środa, 4 października 2023

Rockpalast z Farlowe'em

Chris Farlowe, podobnie jak ja, urodził się 13 października. Tyle, że dwadzieścia pięć lat wcześniej. Teraz wiem, dlaczego czuję z nim więź. Od zawsze podziwiam jego osobowość, charyzmę, najbardziej ten jego 'popsuty' głos. Idealny do bluesa, rock'jazzu, a nawet piosenek RollingStonesów, których zinterpretował od chole.... całkiem sporo.
Słucham właśnie genialnego występu z festiwalu Crossroads w Bonn, z marca 2006 roku. Kolejne niesamowite show zrealizowane pod banderą 'Rockpalast', na potrzeby niemieckiej stacji telewizyjnej WDR, czyli Westdeutscher Rundfunk. Przy okazji wspominam chwilę wcześniejszy występ byłego singera Atomic Rooster, co i wciąż aktualnego u Colosseum, w poznańskim Blue Note. Niebawem będzie dwadzieścia lat. Ależ mi te lata uciekły. Na oko podobny repertuar. Nieidentyczny, ale zbieżności są, więc to taka niemal kartka wspomnień tamtego dnia. Ależ się wtedy świetnie bawiłem.

Na dwóch kompaktach m.in. długi blues T Bone Walkera "Stormy Monday Blues". Obowiązek. Nic, tylko palce lizać. Jak opętany na gitarze Norman Beaker plus asystujący mu organista/pianista Dave Baldwin. Damiana Handa saksofonowe wtręty, też bomba. No i, Farlowe. W gardle wielowymiarowy i zawsze o ciarki sprzęgający. On już z natury ma taki elektryczny głos.
Głowę bym dał, że już słyszałem na żywo "Ain't No Big Deal On You". Ten rytm, ten nerw, taniec szaleństwa w wyczynie organów i rhythm'n'bluesowej bas/perkusyjnej sekcji. A jeśli nawet w Poznaniu nie było, musi siedzieć we mnie. Sypiam z tymi nutami, są moim smakołykiem, nie do wywabienia 'przekleństwem'. Wersja z tego live'u nie do ustania. Podobnie, jak Stones'owe "Out Of Time". Od zawsze kocham oryginał, ale wykonania Pana Krzycha też nie od macochy. Równie proste i skoczne, nigdy nie nadinterpretowane, z szacunkiem wobec ustalonej linii melodycznej, acz zawsze z lekką nutką fantazji, inaczej przecież nie dałoby rady. Taki jest Chris Farlowe.

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"


wtorek, 3 października 2023

przesyłka

A to numer. Właśnie Sisterka sprawiła mi nie lada  niespodziankę. Przyszła paka, a w niej m.in. dwa muzyczne gifty. A'la winylowy mikro dywan plus niedostępny u nas najnowszy Ian Hunter.
Kiedy niedawno sobie gadkowaliśmy, głównie o naszych psiakach, dopiero potem o ludziach, napomknąłem, że nie mogę nigdzie u nas dorwać tego Huntera. Pliki oferują, idioci - se w dupę wsadźcie. Elżbietka zanotowała, a potem po cichu wbiła do wciąż dobrze się mającego 'Rolling Stone'-a, i oto jest. Spójrzcie tylko Szanowni Państwo na drugie foto, gdzie płyta wytłoczona. Jeszcze nie słuchałem, ale jacy tam goście!!!, proszę bardzo: Ringo Starr, Slash, Robert Trujillo, Johnny Depp, Mike Campbell, Billy Gibbons, nawet nieodżałowany Jeff Beck. Poczułem ekscytację. I to są właśnie 'te' chwile. 

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"

on the beach

Wiosną miałem wyraźnego kręćka na Neila Younga, kiedy przypadkiem w sieci natrafiłem na amatorski film z 1972 roku, na którym widzimy zanurzonego w winylach Younga, niby klienta, a de facto tropiącego związane ze swoją osobą pirackie wydawnictwa. I tak, choć lubię facia od zawsze, jakoś szczególniej lubię go sobie właśnie od wtedy posłuchać, czy to z zasobów solo, czy z kolegami: Crosbym, Stillsem i Nashem. W zależności od nastroju, wiatru, Słońca. I jakoś tak wyszło, że na kwiecień zaplanowałem nastawić u mnie na radio płytę "On The Beach", a w zamian stanęło na "After The Gold Rush".

"On The Beach" - dzieło melancholijne, oczywiście jak najbardziej rockowe, na którym Maestro wyraża wyalienowanie, poczucie samotności, pomimo iż w tamtym czasie wszystkie drzwi były przed nim otwarte. Szczególnie po chwilę wcześniejszych sukcesach, z podkreślonym i opatrzonym trójwykrzyknikiem "Harvest" /1972/ - z m.in. przepięknymi numerami: "Heart Of Gold", "Alabama" czy "Old Man".
"On The Beach", z produkcją skromną, niemal zamiecioną w kąt, odartą z błyskotek i wszelakich efektów. Zdecydowanie chodziło o surowość, o nieczystość formy, o atmosferę piwniczno-garażową. Całość tutaj niesie się pesymistycznie. Nawet przemarznięta okładka. Spójrzmy tylko. Otwarta, niczym nieskrępowana morza przestrzeń oraz On, Neil Young, w nią wpatrzony. A za plecami jego żółtej koszuli kolorowy, przechylony od wiatru parasol, dwa puste kempingowe krzesła, wbity w piach zad Cadillaca, jakaś gazeta, a na drugiej stronie okładki, jak ten samotny żagiel, zupełnie pozbawiony życia, wyłysiały w donicy kwiat. W zasadzie okładka pointowała całe muzyczne wnętrze, którego do dzisiaj świetnie się słucha. I co z tego, że płyta bez większego komercyjnego sukcesu, i że według Younga tak zła, że w dobie popularności kompaktów, Mistrzunio nie chciał jej na tym nośniku. Nawet wstrzymywał tego wydanie.
Dużo tu ludzi, wręcz bogata obsada (m.in. Rick Danko, David Crosby czy Graham Nash), tym samym na bogato także w instrumentarium, choć wcale tego nie słychać. Przyjazne memu podniebieniu folk/ballad/rockowe granie, tylko niekiedy zaostrzone. Do tego, wokół atmosfera przyjaźni, i o czym wiem, w procesie nagrywania niemało ćpania i picia. To wartości dla rocka dodane. Nie tylko dawnego. Obecnie raczej niedostępne lub przygodnie tylko występujące. Aktualny rock, choćby z racji narosłej w wielu aspektach świadomości, jak m.in. zdrowe odżywianie, segregacja odpadów, a i demokracja zdegradowana do klajstrowania gęby, co nazywamy poprawnością. Wszystko to wpływa na skubanie z wiarygodności. Dlatego dzisiejszy rock może fiknąć starym The Who, Jefferson Airplane, Claptonowi, Zeppelinom czy tamtemu Youngowi. Bo rocka wręcz trzeba na niezdrowo i z tym, co ślina na język przyniesie.
W części pierwszej, tak szczególniej lubię dwa numery: "See The Sky About The Rain" oraz jeszcze bardziej "Revolution Blues". Pierwszy z nich, to w sumie era albumu "Harvest", pomimo iż rok wcześniej, jeszcze przed Youngiem, nagrali to The Byrds (...jedni są skazani na szczęście, inni na chwałę, a innym przysługuje żyć za mniej...). Z kolei "Revolution Blues", to numer zainspirowany Charlesem Mansonem (...z moim karabinem jestem beczką śmiechu...) - muzykiem z obfitością mózgowych problemów, a przede wszystkim mordercą/sekciarzem odpowiedzialnym za zgładzenie żony Polańskiego.
Na stronie B stawiam na tytułowe "On The Beach". Powolny blues, długi, ospały, leniwy, boleściwy. Rzecz o tym, że bycie sławnym częściej bywa wadą, nie zaletą. Posłuchajcie, jak delikatny i zgasły potrafi być Neil Young.

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"

 

kidd glove

Wtorek, słoneczny poranek, piękna aura trwa. I niech trwa, żaden wstyd. Po selektywnie udanym lecie, rekompensuje się nam początek jesieni. Tak trzymać. A dla wszystkich od chłodu smutasków stanowcze, acz ciepło uśmiechnięte nie.

Dobrego rocka nigdy dość. To, że nie za wiele pohałasowałem w minionym Nawiedzonym nie świadczy, że coś we mnie pękło. Nadrabiamy. I oto pierwsze ku temu mrugnięcie okiem. Grupa Kidd Glove i ich jedyny album, po prostu "Kidd Glove". Jesteśmy w roczniku 1984. Przed nami Paul Sabu i kompania. A zatem, do boju...
We wczesnych latach osiemdziesiątych Paul Sabu okazał się pożądanym głosem rocka. I właśnie kogoś takiego do swej stajni poszukiwali włodarze nowej wytwórni płytowej Morocco. Labelowego efektu ubocznego, na co dzień soulowego Motown. Wytwórni, od choćby Diany Ross, Steviego Wondera czy Marvina Gaya. Był to okres, kiedy przy coraz popularniejszym rocku/hardrocku/glamrocku, a malejącym zainteresowaniu soulem (tak tak, przez moment tak właśnie było), szukano alternatywy, tym samym innego źródła zarobku, czegoś, co dźwignie ugrzęzłą z pola niemocy machinę. 
Wytwórnia Morocco zwerbowała więc Paula Sabu i obdarzyła jego nowe poczynania szyldem 'Kidd Glove'. Do jego sztabu dokooptowała sesyjnych muzyków z Motown, w tym także producenta, który stanął przerażony faktem, iż Paul Sabu zamierza w studio użyć wzmacniacza Marshall.
Niestety, z dużej chmury mały deszcz. Bo, choć płytę całkiem nieźle zrealizowano, ostatecznie zrezygnowano z jej promowania, co z początku przecież stało tego gwarancją. Nigdy owego faktu nie uargumentowano, nie poleciała żadna głowa, sprawa po prostu przyschła. Niepowetowana strata. Album legitymizował się rajcownym rock/hardrock/rock'n'rollem, z naciskiem na modny wówczas glam. Pozostało po nim kilka rewelacyjnych numerów, co: "Good Clean Fun", "Fade To Black" czy szczególnie udane "Spirit Of The Night", jak i kilka tyciu mniejszych, jednak wciąż potężnych kalibrów: "Killer Instinct", "Secrets" czy "Susie Wants To Be A Star".
Paula Sabu dobrze znamy, niedawno prezentowałem jego najnowszy, ubiegłoroczny album "Banshee", nieco wcześniej także znaczny jego wkład na albumie wokalisty Silent Rage, Jesse'ego Damona "Damon's Rage". To nie wszystko, jego nazwisko skojarzymy też, choćby ze współpracy z Alice'em Cooperem, Lee Aaron, grupą Heart czy ekipą Only Child, której Sabu przewodził. Na koniec, od siebie poleciałbym jeszcze super płytę ekipy Sabu "Heartbreak". Posiadam ją co prawda jedynie na winylu, lecz na szczęście, zanim mi padła do kopiowania analogów nagrywarka, tę jeszcze zdążyłem przerzucić na cd, więc... Jest gotowa do prezentacji, kiedyś tam...

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"

w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"


poniedziałek, 2 października 2023

oszczepniczki

Na koniec wczorajszego, zastępczego Blues Ranus, prześlizgnęły się dwie minuty numeru "Bitters End" Bryana Ferry'ego, acz de facto rzecz to z katalogu Roxy Music. Zupełnie odmiennie zinterpretowana, na retro'jazzową nutę. Tym gestem mrugnąłem do Słuchaczy Nawiedzonego Studia (przy okazji było to wywiązanie się z jazzowego zadania, jakie postawił przede mną Krzysiek), wszak w dalszej części wieczoru, a raczej bardziej już nocy, posłuchaliśmy trzech kompozycji Roxy Music, i to z kapitalnego "Flesh + Blood". Albumu, do którego wciąż pałam miętą i na nic upływający czas.

Pewnego razu kolega z podstawówki przytaśtał z Wawrzynkowej Giełdy do chałupy winyl, który od razu przykuł mą uwagę, a potem przez pewien czas stanowił nawet za obiekt pozytywnej zazdrości.
W ogóle świetnie się z Banciem dogadywaliśmy, na polu muzyki nie miałem lepszego kompana. Razem biegaliśmy, nie tylko do wspomnianego Wawrzynka, co po różnych ludziach, często typowych handlarzach, i wyłapywaliśmy kąski. Mieliśmy po cielęcych kilkanaście lat, byliśmy otwarci, ciekawi muzyki, łożyliśmy na nią większość zaskórniaków, a kto wie, czy aby nie wszystkie.
Bancio mieszkał w uroczej i na lekkim wzgórku usadowionej willi; piętrowej, z poddaszem, piwnicą, a łącznikiem pomieszczeń arcy wyszlifowane i polakierowane schody. Trochę śliskie, ale z tego co wiem, nikt na nich nie poległ. Piękny dom, nikt takiego nie miał, choć z mej klasy paru 'ludziów' zamieszkiwało w podobnych warunkach, niekoniecznie typowych dla realiów przełomu 70/80'. Bo w tych latach toczy się ta akcja. Dzisiaj mieszka tam już inna rodzina, a dom dawno pod ich wymogi zmodernizowano i powiększono, jednak ja wciąż żywię sentyment do poprzedniej konstrukcji oraz nieco tego tytułem większego ogrodu. Czasem wręcz muszę się obok niego przejść, niemal musnąć płotu i furtki, a i podejść od strony dawnego kolegi pokoju. Izby w kącie i na samej górze budynku, z małym oknem, w zasadzie okienkiem, przez które Słońce ledwie się przedostawało, więc był to taki wiecznie zaciemniony pokój. Idealny do muzyki, teraz to wiem. Dzisiaj byłby perfekt pod jakąś senną alternatywę lub nawet nastrojowy jazz, a przecież my wtedy łoiliśmy Black Sabbath, Led Zeppelin... dopóki kolega nie wynalazł Flash And The Pan. Kosmicznie brzmiące piosenki, które chętnie przygarniało też ówczesne radio, lecz my dawaliśmy czadu z magnetofonu. Takiego wypasionego. Lśniące srebro z wysuwaną szufladą i zawierającymi możliwość słuchania wszystkimi systemami dolby, i co nie tylko. Kolega dużo nagrywał, więc oprócz płyt, także inwestował w kasety. Biegałem z nim do peku (tak żargonem określaliśmy sklepy Pewexu) na Plac Wolności, gdzie ich wybór rzeczywiście imponujący. I żelazówki, i chromy, i metalowe.... Ceny od dolara po piętnaście za sztukę. Kumacie, kaseta za piętnaście dolców, a więc tyle, ile wtedy w peku kosztował jakiś nówka winyl. Np. najnowsi Smokie, czyli wydani wówczas "The Montreux Album". Kosztowali właśnie te piętnaście baksów. Tyle, ile wszystkie inne płyty. Pamiętam "Zoot Allures" Franka Zappy, "Sierżanta" Beatlesów czy "Animals" Pink Floyd. A Polak w przeliczeniu ze złotówek zarabiał jakieś dwadzieścia pięć, góra trzydzieści dolarów miesięcznie. Starczało na dwa longplaye, a potem zęby w ścianę. Zero jedzenia, opłat, rachunków, ubiorów... A jeśli komuś zamarzyło się PinkFloyd'owskie "The Wall", to 19,99 $. Uczciwie liczono, trzeba przyznać. Tak, jak na świecie. Podwójne albumy bywały droższe od jednopłytowych o jedną/czwartą ceny. Obecnie w empikach (ich slogan: interesuje nas tylko twój portfel) podwójne winyle kosztują jak dwie płyty, zamiast jedna plus jedna/czwarta. Ot, różnica.
No więc, Roxy Music i ich "Flesh + Blood". Dla mnie najlepsza dawna płyta Ferry'ego i spółki. Z tym, że nikomu nie wciskam, że koniecznie taką jest. Nie nie, to nieprawda. W obiektywnym rozrachunku w Polsce przoduje "Avalon", a w świecie debiutanckie "Roxy Music". I nie chodzi tu o bilans zysków, co o sztukę. Czas wywalczył im reputację, więc mówimy o fanach, o ich gustach, nie o dawnych licznikach sprzedaży. W przypadku "Avalon" swoje zrobił Tomasz 'Nosferatu' Beksinski. To właśnie On i tylko On stoi za uwielbieniem tej muzyki w naszej Polsce, a jeśli Beksa o czymś zapewnił, to było święte. Nikt nie podważał. Chyba, że komuś niestraszny ostracyzm. I tak też, tego powodem wyjątkowiej lubimy takich Classix Nouveaux, White Door czy Real Life, za którymi nigdzie nie szalano, bo i mało kto słyszał. Nooo, może z tymi Real Life lekko przesadziłem. Mieli swoje pięć minut, lecz nie trwało długo, natomiast w Polsce, do teraz ludzie przy "Send Me An Angel" wzruszają się, niczym matki po powrocie synów z frontu.
Nigdy nie wyjdą ze mnie piosenki "Same Old Scene", "My Only Love" czy "Over You", by tylko powołać się na wczoraj zaprezentowane. Nie pozbędę się tych melodii, nie znikną z mych powidoków, podobnie jak okładka z trzema oszczepniczkami, symbolizującymi logo dla tej płyty, podobnie jak koedukacyjny pomnik w Moskwie robotniczej parki wznoszącej ku górze sierp i młot, a stanowiącej za czołówkę do wszystkich filmów wytwórni Mosfilm.
Sami widzicie, muzyka to nie tylko zwrotki, refreny czy ewentualne solówki, a często istotne dla nas historie, warte zakodowania wspomnienia. Właśnie na nich opiera się istota sprawy, by nie stwierdzić: sens bytu. 

a.m

"NAWIEDZONE STUDIO"

w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"


po wyręce

Pięć godzin pod władaniem radiowego eteru to niezły wyczyn. Maraton, wręcz. Wie to każdy ludzki nadajnik, w pocie czoła solówkujący do mikrofonu. Bo radio to nie przelewki. Oprócz niesionej misji, także odpowiedzialność. Nie uchylę radiowej kuchni, ale uwierzcie Drodzy Państwo, prowadzenie autorskiej audycji wymaga wszystkiego: pomysłu, realizacji, wykonawstwa, czujności i precyzji. Na krzesełku przy konsolecie jest się inspicjentem, aktorem, wodzirejem i kim nie tylko. Aktywne tworzenie blisko pół tuzinagodzinnej audycji uprasza się o co najmniej: "dziękuję, dobrej nocy, do usłyszenia". Tak wygląda zapłata, aplauz po zakończonym przedstawieniu. Po dwudziestu dziewięciu latach pracy za sitkiem cenię to sobie najbardziej. To coś, co rekompensuje samofinalizację każdego spektaklu. Zakup płyt, transport w obie strony, do- oraz z radia, plus czas na posortowanie muzyki, tematów wokół, niekiedy potrzebne notatki i jeszcze tam...
Krzysiek Ranus zadzwonił i poprosił o zagospodarowanie jego godzinki. Godziny, nie godzinki. Ach, te zdrobnienia. Nie cierpię ich, jak i coraz powszechniejszych w naszym języku ugrzecznień, typu: tu dodałam sosiku do mięska, potem cebulkę i chlebek. No wkurwia mnie to strasznie. Tak, tak właśnie. Nie wnerwia, nie wkurza, wkurwia. Ot, stosowne do mych odczuć określenie. Facet z facetem nie umawia się na wódeczkę, tylko wódę. Nie na piwko, a piwo. Chyba, że jest miernotą i po jednej butelce pięcioprocentowego sikacza wygaduje głupoty. No to, dodam jeszcze, trzęsie mną na: "miłego dnia". Jakaś plaga, wszędzie to cholerne: życzę miłego dnia. Przywędrowało wraz z halołyn i walę tynki, trzyma, nie puszcza, przemieszcza się, buduje kolejne gniazda i żeremie.
No więc, godzina za Krzyśka, który być może za tydzień swemu odbiorczemu gronu wyjaśni absencję. Wziąłem ten czas, ale postanowiłem bez szumu, po prostu niczego nie reklamować. Nie przeć. Kto się załapie, okay, nic na siłę. Nie jestem korporacyjny. Tabelki, wykresy... nie dotyczą. Mogę pozwolić sobie na im mniej, tym przytulniej i niezależniej - że się tak wyrażę. Chyba, że spadnie mi do zera, wówczas po mnie.
Zapytałem Pana bluesowego, czy ma jakieś co do repertuaru życzenia, no i padło: masz coś z jazzu? Po czym dodał: wiesz, ostatnio więcej go słucham, szczególnie z gramofonu. Uwierz, jak dobrze brzmi. Nie przeczę, jakość jakością, ale u mnie liczy się tylko muza. Owszem, lubię dobre stereo, i takie mam, jednak bez przesady, nie pójdę w audiofilstwo, ani w sprzyjający mu jazz, ponieważ to nie mój świat, by ze szklanką ślęczeć przy głośnikach. Poza tym, mam rock'n'rollową naturę i nie po drodze mi z awangardą fortepianu lub pijanymi saksofonami. Ale ale... jazz rock, to już jak najbardziej! I tutaj, im starszy, tym lepszy.
Masz Oscara Petersona? - dobił mnie Pan bluesowy. A potem tych dobitek było jeszcze kilka, albowiem z ust długowłosego brodacza padały obnażające me słabości tematy. Było nie było, jak na me całkiem bogate płytowe złoża, wręcz nie przystoi. Oznajmiłem: u mnie jazz, to Glenn Miller, Louis Armstrong albo stara w tej dziedzinie gwardia rocka, typu Colosseum, If, Chicago... I tu się Krzysiek zaciął, szybko pojął, o jazzie z Andym nie pogadam, żaden on dla mnie partner. A już całkiem Was zaskoczę, z Krzyśkiem ogólnie gada nam się dobrze, niekiedy nawet bardzo, i zazwyczaj długo, bardzo długo. Jesteśmy na etapie znajomości, że kiedy na wyświetlaczu telefonu wyświetla mi: "Ranus", wiem, nie będzie to tylko jedno zdanie i wcale niekoniecznie o muzyce, o czym można by sądzić. A że fascynują nas inne rytmy drżę, czy Ranusowi Słuchacze zaakceptowali me wczorajsze wystąpienie, i czy dowleczony przeze mnie na Rocha jazz/rock, w tonie Chicago, Chase lub Blood Sweat & Tears, przeszedł bluesmanom bez popitki. Póki co, reklamacji brak.

a.m.


"NAWIEDZONE STUDIO"

w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"


"NAWIEDZONE STUDIO" - program z 1 października 2023 / Radio 98,6 FM Poznań + BLUES RANUS (zastępstwo)








"NAWIEDZONE STUDIO"
wydanie z 1 października 2023
(
z niedzieli na poniedziałek. Start o 22-giej, zamknięcie o 2-giej)
 
98,6 FM Poznań oraz w sieci
realizacja i
prowadzenie: a.m.


MR. BIG "Lean Into It" (1991) -- koncert w warszawskiej Progresji 11 kwietnia 2024 r. Trasa "The Big Finish".
- Daddy, Brother, Lover, Little Boy (The Electric Drill Song)

DON AIREY AND FRIENDS "Live In Hamburg" (2021) -- w składzie grupy m.in. obecny gitarzysta Deep Purple, Simon McBride czy wokalista Nazareth, Carl Sentance. I a propos tego drugiego, przypominam o poznańskim występie Nazareth, co zdarzy się 24 października br. w klubie B 17.
recorded live at Fabrik, Hamburg, 14.03.2017

- All Night Long - {Rainbow cover}

KROKUS "Round 13" (1999) -- jedyny album Szwajcarów z Carlem Sentancem na wokalu. Kolejna próbka przygotowań do coraz bliższego w Grodzie Przemysła live'u Nazareth.
- Suck My Guitar

JOURNEY "Freedom" (2022) -- oto rozprawa o kolejnych koncertach. Tym razem ciąg dalszy udanej, a zakończonej niedawno obfitej, głównie plenerowej, niekiedy nawet stadionowej trasy Journey "Freedom Tour 2023". -- 50-lecie grupy trwa. Przygotowywana na luty, marzec i kwiecień kontynuacja, ponownie amerykańska, opatrzona została sztandarem "Freedom Tour 2024". Jako gość specjalny potowarzyszy grupa Toto. Sprzedaż biletów ruszyła 29 września, kto zatem wybiera się w tamten rejon świata, niech się nie waha.
- The Way We Used To Be - {śpiew Arnel Pineda}
- After Glow - {śpiew Deen Castronovo}

TOTO "Fahrenheit" (1986)
- Could This Be Love
- Lea
- Don't Stop Me Now - {na trąbce Miles Davis}

MILES DAVIS "Tutu" (1986)
- Tutu

FLEETWOOD MAC "Rumours Live" (2023)
koncert w The Forum, z mieszczącego się na przedmieściach Los Angeles Inglewood, 29 sierpnia 1977.
- Landslide
- The Chain

STEVEN WILSON "The Harmony Codex" (2023) -- premiera!
- What Life Brings
- The Harmony Codex

SLOWDIVE "Everything Is Alive" (2023) -- premiera!
- Shanty
- Kisses
- Skin In The Game

THE BLUE NILE "A Walk Across The Rooftops" (1984)
- Tinseltown In The Rain

ROXY MUSIC "Flesh + Blood" (1980)
- Same Old Scene
- My Only Love
- Over You

DOWNES BRAIDE ASSOCIATION "Celestial Songs" (2023)
- Keep On Moving

RED SAND "The Sound Of The Seventh Bell" (2021)
- The Sound Of The Seventh Bell, Part 2
- Breathing

GREG LAKE "Greg Lake" (1981)
- Love You Too Much
- It Hurts
- Black And Blue
- Let Me Love You Once Before You Go

STYX "The Grand Illusion" (1977)
- Fooling Yourself (The Angry Young Man) - {śpiew Tommy Shaw}
- Man In The Wilderness - {śpiew Tommy Shaw}
- Castle Walls - {śpiew Dennis DeYoung}

MAGNUM "Vigilante" (1986)
- Need A Lot Of Love
- Sometime Love
- Vigilante

OZZY OSBOURNE "The Ultimate Sin" (1986)
- Shot In The Dark


=============================

=============================

"BLUES RANUS" - zastępstwo
niedziela 1 października 2023 r. - godz. 21.00 - 22.00

realizacja i prowadzenie: a.m.


DICK HECKSTALL-SMITH "A Story Ended" (1972)
- No Amount Of Loving (live) - {bonus track}

CHASE "Ennea" (1972)
- Cronus (Saturn)

CHASE "Pure Music" (1974)
- Run Back To Mama
- Bochawa

CHICAGO "Chicago" (1970)
- Movin' In
- 25 Or 6 To 4

BLOOD, SWEAT & TEARS "Blood, Sweat & Tears" (1968)
- Spinning Wheel
- You've Made Me So Very Happy - {Brenda Holloway cover}

BRYAN FERRY AND HIS ORCHESTRA "Bitter-Sweet" (2018)
- Bitters End - {instrumentalny} - {Roxy Music cover}


"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"