czwartek, 28 kwietnia 2022

w izbie pamięci

Odeszli, światowej sławy elektronik Klaus Schulze oraz basista Randy Rand - muzyk kalifornijskich hairmetalowych Autograph. Oboje w swoim fachu bezbłędni.

Schulze, choć kojarzony, czy to z wczesnych Tangerine Dream, czy np. Ash Ra Tempel, tak naprawdę najlepiej czuł się oswobodzony, gdy nagrywał pod własnym nazwiskiem, ewentualnie w przez niego wymyślonych kolaboracjach. W Polsce pod tym względem spodobał się choćby ze współpracy z Lisą Gerrard - wokalistką Dead Can Dance - ale i w czasach odleglejszych, kiedy objeżdżał światowe tury koncertowe z Rainerem Blossem. Pod tym względem pamiętne polskie koncerty z 1983 roku i zabliźniający tamte wydarzenia album "Dziękuję Poland".
Circa przed miesiącem na moim FM posłuchaliśmy suity "Shadows Of Ignorance" - z płyty "Dune", którą otrzymałem przed laty od mojego niedawno zmarłego kumpla. Kawał niesamowitej, działającej na zmysły muzyki, jakiej u Schulzego całe spowolnione bity.
Z kolei Randy Rand, był tak długo basistą w amerykańskich Autograph, jak tylko to było możliwe. Zarówno w złotych czasach pierwszych trzech płyt, co też późniejszych przejściach, pauzach, różnych perypetiach, aż wreszcie comebacku. Był z nimi od zawsze na zawsze. Randy kochał rockandrolla, ale też Harleye, w których zawodowo przez czas pewien także maczał się w smarach.
Kolejne dwie nieoszacowane straty. Takie z półki: trudno przyszło, łatwo poszło. A czas, nie odwracając się za siebie, właściwym tempem biegnie dalej.

a.m.


wtorek, 26 kwietnia 2022

truskawki

W bogatym płytozbiorze folk/progrockowych Strawbs jest m.in. taki album "Deadlines". Jedno z późniejszych i wyjątkowo niedocenianych dzieł Brytyjczyków. Gdy zarzucimy okiem w kalendarz, obecnie tego typu muzyka wydaje się wręcz prehistoryczna. W brzmieniu i wyrażaniu myśli wyjawia odległe lata świetlne. Ale mimo wszystko, i tak już dawno po Jagielle oraz Grunwaldzie.
Jeszcze tylko w nawiązaniu do owego "niedoceniania" podkreślę, iż "Deadlines" nie zdobyło żadnej chwały na jakichkolwiek listach przebojów, jednocześnie legitymizując się nikłą sprzedażą. Może właśnie dlatego wkrótce lider grupy - Dave Cousins - dał sobie spokój z muzykowaniem i wezbrał siły wobec zostania radiowym didżejem. Na szczęście tylko na kilka lat. Po namowie paru osób, a i samemu nabierając przekonania, z dużą dozą rozsądku powrócił do zasłużonych Strawbs. Czyli do najpyszniejszego pod słońcem owocu. Do dzisiaj bowiem natura nie wymyśliła przyjemniejszego smaku, aromatu oraz soczystości. Truskawki absolutnie niezagrożone. Jakkolwiek byśmy nie zechcieli obalić mojego wniosku, czy to nawet fajnymi w sumie gruszkami, innymi kiwi, czereśniami, bądź wielogatunkowymi jagodami. Tylko niech nikt mi nie wyjeżdża z obrzydliwymi bananami. Istną pomyłką natury, którą nie pojmuję, jak można wtykać do jamy gębowej.

Ale wracając do The Strawbs. Grupa największym uznaniem cieszyła się w pierwszej połowie lat 70-tych. Najpierw muzycy akompaniowali folkowej wokalistce Sandy Denny, aż odkryli, że Dave Cousins ma wyjątkowo dobry, charakterystyczny głos. I polecam sprawdzić od razu, od ręki. Grupa jednak wyróżniała się nie tylko pod względem bogactwa głosu Cousinsa, co też repertuarowo. Strawbsi posiedli niesłychanie lekką rękę w tworzeniu, w sumie wcale nie takich lekkich utworów, a jednak oznaczających się pewną kompozytorską swobodą oraz idącym w parze bogactwem aranżacyjnym, a do tego nierzadko intrygującymi tekstami.
Szczególnie dobrymi albumami, o czym tkwię w mocnym przekonaniu: "Grave New World" (z m.in. obłędnym "Benedictus"), "Bursting At The Seams" (tu chociażby sporego kalibru przebój "Lay Down") czy całościowo wytrawne "Hero And Heroine". Tytuł tego ostatniego przekłada się na "bohater i bohaterka", lecz oczywistym, iż mamy tu drugie dno. Owe "heroine" to przecież inteligentna gra słów, co nadaje wyrazowi wiadomego znaczenia.
Na pewno "Deadlines" dalekie było od uprawianego odlegle, raczej na wstępnej ścieżce kariery folkrocka, nie było na nim również śladu po dawnych wyczynach Ricka Wakemana, co też Truskawki w przypadku tego albumu uczynili wszystko, by w 1978 roku stać się zespołem bardziej komunikatywnym, z szansą na zaistnienie w radio. Zresztą, była to także jedna z obietnic wobec szefostwa wytwórni Arista, z którą to firmą grupa właśnie się wówczas związała. Ostatecznie nie przypuszczając, że na ledwie jedną płytę. I tylko ogólna szkoda, iż dzisiaj ten niespecjalnie pożądany album, wciąż emocjonuje zawężony krąg wielbicieli Strawbs. Na szczęście są jeszcze tacy. Niekiedy ich spotykam. To ludzie niemający problemu z wystawianiem ciepłych uczuć różnorodnościom działań tej pięknej grupy, kochający ich równie mocno, za np. nieprzejrzyste na pierwszy rzut ucha "Grave New World", co też mniej wymagające "Deep Cuts" lub "Burning For You".
Lubię bogactwo "Deadlines". Mamy tu niemal wszystko, czego potrzebuje nieszablonowy album artysty, którego stać na wszechstronność. Stąd i tutaj m.in. pachnące naftaliną ballady, co też piosenki o radiowym potencjale - z wyraziście zarysowanymi zwrotkami oraz refrenami, ale i numery trudniejsze, mniej oczywiste, takie do wsłuchania i umiejętnej analizy, że pomyślę choćby o zamykającym całość "Words Of Wisdom". Świetna rzecz. Zarówno to, jak i cała reszta stoją dużą jakością tego albumu. Ja jednak najchętniej zanurzam się w tylko z pozoru beztroskiej balladzie "I Don't Want To Talk About It", w której Cousins bywa majestatyczny, przejmujący, nie wykraczając poza wyrażanie lamentu w normach dobrego smaku, i gdzie przy okazji, gdzieś tam zauważa, iż "czyny mówią znacznie głośniej, niż słowa". Jest też niezwykle chwytający za punkt ciężkości ludzkiego organizmu hardrocker "The Last Resort" (... promień nadziei, jedwabna lina, twoje stopy na bezkresnym zboczu, jeszcze jedna szansa, by dotknąć Słońca. Będziesz za mną tęsknić. Nadszedł czas, ostatni ukłon ...), co też ujmująca, a zarazem nasączona a'la klawesynowym podkładem pieśń "Deadly Nightshade" - czyli "wilcza jagoda". Okrutna Belladonna w upiornym mroku nocy. Niby lek, a jednak w większej dawce trucizna. Coś, co truje, a jednocześnie fascynuje i podnieca. I ta oto tu Belladonna bierze odwet za miłość, którą odrzuciła.
Wiele całości sprawy podpowiada intrygująca, nieoczywista okładka. Ten tonący tu facet w telefonicznej budce, znalazł po latach zastosowanie także u Pendragon. U kolejnej pięknej grupy, która dzięki okładce do "Pure", tym razem ukazała ludzką niemoc w metaforycznym szklanym i posklejanym na amen akwarium. A to przecież album z tej samej krainy. Wszak rock progresywny sunie różnymi stronami busoli, nie tylko płaczliwymi gitarowymi solówkami, jakich oczekują po tej muzyce najmniej wobec niej wymagający.
"Deadlines" to album bardzo potrzebny. Radiowo także. A przede wszystkim sfera dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze.

a.m.


poniedziałek, 25 kwietnia 2022

Andrzej Korzyński

Trochę głupio, że wczoraj nie udało mi się wygospodarować czasu dla ostatnio zmarłego Andrzeja Korzyńskiego. Planowałem coś z Wielkiego Szu lub NRD'owskich taśm ORWO, ale na zamiarach się skończyło. Oczywiście nic straconego, nie ma pośpiechu, nic nie ucieknie. Proszę jednak nie mieć mi za złe. Pamiętam i nie zapomnę. W niedzielę mini hołd dla maksi Mistrza w moim N.S. Zapewniam.

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja 24/25 kwietnia 2022 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań









"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek - 24/25 kwietnia 2022 (godz. 22.00 - 2.00)
 
98,6 FM Poznań lub afera.com.pl 
realizacja i
prowadzenie: Andrzej Masłowski


Było mi ogromnie miło ponownie zagościć u Szanownych Państwa z muzyką jakże mi bliską. I liczę na udaną kontynuację już za niespełna tydzień. Tymczasem oddaję w Wasze ręce szczegółowy, nowiuśki, wręcz pachnący rozkład jazdy z ostatniego nawiedzonego.
Tak jeszcze tylko na koniec, przyjmijcie proszę moc przeprosin za średnią mą dyspozycję. Gardło nawalało. Pomiędzy antenowymi wejściami dosłownie wypluwałem płuca, ale na szczęście jakoś dożyłem końca. Nie wiem, co mi jest, najwidoczniej dopadła mnie kolejna wrażliwość. Poza muzyczną, tym razem jeszcze jakaś uczuleniowa.
Do usłyszenia ...

 

TREAT "The Endgame" (2022)
- Rabbit Hole
- Home Of The Brave


AXEL RUDI PELL "Lost XXIII" (2022)

- Fly With Me
- Follow The Beast

RADIOACTIVE "xXx" (2022)
- I Have A Dream - {śpiew Jerome Mazza}
- Written In The Scars - {śpiew Christian Ingebrigsten}

FORTUNE "Level Ground" (2022)
- Lunacy Of Love

RONNIE ROMERO "Raised On Radio" (2022)
- I Was Born To Love You - {Freddie Mercury cover, ale też Queen cover}


DARE "Road To Eden" (2022)

- Road To Eden
- The Devil Rides Tonight
- Thy Kingdom Come

CLAN OF XYMOX "Limbo" (2021)
- Lockdown

HOTHOUSE FLOWERS "People" (1988)
- If You Go

HOTHOUSE FLOWERS "Songs From The Rain" (1993)
-Isn't It Amazing

HOTHOUSE FLOWERS "Home" (1990)
- Give It All Away

MICHELLE SHOCKED "Arkansas Traveller" (1992)
- Over The Waterfall - {gościnnie kompletni Hothouse Flowers}

MARC ALMOND "Heart Of Snow" (2003)
- Strange Feeling - {Sergey Penkin cover} - {duet with Sergey Penkin}
- Heart Of Snow - {with 'Russia' orchestra}
- Gone But Not Forgotten - {with choir of the Higher Naval Engineering Academy, St.-Petersburg 2003}

DEACON BLUE "Raintown" (1987)
- Raintown
- Loaded

SUEDE "Sci-Fi Lullabies" (1997)
- Europe Is Our Playground - {strona B singla "Trash" /1996/}

T. REX "The Slider" (1972)
-Metal Guru

THE WHO "It's Hard" (1982)
- It's Hard

STEVIE NICKS "Bella Donna" (1981)
-How Still My Love

STEELY DAN "Aja" (1977)
- Home At Last
- Josie

STEVE WINWOOD "Chronicles" (1987) - kompilacja
-While You See A Chance - {o minutę skrócona wersja piosenki w stosunku tej, która w pełnym rynsztunku znalazła się na LP "Arc Of A Diver" /1980/}
- Valerie - {remixed by Tom Lord Alge} - {oryginalna wersja pochodzi z LP "Talking Back To The Night" /1982/}
- Arc Of A Diver - {z albumu "Arc Of A Diver" /1980/}
- Talking Back To The Night - {remixed by Tom Lord Alge} - {oryginalna wersja pochodzi z LP "Talking Back To The Night" /1982/}


Andrzej Masłowski 
"NAWIEDZONE STUDIO"

w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"

 



niedziela, 24 kwietnia 2022

będzie rozmaicie

Chyba ciekawie się zapowiada; ze dwie, trzy, a może i nawet cztery gorące nowości (jeszcze się zastanowię), trochę RecordStoreDay'owo, obiecane słówko o Leo Barnesie, coś rosyjskiego, nieco wielostylistycznych petard oraz odrobina nieoczywistości. Szczegółów nie uchylam, ponieważ nie byłoby niespodzianek. A jeśli cd-player spisze się dzielnie, dopnę się co do sekundy. Byleby tylko wyczekiwany przez wszystkich Nocnik nic a nic nie ucierpiał. Tak mi dopomóż...
Będę od 22-giej na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl.
Do usłyszenia ...

a.m.

sobota, 23 kwietnia 2022

record store day

Dzisiaj Record Store Day. Chwała niezależnym sklepom/sklepikom, obchodzącym to święto w swych codziennych stacjonarnych lokach, a nie na sztucznie konfigurowanych bazarach, jarmarkach czy tym podobnych spędach. Na jakiś kocach, wśród smrodu z rur spalinowych oraz budek z tanim kurczakiem.
Atmosfera sklepów nie do zastąpienia. Dlatego 'nie' dla pazerności objazdowych handlarzy (unikających wielu opłat oraz pielęgnacji codziennego sklepu), najczęściej niemających wiele wspólnego z miłością do muzyki. Ich wiedza ogranicza się zazwyczaj do katalogów, do konfrontowania wydań oraz systemu gradacji nośników względem podbijania cen. Nie zaś melomańską znajomością tematu, jaką mają w sobie jedynie muzyczne świry. Czyli ludzie znający płyty na pamięć. Często nawet po odcieniach rowków potrafiący rozszyfrować zapis danych (czy szybko, czy wolno, cicho lub głośno...). Ja właśnie jestem z takiego pokolenia, które już tylko oglądając pod słońcem płytę wiedzą, czego się po niej spodziewać. Ale to wiedza nabywana latami. Nosem, uszami, ciałem, no i zmysłami emocjonalnymi. I jest to coś, czego nie da się ot tak po prostu wylicytować. Ale też zwyczajnie komuś odstąpić. To siedzi w nas. Dlatego niech Record Store Day sprzyja tylko prawdziwym pasjonatom. Wszak dla nich przed piętnastoma laty powstało to święto.
Pamiętajmy, że nazwa Record Store Day, też jest po coś. Ważne jest to "Store"!. To inne słowo od np. "bazaar".

a.m.


piątek, 22 kwietnia 2022

księgarnia

Podobno ludzie mało czytają. Bo nawet, jeśli ostatnie statystyki przychylnie drgnęły, wciąż zapewnia się, że jest niezadowalająco. A moja pobliska księgarenka "Świat Książki" właśnie stała się księgarnią. Przeniosła się o paręnaście metrów, zamieniając dziuplę na rozległy teren, wykorzystując lokum po zbańczonym perfumeryjnym Douglasie. Z kolei, sprzedaż nośników CD na świecie poszła w górę po raz pierwszy od 2004 roku, natomiast ku przewrotności polskie działy płytowe w Media Markt znikają bezpowrotnie. Jedynie bodaj w Markach pod Warszawą sieć ma utrzymywać "muzykę i film" do okolic września br. Może mi to ktoś wytłumaczyć?

a.m.

czwartek, 21 kwietnia 2022

Sheila E.

Sheila E. - znają na pewno fani Prince'a, a może nie tylko. Ja bym nie znał, gdyby nie Phil Collins, ogromny jej fan. Prince'a jakoś nigdy i pod żadną postacią, ale, że Phil zachwycił się tą utalentowaną perkusistką w okresie "No Jacket Required", nie mogło mi umknąć. Bez zapewnień mego Pupila słyszę w otwierającym tamtą płytę numerze "Sussudio" Prince'owanie. Z przekonaniem i czkawką Collins skanduje: "su su sudijou". I pomimo, iż sprawa stanowi się wspomnieniem o pewnej szkolnej damie, z którą Maestro platonicznie sympatyzował, to dlaczego by jej uroku nie wbić przy tej okazji w ładną buźkę Sheili E.
Gdy przesłuchamy ejtisowe płyty Sheili E., szybko zrozumiemy rytmiczną zgodność, z której chochlą nabierał Prince. Osobiście trochę nawet żałuję, że Collins nigdy nie poświęcił takim rytmom całego albumu. A ewidentnie się w tym czuł. W rytmach i zabarwieniach wynikających z uwielbienia do starego soulu oraz mieszania tego z nowinkami technologicznymi serca lat osiemdziesiątych.
Bardzo lubię całe "No Jacket Required". Co tam lubię, kocham! Po latach doszedłem do wniosku, że nie "Face Value" czy "... But Seriously", a moim albumowym faworytem w solowym gnieździe Phila, "nou dżaket". Ta pewność wzmocniła się we mnie wraz ze śmiercią kumpla - Leszka, z którym ta konkretna muzyka łączyła nas więzami braterstwa. I szkoda, że zrozumiałem to troszkę za późno. A przecież była w tym zbiorze jedna podpowiedź. Rozciągnięta po wytrzymałość nitki, subtelna i nieco boleściwa ballada "Long Long Way To Go". Rzecz, której dośpiewuje Sting, i w której obaj panowie dźgają prorocze: "podczas, kiedy siedzimy i sobie gaworzymy, czyjegoś ukochanego serce przestaje bić". Prawdziwy klejnot z samego centrum strony A "No Jacket Required". Inna sprawa, iż my z Leszkiem mieliśmy bzika na punkcie otwieracza strony B, hitowego "Don't Lose My Number", z zabawnym - co u Phila normą - teledyskiem. Bohaterem piosenki pewien Billy, taki wszędobylski kowboj rozbójnik, którego zawsze dobrze mieć po swojej stronie: "Billy, tylko nie zgub mojego numeru, ponieważ nie jesteś wszędobylski, uczyń, bym sprostał cię odnaleźć". Superbohater, a jednocześnie trochę taki pod Collinsowe poczucie humoru Clint Eastwood w krzywym zwierciadle. 

"No Jacket Required" dobrze nakreślały potrzeby i emocje ówczesnych dwudziestolatków, jakimi na świeżo wówczas z Leszkiem byliśmy. Leszek nawet rocznikowo młodziej, choć de facto dzieliło nas ledwie pięć miesięcy.
Collins był dla Wujaszka i mnie Wielkim Artystą. Po prostu. Bez namysłu i niepotrzebnego przed kimkolwiek spowiadania. I takim wbrew wszystkim atakującym nas męczyduszom, dla których z obozu 'poważnych' Genesis, liczył się jedynie Peter Gabriel, natomiast Phil Collins był chłoptasiem od podawania piłek. My jednak mieliśmy na tego "podawacza" podobny luz i ten sam w oczach błysk. Rozumieliśmy Mistrzunia z całym jego inwentarzem. Z jego poczuciem humoru, nazbyt luźnymi marynarkami, przybrudzonymi białymi trampkami, estradową konferansjerką, co rzecz jasna przefajnym głosem oraz oddaniem jego możliwości różnym muzycznym trybom. I może dlatego niekoniecznie dla nas Genesis zawsze musieli być progresywni. Tacy na serio, na zabój, na cierpiące motywy i solówki. Choć pocierpieć przy Gabrielu też z Wujaszkiem lubiliśmy. Pierwsze jego solo płyty plus odstające od powagi, multiprzebojowe "So", to przecież kamienie milowe. Tak samo, jak nigdy nie wyrzeknę się miłości do "Nursery Cryme" czy "Selling England By The Pound". Wiadomo, nie ma głupich. Muzyka, bez której nie byłoby sensu człapać po tym bezbarwnym łez padole. Ale miałem raczej słówko o Sheili E. Gdy słucham po latach z dwóch znalezionych w domu winyli, czuję nie tylko rytm i umiejętności tej klawej babeczki, ale też zabawę dźwiękami, niekiedy nawet tanecznymi eksperymentami. Oczywiście nie jest to twórczość do mojego Nawiedzonego Studia, o nie. W pierwszym ciemnym zaułku zamordowalibyście mnie oraz roztrzaskali własne radioodbiorniki. Wystawiłbym reputację na szwank, jednego dnia tracąc cały dwudziestoośmioletni radiowy dorobek. Na szczęście potrafię rozgraniczyć ciekawostki od spraw idących na emisję. Lecz, jeśli komukolwiek jednak zechce się sprawdzić, na czym bazował Phil Collins realizując rytmy do "Sussudio" bądź "Inside Out", polecam wczesną Sheilę E. Zresztą, nowszej jakoś nie miałem dotąd okazji. Ach, no i koniecznie na talerz Phil'owy cover Cyndi Lauper do "True Colours" - Sheila 'wali' w nim po różnych perkusyjnych przeszkadzajkach. Wali czule i całkiem na poważnie.
Po dłuższej przerwie upomniała się o mnie ta muzyka.

a.m.


wyszukiwarka

Słuchacz wyraził zdziwienie, że nigdy w nawiedzonym nie zaprezentowałem Steely Dan. Sprawdził w blogowej wyszukiwarce, efekt na zero. I rzeczywiście. Też sprawdziłem - nie ma. A przecież niedawno zagrałem fragment z "Aja". Niestety śladu po tym.
Zauważyłem już jakiś czas temu, że z tą wyszukiwarką jest coś nie tak. Pewnego razu potrzebowałem sprawdzić, jakie utwory zaserwowałem z filmowego Keitha Emersona "Nighthawks", a na bank w eter poszła blisko połowa albumu. Niestety, i w tym przypadku nie da się sprawdzić. Coś zatem na rzeczy, tylko nie wiem, co? Albo zwyczajna niedoskonałość wyszukiwarki, albo mea culpa, biorę na siebie ten bagaż, też możliwe, iż przeoczyłem nie zapisując obu przypadków w audycyjnych setlistach. To możliwe, choć mało prawdopodobne. W radiowym zeszycie raczej skrupulatnie notuję kolejność wyemitowanych nagrań, a później jeszcze konfrontuję z na świeżo złożonymi okładkami płyt.
W grę wchodzą jeszcze literówki lub tym podobne niedociągnięcia, ale i w tym przypadku prędzej czy później dokonuję korekt dzięki paru osobom, które czujnym okiem po mnie sprawdzają.
Jeśli podobne przypadki będą się mnożyć, pomyślę nad innym dostawcą usług hostingowych. Ten blog ma pełnić w pewnym sensie rolę mojego pamiętnika, a na co komu taka baza chaosu i przypadku. 

a.m.


środa, 20 kwietnia 2022

w walce o mistrzostwo

Raków konsekwentnie idzie po mistrza. Świetna drużyna. W moim od długiego czasu odczuciu absolutnie najlepsza w naszej Ekstraklasie. Właśnie Częstochowianie wysunęli się na czub tabeli. I tylko cud odbierze im tytuł. Nie sądzę, by trener Papszun wypuścił z rąk tyle wniesionego trudu. Gratuluję postawy, gratuluję dzisiejszego zwycięstwa nad Portowcami. Oczywiście gratuluję także Kolejorzowi chwilę wcześniejszego zwycięstwa nad słabiutką Łęczną, jednak z Piastem lub moją Wartą nie będzie już Lechitom tak lekko.
Coraz ciekawiej na finiszu rozgrywek. 

a.m.

wtorek, 19 kwietnia 2022

odszedł Leo Barnes

Przykre doniesienie dosłownie z ostatniej chwili. Odszedł Leo Barnes - saksofonista Hothouse Flowers.
Możemy podziwiać jego umiejętności na najwcześniejszych albumach, tych niekiedy obłędnych folk'rockowych Irlandczyków. Bardzo ich lubię, i choć w zasadzie w ostatnich latach całkowicie grupa zeszła do podziemia, działając już zresztą bez Leo, wciąż gdzieś wewnątrz liczyłem na jakieś przełamanie, zaskakujący powrót, odnowienie dawnej świetności.
Kompletnie nie wiem, co się z Leo stało. Członkowie Hothouse Flowers zachowują na tę chwilę tajemniczą wstrzemięźliwość. Mogę jedynie obiecać kilka wspaniałych saksofonowych Leo parad w najbliższym Nawiedzonym Studio. 

a.m.

Na tych albumach mrowie cudownego grania
Leo Barnsa


 

kiedy posiadasz wszystkie swoje ulubione albumy w... Spotify

Spodobała mi się taka oto wklejka ...

a.m.


poniedziałek, 18 kwietnia 2022

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja 17/18 kwietnia 2022 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań

 




"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, 17/18 kwietnia 2022 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja i
prowadzenie: Andrzej Masłowski

 

Święta świętami, a Nawiedzone Studio w pełnym gazie.
Unikam ostatnio objaśnień przebiegów poszczególnych audycji, bo raz, nudzi mnie powtarzanie się po sobie samym, a dwa, lenistwo boiskiem diabła, tak więc, kto słucha, nie błądzi.
Zamiast życzeń, spotkała mnie instrukcja, by program zakończyć 'równo' o drugiej. Równo! Tak na baczność, bez spocznij i co do sekundy. Zaczaiło się w powietrzu, w razie ewentualnego fiku miku, dwutygodniowy szlaban na komputer, zero gry w piłkę na podwórku, do tego absencje z kilku najbliższych dobranocek, no i koniec z powiększonymi zestawami w McDonalds. Ale, że tylko z pozoru człowiek jam niewdzięczny, jednak najczęściej przyjacielski, ugodowy i dla biosystemu antywojenny, nic a nic nie zaszkodziłem potęgom, typu Bajka, Pablopavo i Ludziki, Lustra, Sąsiad, Penny Lane czy nawet Myslovitz. Mało tego, oddałem co najmniej pół minuty, by ani tyciu nie ucierpiały wszystkie te następujące po mnie rajce.
Każdy lubi poczuć się kimś. A jakże. To wbudowane w naszą genealogię. W zapuszczane z pradziada na dziada wąsiska, w zawieszane na salonowych ścianach totemy oraz szable rodowe. Historia ludzkości to dziedzictwa tronów oraz łechtająca naszą próżność przewaga nad poddańcami. Natomiast na gruncie artystycznym, powyższa teza przejawia się mniej więcej tak - jeśli po latach mozolnych prób, tworzenia twórczości nikomu niepotrzebnej i niechcianej, na końcu tej drogi okazujemy się artystycznymi ofermami, czynnikiem cudownych wewnętrznych przemian wnet stajemy się znawcami sztuki i sami zaczynamy oceniać tych, których los ocalił od zostania właśnie takimi ofermami. W mojej branży aż roi się od takich i podobnych przypadków. Lecz, co niepierwszy raz właśnie wychodzi na jaw, tylko ja umiem się do tego przyznać.
Pięknie dziękuję za cudowne wspieranie audycji w jej trakcie. Państwa Szanownych reakcje, opinie, wyrażana do muzyki miłość, budujące! Jak dobrze otaczać się Wami. Nadajecie sens mej muzycznej pasji i błogosławicie niedzielno-poniedziałkowe pasmo 98,6 FM Poznań.
Sercem urosnę, gdy zasiądziecie do odbiorników kolejnej niedzieli.
Do usłyszenia ...


DEEP PURPLE "Made In Japan" (1972)
- Child In Time

BLACKMORE'S NIGHT "Nature's Light" (2021)
- Der Letzte Musketier

UFO "Making Contact" (1983)
- Blinded By A Lie
- You And Me

RONNIE ROMERO "Raised On Radio" (2022)
- Voices - {Russ Ballard cover}

FORTUNE "Level Ground" (2022)
- I Will Hold You Up
- Riot In The Heartland


TREAT "The Endgame" (2022)
- Magic
- To The End Of Love

BON JOVI "New Jersey" (1988 / Deluxe Edition 2014)
- Love Is War - {B'Side from "Living In Sin" single}

FOO FIGHTERS "Medicine At Midnight" (2021)
- Medicine At Midnight
- Love Dies Young


CLAN OF XYMOX "Limbo" (2021)
- The Great Reset
- Forgotten
- Limbo
- In Control

PET SHOP BOYS "Fundamental" (2006)
- Integral

MARC ALMOND "Marc Almond In 'Bluegate Fields' - Live At Wilton's Music Hall" (2008)
- Yesterday When I Was Young - {with LITTLE ANNIE} - /Charles Aznavour cover/
- The Devil (Okay) - /Jacques Brel cover/

SOFT CELL "Non-Stop Erotic Cabaret" (1981)
- Say Hello, Wave Goodbye

TANGERINE DREAM "Sorcerer" (1977)
- Search
- The Call

===================

kącik TROY DONOCKLEY - jego folk zasługi (gwizdki, piszczałki, dudy...) dla rock/rock metalu

IONA "Journey Into The Morn" (1995)
- Irish Day

STEVE HACKETT "The Night Siren" (2017)
- In Another Life

SONATA ARCTICA "The Ninth Hour" (2016)
- We Are What We Are

KAMELOT "Haven" (2015)
- Under Grey Skies - {dodatkowo CHARLOTTE WESSELS z DELAIN}

STATUS QUO "Don't Stop" (1996)
- All Around My Hat - {dodatkowo MADDY PRIOR ze STEELEYE SPAN}

===================

BLUE ÖYSTER CULT "The Revolution By Night" (1983)
- Take Me Away - {gościnnie na gitarze oraz syntezatorach ALDO NOVA}
- Eyes On Fire
- Shooting Shark - {gościnnie na saksofonie MARC BAUM plus na basie RANDY JACKSON}
- Feel The Thunder

AT THE MOVIES "The Soundtrack Of Your Life Vol. 1" (2022)
- (I've Had) The Time Of My Life - {Bill Medley & Jennifer Warnes cover} - from "Dirty Dancing"

 

Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



sobota, 16 kwietnia 2022

grają sobie, grają... Foo Fighters!

Ze sporym opóźnieniem wlepiam się w ostatnich Foo Fighters - "Medicine At Midnight". Przede wszystkim podziwiam często niekonwencjonalną grę na bębnach zmarłego niedawno Taylora Hawkinsa. W zasadzie grał tak różnie, jak pozwalał na to repertuar, choćby tej niedługiej płyty. Rewelacyjny numer tytułowy - dynamiczny, zadziorny, przebojowy, z fajnym impulsywnym graniem na basie Nate'a Mendela. Choć ostrzej i niekiedy BlackSabbath-Nirvanowo bywa w "No Son Of Mine". To niesamowite, jak celująco Dave Grohl po śmierci Nirvany przesiadł się z perkusji na gitarę i do śpiewania. W nagłówkowym "Medicine At Midnight" rozdziera płuca, a gitara solowa chodzi jak u moich ejtisowych melodic'rockowców i tyciu kradnie od Dire Straits. Ale przyjemnie szarga też "Shame Shame". Fajnie się w kilku momentach rozkręcając z początkowej niewinnej funkrockowej bujanki ('będę jęzorem, który Cię wessie, kolejną podskórną drzazgą, jeszcze jednym sezonem samotności'). No i dobry finał, czym "Love Dies Young". Ten numer znam od samego początku, i od zawsze lubię, choć płytę musiał mi podarować Syncio, bym wreszcie postawił na półce. W "Love Dies Young" przestroga - 'miłość umiera młodo i nie ma jej odratowywania. Gdy odejdzie, nie ma usuwania usterek - to gorzki pocałunek'.

Prosty rock, o spektakularnej sławie. W tym konkretnym przypadku zmajstrowany w Los Angeles, a więc w miejscu platonicznie 'podkochiwanym'.

a.m.

czwartek, 14 kwietnia 2022

babsztylek

Na kładce ktoś wyspray'ował: do you like this Planet? Częściową odpowiedź znalazłem jakoś po pół godzinie, tuż po opuszczeniu nieodległej od tego miejsca apteki. Na oko trzydziestolatek, wydziargany kilkoma art-tatuażami, spokojnie przechadzający się z psem, aż raptem obok klekocąca mu coś do ucha starsza kobieta. Ale nie taka na ostatnich nogach, a typowa z temperamentu niedzielna kościołówka. Gatunek tnący, uczuleniowy, pozostawiający bąble. Zbliżamy się wszyscy do siebie, wnet słyszę, jak babsztylek właśnie zwraca młodziakowi uwagę, by jego pies nie sikał pod oknami, ponieważ później to czuć. No cóż, niepierwsza 'boska istota' zużywająca tlen.

a.m.


 

77 lat Ritchiego Blackmore'a

Ritchie Blackmore właśnie obchodzi 77-urodziny. Rychu, chłopie, kiedy to przeleciało?
Kiedy poznawałem Deep Purple, Maestro był niewiele po trzydziestce. Zapewniam jednak, że to dobrze spożytkowane siedemdziesiąt siedem lat. Niezmarnowane w choćby jednej nucie.

Ritchie to istny naczelnik wśród rock-gitarzystów, postać charyzmatyczna i owiana multimilionowym szacunkiem. A jednocześnie człek o wszechstronnych fascynacjach - mający w sercu rocka, folk, muzykę dawną, co też przynależną jej trubadurskość, a także oko na piękne kobiety.
Z okazji powyższej, wypadałoby napisać coś uroczyściej, więc może takie oto staropolskie: "Byś miał życie nudne, słabe, za kochankę starą babę, złych przyjaciół, podłe mienie, brzuch pustawy i kieszenie, a kłopotów, co nie zliczę, tego właśnie Ci nie życzę!".

a.m.

 

kryzys

Wśród odbiorców "Nawiedzonego Studia" bywają ludzie różnych profesji, co też zainteresowań. Dowiaduję się o tym zazwyczaj w najmniej spodziewanych okolicznościach, i nie ukrywam, często z miłym zaskoczeniem. Szkoda jednak, że jak na złość nie trafiają mi się serwisanci sprzętu RTV, bowiem chętnie za mniejszą stawkę oddałbym w ich ręce ze trzy klamoty - w tym dwie nagrywarki audio. Na podobnej zasadzie przydałby się na podorędziu sprawny stomatolog. Mój nie zdziera szat, lecz poprzez niedrogie świadczenia usług, jego kalendarz mocno napięty. No i jeszcze może jakiś sprawny i niewyżyłowany mechanik samochodowy. Wszystkich, jakich dotąd poznałem, nie znaleźliby miejsca przy moim stole wigilijnym. Ale... ale "Nawiedzone Studio" ma w swych szeregach np. powieściopisarza Radosława Dąbrowskiego. Jego "Kryzys" wczoraj właśnie trafił na półki księgarskie, również internetowe. Sprawdźcie, polecam Szanownych Państwa uwadze.

a.m.

wtorek, 12 kwietnia 2022

pszczółki

Nieliczne Pszczółki doniosły o wczorajszym Dniu Radia. W każdym przypadku sypnęło życzeniami - za które dziękuję!

Już tylko nieco ponad dwa tygodnie do poznańskiego występu Clan Of Xymox. Inna Pszczółka właśnie zapewnia, że biletów pozostaje absolutna końcówka. Nie czekałbym więc na cud, jeśli komuś taki się wyobraża. Klani dosłownie przed chwilą wydali - niestety tylko cyfrowo - singla "Save Our Souls", z którego dochód ma 'zuchwałość' zasilić pomoc wobec ukraińskich ludzi oraz zwierząt. Jak pięknie pomyśleć o zwierzakach - brawo Ronny Moorings! Szczególnie cenię ludzkie serca myślące o tych cudownych istotach. One też o nas myślą, bywają wierne, przyjazne i ufne.
Szkoda, że tak okazjonalne kompozycje, jak wspomniane "Save Our Souls", nie są utrwalane na fizycznych nośnikach. Moje pokolenie przygarnęłoby je z troską, szacunkiem, historią, a i dorzuciło groszem. Bo niestety, piękny 'ukraiński' numer Pink Floyd, co też wywołani do tablicy Clan Of Xymox, pójdą z biegiem lat w zapomnienie, jeśli oba, niczym pamiątkowe fotografie, nie zastygną w czasie na kompakcie. I może jeszcze winylu. W sumie, dlaczego nie nawet na kasecie. Jak już, to z rozmachem. A już zupełnie inną kwestią, że nie mogę żadnego z nich pograć w radio - do jasnej ciasnej i pszczółki pióra. 

a.m.

poniedziałek, 11 kwietnia 2022

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja 10/11 kwietnia 2022 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań





"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, 10/11 kwietnia 2022 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja i
prowadzenie: Andrzej Masłowski

 

Przedświąteczne Nawiedzone przygniecione masą wspaniałej muzyki. To była wieczoro-noc nadziei i pożegnań. Część audycji oddaję w ręce Andrzeja z Zielonej Wyspy. Wierzę, że jego nowy etap dziejów będzie opiewać tylko w dobre życiowe wątki. Zmiany często wychodzą na dobre, Panie Andrzeju, zaś na długie pożegnania - co przed laty wyśpiewali nasi RSC - życie nam nie pozwala, na długie pożegnania czasu brak. Grunt, by zdrowie służyło, a najbliżsi zawsze stali u boku. Pod to wydarzenie mnóstwo folkowych barw, choć nie wszystko ze spodziewanej Irlandii. Zagrali Dave Bainbridge, Liam Ó Maonlai oraz Mike Oldfield. Wobec tego ostatniego, stanęło okazją przypomnienie paru killerów, w tym jednej z moich najulubieńszych piosenek - "Earth Moving". Drętwieję przy niej do dziś, a przecież od jej poczęcia upłynęło grubo ponad trzydzieści lat. To, co wokalnie wyrabia tutaj Nikki "B" Bentley, niewyobrażalne. Obijam głową o sufit, gdy Nikki wpada w trans, wykrzykując frazę: "reaching out for you". Mam to na kilku płytach. Tak w razie czego. Pozbawiony tej piosenki ucierpiałbym na egzystencjalnym sensie.
Dużo nowości. Wczoraj aż pięć. Bombowe melodicrocki, w różnej postaci, tempach, aranżach, ale było nie do oderwania od głośników. Przynajmniej w moim przekonaniu. No, ale ja zawsze mówię za siebie. Bo tak być powinno. Tak najsprawiedliwiej. Grunt, by innym nie wtykać w usta naszych uczuć.
Poza tym, sentymentalny rzut uchem na amerykańskie kino rozrywkowe lat osiemdziesiątych. Stąd Bee Gees, Frank Stallone oraz Robert Tepper. Rzecz jasna nie mogło też zabraknąć Yngwiego Malmsteena, tym bardziej, jeśli się tyle o nim ostatnio nagadałem na blogu.
Łańcuszek Yardbirds, Graham Gouldman plus Asia, skumają jedynie odbiorcy całej audycji. Niesłuchająca reszta nie musi. Olewkowicze w ogóle niczego wiedzieć nie muszą. Niech się do roboty wysypiają. "No, ale maseł, ja nie wyrabiam o tej porze" - często słyszę. Byleście tylko wyrabiali na zakrętach, albowiem my z Peterem w sobotę o niemal centymetr nie przejechaliśmy studenciaka na pasach, gdy ten z plecaczkiem sunął na czerwonym.
W nowościach klawo pohałasowali New Horizon. Nowa mini grupa, której możliwości rozwinę w kolejnych tygodniach. A to, że fajną płytę zaserwowali RedHot'ci, nie moja wina. Potrzebowałem pewnej odmiany, a nawet przybicia piątki z niekoniecznie wielbionym zespołem, z czego tłumaczyć się nie zamierzam. Nawet, jeśli z tego powodu paru Nawiedzonych już mnie postawiło do raportu.
Coverowy Ronnie Romero super, najnowsi Fortune momentami fenomenalni!, a o przeróbkach At The Movies pogaworzyliśmy już przed tygodniem. Druga część ich filmówek też świetna, acz prawdą, że lata osiemdziesiąte kapkę wyżej od kolejnej dekady.
No cóż, cztery wspaniałe godziny, że nieskromnie sobie pozwolę. Czekam na Szanownych Państwa pochwały. Tego nigdy za dużo. Narzekalscy cicho siedzieć, bo zamknę do lodówki i wyślę pod Archangielsk.
W Święta będę, a jakże. Czy mnie kiedyś nie było? Jak już coś się robi, trzeba na serio. Moja radiowa misyjność nie pozwala odpuścić choćby jednej cennej nuty, dlatego wypatrujcie/wysłuchujcie Nawiedzonego Studia kolejnej niedzieli.
Do usłyszenia ...


 
AT THE MOVIES "The Soundtrack Of Your Life Vol. 1" (2022)
- Far From Over - {Frank Stallone cover} - from "Staying Alive"

AT THE MOVIES "The Soundtrack Of Your Life Vol. 2" (2022)
- King Of Wishful Thinking - {Go West cover} - from "Pretty Woman"
- (I Just) Died In Your Arms Tonight - {Cutting Crew cover} - from "Never Been Kissed"
- I've Been Thinking About You - {Londonbeat cover} - do żadnego filmu. Spójrzmy, co Björn Strid i jego koledzy przy tej piosence dopisali: "przepraszamy, że spieprzyliśmy, ale myśleliśmy, że ta piosenka była w jakimś filmie, lecz tej niestety nigdzie nie było. Jednak tak ją uwielbiamy i wcześniej już ją nagraliśmy, że jest tutaj".

NEW HORIZON "Gate Of The Gods" (2022)
- A New Horizon (intro)
- We Unite

YNGWIE J. MALMSTEEN'S RISING FORSE "Odyssey" (1988) - na wokalu JOE LYNN TURNER
- Deja Vu
- Crystal Ball


RED HOT CHILI PEPPERS "Unlimited Love" (2022)

- Black Summer
- Not The One
- It's Only Natural

FORTUNE "Level Ground" (2022)

- Judgement Day
- Orphaned In The Storm
- I Should Have Know (You'd Be Trouble)

RONNIE ROMERO "Raised On Radio" (2022)
- Backstreet Love Affair - {Survivor cover}
- Since I've Been Loving You - {Led Zeppelin cover}

YARDBIRDS "Having A Rave Up" (1965)
- Heart Full Of Soul

GRAHAM GOULDMAN "Love And Work" (2012)
- Black Gold

ASIA "Aura" (2000)
- Ready To Go Home - {10 CC cover}
- Under The Gun - {bonus track}

LIAM Ó MAONLAI "To Be Touched" (2008)
- Saved

MIKE OLDFIELD "The Platinum Collection" (2006)
- Platinum - Part 4 - {finałowa część czteroczęściowej, blisko dwudziestominutowej suity, rzecz z albumu "Platinum" /1979/}
- Wonderful Land - {The Shadows cover} - {u Mike'a Oldfielda na albumie "QE 2" /1980/}
- Pictures In The Dark (extended version) - {pozaalbumowy utwór, maxi singiel /1985/}

MIKE OLDFIELD "Earth Moving" (1989)
- Earth Moving - {śpiew NIKKI "B" BENTLEY, w chórkach dostawił się CARL WAYNE}

MIKE OLDFIELD "The Millennium Bell" (1999)
- The Millennium Bell

DAVE BAINBRIDGE "Veil Of Gossamer" (2004)
- Over The Waters
- Star-Filled Skies
Part 1
Part 2
Part 3
Part 4

ROBERT TEPPER "No Easy Way Out" (1986)
- No Easy Way Out - {from "Rocky IV"}
- Angel Of The City - {from "Cobra"}
- If That's What You Call Lovin'

OST "Staying Alive" (1983)
BEE GEES - The Woman In You
FRANK STALLONE - Far From Over


Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"

 




niedziela, 10 kwietnia 2022

z kart historii współczesnej ...

Urodziłem się dwadzieścia lat po wojnie. Jestem z pokolenia nasączonego jej bliznami. W czasach mojej szkolnej edukacji było to wciąż gorące wydarzenie. Uczono nas stosownych wierszy, nakłaniano do odpowiedniej literatury i kinematografii. Oczywiście propagandowej, z przechyłem na bratni udział armii radzieckiej. Uwypuklano zasługi gen. Świerczewskiego, umniejszano AK, zatajano Katyń. Wolne myślenie nie było karane łagrem, ale można było stracić oczko u wykładowcy historii, jeśli ten szedł po 'słusznej' linii jedynej partii. Mój licealny kolega w ten właśnie sposób zszedł z piątki na czwórkę, choć historię już wówczas znał na sześć, pomimo iż szóstek jeszcze nie stawiano. I już dawno myślałem, że taki świat to jak czarno-biały film. A jeśli nawet jeszcze podkoloryzowany, to gdzieś w odległej o siedem lasów i wzgórz Korei Północnej. Krainie na końcu świata, w którą wierzymy jedynie dzięki paru przemyconym telewizyjnym kamerom, gdyż dotarcie w tamte rejony, to jak bohaterskość kamikaze. A jednak jest takie miejsce. Jeszcze bardziej terytorialnie i mentalnie rozległe - Rosja. Trochę geograficznie i losem natury wyrzucone z epicentrum europejskiego serca na wschód, i jeszcze bardziej na wschód, i jeszcze jeszcze bardziej. Zupełnie tak, jakby mało kto chciał się do niego przyznać. I słusznie, bowiem dzisiaj napić się przy jednym stole z rosyjskim druzją nie przystoi, a i nawet po gębie wypadałoby dać. Wciąż mnie trapi, czy docierają do Rosjan chociażby okruszki apelu o pokój, ale też, czy wszelakie Saszki i Miszki słyszały piękny numer Pink Floyd, gdzie wokalem o przerwanie ognia lamentuje ich ukraiński brat. No i, czy znikanie wszelkiej maści McDonaldów i innych dóbr rodem z krajów rozwiniętych, nic a nic nie rusza "ruskich kamratów". A i to, iż wredna polityka o uzurpację dawnych ziem popycha ich gospodarkę w stronę stalinowskiej sowieckości. Jest zawrotem łajby w nurt ujebanych kaloszy i towarzyszącego im błota, co też odświeżeniem zjazdów proletariactwa, a więc wszystkiego, co wydawałoby się w dwudziestym pierwszym wieku nie ma już prawa bytu. W dobie internetu, umysłowej światłości, otwartości granic oraz jawnego chwytania słońca za pas. A jednak. Bo, jak by to powiedział Ferdynand Kiepski, są rzeczy, o których nie śniło się nawet fizjologom.

a.m. 


God Is An Astronaut w Tamie

God Is An Astronaut, sobota 9.04.2022, Tama, Poznań
Zahaczyłem wczoraj o Tamę, w której aktem wieczoru God Is An Astronaut. Od dawna korciło mnie sprawdzenie scenicznych możliwości tych z natury monotonnych, post-rockowych Irlandczyków, grających specyficznego instrumentalnego rocka, na który słabo załapuje się moje pokolenie. Wyprzedany koncert opanowała gwardia dwudziestoparo-, góra trzydziestoparolatków, a moim zadaniem było stanąć na pomoście pomiędzy oboma pokoleniami i wyłowić dla siebie nuty co ciekawsze.
Gadzi uprawiają akordowe granie, nierzadko solidnie 'poddecybelowane', o różnych fazach nastroju i potrzebnych prędkościach. Na płytach zazwyczaj brzmią subtelniej, w sensie - ciszej, natomiast na żywo to prawdziwa eksplozja. Ekspresja niekiedy sięgająca kakofonii.
Wszystko bez wokalu, jedynie na bas, dwie gitary plus perkusję. Choć, niekiedy jedna gitara ustępuje pola klawiszom. Rzetelne, zaangażowane, choć bez elementów niesamowitości granie, któremu na pewno warto chwilę poświęcić.

W dzisiejszym Nawiedzonym m.in. muzyka z nowej i raczej zupełnie niespodziewanej przez Słuchaczy N.S. płyty. Ale o to chodzi, by nie zawsze było przewidywalnie. Do tego parę innych świeżaków, w sumie bodaj pięć. Trochę folk-rocka też nikomu nie zaszkodzi. Powinno być nieźle, o ile sprzęt zadziała, nikt i nic w studio nie pierdyknie, a i myszki w konsolecie niczego przed moim jej objęciem nie poprzestawiają.
Zapraszam o 22-giej na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
Do usłyszenia ...

a.m.