właśnie została powołana. Pragnąłbym, abyśmy sobie z tego zdali sprawę, albowiem doszło do demokratycznego wyboru ludzi, którzy nie przestrzegają całkowicie praw demokracji, a przez najbliższych kilka lat będą samowolnie decydować za nas.
Przy okazji listu do redakcji "Teraz Rocka" napisałem Państwu coś, co i tak byłem Wam dłużny.
Mnie osobiście zupełnie nie przeszkadzałoby, gdyby w owym miesięczniku artyści i dziennikarze czasem uwidaczniali własne światopoglądy. Polityka funkcjonuje na każdym kroku naszej prozy codzienności, i chyba każdy z nas ma prawo do jej komentowania.




Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
 www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


 "... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






czwartek, 29 października 2015

JEAN-MICHEL JARRE - "Electronica 1 - The Time Machine" - (2015) -







JEAN-MICHEL JARRE
"Electronica 1 - The Time Machine"

(MUSIC AFFAIR / COLUMBIA / SONY MUSIC) 

***1/3



"Electronica" jest dwuczęściowym projektem, którego pierwsza odsłona właśnie trafiła do sprzedaży, natomiast jego kontynuacja zaplanowana została na wiosnę przyszłego roku.
Jean Michel Jarre zapragnął za jej sprawą oddać hołd wielopokoleniowej muzyce elektronicznej, jej twórcom, jak i także artystom dalekim od tego nurtu, którzy jednak wywarli na niego samego spory wpływ. Przyznam, że nie przepadam za tego typu płytami, składającymi się z samych kolaboracji, jak we właśnie omawianym przypadku. Dzieła tego kalibru z reguły nie tworzą spójnego klimatu, choć rozumiem artystów/twórców, którym marzy się na pewnym etapie kariery zrealizowanie czegoś podobnego.
W młodości zachłystywałem się płytami "Oxygene", "Equinoxe" i jeszcze kilkoma późniejszymi, niestety od dłuższego czasu nie bardzo porywa mnie twórczość tego nieszablonowego francuskiego giganta muzyki elektronicznej. Marzę o jego powrocie do muzyki umiejętnie łączącej gustowną przebojowość z subtelną i nieprzeładowaną bitami elektroniką. Oczywiście mam też na uwadze zmieniające się czasy, mody, trendy, jak i zresztą sam nasz bohater, który je także dostrzega i umiejętnie się pod nie podłącza, nie gubiąc przy tym wypracowanego oryginalnego stylu.
Jeśli zatem zaakceptujemy fakt, iż najnowsza "Electronica" nie ma w sobie zbyt wiele z przyjemno-anachronicznych brzmień, to nowa propozycja Jarre'a jawi się całkiem udanie.
Jarre zaprosił do współpracy kilka muzycznych pokoleń, różnie postrzegających sztukę, ale z jednym wspólnym mianownikiem, otóż są to jego na swój sposób idole, jak i zarazem muzycy, dla których on sam zawsze jawił się jako wielki autorytet. I tak oto, młodszą generację reprezentują tu m.in. elektro-piosenkarka Little Boots, brytyjski elektroniczny duet Fuck Buttons, znany didżej Armin Van Buuren, bądź chiński pianista Lang Lang. Z kolei to średnie i jeszcze starsze, m.in: Vince Clarke - klawiszowiec, a w zasadzie multiinstrumentalista - znany z najwcześniejszego składu Depeche Mode, jak i późniejszych grup Yazoo czy Erasure. Ponadto, ekspresyjna awangardowa Laurie Anderson, która z Jarrem współpracowała już przy płycie "Zoolook" (1984). Pojawili się tu również tacy ludzie, jak twórca muzyki filmowej John Carpenter, bądź gitarzysta The Who - Pete Townshend, a także Moby, grupy Air i M83, czy chociażby Robert Del Naja - vide 3D z Massive Attack.
"Electronica" młodszym pokoleniom odbiorców wyda się zapewne bardzo retro, z kolei dawnym pasjonatom muzyki spod znaku Tangerine Dream, Isao Tomity lub Vangelisa, czy też hołubiącym okres Jean Michel Jarre'a pomiędzy albumami "Oxygene" a "Waiting For Cousteau", najnowsze jego propozycje wydadzą się nazbyt taneczne.
Mnie osobiście najbardziej przypadł do gustu autentycznie wyśmienity 7-minutowy "Zero Gravity" - nagrany z grupą Tangerine Dream, a w zasadzie z jej alfą i omegą - Edgarem Froese. Artystą, którego świat muzyki pożegnał nagle, wraz z początkiem tego roku. Jarre miał niesłychane szczęście pozyskując Froesego dosłownie w ostatniej chwili. "Zero Gravity" jest rewelacyjną wypadkową dawnej magicznej elektroniki, jaką zajmowali się obaj ci panowie w latach 70-tych. Jakaż szkoda, że nie doszło w ich przypadku do realizacji jakiegoś pełnoalbumowego projektu. Utwór ten dobitnie ujawnia jak wielkie pokłady twórcze w nich obu nadal się skrywają (skrywały). To najwspanialszy fragment albumu. Choć także interesująco wypadła melorecytująca Laurie Anderson - w króciutkim "Rely On Me", jak i również w nieco za krótkim "A Question Of Blood" - John Carpenter. Zresztą, im dalej w las.... tym bardziej bywa tu subtelnie i nastrojowo. Pozbywamy się sukcesywnie nachalnych i łomotliwych automatów, na rzecz muzyki zdecydowanie przestrzennej i ciekawszej aranżacyjnie. Nawet w wielowątkowym ponad 7-minutowym i bardzo intrygującym finale "The Train & The River", gdzie bywa kosmicznie, czasem wręcz poetycko, a nawet i klubowo - a wszystko to z udziałem pianistycznego wirtuoza Lang Langa, który nawet chwilami gra awangardowo. W okolicach połowy tej kompozycji, pojawia się motyw żywcem nawiązujący do dawnego "Oxygene". Jakże to wielka frajda dla każdego sympatyka Jarre'a z tamtej epoki, móc coś takiego wyłowić. Myślę, że tego typu podobieństw dopatrzymy się znacznie więcej, wszak nasz maestro puszcza oko do wszystkich pokoleń podziwiających jego talent.




Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
 www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


 "... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



 

środa, 28 października 2015

PAVLOV'S DOG - "The Pekin Tapes - Recorded 1973" - (2014) -







PAVLOV'S DOG
"The Pekin Tapes - Recorded 1973"
(ROCKVILLE MUSIC)
***1/2



Cóż za gratka dla fanów tej niezwykłej grupy. Mocno niestety zapomnianej, co też należy od razu podkreślić.
"The Pekin Tapes", to blisko 70 minut unikatowego materiału, który całkiem niedawno odnalazł się po ponad 40 latach. Stanowi za zapis dwóch sesji - z marca (4 nagrania) i października (10 nagrań) 1973 roku, a więc na dwa lata przed ukazaniem się debiutanckiego, absolutnie genialnego longplaya "Pampered Menial". Mało tego, to właśnie ta październikowa sesja okazała się przełomową w historii grupy, pozwalając jej w tamtym czasie podpisać lukratywny kontrakt, którego owocem były dwa albumy - wspomniany debiut "Pampered Menial" oraz następny i niewiele mu ustępujący "At The Sound Of The Bell".
Owa październikowa sesja zawiera 5 nagrań, które trafiły później na pierwszy album, a konkretnie: "Subway Sue", "Natchez Trace" (tutaj zapisane jako "natches"), "Song Dance", "Fast Gun" oraz 7,5-minutowy "Preludin & Fellacio In E Minor". Przy czym od razu muszę zaznaczyć, że ten ostatni w tamtej epoce został okrojony do ledwie 1,5-minuty i stanowił jedynie za intro do finałowej na debiucie kompozycji "Of Once And Future Kings".
Pozostaje zatem aż 5 dotychczas nieopublikowanych skarbów, co w przypadku nad wyraz skromnej dyskografii Pavlov's Dog jest niczym cała lawina muzyki. Fani grupy będą wniebowzięci po wysłuchaniu tych zdobyczy. A więc: rewelacyjnej i na swój sposób uroczej prog-jazzującej piosenki "Time" (cóż za niesamowita partia skrzypiec!), "Stomp Water Magic" - rockowej, choć wyraźnie podbarwionej bluesem (z harmonijką w tle, a także barwnymi skrzypcami i organami), także romantycznej ballady "It's All For You" (ponownie pierwszoplanowe skrzypce) - niektórym sympatykom grupy już znanej z wydanej z nie do końca legalnej trzeciej płyty "Third". Ponadto, progresywny i utrzymany nieco w klimacie grupy Curved Air utwór "Dreams" (gdyby tylko zaśpiewała go Sonja Kristina), oraz ładna, ponownie podbarwiona pianinem oraz skrzypcami pieśń "Clipper Ship".
Za ciekawostkę niech posłuży fakt, iż w tych nieznanych dotąd nagraniach, nie tylko pierwszoplanową rolę pełnił cudowny pół-falsetowy głos Davida Surkampa, ale również jego zespołowych kolegów, tj: klawiszowca Davida Hamiltona oraz gitarzysty Steve'a Scorfiny.
Na obronę ewentualnych niedoskonałości technicznych dodam, iż była to bardzo krótka sesja, trwająca zaledwie 3 dni, choć podobno kosztowała całkiem spory majątek. 
"The Pekin Tapes" radują nie tylko nieznane kompozycje, albowiem z wypiekami na twarzy słucha się nieco innych i jakże porywających wersji znanych już od dawna na pamięć tematów.
Jest to materiał dosłownie bezcenny i tak samo proszę potraktować 4-utworową dokładkę z zapisem demówek - z marca tego samego 1973 roku. Pomimo, iż nieznany dotąd "Brand New Day", jak i
rozpowszechniany tylko jako koncertowy "I Wish It Would Rain" (tutaj jako studyjny) nie są jakoś szczególnie porywającymi dziełami. Słychać garażowe warunki, amatorską realizację, jak i inne niedostatki. Tak samo jak w dobrze już znanych dwóch innych kawałkach, czyli: "Natchez Trace" (tutaj słowo "natchez" już z poprawną pisownią) oraz "Fast Gun".
Całą tę czwórkę, możemy potraktować tutaj raczej jako "surową" ciekawostkę.
Niemniej dla fanów Pavlov's Dog wydawnictwo "The Pekin Tapes" i tak wydaje się być absolutnym przymusem, choć nie tylko im warto je polecić.





Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
 www.afera.com.pl


"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


 "... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





wtorek, 27 października 2015

JOHN LODGE - "10,000 Light Years Ago - (2015) -




JOHN LODGE
"10,000 Light Years Ago"
(ESOTERIC ANTENNA)
****


Proszę sobie wyobrazić, że John Lodge poprzednią autorską płytę wydał - uwaga! - przed 38-laty. Oczywiście przez ten długi czas nie milczał, wciąż był przecież podstawowym i aktywnym muzykiem The Moody Blues. I warto w tym miejscu podkreślić, iż nasz maestro w przyszłym roku będzie świętować okrągłą 50-tkę w zespołowych barwach, wyruszając ze swoimi kolegami w trasę pod hasłem "Fly Me High". Może przy tej okazji nareszcie jakiś nasz koncertowy promotor pomyśli nad ich pierwszą wizytą w naszym kraju.
Tymczasem John Lodge - jeden z wokalistów The Moodies (albowiem w tej zacnej grupie, śpiewali niemal wszyscy!), do tego jej podstawowy basista, a na gruncie solowym również gitarzysta, zaserwował nam oto 8 premierowych kompozycji, składających się ledwie na niespełna pół godziny muzyki. Zaprosił do nich wielu znamienitych gości, w tym zespołowych kolegów: flecistę Raya Thomasa oraz klawiszowca Mike'a Pindera, który przy tej okazji zagrał na szlachetnym staroświeckim melotronie. Obaj ci Panowie uświetnili uroczą, jak i powiewną nieco balladę "Simply Magic".
Skoro o gościach mowa, zaznaczę iż z obozu The Moody Blues, pojawili się także inni jej długoletni współpracownicy, tj: instrumentalista klawiszowy Alan Hewitt oraz perkusista Gordon Marshall. Poza tym, flecistka Norda Mullen, skrzypek Mike Piggott, legendarny gitarzysta Chris Spedding (m.in. Roxy Music, Paul McCartney,....), jak i wokalista Brian Howe (w swoim czasie następca Paula Rodgersa w Bad Company, a także członek grupy Teda Nugenta w połowie 80's).
"10,000 Light Years Ago" jest dziełem jakie mógł wymarzyć sobie niejeden sympatyk The Moody Blues. Praktycznie każdą z zawartych tu piosenek można by na stałe włączyć do jej repertuaru. I aż dziw bierze, że od tylu lat grupa na płytowym gruncie milczy. Jak się bowiem okazuje, jej nie młodzi już dzisiaj twórcy, bywają nadal w dobrej kondycji. Bo przecież ostatnie płytowe dokonanie Justina Haywarda "Spirits Of The Western Sky", przynajmniej tylko w skromnej połowie sprawdziłoby się w objęciach tej magicznej formacji. A teraz dochodzi jeszcze ta, jakże piękna płyta Lodge'a. Z niesamowitymi piosenkami: "Get Me Out Of Here", "Love Passed Me By", wspomnianą już "Simply Magic", jak też doprawdy niezwykłej urody "Lose Your Love" - istne diamenty!. Nawet fani Pink Floyd powinni się uważnie przyjrzeć temu dziełu - choćby z uwagi na otwierającą całość "In My Mind". Dawni sympatycy The Moody Blues, kochający piosenki owiane nieco baśniową aurą, taką z okolic klasycznych albumów "Seventh Sojourn", bądź "A Question Of Balance", zapewne zakochają się w wieńczącej całość tytułowej kompozycji "10,000 Light Years Ago". To klasyk od chwili poczęcia.
John Lodge nie zapomniał też i o rock'n'rollowych korzeniach. Jej reprezentantką jest 2,5-minutowa "(You Drive Me) Crazy" - przypominająca mi nieco klimat piosenek w rodzaju "Rock'n'Roll Over You" lub "Running Out Of Love" - z "komputerowego" okresu działalności, jaki przypadł grupie na uroczo-melodyjne lata osiemdziesiąte. Z ewidentnym wskazaniem na świetną płytę "The Other Side Of Life", ale przede wszystkim czerpiąc pełnymi garściami z dorobku Chucka Berry'ego, Elvisa Presleya, Carla Perkinsa czy Eddiego Cochrana.
Fanów Johna Lodge'a do zapoznania się z tą płytą chyba namawiać nie trzeba. Ci dostaną dokładnie to, czego się spodziewają. I jestem przekonany, że o tym już wiedzą. Zachęcałbym raczej młodsze pokolenie entuzjastów szeroko pojętego art rocka, by uważnie posłuchali najnowszego dzieła jednego z głównych przedstawicieli tego wciąż lubianego muzycznego nurtu. Jako nie tylko sprawnego śpiewaka i zarazem perfekcyjnego instrumentalisty, ale przede wszystkim jako znakomitego i niestarzejącego się kompozytora. Niech się przy okazji dowiedzą, że rock progresywny, to nie tylko usilne kombinowanie i szaleńcze improwizowanie, a często po prostu ze smakiem podane piosenki.





Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 

 www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00



"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





poniedziałek, 26 października 2015

kac

Wczorajsze wyniki wyborów można podsumować jednym zdaniem, które trafnie wypowiedziała liderka Zjednoczonej Lewicy, Pani Barbara Nowacka:
"Widać tak poszło wahadło historii, że dzisiaj ludzie wybierają nacjonalizmy i ideologię, a prawa człowieka i wolności nie są aż tak potrzebne".
Dziękuję za uwagę.


Andrzej Masłowski

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 25 października 2015 - Radio "Afera", Poznań, 98,6 FM



"NAWIEDZONE STUDIO"
niedziela 25 października 2015 r. 

 

RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 

 
realizacja: Krzysztof Piechota
prowadzenie: Andrzej Masłowski 




GRZEGORZ KUPCZYK - "30 lat" - (2012) -
- Dorosłe Dzieci - (wystąpili: GRZEGORZ KUPCZYK, MAŁGORZATA OSTROWSKA, GRZEGORZ SKAWIŃSKI, GRZEGORZ STRÓŻNIAK, MARIHUANA, WOJCIECH HOFFMAN)

SMOKIE - "Midnight Cafe" - (1976) -
- Stranger

CINDERELLA - "Long Cold Winter" - (1988) -
- Gypsy Road
- Don't Know What You Got (Till It's Gone)

W.A.S.P. - "Golgotha" - (2015) -
- Scream
- Miss You

W.A.S.P. - "Inside The Electric Circus" - (1986) -
- Easy Living

URIAH HEEP - "Demons And Wizards" - (1972) -
- Easy Livin'

THE ROLLING STONES - "Some Girls" - (1978) -
- Miss You
- Far Away Eyes

BRYAN ADAMS - "Get Up" - (2015) -
- You Belong To Me
- Go Down Rockin'
- Don't Even Try
- Do What Ya Gotta Do

TOM PETTY - "Highway Companion" - (2006) -
- Square One

TRAVELING WILBURYS - "Volume One" - (1988) -
- Not Alone Any More

SAXON - "Battering Ram" - (2015) -
- Kingdom Of The Cross

AMORPHIS - "Under The Red Cloud" - (2015) -
- Bad Blood

STRATOVARIUS - "Eternal" - (2015) -
- In My Line Of Work

THIS OCEANIC FEELING - "Universal Mind" - (2015) -
- Radio

DAVE GAHAN & SOULSAVERS - "Angels & Ghosts" - (2015) -
- All Of This And Nothing
- One Thing
- Don't Cry

ERIC WOOLFSON'S POE - "Poe: More Tales Of Mystery And Imagination" - (2003) -
- Somewhere In The Audience

JOHN LODGE - "10,000 Light Years Ago" - (2015) -
- Get Me Out Of Here
- Love Passed Me By

KINGDOM COME - "Kingdom Come" - (1988) -
- What Love Can Be

KINGDOM COME - "Twilight Cruiser" - (1995) -
- Twilight Cruiser

Y&T - "Yesterday & Today Live" - (1991) -
- Midnight In Tokyo
- Beautiful Dreamer

QUIET RIOT - "QR III" - (1986) -
- Main Attraction
- The Wild And The Young
- Twilight Hotel

IRON MAIDEN - "The Book Of Souls" - (2015) -
- The Book Of Souls





Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 

 www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00



"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"

 











piątek, 23 października 2015

pe-elki

Większość kolekcjonerów płyt nie toleruje tak zwanych "pe-elek", czyli płyt opatrzonych napisem "zagraniczna płyta, polska cena", a jednak interes jaki na nich ubijają polscy wydawcy budzi przerażenie. Koszmarnie wyglądają te ciągnące się po obrzeżach projektu graficznego białe ramki, z co chwilę przypominającym hasłem "zagraniczna płyta, polska cena". No i co z tego, że w ostatnim czasie wydawcy wzbogacili te niegdyś ubogie wydania pełną książeczką, skoro ten niby tak mało zauważalny detal jednak dotkliwie szpeci całość. Mało tego, doszło do kolejnej perfidii ze strony producentów tego chłamu, otóż bardzo często specjalnie na polskim rynku opóźnia się pojawianie zachodnich wydań, po to, by rozprowadzić najpierw tę naszą wersję, popularnie ochrzczoną "PL".
Wczoraj odwiedziłem Saturn w Galerii Pestka, w nadziei zakupu już i tak o prawie tydzień opóźnionego (u nas!) najnowszego Bryana Adamsa. Nie dość, że akurat trafiłem na dostawę towaru, to pod naporem metkownicy, nalepki z ceną przyklejały się jedynie na wspomnianych pe-elkach. Gdy zapytałem o wydanie zachodnie, pani poinformowała, że płyta jest w ich komputerowym systemie, jednak jej dystrybutor nie był jeszcze łaskaw dosłać. Poleciałem natychmiast do Empiku, który pomału swymi złodziejskimi cenami zrównuje się już z Saturnem - niestety! W Empiku śladu po Bryanie Adamsie. Co tam, nie było się nawet kogo zapytać o szczegóły, gdyż w głównej części salonu ni żywej duszy obsługi. Kto wie, być może na mój widok pochowali się w palarni. Choć w sieci "pełna kultura", to raczej w ich zakładowej stołówce z napisem "zdrowa żywność" + gorzka kawa, koniecznie bez mleka - ohyda!
Wyobraźcie sobie Państwo, że w głównym Empiku na Placu Wolności, nie gra z głośników żadna fajna płyta w całości, tylko zgrane reklamówki Warner Music Poland. Pan lektor po każdym kawałku zapowiada kolejny, informując przy okazji o możliwości jego zakupu. W dziale nowości smutno i biednie, królują kolorowe, wesołe okładki, z aktualnym topem, w najbardziej komercyjnej postaci. Nie znajdziesz tam bracie czego pragniesz. Najnowsi Iron Maiden stanowią chyba za jedyną osłodę wobec spragnionych uszu. Zresztą, gablota z napisem "nowości" we wspomnianym Saturnie, wygląda równie żałośnie - gwoli sprawiedliwości.
Wróćmy do "pe-elek". Stanęło na tym, że poprosiłem dzisiaj znajomego, który akurat pojechał do Berlina, by mi stamtąd przywiózł "prawdziwka" Bryana Adamsa, wszak na te nasze muchomory szczam. Przepraszam za wulgarny ton, ale szlag mnie trafia na ten polysz szołbyznes.
Najnowszy Rod Stewart z kolei leży jedynie w Empiku, oczywiście tylko w wydaniu "PL", a w Saturnie głupa rżną, że chyba jeszcze się nie ukazał. No cóż.... nie usłyszycie zatem Państwo najnowszego albumu Szkota w najbliższym Nawiedzonym Studio, ponieważ nie złamię się i nie kupię tego naszego szmelcu - koniec kropka.
Przykładów z bliskiej, jak i dalekiej przeszłości mógłbym mnożyć, ale podarujmy sobie niepotrzebnych emocji. Nie po to od kilku lat zażywam tabletki nadciśnieniowe, by mi z głupia franc żyłka miała strzelić.
No i kwestia cen. Bryan Adams w wersji "PL", internetowy sklep "merlin.pl" oferuje w cenie 38,49 złotych. Saturn życzy sobie 44,99 !!! Na tle tej sieci pe-elka Roda Stewarta w Empiku za 42,99 zł, jawi się niczym okazja  miesiąca.
Wolny rynek, uwolnienie cen, swoboda działania...., tak, to wszystko funkcjonuje. Szkoda tylko, że z takim wielkim "przegięciem" w stronę najczęściej naiwnego i dającego się w konia robić klienta.






Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 

 www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00



"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




czwartek, 22 października 2015

THIS OCEANIC FEELING - "Universal Mind" - (2015) -




THIS OCEANIC FEELING
"Universal Mind"
(TOF / CHERRY RED RECORDS)
****1/2



Pod tą na razie niewiele jeszcze mówiącą nazwą This Oceanic Feeling kryje się trójka Londyńczyków - z aspiracjami tworzenia bogatych przestrzennych piosenek, o ambicjach art rockowych. I jak to w jednym z wywiadów określił jej wokalista - Chris Braide: "nasze kompozycje przemierzają z mroku do światła, od czegoś niechcianego, ucieczki od życia, aż po pełnię szczęścia". Mamy zatem do czynienia z płytą optymistyczną.
Słuchając jej uważnie, można by snuć porównania, iż Chris Braide czasem śpiewa pod Trevora Horna (choćby w tytułowym "Universal Mind"), innym razem jakby w stylu Simona LeBona (szczególnie w "Lie Detector"), bywa że blisko mu również do Stinga (ewidentnie w klimacie The Police piosenka "Logotherapy"), jednak nie o same porównania się tu rozchodzi. Okazuje się, że cały ten tercet, to uzdolnieni kompozytorzy oraz producenci, a na ich pieczołowicie skonstruowanym debiucie, dosłownie roi się od pełnej gamy pomysłów i zapamiętywalnych melodii. Przy tym, muzycy za nic nie wchodzą do krainy banału, co też warto podkreślić.
Płyta nie brzmi jak kolejny ambitny niszowy projekt, jakich dziś nie brakuje, a który to wywołuje zainteresowanie jedynie w chwili premiery, po czym szybko daje o sobie zapomnieć.
Tej płyty chce się słuchać i jeszcze raz słuchać. Sądzę, że każdy tu znajdzie coś dla siebie. Zwolennicy krótszych i bardziej szablonowych form - od typowych zwrotek i refrenów - powinni wyraźnie przyłożyć ucha do "Put Down The Sun", bądź "I Play Debussy". Ten drugi dodatkowo jeszcze został poprzedzony ładnym minutowym wstępem "Wake Up". Obie piosenki, choć jakże różne od siebie, wyrzucą niechciany chłód z naszych niedogrzanych wnętrz. Pierwsza powiewa swobodą i lekkością, a także jakąś niesłychanie fajną optymistyczną partią klawiszową, do tego zawiera wyjątkowej urody refren. Druga z kolei, płynnie niesie się melancholijnymi nutami i zarazem jest hołdem dla francuskiego legendarnego kompozytora-pianisty Claude'a Debussy'ego. Należy przy tym dodać, iż wokalista Chris Braide zadbał o to, by instrumenty klawiszowe zostały szczególnie wyeksponowane nie tylko tutaj, ale na całym tym albumie, ograniczając przy tym partie gitarowe, basowe i perkusyjne do roli typowej sekcji rytmicznej.
Szczególnie wrażenie wywierają wieńczące całość trzy kompozycje: "Karma Camera", blisko 9-minutowa "Season Of Light" oraz króciutka "Finale". Ta nastrojowa część albumu nosi wraz z sobą ambitne art rockowe zapędy i powinna przypaść do gustu entuzjastom późniejszych dokonań Yes, Genesis, itp. wykonawców. A skoro o Genesis mowa, to jest tutaj taka piosenka "Radio", którą spokojnie mógłby zaśpiewać dobrze znany polskim fanom tej grupy - Ray Wilson, a partię klawiszową można by powierzyć Tony'emu Banksowi.
Nie potrafię ocenić szans This Oceanic Feeling w dzisiejszym zatłoczonym świecie twardych reguł show businessu, mam jednak nadzieję, że grupę dostrzegą przynajmniej sympatycy tego typu grania. Bo oto narodziła się drużyna mająca nie tylko lekką rękę, czy to do prostszych, jak i też tych nieco bardziej złożonych kompozycji, ale przede wszystkim dająca spore nadzieje na przyszłość. Tych panów stać zapewne na bardzo wiele i oby tylko ci zapragnęli to nam udowodnić.
Muzycy This Oceanic Feeling są także filmo-maniakami, co także ewidentnie zdradza wartkość muzycznej akcji tego oto dzieła. Zaciskam za nich kciuki.





Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 

 www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00



"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






poniedziałek, 19 października 2015

ANDERSON PONTY BAND - "Better Late Than Never" - (2015) -




ANDERSON PONTY BAND
"Better Late Than Never"
(EAR MUSIC / EDEL) 
****


Podobno Jean Luc Ponty już w latach osiemdziesiątych zwrócił się do Jona Andersona z propozycją współpracy. Jednak zapracowanemu Andersonowi zawsze coś stawało na przeszkodzie, ale teraz nareszcie się udało. Stąd też chyba wiele wyjaśniający albumowy tytuł "Better Late Than Never". Czyli, lepiej późno, niż wcale.
Cóż za spotkanie, dwóch tak niezwykłych osobowości. Z jednej strony legendarny magiczny głos, z drugiej zaś romantyczny, choć jednak bądź co bądź, jazzowy wirtuoz skrzypiec.
Album zrealizowano wręcz perfekcyjnie - i to w warunkach koncertowych. I gdyby nie ledwie kilka "oklaskowych" wtrętów, można by ulec wrażeniu obcowania z płytą studyjną. Jej zawartość stanowią nowe opracowania dawnych kompozycji z repertuaru obu panów. Ładnie zatem mieszają się klasyki Yes z dziełami Jean Luc.Ponty'ego.
Dla mnie, jako wielkiego entuzjasty dokonań grupy Yes, mniej więcej połowa tego albumu jest dodatkowo atrakcyjna, ponieważ nigdy w przeszłości nie zasłuchiwałem się dorobkiem Ponty'ego. Sądzę jednak, że i dla jego fanów, to też będzie całkiem spora gratka posłuchać znanych od lat kompozycji przy wokalnym udziale Jona Andersona.
Nie wszystko jednak zachwyca w równym stopniu. Razi nieco "Owner Of A Lonely Heart", do którego nowoczesnej estetyki akurat nie bardzo pasują tutaj skrzypce. Tym bardziej, że i tak cała rockowa sekcja umiejętnie je zagłusza, a jedynie samo wyeksponowane solo Ponty'ego brzmi naprawdę okazale. Chybionym pomysłem wydaje się być również reggae wersja przecudnej i subtelnej w oryginale kompozycji "Time And A Word". Co prawda i tutaj obaj panowie świetnie wywiązali się z powierzonych sobie zadań, jednak w ogólnym obrazie całość nie wzbudziła mego entuzjazmu. Ale to tylko niewielkie zgrzyty, pozostała reszta jest piękna, bądź piękna jeszcze bardziej. Inne nowe opracowania Yes'owskich przebojów wypadają nad wyraz udanie.
"Wonderous Stories" zachwyca poetycko-jazzującym klimatem, gdzie nadrzędną rolę spełnia pianino, a skrzypce Ponty'ego stanowią jedynie za smakowity dodatek. Równie kameralnie jawi się "And You And I" - z towarzyszeniem akustycznej gitary, ponownie pianina, jak i wręcz wyraźnie zaakcentowanych linii basu. Jakże fajnie słucha się "Roundabout". Skrzypcowy rozmach, żywiołowe bębny i partie klawiszowe, które wprowadzają sporo efektownego zamieszania.
Jednak to, co najlepsze, nie tylko wynika z Yes'owskich kompozycji, ale w dużej mierze również z repertuaru Jean Luc Ponty'ego. Choćby inicjujące zaraz po intro cały ten koncert "One In The Rhythm Of Hope", jak i poruszająca nastrojowa "Listening With Me", czy wręcz popisowe "Renaissance Of The Sun". W tym ostatnim słychać zachwyt publiczności, która po długim popisie Ponty'ego nagradza jego wyczyn tuż po chwilę późniejszym nastaniu śpiewu Jona Andersona. Tak, jakby te oklaski miały za jednym pociągnięciem wynagrodzić ich obu.
Finał tego przedstawienia należy już do dwóch solowych osiągnięć kompozycyjnych Jona Andersona ("I See You Messenger" oraz "New New World"). Są to piosenki zdecydowanie osadzone w klimacie jego wielu ostatnich raczej niszowych dokonań, skłaniającym się ku radosnym uduchowionym pieśniom. Dzięki temu całość jest ciekawa, urozmaicona i pozwala docenić obu panów na przeróżnych artystycznych płaszczyznach.
Warto jeszcze nadmienić, iż Andersonowi i Ponty'emu towarzyszą na scenie czterej wspomagający instrumentaliści, obsługujący całą rytmiczną sekcję - bas, gitara, perkusja oraz instrumenty klawiszowe.
Po takim prologu, kolejnym logicznym krokiem wydaje się wkrótce zrealizować już tylko całkiem nowe premierowe kompozycje.




Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 

 www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00



"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



czas wendety

Zapytał mnie radiowy kolega, czy na najbliższą audycję nie potrzebuję zastępstwa? Niedziela wyborcza grozi niewyparzonym językiem, wiem.... Proszę być spokojnym, dotrę, poprowadzę i nie dam się sprowokować. Zdaję sobie sprawę, ze przy najmniejszym wyskoku, byłoby po mnie. Zresztą i tak spodziewam się szybkiego kresu. Po 25-tym wiele się ma prawo zmienić, trzeba być na wszystko przygotowanym. Wyniki wyborów w zasadzie są już znane, żadnych niespodzianek nikt nie oczekuje, więc niech te trzydzieści pięć procent już się szykuje w odwecie, ku "dobrobytowi" i odbytowi zarazem - mojemu. Tyle.


Andrzej Masłowski

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 18 października 2015 - Radio "Afera", Poznań, 98,6 FM




"NAWIEDZONE STUDIO"
niedziela 18 października 2015 r. 


RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Krzysztof Piechota
prowadzenie: Andrzej Masłowski 



MEAT LOAF - "Blind Before I Stop" - (1986) -
- Execution Day
- Rock'N'Roll Mercenaries - {duet with JOHN PARR}

CETI - "Akordy Słów" - (2009) -
- Epitafium

QUEEN - "Sheer Heart Attack" - (1974) -
- Killer Queen
- Flick Of The Wrist
- Lily Of The Valley
- Now I'm Here

UFO - "Phenomenon" - (1974) -
- Queen Of The Deep

THIRTY EIGHT SPECIAL - "Rock & Roll Strategy" - (1988) -
- Second Chance

THIS OCEANIC FEELING - "Universal Mind" - (2015) -
- I Play Debussy

JOHN LODGE - "10,000 Light Years Ago" - (2015) -
- In My Mind
- Simply Magic
- Lose Your Love
- 10,000 Light Years Ago

KISS - "Dressed To Kill" - (1975) -
- C'mon And Love Me

THE MOODY BLUES - "A Question Of Balance" - (1970) -
- Question

WISHBONE ASH - "No Smoke Without Fire" - (1978) -
- Stand And Deliver

AMERICA - "History - America's Greatest Hits" - (1975) -
- Daisy Jane - {oryginalnie na LP "Hearts" - 1975}

LANA DEL REY - "Honeymoon" - (2015) -
- Honeymoon
- Don't Let Me Be Misunderstood

EDITORS - "In Dream" - (2015) -
- No Harm
- Ocean Of Night

THE NEW DIVISION - "Gemini" - (2015) -
- ii
- Killer

NEW ORDER - "Brotherhood" - (1986) -
- All Day Long

JEAN-MICHEL JARRE - "Electronica 1: The Time Machine" - (2015) -
- Immortals - {with FUCK BUTTONS}
- Suns Have Gone - {with MOBY}
- Zero Gravity - {with TANGERINE DREAM}
- Rely On Me - {with LAURIE ANDERSON}

JEAN-MICHEL JARRE - "Magnetic Fields" - (1981) -
- Magnetic Fields Part 2

JEAN-MICHEL JARRE - "Waiting For Cousteau" - (1990) -
- Calypso Part 3

KRAFTWERK - "The Man Machine" - (1978) -
- The Robots
- The Model

JON ANDERSON - "Song Of Seven" - (1980) -
- Song Of Seven

ANDERSON PONTY BAND - "Better Late Than Never" - (2015) -
- Renaissance Of The Sun




 

Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 

 www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00



"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"











niedziela, 18 października 2015

szopenowsko....

Nic tak mnie ostatnio nie odpręża jak doglądanie Konkursu Chopinowskiego. To zupełnie inny muzyczny świat, od tego codziennego.
Niektórzy narzekają, że transmitować jego uroki powinna telewizyjna "jedynka", a ja uważam, że TVP Kultura jest miejscem odpowiednim. Nie komercjalizowałbym tego wydarzenia, nie zmuszał na siłę. Przecież i tak jest o tym stanowczo głośno.
Patrzę na tych młodych ludzi, często nawet bardzo młodych, i zauważam ogromną pasję. Muzyka w ich życiu odgrywa rolę nadrzędną i staje się sensem życia. Bez względu na zajętą pozycję w ogólnej klasyfikacji.
Nie dziwią pięknie grający Polacy, czy inni przedstawiciele Bałtyccy, ale tacy Japończycy, to już naprawdę coś niesamowitego. Grają, jakby Chopin był ich. I tak od zawsze. Historia od dekad pokazuje artystów z kraju kwitnącej wiśni jako wiodących przedstawicieli tego typu imprez. Bo nie tylko o tym konkretnym konkursie nawet myślę. Nie dziwię się, że w Japonii są wszystkie płyty tego świata, a nawet jeszcze więcej. Mają oni coś w sobie, że dzisiaj potrafią zatańczyć na nutę folkową, jutro zaliczyć koncert black-metalowy, a innym razem przyodziać frak i z namaszczeniem posłuchać wybornej klasyki. Posłuchać i zagrać - rzecz jasna.
Fani rocka często z podziwem rozmyślają o bogatym dorobku Rolling Stonesów, czy innych tam AC/DC, a Chopin wydaje się być o wiele bardziej płodnym artystą, w dodatku biorąc jeszcze pod uwagę jego krótki życiorys. No i co ważne, Chopin jest nasz. Znają go wszyscy. Jego muzyka nie boi się granic, przemyka przez morza, góry i oceany, nie zważając na kolory skóry, światopoglądy, jak i na kulturowe krajobrazy. Jest ponad tym wszystkim. Jest piękna.






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
 www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00



"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"


Jesień z 18.10.2015

sobota, 17 października 2015

dziś w "Radio Yesterday" na antenie Radio Merkury

W ubiegłą sobotę przedstawiliśmy z Mariuszem Kwaśniewskim w audycji "Radio Yesterday" dwie piosenki Electric Light Orchestra. A to wszystko w związku z ich nadchodzącym nowym albumem, sygnowanym nazwą Jeff Lynne's E.L.O. Już niedługo, całkiem nowe piosenki.
Kolejna moja wizyta przypadała dopiero na następną sobotę, ale traf chciał, że spotkaliśmy się już dzisiaj. Z najnowszą płytą Zdzisławy Sośnickiej, którą ledwie kilka dni temu zachwalałem Państwu na tymże blogu.
Audycję nagrywaliśmy dziś z rańca o godz. 9.30, a ta zostanie wyemitowana w okolicach godz. 12-tej. No, może nawet tyciu wcześniej.
Najpierw Mariusz rozpocznie piosenką "Tańcz, choćby płonął świat", a później już w tandemie zagramy dwie piosenki: "Chodźmy stąd" oraz "Myliłam się". Pierwsza z nich, to taka lekko płynąca melancholijna ballada - ze zgrabnym tekstem Pawła Mossakowskiego, druga zaś, to całościowa kompozycja Luizy Staniec, w klimacie rozmarzonej jesiennej ballady - z ładnym fortepianem i smyczkami.
Przy okazji pragnę zaprosić do niedzielnego "Nawiedzonego Studia" w mojej Aferze. Nie będzie meczów, do wyborów także pozostał jeszcze tydzień, a zatem nic nie powinno nam przeszkodzić w naszym spotkaniu. To są najpiękniejsze cztery godziny w eterze. No chyba, że ktoś woli marnować życie na przedwczesne przycinanie komara.....




Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
 www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00



"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



czwartek, 15 października 2015

ZDZISŁAWA SOŚNICKA - "Tańcz Choćby Płonął Świat" - (2015) -




ZDZISŁAWA SOŚNICKA 
"Tańcz Choćby Płonął Świat" 
- (POLSKIE NAGRANIA / WARNER MUSIC POLAND) -
****


"Po każdej nocy wstanie nowy dzień, po każdej zimie wróci ptaków klucz...." - płyną początkowe słowa z pierwszej na płycie i zarazem tytułowej piosenki "Tańcz, choćby płonął świat". A to tylko preludium do roztańczonego refrenu, niczym w najpiękniejszym walcu: "tańcz, tańcz, choćby płonął świat, choćby się kłębiło wokół morze zła....". Cóż za wspaniała piosenka. Moja kandydatka do przeboju roku. Początkowo miała być tylko ona jedna jedyna, osamotniona, jako prezent od kompozytorskiego kompana Romualda Lipko, a stała się przyczynkiem do pierwszego albumu Pani Zdzisławy po 17 latach albumowego milczenia. Każdy, kto pamięta ich wspólne owoce współpracy w latach osiemdziesiątych, mógł teraz zacierać ręce i spodziewać się wiele. Świetne dwie piosenki z płyty "Aleja Gwiazd" (1987) i aż osiem na doskonałej następnej "Serce" (1989), mogły tylko dobrze wróżyć kolejnemu spotkaniu Zdzisławy Sośnickiej i Romualda Lipko po ponad ćwierć wieku. Były kompozytor Budki Suflera podpisał się tutaj pod blisko połową piosenek, a pozostałe wyszły spod objęć Łukasza Pilcha (gitarzysty Budki Suflera) oraz Luizy Staniec. Z kolei o stronę literacką zadbali: Jacek Cygan, Paweł Mossakowski, Bogdan Olewicz, Jacek Kurek, humorystyczny Artur Andrus, ponadto wspomniana już Luiza Staniec, a także stary dobry "Budkowy" znajomy Andrzej Mogielnicki.
Spójrzcie Państwo jak świetnie wygląda Pani Zdzisława. Zupełnie jakby upływający czas jej w ogóle nie dotyczył. I tak też śpiewa. Z tym samym silnym, mocnym i ekspresyjnym głosem, jaki znamy z jej wcześniejszych płyt.
I choć piosenka "Tańcz, choćby płonął świat" prosi się o wieloemisyjność, proszę koniecznie wsłuchać się uważnie we wszystkie pozostałe. Mnie szczególnie spodobała się również następna w albumowej kolejności, melancholijna, choć nawet dająca się zatańczyć "Chodźmy stąd". Jednak typową liryczną nutą oznaczają się dwie wieńczące całość kompozycje: "Myliłam się" - z ładnym fortepianem i smyczkami, oraz "Dobranoc ziemio" - także ze smyczkami i smakowitymi wtrętami saksofonu sopranowego. Do tego samego delikatnego grona należą jeszcze piosenki: "Ta sama", "Kiedyś", "Do mnie przyjdź", i nieco żywsza "Za mało słów". Resztę stanowią utwory dynamiczniejsze, jak niemal rockowy "Sen", czy sentymentalno-taneczny "Nie żałuj tych lat", bądź pełen werwy, a i zarazem bardzo chwytliwy "Pamiętaj to co dobre".
Warto zwrócić uwagę nie tylko na same melodie i ich bogatą aranżacyjną oprawę, ale również na mądre teksty, w których ich autorzy zawarli nieco autobiograficznych wątków artystki, przy okazji wszystko umiejętnie otulając tematami miłości. A wszystko to widziane oczyma kobiety mądrej życiowo, spełnionej artystycznie i po prostu szczęśliwej.
Bardzo ładna płyta, na swój sposób nawet nowoczesna, lecz podana bez nachalnych komputerów, co daje jej aktualność wieczystą.
Pani Zdzisława wywodzi się z pokolenia prawdziwych artystów. Z czasów, w których liczyły się szyk, elegancja i prawdziwe umiejętności, a gwiazdy świeciły pełnym blaskiem i nie gasły po upływie sezonu. Dlatego warto pamiętać i kultywować choćby takie nazwiska, jak: Anny Jantar, Ireny Jarockiej, Haliny Frąckowiak czy właśnie naszej dzisiejszej bohaterki Zdzisławy Sośnickiej.




Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
 www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00



"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




 

środa, 14 października 2015

NEW ORDER - "Music Complete" - (2015) -




NEW ORDER 
"Music Complete" - (MUTE) -
**1/3


Paleta pomysłów Bernarda Sumnera i jego kolegów wyczerpała się już dawno temu. Od nieco ponad dekady New Order notują zdecydowany kompozytorski spadek formy. Doszło nawet do tego, że muzycy nie mają już z czego tworzyć płyt, a mimo to jakoś wciąż się nie poddają.
Już poprzednia "Lost Sirens" powstała przecież na gruzach słabiutkiej "Waiting For The Sirens' Call" i niełatwo dało się z niej cokolwiek wyłowić. Trudno się dziwić Peterowi Hookowi, iż ten nie miał ochoty uczestniczyć w dalszej profanacji tej zacnej niegdyś grupy. Ten charyzmatyczny basista opuścił dawnych kolegów w atmosferze obopólnego konfliktu i chyba nie żałuje. Na jego miejscu pojawił się niejaki Tom Chapman, którego fani New Order zapewne dobrze znają, choćby z udziału w projekcie Bad Lieutenant - dowodzonego zresztą przez samego Bernarda Sumnera. Chapman na szczęście nie próbuje się podszywać pod niezastąpionego Hooka, choć w otwierającym całość nagraniu "Restless" ewidentnie puszcza oko do jego fanów. Później już jednak gra po swojemu, nie siląc się na to, co niemożliwe.
Zapomnijcie Państwo o cudownych płytach w rodzaju "Low Life", czy nawet tak niegdyś krytykowanej "Republic". Dziś po tamtych czasach nie pozostało już nic. Poza wciąż ładnym głosem i samym sposobem śpiewania Bernarda Sumnera. Resztę zabijają automaty i komputery, nad których pracą czuwa aż piątka ludzi. Bowiem warto odnotować powrót instrumentalistki klawiszowej Gillian Gilbert. Nagromadzona intensywność syntezatorów przyćmiła wszystkie dobre cechy tego niegdyś pięknego zespołu, który potrafił za pomocą nowoczesnych technologii autentycznie czarować. Nawet w utworach tanecznych. Dzisiejsi New Order oferują kiepskie melodie i praktycznie żadnych zapamiętywalnych fraz. "Unlearn This Hatred", "The Game", "Plastic", czy "People On The High Line" - to liczne okropieństwa, jakich należy omijać z daleka.
Tym samym, przynajmniej połowa albumu na straty, a pozostałość tylko niewiele lepsza.
"Music Complete" troszkę ratują zaproszeni nieliczni goście. Brandon Flowers z The Killers, który wspomógł grupę przy miksie w kończącym całość utworze "Superheated". I rzeczywiście, bliżej tej kompozycji do jego macierzystej formacji, niż do całej pozostałej albumowej reszty. I to akurat w tym wypadku in plus. Ponadto, otrzymujemy tu także ciekawy i pełen napięcia melorecytacyjny udział Iggy'ego Popa w "Stray Dog". Ma to nagranie w sobie coś z atmosfery klasowego thrillera. 
Co da się tu jeszcze wyróżnić? Zapewne wspomniany już singlowy "Restless", do tego naprawdę ładny i przebojowy "Academic", a także powiewający nieco dawną mroczną melancholią "Nothing But A Fool", któremu blisko do bardzo wczesnego New Order.
Pozostała reszta płyty jest po prostu zła, lub jeszcze bardziej zła. Gdzie się podziała ta dawna subtelność, wrażliwość, a przy tym kompozytorska lekkość? Zapewne na obecny stan rzeczy spory wpływ wywarli sami producenci: Tom Rowlands (z The Chemical Brothers) oraz Stuart Price (oprawca ostatnich wcieleń Pet Shop Boys). Sami New Order także z dumą podpisali się pod powyższymi nazwiskami, maczając również łapska w tej muzycznej zbrodni.
Przykro mi pisać tak o zespole, który za tak wiele dawnych dzieł kocham całym sercem. Ciągle jednak żywię nadzieję, iż kiedyś Peter Hook powróci do swych kolegów, a dobre duszki wspomogą New Order pięknymi nutami.

P.S. Proszę jeszcze tylko spojrzeć na okładkę....



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
 www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00



"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"