czwartek, 28 października 2021

CARAVAN "It's None Of Your Business" (2021)








CARAVAN
"It's None Of Your Business"
(SNAPPER MUSIC)



Mało kto dziś używa termometru rtęciowego, nikt też nie stosuje suwaka logarytmicznego, i na tej zasadzie nośniki muzyczne to także przeżytek. A ja mimo wszystko lubię przeżytki. Lubię antykwariaty, domy z książkami, piwnice z płytami. Lubię sztukę pomacać, powąchać, fizycznie i duchowo z nią poobcować. Lubię też gustownie wydanych najnowszych Caravan. Zarówno z okładki, jak i muzyki. A'la new romantic szata przywodzi na myśl dobre czasy, bowiem Caravan wywodzą się właśnie z nich. A nawet, z jeszcze odleglejszych, tych sięgających rock korzeni, czyli epoki przełomu 60/70's. Ery najbardziej płodnej, rozwojowej, czy jak to się teraz modnie mawia - kreatywnej.
Wydane niedawno "It's None Of Your Business" wbiło się w czub moich faworytów 2021 roku. Kto wie, być może ktoś jeszcze na ostatniej prostej zaskoczy, acz myślę sobie głośno, że nikt w tegorocznym kalendarzu, raczej Caravan pokonać nie zdoła. Zostały jedynie dwa krótkie miesiące panującego nam roku. Artyści, zatem walczcie, realizujcie się, czyńcie wysiłki.

Od zawsze uważam Caravan za jedynych pasujących mi przedstawicieli Sceny Canterbury. Nigdy nie miałem serca do tych wszystkich dziwacznych Gong'ów, dżezodjechanych SoftMachine'ów czy równie niepojętych National Health. Nudzili mnie niczym lekturowe "Nad Niemnem". Za to Caravan zawsze bywali jacyś nieziemsko delikatni, pastelowi, przestrzenni, jak takie piórko, tyle, że jednak na niwie rocka. U nich nawet kombinacyjne, zawiłe odloty, płynęły leciutko, niczym wbita we frak filharmoniczna "Sroka Złodziejka" Rossiniego.
Caravan po raz kolejny pokazują, że progrock wcale nie musi być nadęty. Że jego docelowymi odbiorcami niekoniecznie stado cierpiących na płacz pakietu sześciu strun onanistów, tryskających podnietą jedynie w momentach szlochu gitar. Nawet, jeśli Caravan po drodze w sam raz do mistrzów tamtej konkurencji, choćby grupy Camel, gdzie pejzażowe szarpanie strun wręcz wskazane. Ale to takie szarpanie z serca płynące, nie pod publiczkę, więc i też wyzbyte zgagi. Obok wspomnianej ekipy Latimera, potrafią tak tylko nieliczni, jak Stefek Hackett, Pendragon'owski Nick Barrett czy przetestowany swym talentem przez wszystkich Ziemian oraz Kosmitów David Gilmour. Inna sprawa, w Caravan gitara ma inne zadanie. Najczęściej stanowi za podkład, rytm, akompaniament. U Pye'a Hastingsa cudów dokonuje raczej przyjemny, celowo przytłumiony śpiew, natomiast dowodzona przez niego gitara umyślnie ustępuje pola popisom organowym oraz jakże czarującej altówce, plus romantycznym partiom fletu i okazjonalnej mandolinie. Do całości dochodzą jeszcze warunki realizacji. Tutaj bez pośpiechu czy łatwizn.
"It's None Of Your Business" nagrano tegorocznym latem, stało się to w dużej i odpowiednio przygotowanej sali, dobrze wysterylizowanej z rozpowszechnionej bylejakości, jednocześnie odpowiedniej dla wykonawców staromodnych, skrupulatnie dokładnych, legitymizujących się metrykami czasów nielaptopowych. Wszyscy osiedli w jednym miejscu, z możliwością współpracy w kontakcie wzrokowym, w atmosferze w jakiej pracuje się chętniej, emocjonalniej, uczciwiej. Owocem dziesięć kompozycji. Bezbłędnych. Przy okazji tej płyty bywa tylko wyśmienicie, bardziej wyśmienicie i jeszcze wyżej. Całość otwiera pogodne "Down From London", oprawione humorystycznym tekstem, promiennie torując pozostałym kompozycjom pozytywną linię frontu. Od tego momentu słuchacz wie, że nic go nie zawiedzie. Blisko dziesięciominutowe, tytułowe "It's None Of Your Business", to utwór z terytorium klasycznych Caravan. Chwytliwa melodia, idealnie zazębiająca się z okazjonalnymi klawiszowo-gitarowymi odjazdami. I tych odjazdów nie zabraknie w żadnej z krótszych czy dłuższych piosenek, aż po finałowy instrumental "Luna's Tuna".
Najlepsze z całości momenty? Obok już wymienionych, nie sposób przeoczyć zadziornego "Ready Or Not" (kandydat na murowany Caravanowy hit !), jak też ballad - pełnej zadumy, z altówką oraz pianinem "There Is You", z wniebowziętym fletem "I'll Reach Out For You" czy będącej popandemicznym echem "Spare A Thought" ("... nigdy, przenigdy nie będzie tak samo, dopóki znowu nie staniemy na nogi. Pomyśl zatem o przyjaciołach, jakich mieliśmy. O tych, którym się nie udało ..."). Ponadto swoje dobro czyni, opatrzone przeuroczą melodią "Every Precious Little Thing" (pielęgnujmy wszystko, co mamy. Doceniajmy, cieszmy się, szanujmy, kochajmy. Niekiedy zwykły drobiazg może okazać się skarbem). Ależ tu zakotwiczono malowniczo rozbujany, dosłownie śpiewny flet. Jimmy Hastings zagrał z jakąś trudną do zdefiniowania szczęśliwością. Diamentowy szlif. I choćby tylko dla tych momentów wypada się przed tą płytą nie opierać. A przecież zostało nam jeszcze parę celowo nieprzywołanych w tym tekście nut. Równie okazałych, zgrabnych melodycznie, kunsztownych, a co istotne, zagranych przez facetów, dla których tajniki wysokoprocentowego baśniowego rocka wciąż nieobce.
Wspaniała płyta. Jakże inna od nowości oferowanych przez te wszystkie korporacyjne i handlujące modnisiami Warnery czy Universale. Nie przegapcie tej oto Caravan'owej chwili. Repety nie będzie.

a.m.