poniedziałek, 28 lutego 2022

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja 27/28 lutego 2022 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań + zastępstwo w "BLUES RANUS"







 

"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, 27/28 lutego 2022 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja i
prowadzenie: Andrzej Masłowski

 
Zamykamy luty, od jutra już w dziale: miesiąc, rzymska trójka. Od razu jakoś raźniej. Do wiosny pozostaje ostatnia prosta. Coraz odważniejsze Słońce ostro przebija się przez wiecznie mroczny kosmos. Ach, gdyby tylko jeszcze ktoś odstrzelił tego bandytę Putina. Politycznego menela, od dawna uodpornionego na wolę niepodległości. Zamarzyła się draniowi odbudowa sowieckiego imperium, więc po trupach do celu. W niczym się typ nie zawaha, żadne sankcje mu nie straszne, a przecież trudno negocjować z człowiekiem, który na twarzy zainstalował uśmiech wyższości nad innymi.
Zrzucajmy się na naszych ukraińskich braci. Ślijmy datki na odpowiednie konta, a w miejscach zbiórek zostawiajmy długoterminową żywność plus wszystko inne, równie potrzebne. Tamci ludzie odczuwają na swej skórze koszmar, jakiego nie odda żadna reporterska relacja. Telewizja dyplomatycznie unika najbardziej okrutnych zbrodniczych kadrów, więc niech wyobraźnia każdemu dopowie.
Ode mnie dla dzielnego Kijowa, ale też Charkowa oraz wszystkich innych zainfekowanych rosyjsko-białoruską agresją miejsc, kącik kijowski. Z wiekowych płyt świetnie nadali się Barclay James Harvest, Renaissance oraz Emerson Lake & Palmer. Nawet żyjący w groźnej carskiej Rosji, autor "Obrazków z Wystawy" Modest Musorgski, splunąłby Putinowi w but. Aż głupio, że tylko wspaniała muzyka wobec tylu obrzydliwości agresora, ale Ukraina dzielna, walcząca i to ona godna takich nut.
In memoriam dla Gary'ego Brookera oraz Marka Lanegana. Bardzo dużo stosownego materiału. Proszę spojrzeć na okładki, na setlistę.
Trzy gorące nowości: Beth Hart "A Tribute To Led Zeppelin", Praying Mantis "Katharsis" oraz Scorpions "Rock Believer". Beth świetna, Modliszki jeszcze muszę posłuchać, Scorpionsów chyba jednak też. Wczorajsze trzy numery moim zdaniem najlepsze z wersji podstawowej, ale to się jeszcze może zmienić. Póki co, najlepszą płytą tego roku Lana Lane "Neptune Blue", a tuż za nią Jethro Tull "The Zealot Gene".

 
BETH HART "A Tribute To Led Zeppelin" (2022)
- Whole Lotta Love
- Stairway To Heaven
- Good Times Bad Times

LANA LANE "Neptune Blue" (2022)
- Under The Big Sky

SANTANA "Blessings And Miracles" (2021)
- Whiter Shade Of Pale - {feat. STEVE WINWOOD} - {Procol Harum cover}

SAXON "Carpe Diem" (2022)
- Remember The Fallen

PRAYING MANTIS "Katharsis" (2022)
- Cry For The Nations
- Ain't No Rock 'N' Roll In Heaven
- Non Omnis Moriar

AXXIS "Matters Of Survival" (1995)
- Freedom Comes
- Another Day

CHRIS NORMAN "Close Up" (2007)
- Love Not War


SCORPIONS "Rock Believer" (2022)

- Rock Believer
- Peacemaker
- When You Know (Where You Come From)

BARCLAY JAMES HARVEST "Face To Face" (1987)
- Kiev

RENAISSANCE "Prologue" (1972)
- Kiev

EMERSON, LAKE & PALMER "Pictures At An Exhibition" (1971)
- The Great Gates Of Kiev

PROCOL HARUM "Novum" (2017)
- Soldier

PROCOL HARUM "The Prodigal Stranger" (1991)
- (You Can't) Turn Back The Page
- The King Of Hearts

PROCOL HARUM "Procol's Ninth" (1975)
- Pandora's Box
- The Final Thrust

THE PARAMOUNTS "Whiter Shades Of R'N'B" (1983) - kompilacja
- Poison Ivy - {singiel 1963} - {The Coasters cover}
- Blue Ribbons - {singiel 1965} - {Vic Dana cover}

GARY BROOKER "No More Fear Of Flying" (1979)
- Pilot - {Mickey Jupp cover}
- Give Something To Remember You By

ISOBEL CAMPBELL & MARK LANEGAN "Ballad Of The Broken Seas" (2006)
- Ballad Of The Broken Seas

MANIC STREET PREACHERS "The Ultra Vivid Lament" (2021)
- Blank Diary Entry - {feat. MARK LANEGAN}

THE BABYS "On The Edge" (1980)
- Turn And Walk Away
- She's My Girl
- Darker Side Of Town

ROBERT PLANT / ALISON KRAUSS "Raise The Roof" (2021)
- Go Your Way - {Anne Briggs cover}

QUEEN "News Of The World" (1977)
- My Melancholy Blues

ERIC CLAPTON "The Lady In The Balcony: Lockdown Sessions" (2021)
- Tears In Heaven

========================
========================



"BLUES RANUS" - zastępstwo
niedziela 27 lutego 2022 r. - godz. 21.00 - 22.00

realizacja i prowadzenie: Andrzej Masłowski


Poprowadzenie za pana bluesowego zastępstwa to dla mnie pestka. Pytanie tylko, co na to zżyci z cotygodniowym gospodarzem tego programu Słuchacze. Z tego, co mi wiadomo, niechętnie dopuszczają innych. Bez sprawdzonych sloganów/sentencji, w rodzaju: "drogie panie i drodzy panowie" może być ciężko każdemu, a ja jednak jestem z tych, co nie używają.
Optymistycznie zaplanowałem pogranie z dziesięciu kompaktów, weszła bita połowa, więc nie jest nieźle. W radio zawsze bywa, że ledwie bracie wyroszadujesz po jednym kawałku z trzech dysków, a już za plecami połowa audycji. Wczoraj również czas pościgał się ze mną, ale nie dałem się zjeść.
Na prośbę pana bluesowego poszli Jethro Tull, natomiast reszta to już moja inicjatywa. Zresztą, Jethro to ja zawsze z przyjemnością. A już najnowsza płyta w ogóle doskonała, więc nie ma o czym gadać. No i w maju polskie koncerty. Dobrze mieć zatem pod ręką elegancki obrus. Taki gość to jak bóg w dom.
Poza Jethro Tull'ami, upchnąłem same fajności minionego roku. Krzysztof na bank nie grał ich u siebie, a wiem, ponieważ każdej niedzieli wlatuję do studia po pierwszym kwadransie Blues Ranus, więc mógłbym i z tych audycji sporządzać audycyjne setlisty. Mógłbym, ale nie moje, dlatego nie tykam.
Pan bluesowy któregoś razu przed moją audycją, gdy akurat segregowałem kompakty, podejrzał okładkę Micka Fleetwooda w hołdzie Peterowi Greenowi, i chyba było mu łyso, że nie ma, że nie zna, że takie coś, a on u siebie nic, więc walnął, że w jakimś sklepie zarzucił na słuchawki, nie spodobało mu się, tak też nie kupił. A ja twierdzę, że albo bujał i wcale tego nie posłuchał, albo rzeczywiście posłuchał, lecz nie miał forsy i musiał odpuścić. Czasem tak bywa. Wiem coś o tym, ja też nie posiadam silnej woli, ale konsekwentnie ćwiczy ją u mnie niedobór gotówki. Dzięki temu jeszcze nie zidociałem.
Celebracja na rzecz Petera Greena nie miała prawa się panu bluesowemu nie spodobać. Koniec kropka. Dobrze znam facia nie od dziś, więc bujać to was, nie nas. Dlatego poczuwałem zasygnalizowanie w Blues Ranus tego podwójnego super live'u. Słuchacze tej audycji po prostu na niego zasługują.
Podobna sprawa z Quinnemm Sullivanem. Ten amerykański młodziak kapitalnie łączy rocka z bluesem oraz niekiedy wyluzowanym funk/soulem czy rock-balladą, co sprawia, że już są z niego ludzie. Mało tego, uważam, że Krzychu powinien właśnie takie płyty grać w tej swojej niedzielnej godzince. Ale to oczywiście jego godzina, niech zatem robi z nią co chce. Jeśli ma odbiorców (w tym nawet jednego przymusowego - mnie), chyba okay.
Wszystkie kawałki z wczorajszej bluesowej godziny prezentowałem już jakiś czas temu w Nawiedzonym Studio, więc dopisywać do nich niczego nie muszę. Ale fajnie było powrócić do choćby najnowszych The Doobies, tym bardziej, że całe "Liberté" palce lizać! Chętnie dla propagowania takiej muzyki drapnę każde radiowe zastępstwo. Jeśli zgłosiłby się w tym celu do mnie inny autor audycji, czy to wtorkowej, środowej czy czwartkowej, biorę w ciemno. Choćby po to, by takiej sztuki dostąpił każdy inny dzień tygodnia.

 

THE DOOBIE BROTHERS "Liberté" (2021)
- Shine Your Light
- Just Can't Do This Alone

MICK FLEETWOOD & FRIENDS "Celebrate The Music Of Peter Green And The Early Years Of Fleetwood Mac" (2021)
- Love That Burns - {Fleetwood Mac cover} - {śpiew i gitara RICK VITO}

QUINN SULLIVAN "Wide Awake" (2021)
- In A World Without You
- She's Gone (& She Ain't Coming Back)

JETHRO TULL "The Zealot Gene" (2022)
- Mrs. Tibbets
- Mine Is The Mountain

BERNIE MARSDEN "Chess" (2021)
- I'm Ready - {Muddy Waters cover}
- Who's Been Talking - {Howlin' Wolf cover}

========================
========================

Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"

niedziela, 27 lutego 2022

dzisiaj wcześniej

Trafia mi się za pana bluesowego zastępstwo, więc dziś zagoszczę na 98,6 FM Poznań oraz afera.com.pl już od 21.00.
Przed nami pięć godzin tylko z najlepszą muzyką. Szczególnie polecam czas mojego Nawiedzonego Studia, w którym m.in. parę atrakcyjnych nowości. Lecz wiadomo, liczy się całość.
W obliczu ostatnich wydarzeń, zarówno niedawnego pogrzebu bliskiej mi osoby, co też putinowskiej agresji na naszych południowo-wschodnich sąsiadów, przyda się parę mocnych "relaksów", by uaktywnić kości.
Do usłyszenia ...

a.m.

piątek, 25 lutego 2022

freedom comes

Dziś rocznicowo. Ale fajniej, gdyż nie na okrągło. Nie lubię tych wybuchowych dat.
27 lat stuknęło (no dobra, przed dwoma dniami) czwartej płycie Axxis "Matters Of Survival". Niespecjalnie lubiłem ją w chwili wydania, a i potem też nie było lepiej. Płyta szybko poszła na półkę zapomnienia. Osiadła na niej na długie lata. Sprawy nie uratował nawet Keith Olsen (facet robił m.in. albumy Whitesnake, Kingdom Come, Ozzy'emu czy doskonałego longa Magnum'om "Goodnight L.A."). Ten zmarły przed dwoma laty wybitny producent, w branży postać tej miary, co Desmond Child, Bob Rock czy Bruce Fairbairn, zabrał wówczas perspektywicznych niemiaszków do Los Angeles, do "Magnum'owego" Goodnight LA Studios, by zmajstrować im album marzenie. Cała ekipa, do należącego ku Miastu Aniołów Oakwood Gardens, załadowała się na trzy miesiące, najchętniej odżywiając się nie tylko kuchnią meksykańską, co też tamtejszym powietrzem, lecz, by nie było sielankowo, natura dorzuciła swoją atrakcję w postaci trzęsienia ziemi. Po wszystkich naukach i zebranych doświadczeniach, Axxis nabrali apetytu na własne studio nagraniowe, co w krótkim czasie zrodziło dobrze nam znane Soundworxx, a drogą konsekwencji także autonomiczny label Phonotraxx. Ciekawe, czy u nich toaleta, to toiletxx, a kuchnia kitchenxx?

W 1995 roku świat miał bzika na punkcie grunge'u, co też różnorakiego alternatywnego metalu, zazwyczaj okropnego, pozbawionego melodii, zewsząd doładowywanego przesterami, sprzęgami, jakimiś brudami i charczącymi wokalami. Nie cierpiałem i nic się nie zmieniło. Zanim diabelstwo zniknęło z rynku, trzeba było przemęczyć się nieco. Niestety zmiany nieodwracalne, a i czasu cofnąć nie sposób. Wiele perspektywicznych zespołów dało się zjawisku nabrać, abdykując z drzemiącego w ich naturze soczystego grania. Aby zostać w grze, wielu się zwyczajnie sprostytuowało i oddało władzę wszystkim tym porzępolonym i posępnym bzdetom.
Po pierwszych trzech świetnych płytach (pierwsze dwie to nawet genialne!) nastały dla Axxis ciemne chmury. Płyta "Matters Of Survival" mocno zaniepokoiła i zniesmaczyła, lecz następna "Voodoo Vibes", to dopiero katastrofa. Rzecz zohydziła lubiane dotąd logo Axxis aż do czasu rehabilitacji, czym okazała się płyta "Back To The Kingdom". Do wspomnianej "Voodoo Vibes" nie mam jednak zamiaru powracać, nie wierzę w żadne me wobec niej przełamanie, a trzymam na półce jedynie w celu domknięcia dyskografii. Natomiast, co do "Matters Of Survival", no właśnie... Za sprawą wspomnianej "dwudziestki siódemki" nastawiłem całość po latach, no i... Nie wiem, być może zjechał mi gust, a do kompletu poprawy wizerunku tego albumu mogło dojść parę życiowych wycierpień czy innych doświadczeń, co zadziałało polubieniem paru tu osadzonych kawałków. Przyjrzałem się całej płycie jeszcze uważniej, niż w chwili narodzin, jednocześnie cały czas nie oczekując zbyt wiele, i... poskutkowało. Okazuje się, da się słuchać. A na dobitkę, całkiem wiele zawartości konweniuje z obecnymi wydarzeniami. Chociażby takie "Freedom Comes", w którym usłyszymy: "w naszej okolicy bracia zabijają braci, a my wszystko, co robimy, to tylko przyglądamy się, gapimy ...", i dalej: "wolność dla wszystkich z dala od izolacji dla prawdy. Czekam na słońce, czekam na wolność dla wszystkich ...". Albo weźmy "Another Day": "Bladym świtem zaczyna śpiewać pierwszy ptak. Narodził się nowy dzień, czuję ogarniający mnie wiatr. Jestem wdzięczny, że mogę ten kolejny dzień zobaczyć i powiedzieć, że wciąż żyję, że nadal przetrwałem... ".
Wiem, że dzisiaj światowe premiery albumów Beth Hart, HammerFall, Scorpions czy Tears For Fears, i że to one pochłoną główną uwagę, ale może tych wiekowych Axxis również warto by było posłuchać. Być może niepierwszy raz zatriumfuje me credo: nie wszystko, co nowe, złotem świeci.

a.m.


czwartek, 24 lutego 2022

grochówka

Szymek spoczął w grobie. I nie zmartwychwstał, uwierzcie. Nie liczyłem na to i niech nie liczy nikt. Pozostanie po Nim pamięć, pusty pokój, gdzieś w kącie wyłączony komputer, na górnej półce - w ciemniejszej części pomieszczenia - ogromna kolekcja Stephena Kinga, a i siedem czy osiem kompaktów Kreator, których był wielbicielem. W pobliskiej stercie muzycznej kultury dostrzegłem też parę dysków z Vivaldim i innymi dawnymi mistrzami, plus nierozfoliowane egzemplarze ładnych wydań Agnieszki Osieckiej bądź doprawionych na symfonicznie Lady Pank. Niegdyś ten pokój żył, bywał miejscem towarzyskim, zwykłą palarnią chyba trochę też.
Szymek nie załapał się na grochówkę, o którą w przeddzień feralnej soboty poprosił Mamę. I była, i czekała na niego. Nawet w gorącej gotowości. Szkoda, że do wspólnego spożycia zabrakło godziny, może dwóch.
Na cmentarzu ryczeli wszyscy. Bez wyjątku. Nie było parawanów nawet dla największych twardzieli. Wielu, bardzo wielu ludzi. Nie wiedziałem, jak wielu miał kumpli. Chyba w ogóle zbyt mało o Nim wiedziałem. I teraz trochę mi łyso.
Z różnych miejsc Polski zjechali ludziska. Ale krzepiąco też mnóstwo kolegów i koleżanek z pracy, jak i meetingów, które bardzo pomogły mu stanąć na nogi. Wszyscy oni, nie jako delegacja, a każdy z osobna. Każdy tak sam z siebie. A to wartość przynajmniej o jedną oktawę wyższa.
Zawyły syreny automobilowych służbówek, dotarł nawet pewien utalentowany trębacz, który w finalnej części zaserwował przejmujący funeralny hejnał. Jak scena z dobrze wyreżyserowanego filmu. Tyle, że w tym wypadku obyło się bez reżyserskiego krzesełka, megafonu i klapek kadrowych. Życie najlepiej pisze, a dopiero po nim przepisują literaci oraz filmowcy.

Ledwie wychodzimy z pandemii, a już wdeptujemy w wojnę. Gnębiona latami Ukraina dzielna, choć płacząca. Wierzę, że świat o niej nie zapomni i nie skończy się na pierwszej fali obietnic. Na pustych słowach, nic niewartych deklaracjach oraz pierzastych wobec Rosji sankcjach.
Tkwi we mnie nadzieja, że gniew nie rozejdzie się we wszystkich kierunkach.

a.m.


środa, 23 lutego 2022

Ukraina jest w ogniu ...

Podczas wczorajszego występu Lady Pank w Progresji, muzycy przerobili (znaną z ostatniego albumu "LP 40") "Amerykę":
"... Ukraina jest w ogniu, cała dziś płonie, Ukraina jest w ogniu, świat stanął na głowie".
I jeszcze w innym momencie Jan Borysewicz dorzucił: "Dajcie nam żyć, kochać się i żyć w spokoju".
Szkoda, że nie byłem. Ciarki.

a.m.

odszedł GARY BROOKER

Właśnie szykuję się do jutrzejszego pogrzebu Szymka. Miałem już dzisiaj nie tykać bloga, lecz wieść o odejściu Gary'ego Brookera nie pozwoliła domknąć piórnika. W innych okolicznościach właśnie rozpisałbym się w temacie tak bardzo przeze mnie lubianego, a i ogólnie cenionego Muzyka, ale dzisiaj już nie mam sił. Dość. Zmęczony jestem. Skąd brać te wszystkie emocje? I jeszcze przekazywać je jak najwiarygodniej na każde zawołanie. Tym bardziej, że rok 2022 wymaga tego, jak żaden inny. Tyle się złego dzieje i w tak niebywale drastycznym tempie. Za dużo terminów, kajet się nie domyka.
Przygotuję na niedzielę dużo dobrych piosenek z głosem Mistrza. Na moim FM dużo się wydarzy, macie to u mnie.
Zawsze kochałem głos Gary'ego Brookera, podobnie jak jego pianino, sposób interpretacji, wrażliwość, przekazywane emocje, co też wniesienie filharmonii do świata rocka. Zawsze z jego ust emanowało piękno talentu, a tworzony rock, zamiast rwać w strzępy, oznaczał się kantyleńską elegancją.
Bardzo mi przykro, że chorował i cierpiał, i że koniec takich ludzi często bywa niesprawiedliwie okrutny. Niestety takie to nasze życie. Ciekawi mnie tylko, kto bierze za to wszystko odpowiedzialność? Jeśli przypadek, to okay, lecz jeśli istnieją jakieś siły wyższe (w co mimo wszystko wątpię), to muszą być równie okrutne, co ohydne, i ja nie chcę mieć z nimi nic wspólnego.
Bez chwalipięctwa, posiadam wszystkie płyty Procol Harum, niektóre nawet zdublowane, a ze dwa/trzy tytuły potrojone, bo taki już jestem. Jak kocham, to na całego, a jeśli nie cierpię, to trzy razy mocniej. Na ProcolHarum'owej półce sąsiadują też dzieła Matthew Fishera, Keitha Reida, co też solówki Gary'ego. Mam czego posłuchać, mam z czego wybrać na niedzielę. Choć i tak już wiem, co poleci.

a.m.

wtorek, 22 lutego 2022

BETH HART "A Tribute To Led Zeppelin"


BETH HART
"A Tribute To Led Zeppelin"
(MASCOT)



Podczas nagrywania albumu "War In My Mind", Beth w studio zaimprowizowała "Whola Lotta Love". Podłapał to szybko producent Rob Cavallo (ten od m.in. Meat Loafa) sugerując, że może by tak pod dyktando Led Zepps cały album? Beth jednak nie nabrała przekonania, odrzekła więc Robowi, iż aby coś takiego powstało, musiałaby poczuć odpowiednie wkurzenie. Wkrótce wybuchła pandemia, na co Amerykanka szybko zareagowała: "tak, teraz jestem wkurzona". I znając już najnowszą tribute LedZeppelin'ową płytę szkoda, że w ogóle zwlekała, wszak chyba miała jakąś niepisaną aprobatę, skoro podczas występu w Kennedy Center Honors przed dekadą wobec Buddy'ego Guya, otrzymała owację na stojąco m.in. od żyjącej trójki Led Zeppelin. A głowę daję, że "zza kulis" także od Johna Bonhama.
Beth pod kołderkę właśnie przygarnęła jedenaście numerów Planta i spółki, i nie spieprzyła choćby nuty. Bo na tym polega szacunek, a także muzyczny patriotyzm. Śpiewać bez błędów, zarówno w stylu, jak ortografii, co też nie dać się potknąć o Schody i Tamy, dzielnie pokonując Kaszmir i Deszcze, na Dobre i Złe Czasy.
Lubię tę babę i uważnie przyglądam się jej artystycznemu rozwojowi, systematycznie dokładając na półkę kolejne jej płyty. Nie wszystkim zachwycam się w równym stopniu, jednak zawsze słyszę Artystkę wiarygodną, uczciwą i lojalną wobec swego odbiorcy. To ważne, albowiem Beth nie kundluje z obcym muzycznie światem, celem osiągnięcia lepszych notowań. Dlatego na jej grudniowy koncert wezmę ze sobą przekonanie, iż ta pięćdziesięcioletnia dziewczyna to postać kolorowa, zróżnicowana i prawdośpiewająca. Tyle może o Beth, a teraz spójrzmy na jej sztab. Same utytułowane nazwiska, nawet jeśli nie każde pochodzące z czołowych stron najpoczytniejszych magazynów. Dawni i niedawni współpracownicy Springsteena, Celine Dion, Stonesów, Dylana, Muse, Slasha i paru innych. Dobra ekipa. Zgrana paka. Pierwszy sort. Lemmy dla swojej załogi napisał niegdyś "We Are The Road Crew" - aż po szczere chłopaków wzruszenie. Beth, nie daj i Ty się z tego ograbić.
Nie będę analityczny. Jak zawsze zresztą. To nie ta bajka. Nie leży w mojej naturze. Szczególnie jeśli chodzi o muzykę. O sferę delikatną, wrażliwą, której potrzebne kubki smakowe oraz wyobraźnia. Nie mam i tym razem zamiaru spinać się, niczym załoga pewnego - szkoda, że rzeczywiście w tym temacie jedynego - u nas miesięcznika, którego w ostatnich latach do tego stopnia nie potrafiłem czuć, że zaprzestałem makulaturowania. Brakowało mi w jego szeregach pasjonatów. Takich dawnych giełdziarzy, prawdziwych porąbańców, którzy za muzykę i zdobywane płyty oddaliby ostatni grosz.
Poza tym, muzyka to coś takiego, co działa poprzez zmysły wrażliwości. I do jej opisywania nie potrzeba panów mądralińskich, którzy zawsze boleśnie, tudzież nudnie precyzyjnie wszystko wypunktują, by tylko wyszło na wierzch ich znawstwo. Tak też nie czytuję tych, jak i podobnych elaboratów o tym, jak to w tej piosence zadziałał taki oto instrument w trzeciej minucie i siedemnastej sekundzie, a tu z kolei ikoniczne dmuchnięcia w puzon na dwadzieścia sekund przed końcem albumu. By nikomu nie psuć doznań, także posiadanej wrażliwości oraz inteligencji, od zawsze preferuję polecanie muzyki aproksymacyjne. Polega to na odejściu od precyzji, jednocześnie byciu dalekim od zwykłego spoilerowania. A tak przy okazji, nie nazywajmy wszystkich próbujących pisać o muzyce, recenzentami. Recenzje to pisują w RollingStone'ie czy NewYorkTimesie, u nas jedynie mościpanują internetowi przepisywacze.
Zachowując daną powyżej obietnicę, polecę pobieżnie. Choć faktem, iż w przypadku tego albumu nie ma nawet sensu wyliczanka w lepsze i gorsze, ponieważ już pierwsze trzy kawałki ekstraordynaryjnie konstytuują całość - "Whole Lotta Love", "Kashmir" oraz "Stairway To Heaven". Co jeden, to lepszy. Beth śpiewa, krzyczy, wrzeszczy, a kiedy trzeba, cudownie histeryzuje. A potem cała albumowej setlisty dozgonna reszta, aż po finałową orkiestrową balladę "The Rain Song". I jedyne, co tej muzyce potrzebne, to dobre stereo oraz wyłączenie ględzącego partnera podczas jej emisji. Nawet, jeśli mowa o najukochańszej osobie na Świecie.
Podczas promocji longplaya "Better Than Home", zatrzymując się na jednym z wywiadów, w rozmowie o piosence "Mechanical Heart", Beth zapewniła pytającego: "wszystkie moje piosenki powstają na podstawie osobistych wydarzeń". Stoi to zapewne również gwarancją brania na ruszt nieswojego repertuaru. I czuję, że tak właśnie jest, albowiem nie słyszałem dotąd żadnej baby tak kapitalnie śpiewającej Led Zeppelin. Okay, miałaby sporą szansę Janis Joplin, lecz ta wsiadła do niewłaściwego pociągu. Na szczęście schedę po niej ciągnie Beth, u której rock ma nie tylko gwarancje bluesa, soulu czy niekiedy jazzu, co w ogóle obiecuje długowieczność. A może nawet, jak ta meduza Turritopsis, nieśmiertelność. Wyobraźmy sobie - nieśmiertelność. Można sobie jeszcze pożyć tych kilka/kilkanaście miliardów lat, aż w wyniku wielu kosmicznych wydarzeń to, co wywołał Wielki Wybuch, wróci kiedyś do stanu początkowego - sprzed niego. Zanim jednak nastąpi sprawiedliwości kres, nacieszmy zmysły muzyką, miłością, kolorami oraz smakami - tyle tego wokół.

P.S. Gdyby co, żadna z powyższych słów tego recenzja, a jedynie parę słów o płycie dziś otrzymanej. 

a.m. 


22 02 2022

22 02 2022 - cóż za niezwykła palidromo-ambigramiczna data. Jakkolwiek nie spojrzymy, czy od lewa na prawo, czy z prawa na lewo, ale i też od góry w dół lub z powrotem, bądź pokręcimy tą datą jak tylko zechcemy, zawsze wyjdzie 22 02 2022 i 2022 02 22.
Systemu "dwójkozerowego" i "zerodwójkowego" już nigdy nie będzie, więc uczcijmy go dziś chlapnięciem sobie jednego głębszego. Z przyjaciółmi, jeśli ich mamy. Ewentualnie w czterech ścianach, jeśli ich brak.
Zdrowia Szanownym Państwu!

a.m.

poniedziałek, 21 lutego 2022

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja 20/21 lutego 2022 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań








"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, 20/21 lutego 2022 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja i
prowadzenie: Andrzej Masłowski

 

==============
PAMIĘCI SZYMKA (*)
Szymek, dużo o Tobie myślę. Przepraszam, że przed dwoma tygodniami tak niewiele pogadaliśmy. Ale wiesz, jak to jest, Olek znienacka wleciał do Ciebie do pokoiku na szluga, a ja zwyczajnie nie chciałem jako niepalący odbierać Wam wspólnego dymka. Z tej urwanej naszej gadki'szmatki pozostaje teraz niedokończony temat. I nie bardzo wiem, kiedy i gdzie się w nim rozmienimy. Teraz Ty rozdajesz karty. Masz jakiś pomysł?
==============

Trudny weekend, trudny czas. Dla mojej Mundi, jej najbliższych, dla mnie. Gdyby niedziela była w sobotę, nie byłoby tej audycji. Zrobiłem ją jednak dla Szanownych Państwa najlepiej jak potrafię. W końcu jestem profesjonalistą, pomimo iż działam na terytorium studenckiej, tym samym amatorskiej rozgłośni. Myślę, że chyba poszło dobrze. Byłem twardy i nikt niczego nie zauważył. Nawet moi cenzorzy ślinili w poduchę. Wszak mowa o porze dnia, która przeciętnego Polaka zabija. W wielu miejscach świata życie właśnie nabiera tempa, cieszą tańce, kolorowe drinki, a u nas się chrapie.
Lekką ręką poprowadziłem program. Jak zawsze zresztą. Odkąd w studio zamykam się tylko z duchami, nikt nie przeszkadza, nie zagaduje, można ostro posłuchać najlepszej muzyki, zamiast pierdolić o niczym. Blisko dwadzieścia osiem lat przy mikrofonie też swoje robi. Z czasem zanika trema, czyli takie piękne uczucie podniety, gdy w studio zapala się lampka i trzeba coś powiedzieć, a wtedy akurat człowieka zablokuje. Jednak po upływie wielu lat każdego radiowca dopadnie zwykła rutyna. Szkoda, albowiem nie jest to nic przyjemnego. Rutyna pozbawia spontaniczności, ale potrafi zachować zimną krew w każdych okolicznościach. Nawet przy żarzących emocjach. Nigdy nie chciałem do tego dojrzeć, ale niestety.
Dziękuję za dobrą interaktywność. Takie audycje, takie momenty, wszystko to pokazuje, kto tak naprawdę jest z Nawiedzonym Studiem. I reszta się nie liczy. Reszta to tło. Szare, zbyteczne, nie nasze.
Z paru dużo wcześniej zaplanowanych płyt zrezygnowałem, w ich miejsce poszły te nieco stosowniejsze. Ale i tak, z tego co teraz w rozpisce dostrzegam, setlista bliska ostatnim dokonaniom Nawiedzonego Studia.
Dwa tysiące dwudziesty drugi to bardzo niedobry rok. I chyba za dobry nie będzie. Nie liczę więc na niego, nie oprę się na jego ramieniu, nie wypłaczę w mankiet, nie dam żądłu satysfakcji. Jakoś postaram się przez niego przejść, a trzydziestego pierwszego grudnia kopnę w dupę, i z uczuciem ulgi szepnę mu w ucho: spierdalej.
Bądźcie mili Państwo zdrowi. Jeśli są wśród nas niemili, niech zdrowi będą też. Zdrowia każdemu. Nigdy go za wiele, a tak bardzo przydatne. Ja też się postaram go uchwycić. Bo, jeśli i mnie jakie licho dopadnie, nastąpi koniec rock'n'rolla. Nie będzie kalifornijskiego Słońca nad zmęczonym zimowymi chmurami Poznaniem. Pozostanie Wam tylko wszechobecny rap i wszystkie te postTrójkowe stacyjki oraz ich Patronite'owi skomlący o datki żebracy w gustownie skrojonych marynareczkach, z których kozerek i butonierek cuchnie drożyzną z Douglasa.
Oby za tydzień w lepszym nastroju, w mocniejszej formie. O muzykę jakoś jestem spokojny.
Do usłyszenia ...

 
FOREIGNER "Head Games" (1979)
- Blinded By Science
- Rev On The Red Line

GIANT "Shifting Time" (2022)
- Don't Wanna Lose You
- I Walk Alone

LANA LANE "Neptune Blue" (2022)
- Remember Me
- Really Actually

AMORPHIS "Halo" (2022)
- Northwards
- On The Dark Waters

BATTLE BEAST "Circus Of Doom" (2022)
- Eye Of The Storm

NAZARETH "The Fool Circle" (1981)
- Dressed To Kill
- Another Year
- Pop The Silo

SCORPIONS "Virgin Killer" (1976)
- Pictured Life
- Virgin Killer

JOURNEY "Revelation" (2008)
- Separate Ways (Worlds Apart) - nowa wersja z dodatkowego dysku

ROXY MUSIC "Roxy Music" (1972)
- Virginia Plain

ROXY MUSIC "For Your Pleasure" (1973)
- Editions Of You
- In Every Dream Home A Heartache

WHITE LIES "As I Try Not To Fall Apart" (2022)
- Am I Really Going To Die
- Breathe
- I Don't Want To Go To Mars

FOOL'S GARDEN "For Sale" (2000)
- Who Are You
- Save Me

FOOL'S GARDEN "Dish Of The Day" (1995)
- Lemon Tree

THE CHRISTIANS "The Christians" (1987)
- When The Fingers Point

THE CHRISTIANS "Colour" (1990)
- Words
- There You Go Again
- In My Hour Of Need

JETHRO TULL "The Zealot Gene" (2022)
- Mine Is The Mountain

DAVID MINASIAN "The Sound Of Dreams" (2020)
- The Wind Of Heaven (Epilogue) - {featuring ANNIE HASLAM}
- Third Moment {fragment 3-częściowej kompozycji "The Sound Of Dreams"} - {featuring STEVE HACKETT}

WHITNEY HOUSTON "Whitney" (1987)
- Didn't We Almost Have It All


Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"

 


poniedziałek, 14 lutego 2022

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja 13/14 lutego 2022 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań







"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, 13/14 lutego 2022 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja i
prowadzenie: Andrzej Masłowski

 
Wczoraj różnorodnie. Trochę o nadchodzących polskich koncertach The Night Flight Orchestra, także obiecany suplement do ubiegłotygodniowej płyty Livin' Blues "Blue Breeze". Do tego kontynuacja nowych płyt Battle Beast oraz Lany Lane, plus gorące albumy Giant i Saxon. Obowiązkowe in memoriam wobec Zbigniewa Namysłowskiego oraz Iana McDonalda. Poza tym, sporo starego grania z kompaktów włoskiej Akarmy, oraz Capitolo Sei. I jeszcze nawiązanie do niedawno wspomnianego u mnie kanadyjskiego prog przewodnika, autorstwa Jerry'ego Lucky'ego, stąd obecność naszych Collage plus Exodus.
To najwspanialsze cztery godziny spośród stu sześćdziesięciu ośmiu, jakie oferuje każdy tydzień. Nie mogę doczekać kolejnego spotkania.
Do usłyszenia ...

P.S. Wygrana Warty z Legią na ich terenie to potęga! Poznań zawsze zielony.


LIVIN' BLUES "Blue Breeze" (1976)
- Blue Breeze

THE NIGHT FLIGHT ORCHESTRA "Amber Galactic" (2017)
- Gemini

THE NIGHT FLIGHT ORCHESTRA "Aeromantic II" (2021)
- Amber Through A Window

LANA LANE "Neptune Blue" (2022)
- Far From Home
- Don't Disturb The Occupants

BATTLE BEAST "Circus Of Doom" (2022)
- Master Of Illusion
- Where Angels Fear To Fly

SAXON "Carpe Diem" (2022)
- The Pilgrimage
- Dambusters

GIANT "Shifting Time" (2022)
- Never Die Young
- It's Not Over
- The Price Of Love

IAN McDONALD "Drivers Eyes" (1999)
- You Are A Part Of Me - {śpiew JOHN WAITE}
- Forever And Ever - {śpiew JOHN WETTON}

McDONALD AND GILES "McDonald And Giles" (1970)
- Is She Waiting?

NIEMEN "Człowiek Jam Niewdzięczny" (1971) - do tej płyty przylgnęły cztery tytuły, i wszystkie są prawidłowe: "Niemen", "Niemen Enigmatic" (nie mylić z samym "Enigmatic"), "Człowiek Jam Niewdzięczny" oraz "Czerwony Album"
- Sprzedaj Mnie Wiatrowi - {na flecie ZBIGNIEW NAMYSŁOWSKI}

EWA BEM / BEMIBEK / BEMIBEM "Złota Kolekcja - Gram O Wszystko / Podaruj Mi Trochę Słońca" (2008) - kompilacja
BEMIBEK - Sprzedaj Mnie Wiatrowi - {oryginalnie na EPce "Sprzedaj Mnie Wiatrowi" /1971/}

MAANAM "Maanam" (1980)
- Biegnij Razem Ze Mną - {na saksofonie ZBIGNIEW NAMYSŁOWSKI}



COLLAGE "Safe" (1996) - MAXI CD / for promotional use only
- Safe


EXODUS "Singles Collection" (1991 / reedycja 2007)

- Uspokojenie Wieczorne - {singiel 1978}
- Dotyk Szczęścia - {singiel 1979}
- Ostatni Teatrzyk Objazdowy - {singiel 1980}

DAMNATION "The Second Damnation" (1970)

- Driver

BODKIN "Bodkin" (1972)
- Three Days After Death (Part 1)

AFFINITY "Affinity" (1970)
- I Wonder If I Care As Much - {The Everly Brothers cover} - aranżacje smyczkowe JOHN PAUL JONES
- Three Sisters

INDIAN SUMMER "Indian Summer" (1971)
- Half Changed Again
- Another Tree Will Grow


CAPITOLO 6 "Frutti Per Kagua" (1972)

- Frutti Per Kagua

 












Andrzej Masłowski

 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




niedziela, 13 lutego 2022

odkąd ich brak

Odszedł Ian McDonald - współzałożyciel King Crimson oraz Foreigner. Z tymi pierwszymi nagrał debiutanckie "In The Court Of The Crimson King", gdzie wykazał się umiejętnościami gry na saksofonie, flecie, melotronie, pianinie, organach, klarnecie, wibrafonie i czym tam jeszcze. Później jako gość zaznaczył się jeszcze u Karmazynowego Króla epizodem na fantastycznym "Red", choć tak naprawdę sercem był już dawno poza tym zespołem.

Godna polecenia jest zrealizowana tuż po opuszczeniu King Crimson wspólna płyta z perkusistą tej grupy, Michaelem Gilesem, "McDonald And Giles". Nie tylko ozdobą okazała się tutaj najbardziej zapamiętana i wychwalana suita "Birdman", czy też udział we wczesnej fazie tego albumu Traffic'kowego Steve'a Winwooda, ale także wszystko, co pomiędzy. U mnie na prym wysuwa się delikatne, akustyczne i niespełna trzyminutowe "Is She Waiting?", które nosiło czar wczesnych King Crimson. Ten ultrakrótki song powstawał jednak dość długo, w różnych wolnych chwilach intensywnego grafiku koncertowego, ale dzięki temu wyssał wszystkie ówczesne walory ekipy Roberta Frippa.
Dużo fajnego grania znajdziemy również w siedmiominutowym "Tomorrow's People - The Children Of Today". Michael Giles w niekołyskowym stylu puścił tu oczko dla swoich pociech. Taka pamiątka z czasów, kiedy dzieciom nie dedykowano elektronicznych lub rapowanych rąbanek.
Ogólnie album pierwsza klasa, rzecz godna karmazynowej rodziny, gdzie być może śpiewanie nie okazało się mocną stroną, za to niepohamowane w emocjach granie na bębnach, gitarze, saksofonie, organach czy flecie, to czysta poezja smaku. Szkoda, że nie było kontynuacji, wszak czas na granie takiej muzyki był idealny. Nie było sensu odkładania niczego na później, jednak muzycy tak nie myśleli. McDonaldowi wkrótce zmieniła się orientacja i po kilku latach postojowego, nastąpił kolejny wystrzał. Tym razem z gitarzystą Mickiem Jonesem, z którym w drugiej połowie lat siedemdziesiątych zawiązał melodic/hardrockowych Foreigner. Ian pozostawił grupie serce na pierwszych trzech albumach, a potem znowu mu się odmieniło. Fakt, iż w latach późniejszych pozwolił się raz po raz zaprosić na okazjonalne muzykowanie z Foreigner, ale to już byli w sumie inni ludzie. I wiemy o tym, tak więc nie ma się tu nad czym rozpisywać. Wolałbym teraz skoncentrować Szanownych Państwa uwagę na sporo mniej u nas znanej płycie, jaką wydana pod koniec lat dziewięćdziesiątych "Drivers Eyes". Rzecz podpisana nazwiskiem Iana McDonalda, choć uczciwiej byłoby tu jeszcze dorzucić: "and Friends". We wnętrzu sporo znajomych nazwisk, głównie ludzi, z którymi Ian współpracował, czy to w King Crimson, czy też w Foreigner, choć nie tylko. Na albumie snuje się kilka takich sobie instrumentali, niespecjalnie wystrzałowych, lecz Maestro przy takiej okazji musiał też mieć coś tylko dla siebie, no i pograć instrumentalne harce z dobrymi kumplami. I tak też, do każdego nieśpiewanego tu numeru dopisywał po jednym czy dwa utytułowane nazwiska, które podkręcały ogólny licznik. Ale i tak suma summarum, najlepsze były piosenki. W nich również nie brakowało instrumentalnych smaczków, jednak każda zaskarbiała ciekawszą melodię, potrzebną dramaturgię oraz rozpoznawalny w świecie rocka głos. W "You Are A Part Of Me" zaśpiewał John Waite, i zrobił to na równie dobrym poziomie, co przed laty w Bad English lub u prehistorycznych The Babys. Bardzo uczuciowy rock song, z deklaracją: "jesteś częścią mnie i zawsze nią będziesz". Całkiem fajnie wyszły też pozostałe, jak zaśpiewane przez Foreigner'owego Lou Gramma "Straight Back To You" (tutaj gitarowe solo opatrzył Steve Hackett), czy doprawione głosem Iana Lloyda oraz gitarą Petera Framptona "If I Was" bądź zdecydowanie mroczniejsze, a nawet nieco posępne "Let There Be Light". Tutaj przy mikrofonie sprawdził się ProcolHarum'owy Gary Brooker. Wszystko cenne i fajne, jednak moim albumowym numero uno do dziś pozostaje "Forever And Ever" (spójrz w górę, ku niebu, nasze gwiazdy tam są, na zawsze). I nikt nie mógł tu stanąć na drodze Johnowi Wettonowi. Ta rozciągnięta do pięciu minut ballada potrzebowała silnego, jednocześnie ciepłego głosu, do którego aspirował jedynie Człowiek, który dźwiga swym sumieniem killery, pokroju "Starless", "Rendezvous 6:02" czy "Ghost Of A Chance".
W dechę płyta. A jeśli komuś się przeoczyła, właśnie jest okazja do rehabilitacji.
Wspomniałem nieco wyżej o Steve'ie Hackett'cie, więc i muszę o jego muzycznym związku z McDonaldem. Koniecznie proszę posłuchać fragmentów płyt, na których w gościnie u Hacketta widnieje Ian McDonald. A więc, studyjne "Genesis Revisited" oraz trasa koncertowa właśnie z tym materiałem, oddana na podwójnym "The Tokyo Tapes". Oba albumy nie do odpuszczenia.
Zrodziła się okazja, by powspominać Iana McDonalda. Na pewno nie taka, jaką byśmy sobie wymarzyli, ale innej chwilowo nie ma.

W miniony piątek wybiło 10 lat od śmierci Whitney Houston. Zawsze ją lubiłem, a z początku nawet bardzo bardzo, jeszcze bardziej.
Wciąż czuję nieukrywaną słabość do jej drugiego albumu, o mało wyszukanym tytule, po prostu "Whitney" (1987). To ta płyta, z m.in. radośnie niosącym "I Wanna Dance With Somebody" czy z ciut przyozdobioną symfonią balladą "Didn't We Almost Have It All". Tak się składa, że w jej obszarze zmieściła się cała skala głosu Whitney. A Dziewczyna miała niesamowite gardło i naturalną muzykalność. I na dobitkę, była atrakcyjną kobietą.
Wspaniałe chwile spędziłem z tą muzyką. Dużo dobrego z jej udziałem działo się wówczas. Rok 1987 okazał się obfity, ciepły, słoneczny i uśmiechnięty. Tylko pozytywne wzburzenia. Do tego ładne, delikatne i niekrzykliwe dziewczyny oraz często pod ręką schłodzone słodkie drinki. I ta muzyka, która wciąż grała, nikt jej nie zagłuszał i nie przyciszał. Ooo, cudowne chwile, powróćcie!
Brały mnie rytmy "So Emotional" (Corrado Rustici odstawił tu niesłychaną solówkę na gitarowym syntezatorze!) czy żywiołowe, a raczej wręcz joggingowe "Love Is A Contact Sport". Bo miłość, poza sferą uczuć, to przecież sport kontaktowy. Piosenki ze słowem "love" zazwyczaj wymuszają rytmy przytulankowe, ale nie w tym wypadku. Chociaż kto wie, być może na wstępnym etapie "Love Is A Contact Sport" było mdłą serenadką, ale pozytywnie zwariowana Whitney ją przyspieszyła. Do rozmiarów obcisłych spodenek i szybkobieżnych tenisówek.
Cała płyta bogata w kalorie, a i gustownie zmysłowo zestawiona. Wyważenie, co trzeba podkreślić. Raz szybko, raz wolno, i znowu szybko, a potem znowu wolno... i tak przemiennie, do samego końca. Jak by ktoś karty ułożył. Bez pokerowego sztoplowania, by się nie nazywało.
Do dzisiaj "Whitney" jest jedną z moich ulubionych płyt tamtych czasów. I chyba ulubionych w ogóle. Przy czym, nie mam imperatywu, by inni mieli tak samo.
Smutne, że Whitney nie dobiła pięćdziesiątki. Zabrakło jej nawet nieco do czterdziestu dziewięciu. Zbyt szybko odeszła. Zdecydowanie. Chyba źle pokierowała własnym życiem, ale widać inaczej nie potrafiła. Uczucia też nie najlepiej zainwestowane. Jednak uczucia to sfera delikatna, osobista, i nikomu nic do tego.

Odszedł też Roman Kostrzewski. Wiadomo, grupa Kat. Artysta od dłuższego czasu chorował. Nie krył tego. Mnóstwo ludzi trzymało za niego kciuki, bo też mnóstwo miał oddanych wielbicieli. Wiem o tym. Kilku takich znam. I bardzo ich zasmuciła ta niechciana wieść. Rozumiem, jasne, że rozumiem wszystkich, którym zawalił się kawał ich muzycznego świata. Mnie niedawno też było bardzo ciężko, gdy w odstępie kilku dni pożegnałem Burke'a Shelleya oraz Meat Loafa. No cóż... ten rok nie zaczął się dobrze, ale powiem Wam moi Drodzy, on wciąż nie powiedział ostatniego słowa. 

a.m.


czwartek, 10 lutego 2022

o polskim progrocku (kiedyś) w Kanadzie

W pioruńsko wysłużonym przewodniku "The Progressive Rock Files" - autorstwa Jerry'ego Lucky'ego (wydawnictwo kanadyjskie z 1998 roku) - daje się znaleźć kilka polskich akcentów. O nich za chwilę i pod spodem.
Bardzo pobieżna i pełna niedociągnięć książka, z której niegdyś chętnie korzystałem. Nie przeszkadzały mi wówczas wszystkie jej niedostatki, bo i tak czerpanie wiedzy o tej kategorii rocka nie było łatwe. Trochę z tego tytułu, trochę z tamtego i jeszcze innego, aż ostatecznie trochę się wyciągnęło. Wiele nazw/nazwisk wziętych pod myśl, a potem stawianie ich na półce. Szkoda jedynie, że kartki nędznie posklejane, no i przynajmniej jednego ogólnego szwu, który trzymałby tę wiedzę w garści. Niedziwne więc, że całość szybko się posypała. Tak szybko, że po kilku pierwszych użyciach przestałem tę knigę traktować na domową półkę, a raczej już tylko jako materiał roboczy. Nie zważałem więc na sukcesywnie samoistnie wyrywane kartki, aż pewnego dnia ruch cuch, i całość się posypała. Szybka rujnacja odciągała ewentualne myśli od ratowania u introligatora, więc szkody na bieżąco zaklejałem bezczelną taśmą klejącą. Ale książka nawet na nią się uodporniła, dlatego po upływie lat zaskoczony jestem, że nie brakuje nawet jednej strony. 

a.m.

Problemem naszych wydawnictw tamtych czasów było niepodawanie dat narodzin albumów. Wprowadza to po dziś niejeden zamęt, jednak rozumiem, dlaczego tak być musiało. Nigdy nie wiedziano, kiedy dana płyta ujrzy światło dzienne. Kłopoty z surowcami opóźniały nasze "release date" niekiedy o rok lub dwa. Inna sprawa, że bywali pechowcy, którzy się zrealizowali, a i tak nigdy nie dostąpili albumu.
Exodus "The Most Beautiful Day" realizowało się w 1979 roku, jednak do handlu trafiło w 1980, natomiast "Supernova" w 1982.


Zapewne dla autora tytuł "... Cykl Obraca Się, Narodziny, Dzieciństwo Pełne Duszy,
Uśmiechów Niewinnych I Zdrady ..." wydał się zbyt skomplikowany,
więc zaproponował debiutowi naszych progrockowców self-title'owe "Abraxas".
A może po prostu uznał to za albumowe motto? Jeśli tak, to nawet słusznie.


Z Collage jest prawie dobrze. Prawie,
bowiem wydane pod polskojęzycznym tytułem "Zmiany",
najpierw pojawiły się na kasecie,
i nie w 1993 a 1994 roku, zaś na CD wydano je już pod anglosaskim "Changes"
w kolejnym, 1995 roku.
Aha, i jeszcze "Baśnie" - nie '89, a '90.
Zobaczcie, jak autor krótko, acz ładnie o grupie się sprecyzował.


SBB to tak albumowo płodna grupa (głównie ogromna ilość live'ów),
że chyba sami muzycy nie są świadomi dostarczonych wydawnictw
spod skrótu dla "Szukaj Burz Buduj",
czy jak kto woli "Silesian Blues Band". Obie wersje poprawne.


Znaleźli się nawet Quidam. Fajnie.
Do spisu dyskografii nie dobiły wydane jeszcze w 1998 "Sny Aniołów",
ale to pewnie kwestia niezałapania się premiery albumu
wraz z terminem oddania książki do druku.


Budka Suflera, jako Budka Suflere.
Eeee tam, czepiasz się Masłowski. Kto zechce, znajdzie.
W spisie albumowym tylko pierwsze trzy płyty, w dodatku bez dat,
no i w wyjątkowo skromnym opisie.
Coś czuję, że Jerry Lucky nie posłuchał tej naszej Budki,
a tylko tak machnął hasło, by było.
Z Budką, jak z Budką, zobaczcie, co zrobił z Budgie.


Skaldowie jak najbardziej zasłużenie. Nawet, jeśli typowego prog rocka, ekipa znana z piosenek o listonoszu i wiośnie, zaprezentowała głównie na "Krywaniu" i "Stworzeniu Świata ...". Wczesny psychodeliczny okres , jak i stare płyty z brzmieniem organów, też zasługują na uwagę progowego odbiorcy. Trudno mieć wonty o kolejne braki dat albumowych wydań, skoro na okładkach ich nie uświadczymy. Nieładnie byłoby też wysnuwać pretensje o brak miękkich znaków lub transmutację "ł" w "t". Z tym "ł" wszyscy mają problem. Niemcy na przykład niechlujnie napisane drukowane "Ł", odczytują jak "K".
Jakże urocze to "Wsystka".