poniedziałek, 27 maja 2019

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 26- na 27 maja 2019 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań





"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli 26-ego na poniedziałek 27 maja 2019 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Janek Mojżeszewicz
prowadzenie: Andrzej Masłowski




===============================
===============================

ROSŁAW SZAYBO
(13 VIII 1933 - 21 V 2019)




Audycja w znacznym stopniu poświęcona niedawno zmarłemu Rosławowi Szaybo. 
O tym nietuzinkowym Artyście plastyku, grafiku, plakaciście czy projektancie okładek płyt, rozpisałem się przed kilkoma dniami, więc wczoraj wystarczyło już tylko na poparcie jego talentu zapodać odpowiednią muzykę w eter. 
Proszę się przyjrzeć powyżej zaprezentowanym okładkom Judas Priest, Home, Mott The Hoople, Sutherland Brothers & Quiver, Izabeli Trojanowskiej, Chicago, Fiction Factory, Lone Star oraz The Gary Moore Band.


================================
================================



JUDAS PRIEST - "Point Of Entry" - (1981) - przepadam za tym albumem, choć powszechnie uznaje się go za jeden ze słabszych w zespołowym dorobku.
- Heading Out To The Highway
- Hot Rockin'

JUDAS PRIEST - "British Steel" - (1980) - płyta fantastyczna, plus okładka symbol. Niekwestionowana wizytówka Rosława Szaybo, a jednocześnie prawdziwe godło heavy metalu.
- Breaking The Law
- Rapid Fire

HOME - "The Alchemist" - (1973) - grupa wydała trzy albumy. I właśnie do tego ostatniego efektownym projektem graficznym przysłużył się Pan Rosław.
- The Sun's Revenge

MOTT THE HOOPLE - "The Hoople" - (1974) - ostatnie dokonanie Brytyjczyków dowodzonych przez charyzmatycznego Iana Huntera. Na okładce widnieje modelka Kari-Ann Muller, a w jej lokach skrywają się proporcjonalnie powielani członkowie Mott The Hoople. 
- Roll Away The Stone

SUTHERLAND BROTHERS & QUIVER - "Reach For The Sky" - (1975) - kryminalnie niekojarzona u nas wyborna i popularna w świecie szkocka formacja, która nagrała nieco płyt, z których przynajmniej trzy wyborne. "Reach For The Sky" jest tą najbardziej znaną - najprawdopodobniej z uwagi na największy ich przebój, jakim "Arms Of Mary". Mam w chałupie jeszcze dwa inne winyle braci Sutherland, notabene także z okładkami Rosława Szaybo.
- Dirty City
- Arms Of Mary

OST - "Beaches" - (1988) - na Dzień Matki nie mogłem nie znaleźć jakiegoś specjału.
BETTE MIDLER - Wind Beneath My Wings

IZABELA TROJANOWSKA - "Iza" - (1981) - jako młodzieniec przepadałem za tym albumem. Przy tym podziwiałem również wdzięki Pani Izy. I poza efektowną okładką Pana Rosława, również robiła na mnie wrażenie produkcja, chwytliwe kompozycje oraz obsługujący sekcję perfekcyjni muzycy. Obecnie nie słucham już takiej muzyki. Powracam do niej jedynie za sprawą wspominkowych lub ceremonialnych okoliczności.
- Jestem Twoim Grzechem

CHICAGO - "If You Leave Me Now" - (1983) - genialna okładka. Siła prostoty dająca niesamowity efekt finalny. Dlatego nieważne, że ta płyta jest tylko kompilacją, warto ją posiąść dla Rosława Szaybo.
- If You Leave Me Now - {oryginalnie na LP "Chicago X", 1976}
- Song For You - {oryginalnie na LP "Chicago XIV", 1980}

FICTION FACTORY - "Throw The Warped Wheel Out" - (1984) - ta przyjemna new-wave'owa formacja opublikowała tylko dwa albumy. "Throw The Warped Wheel Out" jest pierwszym i zarazem tym popularniejszym. Wszystko zapewne z uwagi na przeuroczą piosenkę "(Feels Like) Heaven", której w 1984 roku słuchała nie tylko Polska, lecz cała Europa..
- (Feels Like) Heaven
- Ghost Of Love
- The First Step

LONE STAR - "Lone Star" - (1976) - Rosław Szaybo zadbał o okładki do obu albumów Walijczyków. Nie była to jednak żadna powalająca formacja, choć zasłynęła z nieszablonowej interpretacji Beatles'owskiego "She Said, She Said". Utworu, który w oryginale trwał ponad 2-minuty, a ekipa gitarzysty Paula Chapmana podniosła go do rangi hard/prog-rockowej mini suity. My jednak posłuchaliśmy mniej znanego albumowego wątku, którego lubię jeszcze bardziej.
- Lonely Soldier

BRUCE SPRINGSTEEN - "Born To Run" - (1975) - tym utworem pozwoliłem sobie skomentować wyniki polskich wyborów do UE.
- Thunder Road

BRUCE SPRINGSTEEN - "The River" - (1980) - 14 czerwca Boss zaprezentuje nowy album "Western Stars", warto więc było sięgnąć po jakieś perełki z jego dawniejszego dorobku.
- Hungry Heart
- I Wanna Marry You
- The River

THE WATERBOYS - "Where The Action Is" - (2019) - podobno wczoraj na Facebooku Słuchacze N.S. komentowali tę muzykę, i ponoć pozytywnie.
- Out Of All This Blue
- In My Time On Earth
- Ladbroke Grove Symphony

SNOWY WHITE AND THE WHITE FLAMES - "The Situation" - (2019) - jednak tej płyty nikt nie analizował, tak więc niebawem z przyjemnością ją zrecenzuję.
- Crazy Situation Blues
- Why Do I Still Have The Blues

JIM CAPALDI - "One Man Mission" - (1984) - kapitalna płyta nieżyjącego perkusisty Traffic. Muzyk na solowym gruncie zawsze bywał w cieniu zespołowego kolegi, Steve'a Winwooda, a szkoda. Kto jeszcze nie poznał jego dorobku, niech koniecznie nadrabia zaległości.
- Tales Of Power - {na gitarze SNOWY WHITE}
- I'll Keep On Holding On
- Nobody Loves You - {na gitarze CARLOS SANTANA oraz SNOWY WHITE}

THE GARY MOORE BAND - "Grinding Stone" - (1973) - jedyny album grupy The Gary Moore Band. Niespecjalnie go kocham, jednak utwór tytułowy uważam za świetny, a zaprezentowany wczoraj "Spirit", wręcz za wyśmienity.
- Spirit

SANDIE SHAW - "Reviewing The Situation" - (1969) - utalentowana dziewczyna, która pół wieku temu porzuciła edukację na rzecz muzyki - i słusznie! Szkoda jedynie, że później tej rodzaj sztuki zamieniła na świat ciucholandowej mody. Poniższy, a piąty w jej dorobku album, najsłynniejszy. Zawiera covery Rolling Stonesów, Beatlesów bądź Boba Dylana, jak też zaprezentowane wczoraj kawałki Led Zeppelin oraz The Lovin' Spoonful.
- Reviewing The Situation
- Your Time Is Gonna Come - {Led Zeppelin cover}
- Coconut Grove - {The Lovin' Spoonful cover}

JUDAS PRIEST - "Killing Machine" - (1978) - Dżudaski nie tylko na co dzień serwują smakowite łomoty, ale niekiedy też konstruują przejmujące ballady - czego dowodem choćby utwór na "dobranoc".
- Before The Dawn







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"







piątek, 24 maja 2019

Grzegorz

Napiszę Wam coś Kochani i zróbcie z tym, co chcecie.
Niedawno na Facebooku odszukała mnie starsza koleżanka. Taka jeszcze z dawnego wieżowca, w którym zostawiłem całe dzieciństwo. Jako, że dziewczyna o dwie klasy podstawówki starsza, zdecydowanie trzymała sztamę z moją siostrzyczką Elą. Tą Elą, co ma saunę, mercedesa i miejsce na kucyka. Żartuję, pojechałem sobie Hiacyntą Żakiet, o pardon: Bukiet. Tą Elą, co od pięćdziesięciu czterech lat jest moją siorą, a od ponad trzydziestu tka żywot w Stanach. Systerka niegdyś przysyłała mi zza Wielkiej Wody kompaktdyski, a wcześniej nieco nowiuśkich winyli, obecnie zaś głównie o pojemnosci 4 i 5 XL t-shirty, a ostatnio również baniaki orzechów. Tak więc, maj Sister kumplowała się na morgi z Gosią, czyli z dziewczyną, o której w pewnym stopniu też jest ten tekst.
Ostatnio z Gosieńką trochę do siebie pisujemy. Przy czym tkwię w nadziei, iż jej mężusio szczęki mi z tego powodu nie przestawi, wszak mężczyzna ze mnie już przecież kiepski.
Po latach wychodzi, iż świetnie się z Gosią rozumiemy, a w ostatnich tygodniach powiedzieliśmy sobie za pomocą pisanych słów więcej, niż przez dawnych kilkanaście lat. No tak, ale dzisiaj to ja już się dziewczyn nie boję. Kiedyś myślałem, że mnie pożrą, gdy tylko do nich podejdę, a co dopiero na dłużej zagadać. Dopiero w czasach liceum kilka koleżanek wyjaśniło, co i jak, niekiedy nawet udostępniając niektóre swe terytoria do przytulenia.
Po sympatycznych wspominkach z dawną kumpelą, postanowiłem siłą rozpędu poszukać jeszcze kilku innych nazwisk z tamtego beztroskiego okresu życia. Jednym z przystanków brat Gosi, Grzegorz. Starszy o dobrych kilka lat, co w tamtej epoce skazywało mnie na gówniarski los i do jednej drużyny w nogę na powołania liczyć nie mogłem. Ale Grzegorz raczej w piłę nie rżnął. Chłopak z natury opanowany, poukładany, raczej stroniący od wysiłkowych rozrywek, w ich miejsce chętniej wstawiał książki, plus sprzyjające takiej atmosferze towarzystwo. A jednak pomimo wspólnego nierojbrowania, Grzegorza zapamiętałem pozytywnie, i bez fałszywych deklaracji, podskórnie skrywałem względem niego niewymuszoną empatię. Wysłałem mu więc podobnym niewymuszenie radosnym trybem zaproszenie do grona Facebookowych znajomych. A więc zarzuciłem za horyzont kamieniem, niczym właściciel jakiegoś psiaka, i teraz czekam, kiedy ten z nim do mnie przybiegnie. Z merdającym ogonem, triumfem zdobyczy, zwycięstwa, a jednocześnie znakiem dobrych wieści. Dzień, dwa, lecz nikt po tej drugiej stronie drzwi nie otwiera. Myślę, zapukam raz jeszcze. Odwiedzam Grześka profil, i co widzę, zaproszenie usunięte. Profil publiczny, czyli otwarty, jednocześnie bardzo aktywny. Sporo w nim wpisów, zdjęć... Aaaa, przejrzę - przeszło przez myśl. Na pierwszy rzut niepokojąco wygląda dopiero co wklejona fotka. Grzegorz, w elegancko skrojonym garniturze, odpowiednio ku temu krótko i schludnie przystrzyżony, a dla korzystniejszego wrażenia na włosach dostrzegalny również lekko pociągnięty żel, plus dyplomatyczny półuśmiech. Zdjęcie, w którego tło Grzegorz dodatkowo jeszcze zapuścił logo "Konfederacji". Ugrupowania zbitego z takich nazwisk, co: Janusz Korwin-Mikke, Grzegorz Braun, Robert Winnicki, Marek Jakubiak czy Kaja Godek - do czego Grzesiek prawo ma, i o niczym dobrym czy złym deklaracja powyższych politycznych barw świadczyć nie mogą. Idę więc dalej przez świat,  postanawiając zlustrować dawnego kolegę. Przeglądam jego publicznie udostępnione konto. I co następuje? - pierwszy z brzegu, to wpis polityczny. Następny także, kolejny też takowy, i kolejny, kolejny... Jest ich z rzędu dziesięć, piętnaście, albo i więcej. We wszystkich wideo-przemowy lub zacytowane jedne czy drugie żółcie, niekiedy obelgi. O tym, jacy to wszyscy oprócz nas źli i beznadziejni, bo przecież tylko my wiemy, co i jak naprawić. Co ciekawe, wszyscy zacytowani w tych wpisach/wklejkach ludzie, często mówią o Bogu, o Ojczyźnie, o złodziejach Żydach, o rolującej Unii, o patriotyzmie... słowem: Bóg, Honor, Ojczyzna. I wszystko dzieje się pewnym krokiem i w odpowiednio nacjonalistycznym tonie, że niech nikomu broń Boże nie przyjdą na myśl inne wartości, jak choćby: Bóg, Rodzina, Przyjaciele, gdyż w najlepszym razie przepadniemy z kretesem, a przy niesprzyjających okolicznościach pochłonie takich wywrotowców jakaś w perspektywie noc długich noży.
Skoro jednak zacząłem, przeglądam konto dalej. Kolejne przemyślenia tlą: Dobromir Sośnierz, Piotr Liroy-Marzec, jakiś walczak ze strony "Bohaterska Polska", Jacek Wilk, Marek Jakubiak, Stanisław Michalkiewicz (to dopiero postać!) czy mój "ulubieniec" Wojciech Cejrowski. Słowem, same autorytety, dobrzy Polacy, przykładni patrioci, chrześcijanie i oczywiście prawdziwe "tolerancyjne baranki wszystkich krajów, łączcie się". Za sprawą wklejek Grzegorza trzymam się mocniej poręczy, bowiem na moich oczach Unia wszystkich nas okrada, wchłania w swe krwiożercze struktury, niebawem także pozbawi dumy i godła narodowego, a jeszcze przyśle tych zdrajców Tuska i Timmermansa, by w kolejnej przemowie obiecali gruszki na wierzbie. I wreszcie, po kilkudziesięciu takich postach pojawia się Matka Boska z dzieciątkiem, na tle polskiej flagi. Data? - 1 maja. Jest więc odpowiednio uroczyście, podniośle i po bożemu. Przelatuję i wskakuje dzień wcześniejsza wklejka, z cytatem Marka Twaina: "patriotyzm to wspieranie kraju cały czas...", a tuż obok taka oto myśl: "jeśli nie będziemy uczyć naszych dzieci, kim jest Bóg, ktoś inny będzie ich uczyć, kim on nie jest". Po czym kolejny grad postów, w tym o roszczeniach żydowskich, o plusach zakazu handlu w niedziele, ale też o wytycznych w kwestii uprawiania seksu, czyli komu i kiedy wolno, a kiedy uchowaj Boże, itd....etc.... etc... I gdy znowu przejdziemy przez górskie wijące szlaki utrzymanej w nacjonalistycznym tonie retoryki, po drodze napotkamy tabliczki, typu: "to, co płynie z głębi serca, nie wymaga wysiłku". bądź "gdy człowiek chce być dobry, inni zaczynają go wykorzystywać". Idealną puentą wydaje się wpis z 19 grudnia ub. roku, z malunkiem Chrystusa, który wciska dzwonek do pewnej drewnianej chałupy, a nasz wewnętrzny zatroskany głos pyta: "gość tych świąt, wpuścisz go do domu?". Hmmm, a ja przecież przed chwilą też zapukałem, i na mnie micha nie oczekiwała.
Grzegorza wpisów nikt nie komentuje. Dosłownie nikt. Nie znalazłem ani jednego komentarza, tym bardziej polemiki, ani choćby jednego polubienia, ni dla przeciwwagi groźnej minki, serduszka czy zdziwka. Niczego. Na jego szlaku życia panuje pustka. Nic, tylko otwarte okna poruszane wiatrem oraz wijące się po pustych ulicach gazety. Jest on tylko sam sobie, ze sobą, z wszystkimi nieszczęściami i frustracjami. Jedynie pod - co pewien czas - zmieniającymi się zdjęciami profilowymi widać jedno polubienie - od jego siostry Gosi. Ale nawet na tych zdjęciach jawi się portret człowieka o wartościach tylko jemu bliskich. Zmieniają się kolory marynarek, krawatów i poszetek, reszta bez zmian. Podobne fryzury i ten sam półuśmiech. Z chłodem i barwami ulicznego asfaltu.
Myślę o Nim ostatnio. Naprawdę dużo i często. Chciałbym zabrać faceta na jakiś koncert, na spacer, do pubu, a nawet znaleźć na jego nową ścieżkę jakąś fajną babkę, by mógł Grzegorz wymazać dawny nieudany związek, co mogło właśnie dokonać w nim prawdziwego trzęsienia ziemi. Byle tylko on jej nie skrzywdził. Wreszcie, wpuściłbym do jego codzienności nieco światła i przewietrzył ten pełen zaduchu pokój. Wiem, Grzegorz nie jest odosobnionym przykładem na tym naszym łez padole, lecz właśnie jego doświadczyłem na własnej skórze. Czasem lepiej zachowywać ludzi w dawnej pamięci, niż zerkać na ich dzisiejsze pogorzelisko.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





środa, 22 maja 2019

BJØRN RIIS - "A Storm Is Coming" - (2019) -









BJØRN RIIS
"A Storm Is Coming"
(KARISMA RECORDS)

***3/4





Czwarte wydawnictwo - a trzecie pełnometrażowe - gitarzysty norweskiej grupy Airbag przynosi spodziewaną kolejną porcję wysublimowanego rocka. Ta oparta na PinkFloyd'owskich podstawach twórczość bywa niekiedy jeszcze delikatniejsza niż dawne dzieła ekipy Rogera Watersa i Davida Gilmoura.
Niosące się melancholijnie, czy wręcz smutnawo "A Storm Is Coming", bez zawahania kontynuuje skupioną w nostalgii atmosferę wcześniejszych płyt "Lullabies In A Car Crash" oraz "Forever Comes To An End". Oczywiście wydanej w ubiegłym roku EPki "Coming Home" także, choć to skromne wydawnictwo okazało się w dorobku Norwega najmniej atrakcyjnym repertuarowo.
Riis na nowej płycie wnika w skomplikowaną sferę ludzkich uczuć, penetrując zakamarki naszych emocjonalnych nieporadności, za sprawą których doznajemy w życiu rozczarowań oraz porażek. Rzecz jasna takiej atmosferze nie mogła przyświecać aura entuzjastycznej muzycznej otoczki, tak więc Riis
inspirując się urokami swej rodzimej krainy, rozpylił nuty niczym mgłę po pobliskich fiordach. Do pomocy w osiągnięciu wymarzonego celu zebrał odpowiedni nordycki kolektyw, i tak się złożyło, że również zbity z samych Norwegów. Jest więc kolega zespołowy z Airbag - perkusista Henrik Bergan Fossum, są dwaj muzycy z grupy Oak, jeden członek Wobbler, a także wokalistka i aktorka Mimmi Tamba, której subtelny śpiew idealnie asystuje Riisowi w najdłuższym i jednocześnie najokazalszym "Stormwatch".
Ten facet nie nagrywa epokowych płyt, nie ma też błysku tej miary, co Gilmour, Latimer czy Hackett, nie stara się również kalibrować pod nich swojego skromniejszego talentu, a mimo to potrafi przykuwać uwagę. Mało tego, niemal we wszystkich do tej pory stworzonych kompozycjach, na plan pierwszy wysuwa z serca płynące szarpanie strun.
Jest na "A Storm Is Coming" uczepione jakieś pesymistyczne piękno, którego słuchacz wcale nie pragnie wymazać. Tych sześć kompozycji nie wyłudzi od nas również żadnych sztucznych emocji, ani nie zada fałszywych trików. 
W czasach, w których, jak to niegdyś zarzuciła Wisława Szymborska: "żyjemy dłużej, lecz mniej dokładnie", takie granie aż prosi się o niewypuszczenie z rąk.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






nie żyje ROSLAV SZAYBO (13 VIII 1933 - 21 V 2019)

W styczniu 2014 roku zaprezentowałem Słuchaczom kącik muzyki spod okładek płyt Roslava Szaybo. W Polsce nazwiska odmieniamy, jednak Pan Roslav, choć Polak z krwi i kości, znaczną część życia spędził w USA, pozwolą zatem Szanowni Państwo, że będę nazwisko Pana Roslava zapisywać "Szaybo", a imię, zamiast Rosław, Roslav.
Nie pamiętam, czy ów kącik przypadł słuchającym do gustu, niemniej ja sam poczułem pewne spełnienie. Zawsze podziwiałem tworzoną sztukę przez tego urodzonego w Poznaniu Artystę, a na dodatek jako młodzieniec wziąłem udział w wernisażu jego prac (początek lat 80-tych), do którego wówczas doszło w jednym z zaułków przy ul. Wielkiej. A więc, w jednej z bocznych naw poznańskiego Starego Rynku.
Nie znam się na sztuce rysowanej, ni malowanej, więc nie potrafię fachowo zrecenzować prac Pana Roslava, jednak od zawsze zachwycały mnie w jego twórczości polot i fantazja, w tym charakterystyczna dla jego stylu gra cieniami, jak też zabawa geometrią. Przyznam, iż sporo jego wybornych okładek nie posiadam, ponieważ w wielu przypadkach były one opakowaniami dla nieinteresującej mnie muzyki. Stąd nie posiadam w domowej płytotece takich "Astigmatic" Komedy lub "siódemki" Soft Machine. Nigdy nie czułem tego typu muzyki, więc byłoby z mojej strony intencjonalną nieszczerością chomikowanie takich albumów.
Ale nawet nie posiadając w kolekcji wielu namalowanych przez Szaybo perełek, zapamiętałem niejedną z nich. I myślę tu także o płodach, o których nie podpowie nam teoretycznie wszystko wiedzący internet. Na wspomnianej wystawie, poza projektami graficznymi do płyt Judas Priest lub Carlosa Santany, pojawiło się też sporo prac z reprodukcjami albumowych okładek do muzyki klasycznej. Gdzieś w mej pamięci wciąż przesiadują stworzone przez niego grafiki do dzieł Piotra Czajkowskiego czy Jana Sebastiana Bacha.
Oczywiście najbardziej spektakularną pracą Szaybo bezapelacyjnie stoi cover design do albumu Judas Priest "British Steel". I choć Dżudasom Szaybo spłodził jeszcze kilka innych okładek, to właśnie ta jedna, z żyletką ściskaną w czyjeś prawej dłoni, stała się symbolem grupy, jak też najbardziej rozpoznawalną okładkową twarzą dla całego heavy metalu.
Każdy zapewne zna historię powstania obwoluty dla fantastycznego "British Steel", jednak gdyby czasem... -  może przypomnę. Otóż pewnego razu, któryś z muzyków Judas Priest - a w pamięci coś mi świta, iż był nim sam Rob Halford - spotkał się on z Szaybo w pewnej restauracji, celem omówienia okładki do właśnie powstającego albumu. Halford po przedstawieniu muzycznego konceptu, poprosił mistrza o przyjęcie zlecenia. Legenda głosi, iż Szaybo niemal od ręki sięgnął po serwetkę, wyciągnął mazak, i rachu ciachu naszkicował pierwszą skojarzeniową myśl. Halford był nią zachwycony, a gdy zobaczył niebawem dopracowany w ostrości i kolorach projekt, padł na kolana. Po krótkim czasie padliśmy i my. I to tylko jedna, w krótkim zarysie historia, a zapewne wiele podobnych musiałoby nas równie zaintrygować. Szczególnie, gdy przyjrzymy się pozostałym fantastycznym pracom Szaybo.
Pan Roslav właśnie zmarł - przeczytałem przed kilkoma godzinami. Ponoć w Warszawie, gdzie ostatnio zamieszkiwał, i gdzie leczył nowotworową chorobę płuc.
Za przyczynkiem tej niewesołej wieści wyciągnąłem z półek kilkanaście płyt z grafikami Pana Roslava, i właśnie teraz je sobie oglądam, jednocześnie słuchając spod ich objęć zapisanej tam muzyki.
Panie Roslavie, liczę, że pamięć o Panu trwać będzie wiecznie, i że ktoś napisze o Panu stosowną książkę, a jakiś inny klimaciarz zwerbuje środki na nakręcenie, najlepiej w pakiecie fabularnego oraz dokumentalnego filmu. Ponadto żywię nadzieję, że o Pańskiej twórczości będzie się mawiać z podobnym pietyzmem, co o zmarłym przed kilkunastoma laty Zdzisławie Beksińskim.
Dziękuję za wszystkie pozostawione dobra, a teraz brnij do świata lepszego...






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"

 


poniedziałek, 20 maja 2019

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 19- na 20 maja 2019 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań





"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli 19-ego na poniedziałek 20 maja 2019 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Janek Mojżeszewicz
prowadzenie: Andrzej Masłowski





---------------------------
cotygodniowy starter:
STEVE HACKETT - "Guitar Noir" - (1993) -
- Sierra Quemada
---------------------------



FORTUNE - "Fortune II" - (2019) - zwyczajowo od kilku tygodni rozgrzewają nas nowe piosenki Larry'ego Greene'a & co.
- What A Fool I've Been

WHITESNAKE - "Flesh & Blood" - (2019) - o płycie rozpisałem się w miniony piątek, zachęcam do przeczytania.
- Good To See You Again
- Can't Do Right For Doing Wrong

MAANAM - "Derwisz i Anioł" - (1991) - przed trzema dniami maj przypomniał sobie, że jest wiosennym miesiącem. Wiosna w tym roku niemrawa, więc nie pasują do niej słowa piosenki Varius Manx: "... bo wreszcie przyszedł maj, zrobiło się gorąco ...". W lipcu ub.roku także posłuchaliśmy tej płyty, lecz wówczas miało to związek z pożegnaniem Kory.
- Wyjątkowo Zimny Maj

ØRGANEK - "Czarna Madonna" - (2016 / reedycja 2019) - do twórczości Tomasza Organka podchodzę selektywnie, jednak tytułowy kawałek tego albumu - zaśpiewany notabene na pogrzebie Kory - genialny! Właśnie do sprzedaży trafiła 2-płytowa reedycja drugiego albumu grupy Ørganek, a na dodatkowym dysku pojawił się jeszcze inny mocny punkt, jakim "Niemiłość".
- Czarna Madonna
- Niemiłość

JIM PETERIK & WORLD STAGE - "Winds Of Change" - (2019) - piosenka zza światów. Nieżyjący od niemal pięciu lat wokalista Survivor, w cudownej balladzie z jego zespołowym kolegą.
- Love You All Over The World - {feat. JIMI JAMISON}

LEVERAGE - "Determinus" - (2019) - niekiedy Kimmo Blom śpiewa pod swego poprzednika Pekkę Heino, ale co najistotniejsze, Finowie zdaje się właśnie nagrali najlepszą płytę.
- Burn Love Burn

THE RYSZARD KRAMARSKI PROJECT - "Mr Scrooge" - (2019) - trzeci album wciąż świeżej grupy dowodzonej przez szefa Millenium, Ryszarda Kramarskiego. Tym razem rzecz inspirowana Dickens'owską "Opowieścią Wigilijną", a więc o tym, jak jedna chwila może odmienić nasze życie.
- R.I.P.
- Now Is The Time...

BJØRN RIIS - "A Storm Is Coming" - (2019) - wybrałem najdłuższą 14,5-minutową, pełną melancholii i Floyd'owskiego rozmachu kompozycję, ponieważ na nowej płycie gitarzysty Airbag jest ona swoistą perłą w koronie.
- Stormwatch

JAY-JAY JOHANSON - "The Long Term Physical Effects Are Not Yet Known" - (2007) - jedna z wielu płyt tego szwedzkiego synth/trip-hopowego songwritera. Wyjątkowo ją lubię, a od dwunastu lat nie była w naszym radiowym sidiplejerze. Johnanson w kwietniu wydał nowe dzieło "Kings Cross", którego za Chiny Ludowe nie uświadczysz bracie w żadnym polskim sklepie.
- She Doesn't Live Here Anymore
- Time Will Show Me
- Peculiar

LOONYPARK - "Deep Space Eight" - (2019) - piąty album prog/rockowej formacji, powstałej przed dwunastoma laty w Krakowie. Miłośnicy rodzimych Albion, Quidam, Travellers czy Turquoise, powinni przygarnąć tę muzykę bez mrugnięcia okiem. W Loonypark pojawiła się nowa wokalistka, poprzednia zaś spełnia się tutaj lirycznie. Muzycznie jest malowniczo, choć realizacyjnie jakby nieco surowiej. Będziemy tej płyty słuchać przez najbliższe tygodnie, podobnie jak inną produkcję Lynx Music, jaką "Mr Scrooge".
- We Don't Wanna Die

BREAKOUT - "Blues" - (1971) - w nawiązaniu do ubiegłotygodniowego koncertu Dustina Arbuckle'a. Chyba wszyscy zdębieliśmy, gdy ten amerykański muzyk wyskoczył na bis z poniższą piosenką, którą w dodatku zaśpiewał po polsku!.
- Kiedy Byłem Małym Chłopcem

DUSTIN ARBUCKLE AND THE DAMNATIONS - "Dustin Arbuckle And The Damnations" - (2017) - pierwsza EPka grupy Dustin Arbuckle And The Damnations. Cztery dychy na stoisku firmowym żądano za tych pięć kawałków (niespełna dwadzieścia minut muzyki) wytłoczonych na dogorywającej już dziś srebrzystej płytce. Jasne, zawsze można przerzucić się na streamingi, lecz ja nie potrafię się w nie wczuć.
- Say My Name

DUSTIN ARBUCKLE AND THE DAMNATIONS - "Live At The Hook And Ladder" - (2019) - najnowsza EPka. Tyle, że już tym razem koncertowa, z materiałem zarejestrowanym jesienią 2018 roku w Minneapolis.
- I Can Tell

SUSAN TEDESCHI - "Just Won't Burn" - (1998) - płytę przysłała mi moja siostrzyczka Ela z Ameryki, gdy ta była jeszcze nowością. Wówczas tej pochodzącej z Boston bluesmanki prawie nikt u nas nie znał. Dzisiaj Susan Tedeschi to już prawdziwa gwiazda, a jednocześnie połowica Dereka Trucksa - gitarzysty Allman Brothers Band. Jej nazwisko wymawia się: "tedeski", jednak maj Sister zarzekała się, że w tamtym czasie w Chicago gro ludzi wymawiało jej nazwisko: "tedeszi". Z nazwiskami jednak nigdy nie wiadomo.
- Can't Leave You Alone
- Rock Me Right
- You Need To Be With Me

CREEDENCE CLEARWATER REVIVAL - "Willy And The Poor Boys" - (1969) - John Fogerty nigdy jeszcze w Polsce nie zagrał, a pod koniec czerwca br. stanie się to faktem za sprawą planowanego występu w przeuroczej Dolinie Charlotty. I już choćby tylko z jego powodu, XIII Festiwal Legend Rocka będzie najatrakcyjniejszym punktem na tegorocznej muzycznej letniej mapie.
- Down On The Corner
- It Came Out Of The Sky
- Cotton Fields - {Lead Belly cover}

WILLE & THE BANDITS - "Steal" - (2017) - momentami genialny album. Do ostatniego show w klubie "u Bazyla" brakowało mi go w kolekcji, lecz teraz... Teraz zasłuchuję się nim po miłości kres. Uwaga! - w trzech nagraniach gościnnie zagrał organista Deep Purple, Don Airey.
- Scared Of The Sun - {na Hammondach DON AIREY}
- Crossfire Memories

THE ROLLING STONES - "Goats Head Soup" - (1973) - szczególnie wielbię Stonesów za lata siedemdziesiąte, choć moi rówieśnicy zazwyczaj obstają przy ich jeszcze wcześniejszych dokonaniach, które też lubię, ale z opamiętaniem. I fajnie, wszak dobrze jest się pozytywnie różnić. Wczorajsza "zupa z koziego łba" myślę, że jednak wszystkim jednakowo dobrze smakowała.
- 100 Years Ago
- Doo Doo Doo Doo Doo (Heartbreaker)
- Angie

BAD COMPANY - "What You Hear Is What You Get: The Best Of Bad Company" - (1993) - Bad Company to przede wszystkim śpiewający Paul Rodgers, lecz ja przepadam również za płytami z późniejszym Brianem Howe'em. Wolno mi, a co! Poza tym, pierwszy koncertowy album grupa wydała dopiero za wokalnego przywództwa tego drugiego. I niech nikogo nie zmyli tytuł, z dopiskiem "the best of". Żadna z tego sucha kompilacja, a prawdziwie energetyczny koncert.
- Ready For Love - {Mott The Hoople cover}
- No Smoke Without A Fire

KISS - "Kiss" - (1974) - za niespełna miesiąc ekipa Paula Stanleya i Gene'a Simmonsa wystąpi w Krakowie. Bardzo chciałem na ten koncert dotrzeć, jednak los zechciał inaczej. Dlatego potrzymam kciuki za dobrze się na nim bawiących. Wczoraj, na krótko przed snem, zapodałem w eter diamencik z debiutu Detroitczyków. Powinni go Kissi zagrać w Tauron Arenie, wszak to ich sztandarowy numer!
- Black Diamond

HEART - "Dog & Butterfly" - (1978) - do poduchy super stary hicior sióstr Wilson i ich czterech kompanów. Na podstawie funkowej linii basu, perkusji oraz gitary słychać, z czego później rżnął Mick Jagger w takim "Sweet Thing".
- Straight On






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"


==================================
==================================

szlakiem dawnych rewirów...

Wczoraj zapuściłem się w rewiry z moich szczenięcych lat. Wiele zmieniło się, ale i co nieco pozostało. Niekiedy nawet nienaruszenie. 
Zawsze było to odludzie, i myślę, że nadal jest. Jakże fajnie było podreptać po starych piaskach, żwirach, trawie... Poszedłem w tę magiczną podróż sam, całkiem sam, tak, by nikt mi niczego nie zakłócił.
 
Obecnie jakaś wydeptana aleja i morze trawy. Przed czterema dekady o tej porze roku dominował krajobraz zbity z maków i chabrów.

 
z cyklu: opuszczone miejsca

 
Kultowe lipki i przyległa do nich wyboista droga, na której niegdyś miałem pierwszą poważną wywrotkę na kolarzówce. Całym osiedlem spotykaliśmy się właśnie w tym miejscu, przy drzewie tuż po lewej. Co zręczniejsi wspinali się na nie i przesiadywali dopóki, dopóty matki nie zawołały na kolacje. Po prawej stronie były tereny wojskowe, jednak z czasem opuszczone stały się powszechnie otwarte i dostępne. Po byłej strzelnicy powstało dzikie boisko do gry w nogę. Rozgrywaliśmy na nim bardzo poważne mecze. To właśnie na nim - po raz pierwszy w życiu - starszy kolega złamał mi rękę, gdy stałem na bramie. A broniłem dzielnie i ambitnie. Wówczas też gola nie wpuściłem, co przypłaciłem poważną kontuzją - zatrzymując masywne cielsko upadającego na mą rękę starszego osiedlowego kolegi. 

 
początek lipek - widok od strony dawnego domu

 
lipki i teren boiska - widok z dalszej perspektywy




sobota, 18 maja 2019

WHITESNAKE - "Flesh & Blood" - (2019) -








WHITESNAKE 
"Flesh & Blood"
(FRONTIERS RECORDS)

****





Po firmowych okładkach - z lakami i pieczęciami na tle wężowych skór - najnowsze "Flesh & Blood" niemal pewnym krokiem wydaje się kontynuować poprzednie "Forevermore" oraz "Good To Be Bad".
Coverdale czyni swoje, jednocześnie nadal skrywa szczelinę nadziei na wzbicie się do dawnego poziomu bestsellerowych "1987" i "Slip Of The Tongue". Ma ku temu sporo atutów, jakimi przede wszystkim niezła ekipa muzyków - z wybornymi gitarzystami Rebem Beachem i Joelem Hoekstrą na czele. Choć niekiedy da się wyczuć brak na podorędziu drugiego Steve'a Vaia. Na wspomnienie o producenckich czasach Mike'a Stone'a, Keitha Olsena i Mike'a Clinka łezka w oku się kręci, pomimo iż w owej materii przedsiębiorczy kwartet Coverdale-Beach-Hoekstra-McIntyre też nie od macochy.
Tworzenie nowych piosenek "boskiemu" Davidowi nie przychodzi zwiewnym trybem, bo jeśli nie policzymy wspominkowego "The Purple Album" (z nowymi wersjami dawnych numerów Deep Purple), ostatnie w pełni premierowe dzieło miało miejsce przed ośmioma laty. Niegdyś za podobną czasową wyrwę sympatycy AC/DC długo drwili z braci Young, jednak takie pauzy pomiędzy albumami weteranów rocka to już obecnie niemal standard.
Zaskoczeń nie ma, ale chyba nikt ich nie oczekiwał. "Flesh & Blood" jest dokładnie tym, czego się spodziewałem. Otrzymujemy bezlik doprawionego bluesem heavy metalu, którego repertuarową atrakcyjność na swingującym luzie podkreśla cała sekcja.
Zacznę od końca. Koniecznie polecam wersję deluxe, z 15 nagraniami. Co prawda, "If I Can't Have You" niczym nie poraża, jednak pełen charakterystycznej dla Coverdale'a namiętności balladowy blues "Can't Do Right For Doing Wrong", to prawdziwy widok z góry najwyższej. Pod względem dramaturgii kompozycja wydaje się kontynuować o trzy dekady starsze "Sailing Ships". Ale zajrzyjmy do podstawowej wersji albumu, gdyż oczekuje nas tam dużo dobrego. W tym, pod ejtisową nutę odpowiednio nastroszony lakierem "Shut Up & Kiss Me" - promocyjnie zresztą wysunięty na pierwszego singla, bądź "inwokujący" całość, a jednocześnie niezwykłej urody kawałek "Good To See You Again" - cóż za riff !. Fani "wężowych" polubią go od ręki. Ma on jeszcze kilka innych atutów, jak precyzyjnie utkaną i łatwo przyswajalną melodię, plus świetną, choć nieco przykrótkawą gitarową solówkę oraz nabuzowany wściekłością śpiew Coverdale'a. I tutaj, jeśli dla kogoś Whitesnake to tylko "Is This Love", niech sobie odpuści. Zarówno ten, jak również wiele innych numerów - sprokurowanych w pocie rockowego znoju.
Echa klasyków, rodem z Led Zeppelin czy Deep Purple, rozchodzą się po tej płycie, niczym głos po wodzie. Jeśli temu stwierdzeniu nie dadzą wiary zwolennicy teorii, że nie każdy kto ma na kapeluszu piórko jest bażantem, niech gwoli przekonania przyłożą uszu do "Gonna Be Alright", "Trouble Is Your Middle Name", tytułowego "Flesh & Blood", rozpędzonego "Get Up", wodzącego pod klasyczne "Crying In The Rain", "Hey You (You Make Me Rock)" oraz ku delikatnie nasiąkniętemu nutką Wschodu, a ewidentnie podpierającego LedZeppelin'owski baner "Sands Of Time".
Radiowcom polecam chwytliwe i odpowiednio wypolerowane heavy "Always & Forever", plus osadzone w nieco wolniejszym, na pół-marszowym tempie "When I Think Of You (Color Me Blue)". Tak tak, "color", nie "colour". David Coverdale ostał się w Whitesnake już tylko jedynym Brytyjczykiem, pozostali to Włoch i czterech jankesów, stąd wyraźnie pod Amerykę bite "color". Na szczęście zespołowa wielokulturowość buduje w ich szeregach tylko pozytywną synergię. Nawet, jeśli z racji oczywistych Coverdale stoi tutaj odwiecznym hegemonem.
Wróćmy na albumu łono, bowiem przed nami jeszcze zgrabna akustyczna ballada "After All" oraz albumowy klejnot, jakim rozbudowana ballada "Heart Of Stone". Uwielbiam taką atmosferę - od ciszy po krzyk. Ta 6,5-minutowa piosenka wywodzi się z dawnej szkoły stopniowania napięcia, a swą dramaturgią ujmie niejedno skamieniałe serce. Coverdale po raz kolejny w takich chwilach udowadnia, że otrzymał od losu anatomiczny talent do śpiewania.
Nie od razu dostrzegłem walory tej płyty. Trzeba jej trochę posłuchać. I dobrze, przynajmniej nie grozi nam syndrom szybkiego nią znudzenia. Szczerze polecam przygarnąć płód tej klasowej muzyki i niech w nas dojrzewa. 







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






czwartek, 16 maja 2019

DUSTIN ARBUCKLE AND THE DAMNATIONS - środa 15 V 2019, klub "Blue Note", Poznań, godz. 20.00

Właśnie wróciłem z koncertu fajnego zespołu - Dustin Arbuckle And The Damnations.
Jankesi dysponują szerokoobiektywną paletą dźwięków, z przechyłem na zakorzenionego w amerykańskich tradycjach rocka, włączając w niego wszystko co smakowite. Jest więc blues, country, roots, rock'n'roll, rockabilly, nutka retro, funku, a nawet gdzieś pomiędzy wierszami mignął nam fajny kawałek ska, którego tytułu nie pomnę. I jeszcze przedstawionych na zdjęciu sidików nie posłuchałem, a już z dobrze poinformowanych źródeł wiem, że na obu brakuje tego chwytliwego numeru.
Ci czterej faceci, z każdą kolejną minutą zyskiwali we mnie coraz więcej sympatii. W pierwszej części zagrali fajnie, lecz po przerwie dużo odważniej, a jednocześnie żywiołowiej.
Dustin Arbuckle nieźle śpiewa, ale jeszcze lepiej gra na harmonijce. Gitarzysta zaś bluesuje na jazzowym pudle, perkusista nie komplikuje sobie życia, a niekiedy nawet pulsuje z kapką nonszalancji, choć wyglądem przypomina typowego truckersa. Natomiast basista to jedyny muzyk, którego twarz nie zgadza mi się w konfrontacji z okładką najnowszej epki. Widać musiało tu nastąpić jakieś rychłe przetasowanie składu. Reasumując tego ostatniego, rozstawiony po prawej stronie bluenote'owej sceny długowłosy czterostrunowy wioślarz, też zagrał więcej niż przyzwoicie.
I być może, poza miłym koncertem oraz co pewien czas naznaczaną niezłą polszczyzną lidera, który to z wyedukowanym akcentem wiele razy słał ukłony, ze słownym dopiskiem "dziękuję bardzo", nie byłoby nic zaskakującego, gdyby...! No właśnie, gdyby na bis nie poszło w polskojęzycznej wersji !!! "Kiedy Byłem Małym Chłopcem" - z rep. Breakout. Błyskawicznie nastąpiło miłe poruszenie, a jednocześnie jeszcze bardziej ożywiła się siedząca przy stoliczkach publika, która cały koncert przeżywała w szachowych warunkach, tylko niekiedy poklaskując, bądź nie zawsze w rytm tupiąc stopami. Wszyscy ekspresyjną wersją hitu Tadeusza Nalepy byliśmy nieźle zaskoczeni. Bo to tak, jak gdyby na nowojorskim Times Square polski baca popróbował pasać owce. Z tym, że Dustinowi i jego "Potępieńcom" wszystko poszło jak po maśle.
Kwartet pokazał dużo jakości, czując przysłowiowego bluesa niczym sztangista, który powierzone mu żelastwo podnosi z lekkością piórka. I o to chodzi.
Pomyśleć tylko, że jeszcze przed circa dwoma tygodniami nie miałem bladego pojęcia o istnieniu tego zespołu. Życie pełne niespodzianek, i co widać, niekiedy przyjemnych.
Wczoraj genialny występ Wille And The Bandits, dzisiaj klasowi Dustin Arbuckle And The Damnations, aż chce się krzyknąć: chwilo trwaj!

P.S. Dzięki Korfantemu za super towarzystwo, a Agencji Ranus za oba koncerty.




Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



Na ok. dwadzieścia minut przed koncertem w klubie było jeszcze pustawo.



środa, 15 maja 2019

jurowyżyn

Z radością informuję o niezakwalifikowaniu się Polski do elity Eurowizji. Ponadto, z ulgą przyjmuję wieść o porażce kolejnego tworu pop-góralszczyzny. Od dawna mam oko na ten szczeciński pseudoludowy koszmarek Tulia. Czy my w tym naszym bogatym w złoża i widoczki wielkim kraju naprawdę nie mamy się czym pochwalić? Komu na łeb padło, by przy każdej okazji zaistnienia, nachalnie wszystkim innym nacjom zapychać gęby tymi naszymi wiankami, oscypkami i strojami podkarpacko-zakopiańskimi. Czy nikt u nas nie potrafi sklajstrować zwyczajnie fajnej chwytliwej piosenki? Bez jęków, stęków, zawodzenia i całej tej radosno-wieśniackiej otoczki?
Jak dobrze, że o wynikach imprezy dowiedziałem się nad ranem. Jak dobrze, że po raz już niepierwszy kompletnie o niej zapomniałem. Jak dobrze, że w tym czasie świetnie bawiłem się na Wille And The Bandits. Wreszcie, jak dobrze było zaoszczędzić cennego czasu na nieodpalanie TVP. Choć, gdy czytam, że podczas show na widowni całowały się homo parki, na które bez pardonu najeżdżały kamerki żałuję, że ominęła mnie frajda komentarzy Artura Orzecha i głupia mina Kurskiego.
Kto podejmuje te wszystkie decyzje? Niech padną na kolana ci wszyscy naczelni znawcy od polskiej rozrywki. Te wszystkie komisje, weryfikatory, jury, zarządy i stowarzyszenia. Czekam na ich mea culpa. Niech raz na zawsze padnie ten niekończący się algorytm przykrych dla naszej rozrywki zdarzeń. Jeśli nie macie kogoś z jajcami, to dawajcie na scenę Behemoth. Przynajmniej Polska rozsieje w świat aromat wyzwolenia spod pręgierza hodowanej latami artystycznej zaściankowości.
Dziękuję tajemniczemu osobnikowi za książkę o moim komik guru Louisie De Funesie. Nie wiem, czy to przypadek, czy tak być miało, bowiem z nalepki nadawcy dało się jedynie odczytać miejscowość - Tarczyn (dobre soki!). Nad imieniem i nazwiskiem przykucnęło słońce, przez co domniemywam, iż nadawcą był jakiś tajemniczy Norbert. Z chęcią przeczytam ciekawostki z życiorysu starszego chorążego Ludovica Cruchota.
Kiedyś sympatyzowałem i kibicowałem Pani Zofii Klepackiej, ale to już przeszłość. Po jej ostatnich pełnych homofobii wypowiedziach wypisuję się z kręgu jej kibiców. Nie ma w moim życiu miejsca na ludzi z intelektualnym sepuku, jednocześnie wyzbytych empatii i tolerancji.
Co się z tymi ludźmi porobiło? Boże kochany, jeśli istniejesz, stwórz im szczęśliwą wyspę w swym królestwie, daj im smartfony, laptopy, niech tam sobie hejtują, hajlują i onanizują się własną nienawiścią.
Powiedzieć: zimna tegoroczna wiosna, to nic nie powiedzieć. Czyżby wszystkie gorące wiatry wyczerpały się w minionym sezonie? No to mamy wilgoć. Chcieliście, macie. Niech popada, bo owoce będą drogie - słyszałem dookoła. Teraz drogie będą, bo zgniją. Zawsze w którąś stronę pójdzie pretekst do zwyżki cen. Dla plantatorów nigdy nie znajdzie się idealna aura, by truskawki po trzy zyla za kilo na stragany przytargać. Dlatego, niech będą po dychu, lecz przynajmniej dużo słońca poproszę. Jeszcze tylko miesiąc wiosny. Nawet nie dostrzegłem dwóch minionych, bo ciągle syf i jeszcze raz syf. Od 21 marca naliczyłem sześć ładnych dni i jeden cudowny, który tak się złożyło akurat zaliczyłem w Katowicach - z uwagi na koncert Chrisa Normana.
Wczoraj "u Bazyla" rewelacyjny koncert wyprawili Wille And The Bandits. Polecam mój wcześniejszy o nim wpis. Są tradycyjnie fatalnej jakości zdjęcia oraz uczciwe sprawozdanie z tej wspaniałej, choć liczebnie pustawej imprezy. Nie wiem czym, poza rzecz jasna kapitalną muzyką, należałoby ludzi na takie koncerty przyciągać. Trza wymyślić jakiś pop/kulturowy wariant z kolejnym pińćsyt plus. Dopóki rozdawnictwo trwa, nachapmy się też kulturą, a co! Tak po proletariacku, jak za Bieruta.







Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




WILLE AND THE BANDITS - wtorek 14 V 2019, klub "u Bazyla", Poznań, godz. 20.00

Co trzeba zrobić, by na ten zespół zaczęli przychodzić ludzie? Przynajmniej do klubów. W gardło ściskało, gdy przed oczyma biła pustka z widowni. Ledwie kilkanaście obsadzonych stoliczków - po trzy/cztery osoby przy każdym, plus kilkunastu ludzi podpierających ławeczki w nawach bocznych oraz góra dycha na stojaka. Całe szczęście, iż ta garstka zainteresowanych wiedziała w czym rzecz.
Muzyka fantastyczna, i co ważne, spełniająca wszelkie kryteria rasowego rocka. Wille Edwards i jego kompani robią na scenie niesłychany dym, przez cały czas pompując w siebie wysokooktanowe paliwo. Gdyby ten tercet wyskoczył z taką twórczością na legendarnym Woodstocku, dzisiaj jeździlibyśmy podziwiać ich jako weteranów do Doliny Charlotty - jak niebawem Johna Fogerty'ego. Niestety ci grający po amerykańsku Anglicy urodzili się sporo za późno. Nie pojmuję jednak, jak to możliwe, że nikt na ich talent nie postawił, nie wypromował, przecież oni powinni bujać wielotysięcznymi tłumami podczas każdego rozdawanego show.
Willy bez zacinki podaje na kilku rodzajach gitar, w tym na hawajskiej, ma głos będący wypadkową bagażu życiowych doświadczeń oraz zestawu papryczek Jalapeño, a także stertę fajnie pokręconych włosów. Towarzyszą mu dwaj osadzeni w równie odjazdowych czuprynach, jak też w muzycznych fascynacjach koledzy; jeden obsługuje kilka rodzajów basu - w tym sześciostrunowy; drugi zaś wali w bębny, bębenki oraz dosłownie żądli na tradycyjnym zestawie perkusyjnym. Ich muzyka jest smakowitą konsystencją powstałą dzięki Led Zepps, Dave'owi Matthewsowi, ZZ Top oraz wszelakim southern/mexico/latin/blues rockowcom, a to wszystko skonsolidujmy z pikanterią Quentina Tarantino.
Wille And The Bandits mają nienaganny warsztat, konstruują bogate melodycznie piosenki, w których skrywa się sporo fantazji. Chwilami poraża ich kompozytorska wyobraźnia, niekiedy zachwycająca różnymi pełnymi swobody asocjacjami. Ta muzyka jest cudownie dopieszczona, choć ma w sobie niekiedy więcej brudu niż uliczny bruk. Bywa też, że panowie grzeją z furią automatycznej pralki, do której wrzucono cegłę.
Przyjechali promować najnowszy album "Paths", z którego z impetem wyciągnęli na scenę "Make Love", "Victim Of The Night", "Four Million Days", "One Way", "Keep It On The Down-low" czy "Judgement Day". Oczywiście lwią część koncertu uatrakcyjniały starsze kawałki, w tym m.in. cover Fleetwood Mac "Black Magic Woman". Przed rokiem zaserwowali go także w klubie "Blue Note", ale tym razem wcale nie było gorzej.
Zapewne za rok lub dwa przyjadą ponownie. I niech już żaden zadeklarowany fan rocka nie spieprzy sprawy z zawaleniem oby nareszcie dobrej frekwencji.

P.S. Dzięki za miłe towarzystwo Korfantemu, Katarinho oraz Szymonowi Dopierale.





Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"