niedziela, 31 października 2021

trochę muzyki

Dziś sporo słońca. W sam raz dla umarłych, dla ich nadchodzącego święta. Przyda się, słońca nigdy za wiele. Bez niego nieciekawie, wiem coś o tym.
Wzięło mnie zastanowienie, czy dla przykładu kalifornijskie umarlaki pozytywniejsze od tych naszych wiecznie przemarzniętych? Eee, zostawmy, na pewno kiedyś się przekonam. Póki co, wciąż wiodę mój grzeszny cieplutki żywot i dobrze mi w nim.
A zatem, wszystkich niegrzecznych, grzesznych i jakkolwiek niesfornych, zapraszam o 22-giej na moje fm. Natomiast świętoszkom oraz innym z lepszej gliny polecam pewną konsekrowaną radio-rozgłośnię z grodu żużlowego Apatoru - tam jeszcze lepiej napieprzają.
Trochę dobrej nawiedzonej muzyki chyba nikomu nie zaszkodzi, polecam się kolejny raz, polecam na przyszłość, zanim wszystkich nas pochłonie nicość.
Do usłyszenia ...

a.m.

czwartek, 28 października 2021

CARAVAN "It's None Of Your Business" (2021)








CARAVAN
"It's None Of Your Business"
(SNAPPER MUSIC)



Mało kto dziś używa termometru rtęciowego, nikt też nie stosuje suwaka logarytmicznego, i na tej zasadzie nośniki muzyczne to także przeżytek. A ja mimo wszystko lubię przeżytki. Lubię antykwariaty, domy z książkami, piwnice z płytami. Lubię sztukę pomacać, powąchać, fizycznie i duchowo z nią poobcować. Lubię też gustownie wydanych najnowszych Caravan. Zarówno z okładki, jak i muzyki. A'la new romantic szata przywodzi na myśl dobre czasy, bowiem Caravan wywodzą się właśnie z nich. A nawet, z jeszcze odleglejszych, tych sięgających rock korzeni, czyli epoki przełomu 60/70's. Ery najbardziej płodnej, rozwojowej, czy jak to się teraz modnie mawia - kreatywnej.
Wydane niedawno "It's None Of Your Business" wbiło się w czub moich faworytów 2021 roku. Kto wie, być może ktoś jeszcze na ostatniej prostej zaskoczy, acz myślę sobie głośno, że nikt w tegorocznym kalendarzu, raczej Caravan pokonać nie zdoła. Zostały jedynie dwa krótkie miesiące panującego nam roku. Artyści, zatem walczcie, realizujcie się, czyńcie wysiłki.

Od zawsze uważam Caravan za jedynych pasujących mi przedstawicieli Sceny Canterbury. Nigdy nie miałem serca do tych wszystkich dziwacznych Gong'ów, dżezodjechanych SoftMachine'ów czy równie niepojętych National Health. Nudzili mnie niczym lekturowe "Nad Niemnem". Za to Caravan zawsze bywali jacyś nieziemsko delikatni, pastelowi, przestrzenni, jak takie piórko, tyle, że jednak na niwie rocka. U nich nawet kombinacyjne, zawiłe odloty, płynęły leciutko, niczym wbita we frak filharmoniczna "Sroka Złodziejka" Rossiniego.
Caravan po raz kolejny pokazują, że progrock wcale nie musi być nadęty. Że jego docelowymi odbiorcami niekoniecznie stado cierpiących na płacz pakietu sześciu strun onanistów, tryskających podnietą jedynie w momentach szlochu gitar. Nawet, jeśli Caravan po drodze w sam raz do mistrzów tamtej konkurencji, choćby grupy Camel, gdzie pejzażowe szarpanie strun wręcz wskazane. Ale to takie szarpanie z serca płynące, nie pod publiczkę, więc i też wyzbyte zgagi. Obok wspomnianej ekipy Latimera, potrafią tak tylko nieliczni, jak Stefek Hackett, Pendragon'owski Nick Barrett czy przetestowany swym talentem przez wszystkich Ziemian oraz Kosmitów David Gilmour. Inna sprawa, w Caravan gitara ma inne zadanie. Najczęściej stanowi za podkład, rytm, akompaniament. U Pye'a Hastingsa cudów dokonuje raczej przyjemny, celowo przytłumiony śpiew, natomiast dowodzona przez niego gitara umyślnie ustępuje pola popisom organowym oraz jakże czarującej altówce, plus romantycznym partiom fletu i okazjonalnej mandolinie. Do całości dochodzą jeszcze warunki realizacji. Tutaj bez pośpiechu czy łatwizn.
"It's None Of Your Business" nagrano tegorocznym latem, stało się to w dużej i odpowiednio przygotowanej sali, dobrze wysterylizowanej z rozpowszechnionej bylejakości, jednocześnie odpowiedniej dla wykonawców staromodnych, skrupulatnie dokładnych, legitymizujących się metrykami czasów nielaptopowych. Wszyscy osiedli w jednym miejscu, z możliwością współpracy w kontakcie wzrokowym, w atmosferze w jakiej pracuje się chętniej, emocjonalniej, uczciwiej. Owocem dziesięć kompozycji. Bezbłędnych. Przy okazji tej płyty bywa tylko wyśmienicie, bardziej wyśmienicie i jeszcze wyżej. Całość otwiera pogodne "Down From London", oprawione humorystycznym tekstem, promiennie torując pozostałym kompozycjom pozytywną linię frontu. Od tego momentu słuchacz wie, że nic go nie zawiedzie. Blisko dziesięciominutowe, tytułowe "It's None Of Your Business", to utwór z terytorium klasycznych Caravan. Chwytliwa melodia, idealnie zazębiająca się z okazjonalnymi klawiszowo-gitarowymi odjazdami. I tych odjazdów nie zabraknie w żadnej z krótszych czy dłuższych piosenek, aż po finałowy instrumental "Luna's Tuna".
Najlepsze z całości momenty? Obok już wymienionych, nie sposób przeoczyć zadziornego "Ready Or Not" (kandydat na murowany Caravanowy hit !), jak też ballad - pełnej zadumy, z altówką oraz pianinem "There Is You", z wniebowziętym fletem "I'll Reach Out For You" czy będącej popandemicznym echem "Spare A Thought" ("... nigdy, przenigdy nie będzie tak samo, dopóki znowu nie staniemy na nogi. Pomyśl zatem o przyjaciołach, jakich mieliśmy. O tych, którym się nie udało ..."). Ponadto swoje dobro czyni, opatrzone przeuroczą melodią "Every Precious Little Thing" (pielęgnujmy wszystko, co mamy. Doceniajmy, cieszmy się, szanujmy, kochajmy. Niekiedy zwykły drobiazg może okazać się skarbem). Ależ tu zakotwiczono malowniczo rozbujany, dosłownie śpiewny flet. Jimmy Hastings zagrał z jakąś trudną do zdefiniowania szczęśliwością. Diamentowy szlif. I choćby tylko dla tych momentów wypada się przed tą płytą nie opierać. A przecież zostało nam jeszcze parę celowo nieprzywołanych w tym tekście nut. Równie okazałych, zgrabnych melodycznie, kunsztownych, a co istotne, zagranych przez facetów, dla których tajniki wysokoprocentowego baśniowego rocka wciąż nieobce.
Wspaniała płyta. Jakże inna od nowości oferowanych przez te wszystkie korporacyjne i handlujące modnisiami Warnery czy Universale. Nie przegapcie tej oto Caravan'owej chwili. Repety nie będzie.

a.m.


poniedziałek, 25 października 2021

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 24- na 25 października 2021 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań








"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 24- na 25 października 2021 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja i
prowadzenie: Andrzej Masłowski

 

Dużo wspaniałej muzyki. Więcej się nie dało. Kolejna jej działeczka już w najbliższą niedzielę.
Dzisiaj krótko; nie bardzo chce mi się rozpisywać o tym, o czym w Nawiedzonym wyczerpująco dałem popis. Wrzucam więc pełną setlistę, z jak zawsze zachowaną chronologią przebiegu, życząc miłego przeglądania.
Do usłyszenia ...


JUDAS PRIEST "Reflections - 50 Heavy Metal Years Of Music" (2021) - kompilacja
- All Guns Blazing - {oryginalnie na albumie "Painkiller" /1990/}
- Out In The Cold - {live from the Fuel For Life Tour 1986}
- The Green Manalishi (With The Two Pronged Crown) - {Fleetwood Mac cover} - {live, 21st November 1981 - Point Of Entry Worldwide Blitz Tour - Hammersmith Odeon, London}

HOUSTON "IV" (2021)
- Heart Of A Warrior
- Such Is Love

SANTANA "Blessings And Miracles" (2021)
- Santana Celebration
- Whiter Shade Of Pale - {feat. STEVE WINWOOD} - {Procol Harum cover}

LEVERAGE "Above The Beyond" (2021)
- Do You Love Me Now
- Angelica

ROY ORBISON "The Soul Of Rock And Roll" (2010) - 4 CD kompilacja
- (All I Can Do Is) Dream You - {live - released on the album "A Black And White Night Live" /1989/}

THE CHIEFTAINS "The Wide World Over" (2002) - kompilacja
- The Foggy Dew - {with SINÉAD O'CONNOR} - {oryginalnie na albumie "The Long Black Veil" /1995/}

ULTRAVOX "U-Vox" (1986)
- All Fall Down - {gościnnie THE CHIEFTAINS}

CARAVAN "It's None Of Your Business" (2021)
- Ready Or Not
- Every Precious Little Thing

YES "The Quest" (2021)
- Leave Well Alone
a) Across The Border
b) Not For Nothing
c) Wheels

METROPOLIS "The Power Of The Night" (1999)
- The Power Of The Night
- Never Look Back

NORWAY "Rising Up From The Ashes" (2006)
- The Power Of Gold
- Haunted

GREENHOUZE "Greenhouze" (2005)
- The Point

GUN "Gun" (1968)
- Race With The Devil
- Rat Race

FAIRFIELD PARLOUR "From Home To Home" (1970)
- Soldier Of The Flesh
- I Will Always Feel The Same

TITANIC "Eagle Rock" (1973)
- One Night In Eagle Rock
- Macumba - {bonus track / singiel 1973}

JUDAS PRIEST "Sin After Sin" (1977)
- Race With The Devil - {Gun cover} - {bonus track / recorded during the "Stained Class" sessions}

THREE MAN ARMY "Two" (1974)
- Polecat Woman
- Space Is The Place 

MAGNUM "The Eleventh Hour" (1983)
- The Prize
- Breakdown
- So Far Away

ZAR "Hard To The Beat" (2003)
- Never So Alone
- Waiting For The Storm

RPM "RPM" (1982)
- Firestarter

 

 

Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






niedziela, 24 października 2021

VANGELIS "Juno To Jupiter" (2020 / opublikowane 2021)






VANGELIS
"Juno To Jupiter"
(DECCA)



Najnowszy Vangelis tylko zwodniczo uspokajający. Rzecz inspirowana misją NASA, a konkretnie wyprawą sondy kosmicznej Juno (vide "Juno To Jupiter") do zbadania Jowisza. Album sugestywnie wbija odbiorcę w chęci odkrywcze, a także w niezbadane pozaziemskie przestrzenie. Muzyka delikatna, wyciszona, niekiedy na paluszkach, z selektywnymi soprano wokalizami Rumunki Angeli Gheorghiu.
Tym razem bez wyrazistych melodii, zapamiętywalnych motywów, absolutnie nieradiowo. Do słuchania przy gwieździstym niebie, o które w obecnym położeniu mojej zodiakalnej wagi coraz trudniej.
Otwierające całość, ponad trzyminutowe "Atlas' Push", do złudzenia przywołuje skojarzenia z PinkFloyd'owskim "On The Run". Ale po jego zakończeniu nie storpeduje nas ustawionych na jeden czas dywizjon hałaśliwych zegarów.
Płyta, w zasadzie była gotowa do wydania już w poprzednim roku, tak też na rewersie okładki zapisano rocznik 2020, lecz na kompakcie wydano ją dopiero pod koniec września właśnie obowiązującego roku. I zawsze będzie się nam myliło. Za pięć lat zaczniemy się wzajemnie przekonywać, iż poznaliśmy tę muzykę właśnie w dwa tysiące dwudziestym, nie dwudziestym pierwszym. Ludzka pamięć zawodna. Polegamy na tym, co zapisane.

Powracając jednak na muzyczne "June To Jupiter" łono. Subtelna elektronika, niekiedy tylko pianino, i wystarczy. Ciarki po mym ciele przelatują orbitalnie.
W "Juno's Power" oraz "Space's Mystery Road" jest zainstalowany pewien niepokój, coś w rodzaju mirażu względem bezpieczeństwa pozaziemskich wojaży. Nieco później wyłania się błogie, niemal beztroskie "In The Magic Of Cosmos", jednocześnie płynnie uruchamiając rozmarzone "Juno's Tender Call" - cóż za cudowny głos Angeli. I tak czaruje ten album, zarówno w przytoczonym fragmencie, jak chwilę wcześniej, bądź w dalszej jego fazie. Jakże to inna elektronika od tej miksowanej na dwóch zespolonych gramofonach, po których nerwowo palcują panowie didżeje. Oto muzyka z działu zdehumanizowanej elektro-maszynerii, w której paradoksalnie tak wiele ludzkiej duszy. Brawo Vangelis. Jak zawsze mistrzowsko. Teraz tylko czekać, co stanie się z niesłuchalnym niegdyś "Beaubourg"-iem, którego nowe wcielenie już w przyszłym roku.
"Juno To Jupiter" - rzecz obowiązkowa dla penetratorów niezbadanego kosmosu.

a.m.

sobota, 23 października 2021

JAY MILES "9 Hours" (2005) / NOVAK "Forever Endeavour" (2005) / GREENHOUZE "Greenhouze" (2005) / METROPOLIS "The Power Of The Night" (1999) - wszystkie MTM Music

Ponudzę jeszcze trochę o MTM Music. Jeśli kogoś temat wprawia w ziew, zawsze można wbić w któryś z dziesiątków innych tekstów, jakie dotąd zamieściłem.
Dzisiaj o jednoalbumowcach, czyli epizodyczne historie skazanych na zapomnienie.

JAY MILES "9 Hours" (2005)
Na początek "9 Hours" - jedyny album szwajcarskiego AOR'owca (ponoć był jeszcze "Steamtrain", jednak nic o nim nie wiadomo), Jaya Milesa, który za swą ojczyznę wybrał Stany Zjednoczone. Muzyk osiadł na Nowym Lądzie mając 28 lat, ponieważ lubił tamtejszego rocka, a swą decyzją chciał się także dopasować do jego realiów, czyli w muzycznym znaczeniu znaturalizować. Jay dysponował dobrym, mocnym głosem, skupiał też wokół siebie markowych muzyków, z którymi nic, tylko podbijać świat. A, że wyszło inaczej ...
Moje CD to skromnie wydana wersja promo, a więc ładnie opakowany bezinformacyjny Tidal lub Spotify, tyle, że jednak na fizycznym nośniku. Zero treści, kto, co, na czym gra, produkuje czy inżynieruje. I tylko wielka szkoda, że tak na promówkach wówczas traktowano dziennikarzy/radiowców, którzy w nieinternetowej rzeczywistości, zamiast sypnąć w przekazach cennymi informacjami, mieli do dyspozycji jedynie samą muzykę oraz tytuły piosenek.
Z dociekliwości wiem, że na polu tej płyty gitary obsługiwali Steve Lukather oraz Michael Thompson, co już wbija ją w poczet ponadprzeciętnej atrakcyjności. Niestety "9 Hours" nie odniosło żadnego sukcesu. Listy przebojów milczały, natomiast rockowe encyklopedie hasła "Jay Miles" do dzisiaj nie uwzględniają.

Na promujące single MTM Music wybrało "Everlasting Love", "Still Believe In Love" oraz "Safe", ja zaś postawiłbym na balladę "I Don't Want To Hold You" oraz żywsze nieco "Lonely", pomimo iż cała płyta wydaje się nieskazitelnie okay. Niewybitna, nie na miarę potęg Toto czy Foreigner, a jednak to bezapelacyjnie klasowy AOR/melodic rock, który w mojej radiostacji zawsze miałby drzwi otwarte.



NOVAK "Forever Endeavour" (2005)
Pod polsko brzmiącym Novak, ukrywał się wokalista House Of Shakira, Andreas Novak. Ani on, ani jego dłuższa stażem grupa, nigdy nie zawojowali światem. Największym zainteresowaniem obie ekipy cieszyły się w chłonnej na sztukę Japonii, no ale w tamtych rejonach to norma. Japończycy uwielbiają rocka w każdej postaci. To kraj i ląd absolutnie specyficzny, który nawet w dobie strumieni wciąż preferuje fizyczne nośniki, stanowiące circa dziewięćdziesiąt procent udziałów na rynku sprzedaży muzyki. Gdyby cały świat postępował wedle kodeksu tych największych na naszym globie pracusiów, być może nie byłoby pod wieloma względami - głównie artystycznymi oraz moralnymi - aż tak, i tu przepraszam za mój brak wstrzemięźliwości, chujowo.

Zespół Novak należał do świata melodyjnego rocka, jednak uprawiał tę dziedziną sztuki dość specyficznie, nie dając się łatwo skategoryzować. Polecam zadanie sobie trudu, zdobycie tej płyty i uczciwe w nią zaangażowanie, a wiele piosenek wynagrodzi nasze zaufanie. Dla mnie najlepszymi "How Does It Feel", "By Your Side" oraz zamykająca całość ballada "Gates Of Defeat". Oczywiście, można pokusić się na edycję japońską, z jednym extra utworem, lecz na początek, jestem przekonany, wystarczy podstawowa dwunastka.
Płytę wzbogaca spory pakiet niezłych gości, m.in. uznani gitarzyści: Tommy Denander czy Daniel Palmqvist, ale też perkusista oraz klawiszowiec Daniel Flores, który tutaj jednocześnie pełnił rolę albumowego producenta.
Nieoczywisty, pełen niespodzianek, a nawet różnych trików album, świetna zabawa dla wymagających. Warto.


GREENHOUZE "Greenhouze" (2005)
Nastrojowe, klimatyczne AOR, zbudowane wokół przepastnych klawiszy oraz chyba celowo przytłumionych gitar. Płyta wydana tylko na terytoriach Niemiec oraz Japonii. Jedyny album tych lekkich hardrockowców, z którego ledwie jedno nagranie zaprezentowałem w swoim nawiedzonym w lutym 2012 roku. I dobrze, że udało się choć tyle, albowiem nie brakuje w mej chałupie płyt, które kiszę od wieloleci, a na które wciąż nie znalazłem choćby chwili.
Greenhouze to w sumie duet, acz wspomagany przez licznych sidemanów. Na czele niejaki Solli, czyli Hans Olav Solli - wokalista norweskich Sons Of Angels, ale znamy go też jako rock-śpiewaka z drugiej płyty grupy 21 Guns, a więc z zespołu dowodzonego przez ThinLizzy'owskiego Scotta Gorhama. Partnerem Solliego w Greenhouze był Lars Levin - wieloinstrumentalista, pod wieloma muzyczno-kompozytorskimi aspektami niezwykle uzdolniona postać.
Ależ szkoda, że panowie machnęli tylko jeden album. Sądzę, że przy trzecim rozwaliliby planetę. Mieli ogromny potencjał, co wyczuwało się już od inicjującego "The Point". Rozmarzony, niemal terapeutycznie brzmiący numer, mający w sobie coś z atmosfery "Miami Vice". Było to granie w duchu eleganckich Mike+The Mechanics, chwilami wolniejszych Stage Dolls, Strangeways, a nawet Mr. Mister. Kolejną równie udaną tu nastrojową petardą okazało się "Everything", jednak nie lekceważyłbym pozostałej reszty.


METROPOLIS "The Power Of The Night" (1999)
Na koniec moje oczko w głowie. Album, który ubóstwiam, i który uważam za jeden z klejnotów melodyjnego rocka. Muzyka wytrawna, bogata, przestrzenna i perfekcyjnie dopracowana, w niczym nieustępująca najlepszym dokonaniom Toto, Mr. Mister, Journey i tym podobnym ekipom.
Jedyny album Kanadyjczyków, choć niejedyne dzieło w muzycznej historii obu panów, a więc co już się wyjaśniło - duetu, tworzonego przez wokalistę i basistę - Petera Fredette, oraz gitarzystę, klawiszowca, perkusistę, a i albumowego producenta - Stana Meissnera.
W swoim czasie, gdy byłem jeszcze niedoświadczonym radiowcem, niewierzącym w moc moich lokalnych radiorozgłośni, z których sygnał ledwie roznosił się do rogatek Poznania, dumałem po cichu, a może się zbiorę i wyślę ten materiał takiemu Niedźwieckiemu? Facet na bank nie miał okazji poznać, za to jego zna cała Polska, może zagra i spopularyzuje zjawisko. Szybko mi jednak przeszło. Pomyślałem, chrzanić, nie będę poświęcać moich odkryć na wytłuszczanie nazwisk warszawskim panom mądralińskim, którym i tak przesadnie wszyscy wazelinują. Nie poszło więc pocztą Metropolis, nie poszło żadne inne moje wykopalisko na poczet sukcesów lektyką noszonej Trójki czy jakiejkolwiek innej ogólnopolskiej rozgłośni. I dobrze, niech grają te swoje smoothdżeziki, a za debest niech słusznie uchodzi moje Nawiedzone. Jedynym odstępstwem okazał się Tomek Beksiński. Wielbiony przeze mnie radiowiec, jakiego szczerym uczuciem cenię i ceniłem od zawsze. Tylko jemu wysłałem - nie zachowując nawet egzemplarza dla siebie - grupę Love Club, a także dzięki dwóm rozmowom telefonicznym zaraziłem płytą Tiamat "Wildhoney". Przy czym, z dumą zaznaczę, iż Beksiu wszystko powyższe u siebie zaprezentował i nawet podziękę dostałem - natomiast przyjęcia forsy za amerykańskie CD, niemal kompletnie anonimowej grupy Love Club, odmówiłem. Ale hola hola, bo oto nieźle odjechałem od tematu. Miało być o Metropolis.

No więc, płyta fantastyczna. Każdy meloman AORu musi po nią sięgnąć. Po prostu musi. Trzeba mieć na półce kawałki "Never Look Back", "Wild And Blue" czy wykorzystane w jednym z epizodów "Piątku trzynastego" - "The Darkest Side Of The Night". Że o tytułowej power balladzie - "The Power Of The Night" - tylko napomknę, wszak nie kochać to grzech. 


P.S. Jeśli Szanowni Państwo zechcecie, chętnie temat pociągnę. Do omówienia jeszcze wiele MTM'ów.

a.m.


na Kole100rzu

Moje syncio Tomek wyciągnął mnie na Kolejorza. Mecz z nisko notowaną Wisłą Płock, była więc możliwość na nieco przyjemnej gimnastyki, a i dobry wynik.
Bilety kupione na spontanie dobre dwa tygodnie temu, liczyłem jedynie na widowisko w okowach ciepłej jesieni, a w ramach podsumowania nie ukrywam radości, że na chwilę przed, przestało padać.
Miło popatrzeć na niekiedy koncertowych João Amarala, Bartka Salamona, Mikaela Ishaka czy Kubę Kamińskiego. Oj, chciałbym tak grającą Wartę. Taką jakość, takie możliwości. Ale Warta to jednak inny stopień rozpieszczania i nadskakiwania, inny budżet oraz dużo mniejsza przychylność biznesu. Przed Zielonymi jeszcze bardzo dużo pracy, a przede wszystkim najbliższym celem ratowanie fatalnego sezonu.
Lech bez zacinki. Sunie ta lokomotywa po lśniących torach. Niech więc pruje, niech nie zważa na semafory, bocznice, wąwozy i krętasy, niech wali w serce tarczy, w mistrzostwo!. 

a.m.

P.S. Chętnie kupię szalik Kolejorza z napisem: "jestem piknikiem". 



Przegrani


"OGÓR PDW" - czyli Ogór, Pozdrowienia Do Więzienia. -- Znaczy, ktoś ważny.

pierwsza połowa, jeszcze zero zero

rzut okiem na trybunę gości


mecz na plus, w sumie 4:1, choć to kadr z pierwszej połowy zakończonej 1:1

wtorek, 19 października 2021

NORWAY "Rising Up From The Ashes" (2006) MTM Music

 


 

NORWAY
"Rising Up From The Ashes"
(MTM Music)

 

Ostatnio co nieco się nie zgadza. Na amerykańsko ochrzczeni Houston, de facto są Szwedami, choć ich nowa płyta na szczęście nieskuta lodem, a na dobitkę pragnę właśnie przywołać amerykańską, z New Jersey ekipę, zwaną z nordycka Norway. Na szczęście to też gorące granie, więc nie chwytajmy za kalesony.
Wciąż tkwię w archiwach MTM. Wygrzebuję lubiane albumy, o których obecny świat ma podobne pojęcie, co ja o budowie mostów.
Nieprzepastna grupy historia, ledwie trzy albumy, do tego trochę niełaskawy los - tak w skrócie można spointować klawiszowo-gitarowych Norway.
Zaczęli w 1985 roku, a więc w glorii chwały czasach dla lekkiego metalu, próbując wbić się pomiędzy wyczyny mocarzy gatunku, typu Foreigner, Journey, Survivor bądź REO Speedwagon. Ich albumowy debiut "Night Dreams", umiarkowanie spodobał się w melodic'rockowych kręgach Europy, pomimo iż ziomale Amerykanie nie mieli o jego istnieniu bladego pojęcia. Fakt, płyta mocno cierpiała na niedostatki produkcyjne, ale mimo wszystko powiewała sztandarem nadziei na przyszłość. Kiedyś trochę nią rozczarowany wypuściłem z rąk, a teraz jej odzyskanie to już nie taki chleb powszedni.
Skromny sukces "Night Dreams" doprowadził do zainteresowania zespołem przez mocny w latach dziewięćdziesiątych label Now & Then Records, który zresztą chwilę później został wchłonięty przez obecnego już dziś giganta Frontiers Records. To tam właśnie pod koniec 1999 roku powstawał ich drugi album - "Arrival" (ten na szczęście posiadam). Dużo atrakcyjniejszy, zarówno pod względem repertuaru jak i produkcji. Ta nagrywana pomiędzy Anglią a Stanami płyta, wreszcie dotarła na sklepowe półki amerykańskie, pomimo iż znowu Norway sprzedawali się głównie w wybranych punktach Europy oraz chłonnej na muzykę Japonii. Potem nastąpiło kilka lat przerwy oraz istotne przetasowanie personalne - grupę opuścił wokalista i klawiszowiec Glenn Pierson, a w jego miejscu pojawił się legitymizujący identycznymi umiejętnościami Dave Baldwin. Styl i ambicje Norway pozostały niezachwiane, ich jedyny, jak się okazało album dla MTM - "Rising Up From The Ashes" - tryskał refrenami, rzetelnym warsztatem i podobnie, co "Arrival", skrzętnie dbałą realizacją, pomimo iż tradycyjnie na rynku przepadł z kretesem, niczym upuszczone mydło do szalejącej nurtem rzeki.

Trudno wyróżnić jakąś konkretną kompozycję, a dla równowagi przynajmniej jedną zganić. I to jedyna wada tego albumu. Ponieważ lubię, gdy coś mną szarpnie, a i dobrze też niekiedy zmarszczyć wargi w geście potępienia. To zdrowe. To wykazuje emocje, wskazuje na sinusoidalność wrażeń, wzmaga chęć dalszego kontaktu. Na "Rising Up From The Ashes" zapanowała zaś równowaga, inna sprawa, że z wysokiej półki. Włączając album od pierwszego z brzegu "Save Me", otrzymujemy gwarancję tupania nóżką aż po ostatni akord, będącego na mecie "Haunted". No może trochę bardziej lubię wbite w jądro płyty "The Power Of Gold" czy osadzone, w przedfinale akustyczną balladę "Won't Let You Down" oraz zainstalowaną u schyłku, okazałą rock-heart pieśń "Haunted". Nie będę jednak nikogo czarować, iż to kawałki wyrastające na szczególne przywileje w dziedzinie aluminiowego metalu. A jednak poczułem tych kilka razy przyjemne "i'm over the moon". I to by było na tyle.
Przed chwilą nastąpiła mowa o kolejnym udanym łupie MTM. Firmy, którą z łezką wspomnień, jak zauważyliście, lubię raz po raz przywoływać.

P.S. Za ciekawostkę niech posłuży wiadomość o powrocie do Norway dawnego wokalisty, Glenna Piersona, a także zapewnienie o wzmożeniu aktywności grupy, która wzięła się za remasterowanie dawnych nagrań, na razie z myślą o płycie kompilacyjnej, na której jednak też ma być coś nowego.

 
a.m.

 

poniedziałek, 18 października 2021

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 17- na 18 października 2021 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań








 

"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 17- na 18 października 2021 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja i
prowadzenie: Andrzej Masłowski

 

Przeleciało raz dwa. Zawsze tak jest. I znowu długo długo do kolejnej niedzieli. Najgorsze, że ten czas wciąż wydaje się ciasny. Od tygodni dźwigam siatkę z winylami i nie mogę ruszyć z miejsca. No bo tak, tu gorące nowości, potem powrót do tyciu wcześniejszych nowości, jeszcze ze trzy/cztery starocie, i po audycji. Każdego tygodnia sytuacja się powtarza. Cholerka niedzie, przydałby się dodatkowy program. Może nawet w internecie, albo co. Najlepiej w Radio Poznań, no ale tamtą stację od 2015 roku okupują prawuchy i trzeba cierpliwie poczekać, aż przerypią wybory, wszystkich tych lebiegów powypieprzają, po czym wreszcie nastąpi bardzo dobra zmiana. Najgorsze, że koleżeński i przyjaźnie do mnie nastawiony Mariusz Kwaśniewski (też facia szalenie lubię) już prawie mnie wkręcił do dawnego Merkurego, i sądzę, że oboje bez czczych obietnic myśleliśmy o jakiejś współpracy, lecz wkrótce przypętały się prawuchy, przejęły stację, której nikt teraz nie słucha. No i nie dziwne, kogo obchodzą ich smutne gadki. Ale odbijemy sobie, jeszcze trochę. Dobro zawsze zwycięży. Zwycięży muzyka, dobre emocje, ludzie z pasją.
W Nawiedzonym tak na moje oko atrakcyjnie. Trzy gorące albumy - Houston "IV", "Caravan "It's None Of Your Business" oraz Coldplay "Music Of The Spheres". Miałem jeszcze dwa inne, ale muszą poczekać. Może się uda za tydzień. Na najbliższy piątek szykuje się kolejna porcja atrakcji. Wydawnicza jesień, nie ma żartów.
Czwarty i stosownie zatytułowany album Houston - "IV", spodziewanie przynosi porcję klawiszowo-gitarowego hard rocka. Nie za mocnego, takiego radiowego. Grupa nosi amerykańską nazwę, choć pochodzi z na pół mroźnej Szwecji. Kolejny dobry zespół w mojej długiej melodycznorockowej opowieści. Producentem Ricky Delin - etatowy wieloletni współpracownik grupy, zarówno w warstwie realizatorskiej, jak i kompozytorskiej. Jak dobrze, że przy nowym albumie chapnęli ich Frontiers Records, label podzielający gust muzyczny Houston, podzielający też i mój. Słucha się tego pełną piersią. Melodia goni melodię, a Hankowi Erixowi nawet się struna w głosie na moment nie omsknie. Wczoraj zaserwowane trzy kawałki to dopiero preludium dla tej płyty na mojej częstotliwości. Nasłuchamy się, wszystko w perspektywie. Na płycie nie ma chwili do odpuszczenia.
Po ośmiu latach nowe studio dzieło zaserwowali Caravan. Moi jedyni lubiani przedstawiciele Sceny Canterbury. Przepraszam za patos, nic nie poradzę, tak mi sumienie podpowiada, ale płyta kapitalna! - "It's None Of Your Business", z a'la noworomantyczną okładką, nie męczy ciężkimi eksperymentami, komplikacjami czy niepojętymi meandrami, w zamian udowadniając, iż art rock nie musi być nadęty. Szczególnie dla tych wszystkich onanistów względem cierpiących gitarowych solówek.
Płytę nagrano raz dwa, w dwa miesiące. Wszystko wydarzyło się w czerwcu oraz lipcu panującego nam roku, i po sprawie. I jest, i cieszy. Muzycy podeszli do sprawy wyjątkowo serio. Zaszyli się w dużej przestrzennej sali, dobrze przygotowanej, takiej z oddechem, odpowiednio ze współczesnej nerwówy wysterylizowanej, o uroku typowym dla wykonawców staromodnych, skrupulatnie dokładnych, nielaptopowych. Wszyscy w jednym miejscu, w kontakcie wzrokowym, a to już na samym starcie dało przewagę nad coraz powszechniejszymi działaniami mailowo-telefonicznymi. -- Dziesięć nagrań, dwa dłuższe, ośmio- i niemal dziesięciominutowe, reszta to piosenki cztero-/pięciominutowe. Za wyjątkiem instrumentalnego finiszu - "Luna's Tuna", notabene wczoraj posłuchanego. Cóż za rockowe archeo gitarowo-klawiszowe flirty z fletem oraz altówką. Atmosfera z czasów, kiedy świat nie był w telefonie. Kiedy uzależnialiśmy się od zapachów, emocji, muzyki. Caravan przywołują czasy, w których było najlepiej. Utwór tytułowy może być tego przykładem, ale także popandemiczne echa zawarte w balladzie "Spare A Thought", też czynią swoje. Bo jak śpiewa Pye Hastings: "nigdy, przenigdy nie będzie tak samo, dopóki znowu nie staniemy na nogi. Pomyśl więc o przyjaciołach, których mieliśmy, o tych, którym się nie udało". Pye także trafnie wyraża się w nienastawionym jeszcze przeze mnie "Every Precious Little Thing" - rzecz w temacie pielęgnowania wszystkiego, co mamy. Doceniajmy, cieszmy się, szanujmy, kochajmy, ponieważ niekiedy zwykły drobiazg może okazać się skarbem. Super album, serio. Mam go na afiszu, tym bardziej wypatrujcie kolejnych z niego songów w moim nawiedzonym.
Pozostała nam trzecia nowość - Coldplay "Music Of The Spheres". Zapomnijcie o ich pierwszych trzech płytach. Dopiero wtedy zabierzcie się za te muzykę. Ekipa Chrisa Martina anno domini 2021, a ta z czasów "Don't Panic", "In My Place" czy "Fix You", to kompletnie inne zawody, pomimo iż biorą w nich udział ci sami gracze. "Muzyki sfer" należy posłuchać z pozycji czystej karty.
Jest koncepcyjnie, kosmicznie i bardziej pop-rock niż alternative rock. Dzisiejszych Coldplay na pewno pokochają Koreańczycy, i niekoniecznie jedynie za "My Universe", gdzie zagościli wypielęgnowani BTS. Cholerka, w ogóle zmieniło się pojęcie gwiazd. Kiedyś pod komunikatem "with special guest star" oczekiwałem Paula Anki, Roda Stewarta lub Toma Jonesa, a dzisiaj tego odpowiednikami BTS, Selena Gomez, Jacob Collier czy We Are King. Wszystko gwiazdy. Jakże inny kosmos od tego, który w erze 70/80's nakreślał elektryczny Jeff Lynne.
Dwanaście kompozycji, konkretnych dziewięć, plus trzy intra. Fajny finał, mini suita "Coloratura". Wczoraj przeleciała się po moim fm. Ale też parę niezłych piosenek, m.in. "Humankind", "Higher Power" czy de facto z powerem "People Of The Pride". Resztę muszę jeszcze solidnie opanować. A o czym album, skoro konceptualnie? Otóż, mamy The Spheres, czyli taki na niby układ planetarny, swego rodzaju Coldplay'owy Układ Słoneczny. Dziewięć fikcyjnych planet, trzy satelity, gwiazdę oraz mgławicę. Alter przestrzeń w stosunku do tej nam najbliższej, jedynej tak naprawdę znanej. Poza nią jedna wielka niewiadoma. I kto wie, być może w wieloświecie takich Coldplay'owych zaświatów bez liku. O The Spheres jest we wszystkich piosenkach. Obserwujemy więc humanizm międzygalaktyczny w obcym, ale na swój sposób całkiem zrozumiałym świecie.
To tyle, jeśli chodzi o nowości. Poza tym, szczypta opisywanego ostatnio labelu MTM, wyciąg z talentu Adriana Gurvitza, nieudane podejście do debiutu Noah And The Whale (znowu skaprysił się odtwarzacz), dwa numery z coraz lepszych najnowszych Yes, a także po kruszynkach z ostatnich dzieł Lindseya Buckinghama oraz Sharon Corr, plus trzy fantastyczne fragmenty z legendarnego drugiego longplaya celtic'rockowych Cry Before Dawn. I jeszcze kilka innych rzeczy, o których jak zawsze trochę się nagadałem, a których też się nasłuchaliśmy. I ogólnie czułbym ogromną satysfakcję, gdyby nie zawracanie dupy z programowaniem (w pierwszym przynależnym mi kwadransie) nikomu niepotrzebnego Nocnika, przez pewną młodą pannicę, która z zaskoczenia podidżejowała wczoraj w antenowym czasie pana bluesującego.
Oby do jeszcze lepszego "do usłyszenia" ...

 

DEVILS IN HEAVEN "Rise" (2021)
- Ships In The Night
- Heart, Mind & Soul

HOUSTON "IV" (2021)
- She Is The Night
- You're Still The Woman
- Until The Morning Comes

YES "The Quest" (2021)
- Sister Sleeping Soul
- Mystery Tour

JADED HEART "IV" (1999)
- Live And Let Die
- Stonecold - {Rainbow cover}

STONE SOUP "Spooge" (1997)
- Youngblood
- Hard Fall

CARAVAN "It's None Of Your Business" (2021)
- It's None Of Your Business
- Spare A Thought
- Luna's Tuna

SOULSAVERS "The Light The Dead See" (2012)
- I Can't Stay

COLDPLAY "Music Of The Spheres" (2021)
- Coloratura

CRY BEFORE DAWN "Witness For The World" (1989)
- No Living Without You
- Always To Win
- Last Of The Sun

ULTRAVOX "Vienna 92" (1992) MAXI CD
- Vienna 92

TRISTAN BRUSCH "Das Paradies" (2018)
- Zuckerwatte

JAKE BUGG "Saturday Night Sunday Morning" (2021)
- Hold Tight

LINDSEY BUCKINGHAM "Lindsey Buckingham" (2021)
- Santa Rosa

NOAH AND THE WHALE "Peaceful, The World Lays Me Down" (2008)
- Jocasta - {nie w całości - przeskakiwało}

SHARON CORR "The Fool & The Scorpion" (2021)
- My Beautiful

THREE MAN ARMY "A Third Of A Lifetime" (1971)
- Midnight
- Together

THE GRAEME EDGE BAND featuring ADRIAN GURVITZ "Paradise Ballroom" (1977)
- Paradise Ballroom
- Human

THE GRAEME EDGE BAND featuring ADRIAN GURVITZ "Kick Off Your Muddy Boots" (1975)
- Somethin' We'd Like To Say

ATOMIC ROOSTER "Atomic Rooster" (1970)
- Winter

NOVI SINGERS "Torpedo" (1970)
- Coś Specjalnego

 

 

Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"

 




niedziela, 17 października 2021

zaproszenie na memoriał

Dziś niedziela, dzień radiowy. Polecam go wszystkim, wszak dzień radiowy należy radiować.
Trochę nowej muzyki, ale przecież wiecie, nie jestem z tych, którzy o dobrych dawnych i niedawnych dokonaniach zapominają. Nie jestem typem radiowca budującego własną pozycję na bazie streamingowych preorderów, i pewnie dlatego mam niekwestionowaną przewagę.
Odezwał się do mnie Łukasz Jakubowicz, organista m.in. Ani Rusowicz, z prośbą o przekazanie zaproszenia na kolejny Memoriał Jona Lorda, który tym razem odbędzie się 21 października w warszawskich Hybrydach. Będzie trochę atrakcyjnych gości, m.in. Andrzej Zieliński (Skaldowie), Grzegorz Kupczyk (Ceti), Piotr Brzychcy (Kruk) czy Bartek Kossowicz (Collage). Obok numerów ze śpiewnika Deep Purple czy Rainbow, będzie też specjał - premierowy song, o którym Łukasz napisał, cytuję: "wyszło trochę w klimacie Rainbow, mniej Purpli, może Iron Maiden". Dodatkowo dostałem tego plik audio. Ale to raczej bonus do domowego użytku. W nawiedzonym eterze pliki nie obowiązują.
Lato minęło, został październik. Coraz chłodniejszy, łysiejący, wietrzny, nierzadko deszczowy. Ale dziś są przesmyki słońca, więc wykorzystam je tuż po dwudziestej drugiej. Bądźcie proszę na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
Do usłyszenia ...

a.m

 

piątek, 15 października 2021

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 10- na 11 października 2021 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań








"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 10- na 11 października 2021 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja i
prowadzenie: Andrzej Masłowski

 

Poniżej szczegółowy, choć z poślizgiem dostarczany właśnie przebieg ostatniego nawiedzonego. Opisu oszczędzę, głównie z szacunku dla tych, którzy słuchają.
Dzięki, że jesteście.
Do usłyszenia ...

 

UFO "Force It" (1975 / reedycja 2021)
- This Kids
including Between The Walls

HAMMERFALL "Renegade" (2000)
- Renegade
- A Legend Reborn

HAMMERFALL "Renegade" (2000) - MAXI CD
- Head Over Heels - {feat. UDO DIRKSCHNEIDER} - {Accept cover}

HAMMERFALL "Always Will Be" (2001) - MAXI CD
- Always Will Be

SOILWORK "A Whisp Of The Atlantic" (2021)
- Feverish
- Death Diviner

LONDON GRAMMAR "Californian Soil" (2021)
- Intro
- Californian Soil
- Lord It's A Feeling
- How Does It Feel

LOVE "Da Capo" (1966)
- Seven & Seven Is

RAY CHARLES "The Very Best - Georgia On My Mind" (1994) - kompilacja
- Let The Good Times Roll - {1959}

JOE COCKER "Luxury You Can Afford" (1978)
- Watching The River Flow - {Bob Dylan cover}

ROGER GLOVER And The GUILTY PARTY Featuring RANDALL BRAMBLETT "Snapshot" (2002)
- Could Have Been Me

JAKE BUGG "Saturday Night Sunday Morning" (2021)
- All I Need
- Downtown
- Lonely Hours
- Screaming

TEARS FOR FEARS "Secret World" (2006)
recorded at the Parc Des Princes Stadium in Paris during their 2005 world tour /18 June 2005/
- Shout

PROPAGANDA "1234" (1990)
- Only One Word
- How Much Love
- Ministry Of Fear

BLANCMANGE "Second Helpings - The Best Of Blancmange" (1990) - kompilacja
- The Day Before You Came - {ABBA cover} - {Blancmange na albumie "Mange Tout" /1984/}

BEVERLEY CRAVEN "Love Scenes" (1993)
- The Winner Takes It All - {ABBA cover}

ABBA "Super Trouper" (1980)
- Our Last Summer

BRUCE HORNSBY & THE RANGE "Scenes From The Southside" (1988)
- The Valley Road
- I Will Walk With You

BRUCE HORNSBY "Harbor Lights" (1993)
- Fields Of Gray 

DEVILS IN HEAVEN "Rise" (2021)
- The Night Is Over
- Take Me

TOWER CITY "A Little Bit Of Fire" (1996)
- Talking To Sarah
- I'll Sleep Tonight
- Closer To The Heart
- Stop Runnin'

THE MONKEES "The Monkees Live - The Mike And Micky Show" (2020)
- Daydream Believer
- Listen To The Band
- I'm A Believer

LINDSEY BUCKINGHAM "Lindsey Buckingham" (2021)
- Time

OST "Back To The Future" (1985)
LINDSEY BUCKINGHAM - Time Bomb Town

MANIC STREET PREACHERS "The Ultra Vivid Lament" (2021)
- Afterending

 

 

Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"