niedziela, 10 kwietnia 2022

z kart historii współczesnej ...

Urodziłem się dwadzieścia lat po wojnie. Jestem z pokolenia nasączonego jej bliznami. W czasach mojej szkolnej edukacji było to wciąż gorące wydarzenie. Uczono nas stosownych wierszy, nakłaniano do odpowiedniej literatury i kinematografii. Oczywiście propagandowej, z przechyłem na bratni udział armii radzieckiej. Uwypuklano zasługi gen. Świerczewskiego, umniejszano AK, zatajano Katyń. Wolne myślenie nie było karane łagrem, ale można było stracić oczko u wykładowcy historii, jeśli ten szedł po 'słusznej' linii jedynej partii. Mój licealny kolega w ten właśnie sposób zszedł z piątki na czwórkę, choć historię już wówczas znał na sześć, pomimo iż szóstek jeszcze nie stawiano. I już dawno myślałem, że taki świat to jak czarno-biały film. A jeśli nawet jeszcze podkoloryzowany, to gdzieś w odległej o siedem lasów i wzgórz Korei Północnej. Krainie na końcu świata, w którą wierzymy jedynie dzięki paru przemyconym telewizyjnym kamerom, gdyż dotarcie w tamte rejony, to jak bohaterskość kamikaze. A jednak jest takie miejsce. Jeszcze bardziej terytorialnie i mentalnie rozległe - Rosja. Trochę geograficznie i losem natury wyrzucone z epicentrum europejskiego serca na wschód, i jeszcze bardziej na wschód, i jeszcze jeszcze bardziej. Zupełnie tak, jakby mało kto chciał się do niego przyznać. I słusznie, bowiem dzisiaj napić się przy jednym stole z rosyjskim druzją nie przystoi, a i nawet po gębie wypadałoby dać. Wciąż mnie trapi, czy docierają do Rosjan chociażby okruszki apelu o pokój, ale też, czy wszelakie Saszki i Miszki słyszały piękny numer Pink Floyd, gdzie wokalem o przerwanie ognia lamentuje ich ukraiński brat. No i, czy znikanie wszelkiej maści McDonaldów i innych dóbr rodem z krajów rozwiniętych, nic a nic nie rusza "ruskich kamratów". A i to, iż wredna polityka o uzurpację dawnych ziem popycha ich gospodarkę w stronę stalinowskiej sowieckości. Jest zawrotem łajby w nurt ujebanych kaloszy i towarzyszącego im błota, co też odświeżeniem zjazdów proletariactwa, a więc wszystkiego, co wydawałoby się w dwudziestym pierwszym wieku nie ma już prawa bytu. W dobie internetu, umysłowej światłości, otwartości granic oraz jawnego chwytania słońca za pas. A jednak. Bo, jak by to powiedział Ferdynand Kiepski, są rzeczy, o których nie śniło się nawet fizjologom.

a.m.